Podzielone przestrzenie Belfastu. Reportaż z Irlandii Północnej

Czy referendum w sprawie zjednoczenia Irlandii zostanie zwołane? Dziś pytanie nie brzmi już „czy”, ale „kiedy”.
z Belfastu

16.05.2022

Czyta się kilka minut

Republikański mural w katolickiej dzielnicy Derry/Londonderry. Irlandia Północna, 3 maja 2022 r. / AGATA KASPROLEWICZ
Republikański mural w katolickiej dzielnicy Derry/Londonderry. Irlandia Północna, 3 maja 2022 r. / AGATA KASPROLEWICZ

Tego jeszcze tutaj nie było. Po raz pierwszy w historii republikańska partia Sinn Féin, która chce odłączenia Belfastu od Wielkiej Brytanii, awansowała do roli największego ugrupowania w Zgromadzeniu Irlandii Północnej. Jej przeciwnicy, unioniści, grożą zablokowaniem nowego lokalnego rządu.

Czy możliwy paraliż polityczny będzie impulsem do zmiany systemu, opartego na dzieleniu władzy między katolików i protestantów? Czy Irlandia Północna jest gotowa zerwać z kulturą konfliktu, która kształtowała życie polityczne i społeczne tej części Zielonej Wyspy?

Derry/Londonderry i Portrush

– Nie mam nadziei na zjednoczenie, ale na ponowne zjednoczenie Irlandii. Bo Wielka Brytania dokonała kiedyś podziału Irlandii wbrew woli jej mieszkańców – deklaruje 66-letni Joel, który przez całe życie był piekarzem w Derry.

Inaczej Trevor, 10 lat starszy, który przez całe życie mieszka w nadmorskim protestanckim Portrush. Miasta, w którym urodził się Joel, nigdy nie nazwałby Derry. Dla unionistów to Londonderry. – Wierzę w unię z Wielką Brytanią. Ale Sinn Féin nie odpuści, dopóki nie doprowadzi do zjednoczenia Irlandii. Zrobią to politycznie lub wrócą do przemocy. Zabijali w tym kraju niewinnych ludzi przez 35 lat. Teraz udają, że się zmienili, ale w głębi serca to nadal mordercy – przekonuje Trevor.

Derry/Londonderry i Portrush dzieli niecałe 60 kilometrów. Joela i Trevora dzieli wszystko to, co ściągnęło na Irlandię Północną ponad trzy dekady przemocy, zwane „Kłopotami”, a więc pytanie o tożsamość i przynależność: czy północ Zielonej Wyspy jest katolicka, czy też protestancka? A także, czy powinna być w unii z Dublinem, czy jednak z Londynem?

W wyniku wyborów lokalnych, które odbyły się w całym Zjednoczonym Królestwie na początku maja, najsilniejszym ugrupowaniem na północnoirlandzkiej scenie politycznej została partia, która programowo opowiada się za odłączeniem Irlandii Północnej od Wielkiej Brytanii i połączeniem się z Republiką Irlandii. Partia, która jest tak wrogo nastawiona do Wielkiej Brytanii, że w ramach bojkotu tego, co nazywa „brytyjskim kolonializmem”, nie wysyła swoich reprezentantów do Westminsteru. To w końcu partia, która miała powiązania z Irlandzką Armią Republikańską i troszczy się o dobrą pamięć IRA. Nazywa się Sinn Féin.

IRA z mojej ulicy

– Moje pokolenie pamięta czas „Kłopotów”. Pamięta Irlandzką Armię Republikańską i nigdy jej nie przebaczy. Gdy miałem 21 lat, w Belfaście wybuchały bomby IRA – mówi Malachi O’Doherty, ­północnoirlandzki dziennikarz i pisarz, autor książek o konflikcie północnoirlandzkim.

O’Doherty mieszka w Belfaście – w jednej, jak mówi, z niewielu dzielnic w mieście, w której żyją zarówno katolicy, jak też protestanci. Urodził się i wychowywał w zachodnim Belfaście, w dzielnicy katolickiej. – Oczywiście na ulicach byli też brytyjscy żołnierze, poważne zagrożenie stanowiły także lojalistyczne gangi, bo mogły mnie dorwać, kiedy wracałem po zmroku pijany do domu, zaciągnąć do ciemnej alejki, torturować i zastrzelić. Ale to IRA mieszkała po drugiej stronie ulicy. To IRA detonowała bomby w mieście, w którym pracowałem.

W czasach „Kłopotów” Sinn Féin była politycznym ramieniem IRA. Dziś jest strażniczką jej dziedzictwa: dba, by ukazywać je w pozytywnym świetle. Zdaniem O’Doherty’ego wielu młodych ludzi w Irlandii Północnej, którzy nie mogą pamiętać krwawych lat konfliktu, przyjmuje taką właśnie wersję wydarzeń.

– Wielu młodych postrzega działalność IRA jako walkę rewolucyjno-wyzwoleńczą – mówi pisarz. – Wierzą, że nie było innego wyjścia, jak tylko prowadzić partyzancką wojnę przeciw brytyjskiej armii. Ale to przecież nie wyjaśnia, dlaczego bojownicy IRA wysadzali w powietrze protestanckie puby.

Zakątek Wolne Derry

Takich pytań nikt nie zadaje sobie w Bogside, katolickiej dzielnicy Derry, która była świadkiem najkrwawszych wydarzeń czasów „Kłopotów”. Tu, w miejscu zwanym Free Derry Corner (Zakątek Wolne Derry), każda latarnia ozdobiona jest trzema literami w barwach irlandzkiej flagi: zielone I, białe R, pomarańczowe A. Ściany budynków pokrywają dramatyczne murale i plakaty Sinn Féin.

– To zdjęcie pokazuje, jak wyglądał budynek naszego muzeum w Krwawą Niedzielę. Mieściły się w nim wtedy trzy mieszkania. W jednym z nich żyła babcia Jima Wraya, chłopca zastrzelonego tego dnia – opowiada Jean Hegarty, która pracuje w Museum of Free Derry (Muzeum Wolnego Derry). Mieści się ono w sercu Bogside: tam, gdzie 30 stycznia 1972 r. doszło do dramatu. Jej brat Kevin McElhinney był jedną z 13 śmiertelnych ofiar Krwawej Niedzieli: irlandzkich demonstrantów zabitych przez brytyjskich żołnierzy (14. ofiara zmarła cztery i pół miesiąca później z powodu odniesionych ran).

Jean pokazuje kolejną fotografię z bogatego zbioru muzeum: – Na tym zdjęciu jest za dziesięć czwarta i widzimy na nim jeszcze żywego Jima Wraya. Na zdjęciu obok jest dziesięć po czwartej. Ciało, które leży przed naszym budynkiem, to martwy Jim Wray. 20 minut różnicy między życiem a śmiercią. Jim był starszy od mojego brata. Miał 22 lata, Kevin 17. Ale te 20 minut oznaczały dla nich wszystkich to samo.

– Czy tego dnia brat myślał o zjednoczeniu Irlandii? Pewnie tak. Ale czy był gotowy za to umrzeć, nie wiem – zamyśla się Jean, po czym dodaje: – Przecież to był pokojowy marsz w obronie praw obywatelskich. Tym młodym ludziom chodziło o równe prawo do głosowania, o lepsze warunki mieszkaniowe. Bo nasza katolicka społeczność cierpiała z powodu dyskryminacji. Pamiętam pierwszą w życiu rozmowę o pracę. Gdy człowiek, który miał mnie zatrudnić, zobaczył w moich papierach, że chodziłam do katolickiej szkoły, powiedział: „Nie zatrudniamy katolików”. Dyskryminacja była faktem, a nie urojeniem.

– Po Krwawej Niedzieli życie nie było tu już takie samo. Koledzy z mojej dzielnicy ustawiali się w kolejki, żeby wstąpić do IRA – mówi Joel, piekarz, wówczas szesnastoletni. – Dzielnica się zradykalizowała, ludzie nie mogli się pogodzić z tym, że ich bliscy zostali zastrzeleni na ulicy. Gdy szedłem wcześnie rano do pracy w piekarni, mijałem znajomych z karabinem w dłoni. Cała okolica została zabarykadowana, Brytyjczycy nie byli mile widziani. Rządy przejęła tu IRA.

Jean Hegarty: – Jakie prawo mają Anglicy, żeby tu być? Byliśmy najprawdopodobniej pierwszą angielską kolonią. Wszystkie inne już opuścili, dlaczego nie mogą zostawić nas w spokoju? Nie mam pewności co do rządu w Dublinie i jak by się ułożyła z nim współpraca po zjednoczeniu, ale ludzie powinni zdecydować o tym w wyniku uczciwego głosowania.

Strzelili sobie w stopę

Sinn Féin chce, by referendum w sprawie zjednoczenia Irlandii odbyło się tak szybko, jak to możliwe. Jednak sondaże pokazują, że dziś tylko 30 proc. mieszkańców Irlandii Północnej głosowałoby na tak. Pytanie, jak zwolennicy przyłączenia Belfastu do Republiki Irlandii przekonają brakujące 20 proc. społeczeństwa, niezbędne, by wygrać referendum? Kluczową rolę w powodzeniu tej misji może odegrać brexit.

Majowe wybory do Zgromadzenia ­Irlandii Północnej to sukces Sinn Féin, ale w jeszcze większym stopniu porażka Demokratycznej Partii Unionistycznej (DUP), która dotąd cieszyła się największą popularnością wśród północno- irlandzkich wyborców. Teraz spadła na drugie miejsce.

Założona przez słynnego protestanckiego pastora Iana Paisly, jednego z najbardziej bojowych politycznie lojalistów czasów „Kłopotów”, w ostatnich latach DUP stała się główną siłą polityczną w Irlandii Północnej forsującą brexit. Jednocześnie DUP nie chce zaakceptować skutków brexitu, czyli Protokołu ­Irlandzkiego, który zakłada, że Irlandia Północna pozostaje w europejskim jednolitym rynku. Unioniści są oburzeni: twierdzą, że takie rozwiązanie nie tylko utrudnia handel z Wielką Brytanią, ale dezintegruje też Zjednoczone Królestwo i oddala Irlandię Północną od Wielkiej Brytanii.

– Cóż, wychodzi na to, że DUP strzeliła sobie w stopę – mówi Malachi O’Doherty. – Najpierw naciskała na brexit, a teraz nie umie się odnaleźć w postbrexitowej rzeczywistości.

Ponadto DUP jest partią bardzo konserwatywną moralnie: odmawia kobietom prawa do aborcji, w przeszłości prowadziła kampanię przeciw legalizacji homoseksualizmu. Nie bierze pod uwagę, że duża część ich wyborców to świeccy protestanci o liberalnych poglądach, którzy popierają unionistów jedynie dlatego, że pragną, by Irlandia Północna pozostała częścią Zjednoczonego Królestwa.

– To społecznie konserwatywne, religijnie zorientowane ugrupowanie, które poniosło brexitową klęskę, ale brak mu pokory, by dostrzec skutki własnych błędów. Nie ma też wyobraźni, by poszerzyć program o hasła, które mogłyby przyciągnąć dużą część niezagospodarowanej politycznie protestanckiej społeczności – uważa O’Doherty. I dodaje, że na tym właśnie braku wyobraźni unionistów swój kapitał buduje Sinn Féin. Cel:

Elektorat centrum

Republikanie z Sinn Féin wiedzą, że aby przypieczętować swój sukces, muszą zmienić ton kampanii na rzecz zjednoczenia Irlandii. Zamiast gloryfikować IRA, sięgają po argument prounijny.

O’Doherty: – Sinn Féin straszy: „Spójrzcie tylko na Anglię i ich idiotycznego premiera Johnsona”. Albo: „A co, jeśli Szkocja odłączy się od Wielkiej Brytanii? Belfast zostanie na łasce Anglii i rządzących nią torysów”. Republikanie chcą przekonać ludzi, że głos za przyłączeniem Belfastu do Dublina zapewni Irlandii Północnej powrót do Unii Europejskiej. Jest tutaj potencjał, aby do idei zjednoczonej Irlandii przekonać część elektoratu centrum.

Tymczasem jest to coraz silniejszy elektorat w Irlandii Północnej, co potwierdziły majowe wybory. Centrowe ugrupowanie Alliance, które stawia się ponad tradycyjnymi podziałami, zdobyło 13,5 proc. głosów, o 4,5 proc. więcej niż pięć lat wcześniej.

– Chcę stworzyć przestrzeń dla ludzi, którzy nie identyfikują się z tradycyjną narracją polityczną, jaka tu dominuje – mówi Adam Turkington, który urodził się i mieszka w Belfaście, a od 10 lat organizuje w tym mieście Festiwal Sztuki Ulicznej. – Moim zdaniem co najmniej połowa ludzi ma w nosie podział na republikanów i lojalistów. Chciałem, aby osoby, które się nie utożsamiają z kulturą konfliktu, też miały swoje miejsce, w którym będą się czuć dobrze. Bo przestrzeń Belfastu – murale, parady, media, osiedla – zawsze musi należeć do jednej bądź drugiej strony.

– O moim protestanckim pochodzeniu dowiedziałem się dopiero w wieku 13 lat. I od tego czasu jestem ateistą. To nie dla mnie, identyfikowanie się na podstawie religii – mówi Matthew Knight. Jego ojciec jest Anglikiem, matka Irlandką z Belfastu.

W czasie „Kłopotów” matka Matthew była pielęgniarką. Było jej ciężko i chciała wyjechać stąd jak najdalej. I tak wylądowali w Pakistanie, gdy Matthew miał cztery lata. Spędzili tam dekadę i wrócili, gdy chłopak miał 13 lat. Był rok 1993.

– Jestem Brytyjczykiem, ale jestem też dumny z Irlandii Północnej – mówi ­Knight. – Kocham to miejsce. Choć zajęło mi to trochę czasu, bo na początku nie chciałem tu mieszkać. Kiedy dorastałem w Pakistanie, otaczali mnie muzułmanie, katolicy, protestanci, prezbiterianie, mormoni. Wszystkich ich lubiłem. A potem przyjechałem tu i czułem, że ludzie próbują mi wepchnąć tożsamość do gardła.

Trzy siły

Podział na nacjonalistów i unionistów, czy też katolików i protestantów, od blisko ćwierć wieku wspierał system polityczny wypracowany w wyniku Porozumienia Wielkopiątkowego, które położyło kres „Kłopotom”. W świetle tej umowy z 1998 r. władzę sprawować ma autonomiczny parlament, a tekę premiera i wicepremiera rozdzielono między przedstawicieli obu religii.

Zdaniem O’Doherty’ego ten system będzie musiał być zmieniony. Został bowiem stworzony z myślą o dwóch siłach rywalizujących o władzę. Majowe wybory pokazały zaś, że w północnoirlandzkim wyścigu politycznym biorą udział trzy siły: unioniści, republikanie i powiększające się centrum.

– A co z Polakami, którzy mieszkają w Belfaście? Co z Litwinami? Nigeryjczykami? Pakistańczykami? Dlaczego muszą się opowiadać po jednej ze stron? Znam Indusów, którzy sprowadzili się do Belfastu, bo chcieli mieszkać w Zjednoczonym Królestwie. To czyni z nich unionistów. Ale nie są protestantami, bo wyznają islam. Jak długo nasz system będzie ignorował ludzi, którzy wymykają się z tradycyjnego podziału? – pyta dziennikarz.

Groźby polityków DUP – że zablokują utworzenie rządu Irlandii Północnej po majowych wyborach, jeśli nie nastąpi radykalna korekta umowy brexitowej, czyli wycofanie Protokołu Irlandzkiego – mogą zdaniem O’Doherty’ego przyspieszyć proces zmian. Po raz kolejny staje się bowiem jasne, jak niewydolny jest system wypracowany w 1998 r.

– To może być początek renegocjowania warunków Porozumienia Wielkopiątkowego. A tego właśnie potrzebujemy – twierdzi dziennikarz.

Po staremu?

Sinn Féin słusznie zwraca uwagę, że ewentualne referendum trzeba dobrze przygotować. Brexit jest nauczką, że nie można po prostu postawić ludzi przed wyborem na „tak” lub „nie”, a szczegóły dogadywać później. To przepis na polityczną katastrofę.

Oznacza to, że negocjacje powinny zacząć się na długo przed zwołaniem referendum. Ale w świetle Porozumienia Wielkopiątkowego sekretarz stanu ds. Irlandii Północnej (jest on członkiem brytyjskiego rządu) ma obowiązek zwołać referendum dopiero, gdy sondaże jasno wskażą na możliwość, że zwyciężą w nim zwolennicy zjednoczenia Irlandii. Przypomnijmy, że dziś takie rozwiązanie popiera co trzeci mieszkaniec Irlandii Północnej. Jeśli więc negocjacje zaczną się wcześniej, unioniści mogą poczuć się zdradzeni i nie trzeba będzie długo czekać na odpowiedź lojalistycznych organizacji paramilitarnych.

O’Doherty uważa, że najbliższa dekada może być czasem niestabilnym. Dlatego jego zdaniem najważniejsze jest, aby pamiętać, że historia lubi się powtarzać: – Wielu młodych ludzi odcina się od pokolenia rodziców. Mówią: „Wy to schrzaniliście, a nie my, my mamy dość konfliktu”. Mam nadzieję, że się nie mylą. Choć obawiam się, że jeśli przemoc wróciłaby na ulice, ci młodzi ludzie znów by się podzielili. Katolicy poszliby do katolików, a protestanci do protestantów i byłoby po staremu.

Można oczywiście wierzyć, że czym bardziej umacniać się będzie polityczne centrum, tym takie zagrożenie będzie mniejsze. Problem polega jednak na tym, że istota centrum w Irlandii Północnej opiera się na umiejętności ignorowania pytania na temat przynależności.

Tymczasem tego pytania nie da się ignorować w nieskończoność. Bo prędzej czy później referendum w sprawie zjednoczenia Irlandii zostanie zwołane. A wtedy partie centrum będą musiały opowiedzieć się po którejś ze stron. ©

Autorka jest dziennikarką podkastu „Raportu o stanie świata”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 21/2022