Portrety z farby i ciała

W 1954 roku na weneckim Biennale Lucian Freud zaprezentował portret swojej pierwszej żony Kitty Epstein - nieśmiałej dziewczyny z różami. Po ponad półwieczu brytyjski artysta powraca do Wenecji monograficzną wystawą.

14.08.2005

Czyta się kilka minut

Lucian Freud, "Refleksja (autoportret)", 1985 /
Lucian Freud, "Refleksja (autoportret)", 1985 /

Ekspozycja w Museo Correr znakomicie ukazuje rozwój tego dzieła - o wyrazistym wątku przewodnim, pełnego niepokojów i momentów szczególnej intensywności. W Wenecji można oglądać siedemdziesiąt pięć obrazów i szesnaście akwafort, wśród których są dzieła nigdy dotąd nie eksponowane publicznie. W monografii artysty Lawrence Gowing zauważa, że w przeciwieństwie do większości współczesnych Freud nie maluje obrazów dla muzeów, lecz dla prywatnych osób. Jednak ten “rodzinny" charakter nie stanowi osłony, przeciwnie, wyostrza obraz, wciąga w wir intymnych związków, magnetyzmów, obsesji.

“Wszystko jest autobiograficzne i wszystko jest portretem" - twierdzi urodzony w 1922 r. artysta. Na przestrzeni lat maluje rodzinę, przyjaciół, postaci najrozmaitszego pokroju. Często obrazy te zdają się wpisywać w dawną konwencję portretu na zamówienie: proste ujęcia - twarz, popiersie, ojciec z córkami, brygadzista w mundurze. Jest nawet niewielki wizerunek brytyjskiej królowej. Od samego początku w centrum swej sztuki umieścił Freud ludzką postać. Wydaje się upartym klasykiem. Niejednokrotnie nawiązuje dialog z dawnymi mistrzami - Tycjanem, Rembrandtem, Halsem, Velázquezem, Watteau czy Cézanne’em.

Próżno jednak szukać u Luciana Freuda odbicia duszy, choć wnukowi sławnego Zygmunta nieraz przypisywano wrodzoną wprawę w psychologicznej introspekcji. W istocie nawet twarz jest tu niemym kawałkiem ciała. “Chcę, aby farba była jak ciało" - mówi artysta i z biegiem lat posuwa się coraz dalej w tym kierunku. W latach 50. maluje młode dziewczyny - szczupłe, blade, jeszcze niewinne - pieszczące kota lub psa. W latach 60. zaczynają dominować akty - a raczej sceny nocne, pozbawione tajemnicy chwile niespełnienia lub ciężkiego snu. Często są to przytłaczające, wielkie formaty z monstrualnymi, nieforemnymi ciałami. Dwie nagie kobiety - tęga i chuda - rozsadzają niemal pokój, powietrze przesiąknięte jest przemocą. Czasem pojawiają się obrazy “źle" wykadrowane - stopy mężczyzny, między nimi skulony grzbiet psa, postaci rozciągnięte w poprzek na kanapie, na podłodze. Malowane grubo, w tonacji różowo-szarej, często nieprzyjemnej, ciała rozlewają się bezwstydnie, niemal rozpaczliwie.

“Nie chcę, by jakikolwiek kolor był zauważalny... Nie chcę, aby działał w modernistycznym znaczeniu koloru jako czegoś niezależnego... Pełne, nasycone barwy mają znaczenie emocjonalne, którego chcę uniknąć". Nagość pozbawiona została tajemnicy. To moment poerotyczny, ciała namalowane bez żadnej osłony nie są już nawet obsceniczne. Jak napisał niemiecki krytyk Dirk Schümer, to “ludzie z brudu, potu, włosów i zrogowaciałości". Spojrzenie Freuda jest natarczywe i bezlitosne. Także w autoportretach, których kilka znalazło się na wystawie. Szczególnie poruszające są wizerunki matki artysty - ogromne płótna jakby powiększające wrażenie niewygody, zmęczenia.

Niewątpliwie znaczącą rolę w kształtowaniu się artystycznej osobowości Freuda odegrał Francis Bacon. U obu brytyjskich artystów ludzie są bezradni, osłabieni pożądaniem, pogrążeni w niemocy. Lecz podczas gdy zniekształcone twarze Bacona rozdziera krzyk rozpaczy lub wołanie o pomoc, płótna Freuda są bardziej wyciszone, ich ciężar gatunkowy kryje się w samej malarskiej masie. Niezrównoważona niczym cielesność przygnębia ubóstwem albo uderza dotykalną mięsistością. Sprowadzenie wszystkiego do ciała nie jest u Freuda ograniczeniem, lecz istotą jego wizji - ciężkiej, trudnej do zniesienia, ale silnej i pełnej w wyrazie.

Wielkie formaty napierają na naszą wrażliwość - przypominają bałwochwalcze płótna ołtarzowe. Ale także mniejsze obrazy łagodne są tylko na pozór i może jedynie w kilku późnych portretach dzieci Freud maluje “prostodusznie", z lekkością.

Jak dziwnie oglądać obrazy Freuda w Wenecji - mieście poza wszelkimi czasoprzestrzennymi regułami, a już z całą pewnością poza biegiem nowoczesności. A jednak warto, zachowując te obrazy pod powiekami, zapuścić się znów w weneckie zaułki, w zakrystiach oświetlać płótna Tycjana, Tintoretta, Veronesego, przyglądać się ciałom świętych, tak bardzo materialnym, ujętym w karkołomnej perspektywie, w bolesnym skurczu, w tak bardzo ludzkim wysiłku.

“LuciAn Freud", Museo Correr, Wenecja, 10 czerwca - 30 października 2005.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 33/2005