Prawda po 38 latach

Dopiero dziś brytyjski wymiar sprawiedliwości ustalił ostatecznie, co się zdarzyło 30 stycznia 1972 r. w północnoirlandzkim Londonderry. Dzień ten przeszedł do historii jako "Krwawa Niedziela".

22.06.2010

Czyta się kilka minut

Winni są żołnierze. 38 lat temu to brytyjscy spadochroniarze bez ostrzeżenia zaczęli strzelać do bezbronnych uczestników manifestacji. Wbrew temu, co twierdzili, nie działali w obronie własnej. Strzelali do uciekających i tych, którzy ratowali rannych. Ich działania były "nieuzasadnione i nie do usprawiedliwienia".

To kwintesencja opublikowanego właśnie raportu Trybunału Saville’a: zespołu sędziów, którego zadaniem było ustalenie ponad wszelką wątpliwość, kto ponosi winę za to, co 30 stycznia 1972 r. stało się w mieście Derry (jak nazywają je katolicy) czy też Londonderry (jak wolą mówić protestanci). Żołnierze z First Parachute Regiment otworzyli wówczas ogień do uczestników pokojowej demonstracji. Zginęło 13 osób (w tym aż sześciu 17-latków); było też 13 rannych; jeden z nich zmarł w szpitalu.

Werdykt Komisji Saville’a i słowa brytyjskiego premiera Davida Camerona - który w Izbie Gmin wyraził "głęboki żal" - przyjęto w Derry z ulgą. Nie tylko dlatego, że czekano na to 38 lat. Najważniejsze jest poczucie zadośćuczynienia: nareszcie usłyszano, że manifestanci to ofiary, nie współsprawcy, a żołnierze nie zostali sprowokowani przez demonstrantów, bo ci nie mieli broni. Po przesłuchaniu kilkuset świadków autorzy raportu ocenili też, że brytyjskie dowództwo popełniło błędy, które złożyły się na tragiczny rezultat.

Protestant wśród katolików

Choć w historii konfliktu w Irlandii Północnej nie brak wydarzeń dramatycznych, jego symbolem jest "Krwawa Niedziela". Naprzeciw siebie stanęli bowiem wtedy nie katoliccy republikanie i protestanccy lojaliści, nie bojownicy pałający nienawiścią i uwikłani w akty terroru, lecz zwykli obywatele i państwo brytyjskie. Był to też moment przełomowy: odtąd eskalacja konfliktu była nie do powstrzymania. Również dlatego, że "Krwawa Niedziela" umocniła Irlandzką Armię Republikańską, która odnotowała wielki napływ ochotników.

Trudno w to uwierzyć, ale tragiczny marsz katolików zorganizował protestant. Ivan Cooper był przywódcą północnoirlandzkiego ruchu obrony praw obywatelskich i jednym z niewielu protestantów, którzy podzielali żale społeczności katolickiej. Miałam okazję go poznać, gdy paradokumentalny film "Krwawa Niedziela", nakręcony przez Petera Greengrassa, przypomniał światu wydarzenia w Derry. "Chcieliśmy położyć kres dyskryminowaniu ludzi, którym odmawiano prawa głosu, prawa do mieszkania i pracy z powodu ich wyznania i przekonań politycznych. Chcieliśmy doprowadzić do tego, by każdy mógł uczestniczyć w wyborach lokalnych. Chcieliśmy wreszcie, by zaprzestano praktyki internowania podejrzanych" - tak Cooper tłumaczył mi swe zaangażowanie (wywiad ukazał się w "Rzeczpospolitej" w 2002 r.).

To Cooper zobowiązał członków IRA do przyjścia na manifestację bez broni. Tak o tym opowiadał: "Wiedziałem, że skoro brutalni brytyjscy spadochroniarze będą w Derry w niedzielę, wszystko może się zdarzyć. W owym czasie cieszyłem się dużym poparciem wśród katolików, dlatego mogłem IRA jasno powiedzieć, że jeśli będzie chciała doprowadzić do starcia z armią, ja odwołam marsz. Zapewnili, że przyjdą bez broni. Sądzę, że dotrzymali słowa".

Czy rzeczywiście? Według autorów raportu, Martin McGuinness - dziś wicepremier rządu Irlandii Północnej, a wówczas członek dowództwa IRA w Derry - miał przy sobie pistolet maszynowy, choć nie zrobił z niego użytku. McGuinness twierdzi, że broni nie miał.

Dziewięćdziesiąt minut

Konflikt katolicko-protestancki zaczął gwałtownie przybierać na sile w połowie lat 60., gdy po latach względnego spokoju do Irlandii Północnej wróciła przemoc. Sprawcami pierwszego zamachu, z 1966 r., nie była jednak IRA, lecz Ochotnicze Siły Ulsteru (UVF): świeżo powstała, paramilitarna organizacja protestancka. Latem 1969 r. władze brytyjskie wysłały do Irlandii Północnej wojsko. W założeniu obecność żołnierzy miała chronić słabszą społeczność katolicką przed atakami protestantów, ale katolicy szybko uznali żołnierzy za wrogów. "Krwawa Niedziela" to przypieczętowała.

Protestanckie władze prowincji też nie były bezczynne. Na początku lat 70. wprowadziły prewencyjne internowania podejrzanych o działalność paramilitarną i zakazały zgromadzeń. W Derry zakaz zlekceważono, by zaprotestować m.in. przeciw istnieniu tajnego obozu internowania. Władze ściągnęły więc z Belfastu batalion spadochroniarzy.

Dlaczego żołnierze - choć mieli pilnować spokoju i zatrzymać osoby dążące do wywołania zamieszek - zaczęli strzelać? Z raportu Saville’a wynika, że dowódca batalionu nie posłuchał rozkazu, który zakazał wprowadzenia wojska do zrewoltowanej dzielnicy Bogside, na niebezpieczny teren, gdzie trudno było myśleć o wykonaniu zadania. Mógł też zaważyć fatalny przypadek: młody oficer (raport nie wymienia jego nazwiska) oddał w powietrze strzał ostrzegawczy, który inni żołnierze mogli odebrać jako atak z tłumu. Wtedy sami zaczęli strzelać.

Simon Winchester, korespondent dziennika "Guardian" w Irlandii Północnej, dziś tak wspomina na jego łamach: "Tych 90 przerażających minut będę pamiętał po kres moich dni. Pierwszy strzał padł o godzinie 16.05 - jak sądziłem, z tłumu... Kilka chwil później wzniosły się krzyki i wołania. »Żołnierze, żołnierze«, krzyczano - i wtedy z piskiem nadjechały ciężarówki i wozy opancerzone. Zobaczyłem, jak spadochroniarze padają na ziemię i, nie do wiary, zaczynają do nas strzelać, strzelać, strzelać. W osłupieniu nie zastanawiałem się, dlaczego. Wiedziałem tylko, że muszę zejść z linii ognia, i to szybko".

Wybielanie zamiast prawdy

Nikt nie przypuszczał, że wyjaśnienie przyczyn tragedii zajmie tyle lat. Władze bowiem, nie zwlekając, powołały komisję pod przewodnictwem lorda Widgery’ego, która już w kwietniu 1972 r. ogłosiła swój raport. Ale uczestnicy marszu, rodziny ofiar i obserwatorzy odrzucili jego konkluzje - uznając, że zamiast szukać prawdy, wybiela on sprawców. Całą winą obarczał on bowiem manifestantów: mieli oni sprowokować żołnierzy. "Nie byłoby wypadków śmiertelnych - oceniali autorzy - gdyby nie było nielegalnego marszu. Przez to wytworzyła się wysoce niebezpieczna sytuacja, w której starcie między demonstrantami a siłami bezpieczeństwa było prawie nieuniknione".

Przez wiele lat rodziny ofiar na próżno starały się o wznowienie dochodzenia. Przełom nastąpił w 1997 r., gdy rząd Republiki Irlandii przekazał władzom brytyjskim wyniki własnego śledztwa. Ostatecznie premier Tony Blair zaakceptował powołanie nowej komisji. Nie bez znaczenia było, że w końcową fazę wchodziły wtedy rozmowy o porozumieniu pokojowym (podpisano je w Wielki Piątek 1998 r.). Trudno planować pokój i współrządzenie, gdy nie ma prawdy w tak bolesnej sprawie.

Ale nawet teraz, po ogłoszeniu ostatecznego raportu, wielu nie kryje obaw. Protestują byli żołnierze, niezadowoleni są unioniści. W historii konfliktu jest, ich zdaniem, wiele innych wydarzeń, które też wymagają dogłębnego wyjaśnienia. "Dochodzenie w sprawie »Krwawej Niedzieli« wzmaga wśród unionistów poczucie alienacji" - zauważał komentator BBC.

"Sądzę, że poznamy nazwiska sprawców. Ale nie wierzę, by zostali ukarani" - mówił Ivan Cooper. I raczej się nie mylił.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, współpracowniczka działu „Świat”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2010