Obsesja niepodległości

Uznajemy ją za wartość najwyższą, a przy tym nieustannie zagrożoną. Towarzyszy nam, gdy planujemy zamach na cara albo marzymy o narodowym samochodzie elektrycznym. Polak widzi niepodległość, nawet gdy zagląda do lodówki.

22.12.2017

Czyta się kilka minut

 / ALEXANDER MAKAROV / ALAMY STOCK PHOTO / BEW
/ ALEXANDER MAKAROV / ALAMY STOCK PHOTO / BEW

Co czyni nas narodem? To fundamentalne pytanie, nie tylko w stulecie odzyskania niepodległości. Co przemienia zbiór niepowtarzalnych jednostek w grupę, która może mówić o sobie „my”? Co czyni nas „rodziną”, „sąsiadami” albo „klasą średnią”? Lubimy wyobrażać sobie, że decydują więzy krwi, wspólnota miejsca zamieszkania albo wysokość dochodów. Geny, metry, złotówki – miary abstrakcyjne, a zarazem przyziemne. Ale to nieprawda, a przynajmniej nie cała prawda.

W istocie każdą grupę społeczną cementuje wspólnota obsesji. Drobnych, kompulsywnie powtarzanych nawyków, upor­czywie nawracających lęków i nadziei. Im bardziej wydają nam się osobiste, im bardziej zaskoczeni jesteśmy, gdy okazuje się, że te najintymniejsze dziwactwa podzielamy z pewnym kręgiem ludzi, tym silniejsza jest zaprawa łącząca ze sobą poszczególne cegiełki.

Jesteśmy rodziną, podzielając dziedziczone przez pokolenia przesądy i opowieść o wujku, który wracając kiedyś z pasterki nadepnął na Jerzego Urbana. Stajemy się sąsiadami, co dzień przeklinając tę samą, niedziałającą windę i modląc się, by nie spotkać pani spod szesnastki. Rozpoznajemy się jako członków klasy średniej – czymkolwiek miałaby ona dziś być – snując narcystyczne fantazje o ciemnym ludzie, nadchodzącej dyktaturze i własnej europejskości. Wspólnota obsesji wyznacza też linię dzielącą „nas” od „nich” – granicę, za którą rozciąga się obcość.

Dlatego właśnie piszę o szaleństwie. Nie dlatego, żebym niepodległość traktował jak coś mało ważnego albo niepotrzebnego, lecz właśnie dlatego, by lepiej zrozumieć, w jaki sposób scala nas ona i przemienia w naród. Bo to wcale nie niepodległość łączy Polaków, lecz obsesja niepodległości.

Jak czarna dziura

Splot historycznych, geograficznych i politycznych okoliczności ukształtował nas tak, że niepodległość uznajemy za wartość najwyższą i nienegocjowalną, a przy tym nieustannie zagrożoną. Traci się ją za sprawą wroga i odzyskuje dzięki heroicznym ofiarom. Trzeba o nią walczyć, bronić jej lub przynajmniej tęsknić za nią. Niepodległość kojarzy się ze scalaniem tego, co podzielone, ze zgodą, która buduje. Dzielenie, rozpad, niezgoda – to z kolei pojęcia ściśle związane z jej utratą. W dodatku niepodległość znacznie częściej występuje w naszej wyobraźni jako koniec pewnej drogi (dąży się do niepodległości, walczy o nią, marzy o niej) niż jako początek. Tak że po jej zdobyciu, odzyskaniu czy utrzymaniu wcale nie jest jasne, co z nią dalej począć – poza tym, że z pewnością trzeba jej bronić.

Obsesja niepodległości towarzyszy nam, gdy planujemy zamach na cara albo marzymy o narodowym samochodzie elektrycznym. Polak widzi niepodległość nawet gdy zagląda do lodówki – dyskusje o kolonizacji Polski przez obcy kapitał, obce markety, a nawet obcą żywność pełne są zapożyczeń z języka narodowych powstań.

Nie ma w tym nic dziwnego. Tęsknota za niepodległością ukształtowała nasze pieśni patriotyczne, literaturę, dzieła muzyczne i malarskie. Ci, którzy jak Gombrowicz, świadomie zwracali się przeciw tej obsesji, ci, którzy wiosną chcieli „wiosnę, nie Polskę” zobaczyć – zdołali się wybić najwyżej do roli wyjątków potwierdzających regułę.

Niepodległość jest jak czarna dziura – potężna, choć niewidoczna, centralna masa, ku której grawitować muszą wszelkie nasze myśli i działania. To właśnie obsesja w najczystszej postaci. „Nie myśl o niepodległości” to „nie myśl o białych niedźwiedziach” polskiej kultury. Im bardziej próbujemy się od tej myśli uwolnić, tym wyraźniej odciska ona na nas swe piętno.

Różne historie

Niezłym sposobem lepszego zrozumienia naszej obsesji jest przekonanie się, że inni myślą o niepodległości odmiennie niż my. My widzimy ją przede wszystkim jak coś, co traci się i odzyskuje. Nasza obsesja niepodległości ściśle łączy się więc z ciągłym lękiem przed jej ponowną utratą. Nie brak jednak na świecie państw, gdzie niepodległość kojarzona jest z jednorazowym doświadczeniem uzyskania, bez lęku przed utratą. Są również na mapie obszary, gdzie w ogóle brak utrwalonych mitów niepodległościowych, a także narody, które proces odzyskiwania niepodległości znają wyłącznie z drugiej strony – z pozycji tych, od których się wyzwalano.

Byłem kiedyś świadkiem następującej rozmowy. Amerykanin, mając zresztą zapewne na myśli święto narodowe w szerszym znaczeniu, zapytał brytyjskiego kolegę, kiedy się u nich świętuje dzień niepodległości. Ten z pełną powagą, w której nie dostrzegłem jednak dumy, odpowiedział tak: „Nie ma brytyjskiego dnia niepodległości. Tak samo jak nie ma niemieckiego czy francuskiego. Jesteśmy jednym z tych narodów, od których niepodległość celebrują inni”.

Poszukując materiału do porównawczej analizy, trafiłem na Wikipedii na listę narodowych świąt niepodległości. Obejmuje ona większość państw świata (niektóre celebrują odzyskanie niepodległości więcej niż raz) i nawet jeżeli – jak to na Wikipedii bywa – zawiera pewne nieścisłości, to dostarcza fascynującego obrazu różnorodności historii, jakie kryją się za niepodległościami w różnych częściach globu.

Rozpisane na osi czasu święta niepodległości pokazują nam przede wszystkim kolejne wielkie fale, na załączonej grafice widoczne w postaci wyraźnych zgęszczeń. Po kilku najstarszych przypadkach (Portugalczykach, Szwedach, Szwajcarach czy Amerykanach) następuje okres południowo­amerykańskich wojen o niepodległość. W latach 1804-25 niezależność uzyskało dwadzieścia portugalskich i hiszpańskich kolonii od Meksyku po Chile. Rok 1918 przynosi kolejną falę narodowych przebudzeń związanych z upadkiem europejskich imperiów w następstwie I wojny światowej i rewolucji komunistycznej w Rosji. To wszyscy ci, którzy w tym roku świętować mogą razem z nami. Od końca II wojny światowej rozpoczyna się wielki ruch dekolonizacyjny, obejmujący najpierw Bliski Wschód, Indie i Indochiny, następnie Afrykę, a na końcu niewielkie narody wyspiarskie. Początek lat 90. przynosi czwartą falę narodowych niepodległości związaną z rozpadem Związku Sowieckiego i Jugosławii.

Naniesienie tych fal na mapę pokazuje rozpad kolejnych imperiów i świat stopniowo dzielący się na państwa narodowe. Ukazuje też wyraźne strefy, w których niepodległość ma odmienne znaczenie. Kraje „Starej Europy” i Rosja problem odzyskiwania niepodległości znają wyłącznie „z drugiej strony” (choć Rosja świętuje 12 czerwca, upamiętniając podpisanie deklaracji niepodległości Federacji Rosyjskiej). W Skandynawii niepodległość wiąże się zwykle ze stosunkowo łagodnymi rozpadami kolejnych unii. Dalej widzimy pas rozciągający się od Finlandii (pod tym względem różnej od reszty nordyckiej rodziny) aż po Grecję. To ci, którzy razem z nami cierpią na obsesję niepodległości, a przynajmniej mają podstawy, by ją zrozumieć. To kraje, które niepodległość traciły wielokrotnie, nierzadko na rzecz różnych imperiów, przechodząc kolejno z rąk do rąk i przenosząc się w coraz to nowe strefy wpływów.

Z pewnością czym innym będzie niepodległość w Ameryce Łacińskiej, gdzie (zwykle) trzeba było odzyskać ją tylko raz, z rąk Hiszpanów lub Portugalczyków, a potem głównym zagrożeniem stawały się raczej rebelie, dyktatury i wojny domowe. Czym innym będzie też dla beneficjentów dekolonizacji, którzy często nie tyle „odradzali się” po latach niewoli, ile w ogóle po raz pierwszy ukazywali na mapie jako organizmy państwowe, czasem zresztą w absurdalnych granicach nakreślonych rękami białych kolonizatorów, niebaczących ani na geografię, ani na etniczne podziały.

Angielskie słowo partition, którym oznacza się rozbiory Polski, dla mieszkańców Indii, Pakistanu i Bangladeszu związane jest z odzyskaniem niepodległości, które w przypadku tych państw wiązało się z podziałem. Także trwająca wciąż historia separatyzmów, której ostatnią odsłonę oglądaliśmy kilka miesięcy temu przy okazji katalońskiego referendum, przypomina nam, że niepodległość może się też – przeciwnie niż w Polsce – kojarzyć z oddzielaniem, odrywaniem, rozbijaniem.

Problem ze sprawczością

Wiązki równoległych linii, wyłaniające się na załączonej grafice, zdradzają wspólnotę losu. To kraje o podobnym położeniu geograficznym, które niepodległość odzyskały w tym samym czasie. Łatwo dostrzec, że Polska staje się w 1918 r. częścią jednej z takich wiązek, należąc do rodziny narodów, które odzyskały niepodległość w następstwie I wojny światowej. Gdyby uwzględnić Dzień Wolności i Praw Obywatelskich, upamiętniający częściowo wolne wybory z 4 czerwca 1989 r., Polska dołączyłaby też do grupy państw celebrujących odzyskanie niepodległości w związku z rozpadem Związku Sowieckiego i upadkiem komunizmu.

To pokazuje, paradoksalnie, że nasza obsesja niepodległości czyni nas też członkami szerszej wspólnoty. Pozwala zakorzenić się w tożsamości regionalnej, lecz także odnaleźć nieoczekiwane podobieństwa z krajami i narodami, o których istnieniu rzadko myślimy.

Ale ta wspólnota losu zdradza jeden z zasadniczych problemów polskiej obsesji. Zarówno w roku 1918 , jak i w 1989 fale, które wyniosły nasz naród do niepodległości, miały za przyczynę nie heroiczny wysiłek samych Polaków, lecz zmiany w globalnym układzie sił i związany z nimi rozpad imperiów.

„Chcieliśmy być wolni i wolność sobie zawdzięczać” – te słowa Jana Stanisława Jankowskiego, Delegata Rządu na Kraj, nie przypadkiem umieszczono nad wejściem do Muzeum Powstania Warszawskiego. Doskonale wyrażają one credo kolejnych XIX-wiecznych i XX-wiecznych powstań – połączenie niepodległości ze sprawczością. Prawdziwej niepodległości nie można otrzymać. Można ją zdobyć, i to wyłącznie na drodze zbrojnej walki. A jednak kolejne powstania kończyły się coraz bardziej krwawymi porażkami, wolność przynosiły zaś wielkie przemiany geopolityczne. Owszem, przy aktywnym współudziale Polaków, trudno jednak z pełną powagą powiedzieć, że w 1918 lub 1989 r. niepodległość zawdzięczaliśmy tylko sobie. Fakt, że wraz z nami wolność dwukrotnie odzyskiwali Czesi, Azerowie czy Ormianie, jest tego dość wymownym przypomnieniem. Chyba że uda nam się przekonać nas samych, że wszyscy oni odrodzenie zawdzięczają właśnie nam...

W publicystyce dwudziestolecia między­wojennego próbowano zatuszować tę sprzeczność, wskazując na jednostkowy geniusz Piłsudskiego. „My, pokolenie szczęśliwe, mieliśmy Wodza i wojnę wygraliśmy” – pisał Edward Śmigły-Rydz porównując XIX-wieczne porażki i XX-wieczne sukcesy w tekście „Tajemnica zwycięstwa 1920”. Przy uwzględnieniu wspólnoty losów to by oczywiście oznaczało, że musiał być Piłsudski i w Czechach, i w Armenii, i w Azerbejdżanie... Kult jednostki, który historycy wyjaśniają raczej „duchem czasów” czy „uwarunkowaniami politycznymi”, w tej perspektywie okazuje się kolejnym objawem obsesji niepodległości – sposobem na przywrócenie poczucia sprawczości choćby poprzez oddanie jej w ręce tytanicznej jednostki. Zawszeć to lepsze niż niepodległość podana na tacy przez szczęśliwe zbiegi okoliczności.

III Rzeczpospolita ma z brakiem sprawczości jeszcze większy problem. Sceptyczna wobec własnych mitów, skłonna raczej do ojcobójczego mordu na swych założycielach niż do wynoszenia ich na piedestały, dryfuje w bardziej niepokojącym kierunku. Bo skoro w 1989 r. nie wywalczyliśmy niepodległości, to może... w ogóle jej nie ma!

W 1997 r. Jerzy Buzek wygłaszał swe exposé w przeddzień 11 listopada. Splotło się ono z debatą nad uchwałą upamiętniającą kolejną rocznicę odzyskania niepodległości. Wielu posłów obejmującej władzę koalicji AWS-UW budowało wtedy zaskakującą paralelę pomiędzy rokiem 1918 a 1997, z pominięciem czy umniejszeniem przełomu 1989 r. Wskazywano na jego niekompletny charakter, wymagający dopiero dopełnienia i ostatecznego zerwania z komunizmem. „Rok 1989 był, jak wspomniałem, początkiem końca komunizmu w Polsce – mówił wówczas Buzek. – Zrobię wszystko, aby nasz rok 1997 był zapamiętany jako rok początku naprawy państwa, ostatecznego zerwania ze złą przeszłością”.


Czytaj także: Marcin Napiórkowski: Do przyjaciół patriotów


Ta sama wizja, w coraz radykalniejszej wersji, pojawiała się w Sejmie w roku 2005 i 2015. Prawo i Sprawiedliwość, dochodząc do władzy, przedstawiało obraz „powtarzanej” czy raczej „dopełnianej” rewolucji, wskazując niepodległość jako coś, co dopiero trzeba zdobyć, wywalczyć, odzyskać.

Błyskotliwe wpisanie się w obsesję niepodległości jest jednym ze źródeł sukcesu prawicy. Ani lewica, ani liberałowie – jeżeli te etykietki mają jeszcze jakikolwiek sens – nie potrafią dziś zaproponować przekonującej mitologii, która albo współgrałaby z naszą narodową obsesją, albo równoważyłaby ją projektem równie atrakcyjnym: tożsamością bogatą, zakorzenioną w historii, przywracającą poczucie godności, sensu i sprawczości. Bo taki właśnie obraz świata proponuje każdemu Polakowi mitologia oparta na obsesji niepodległości. Któż z nas nie chciałby, niczym błędny rycerz, żołnierz wyklęty albo Batman, samotnie stawiać czoło przeważającym siłom wroga?

Niepodległość nas oślepia

Wizja świata zorganizowanego wokół niepodległości wiąże się z promowaniem określonych postaw. Najwyższą wartością jest, oczywiście, zgodnie z tyrtejskim kanonem, oddać życie za ojczyznę. Abstrahując już od tego, czy niepodległość powinna domyślnie stać wyżej od ludzkiego życia – co zrobimy, jeżeli nie będzie takiej potrzeby? Jakie mamy propozycje dla bohaterów na czas pokoju i... niepodległości? Paradoksalnie pełna, niezagrożona wolność jest scenariuszem, na który nie jesteśmy przygotowani. Brak nam wzorów działania, które wykraczają poza walkę, obronę lub tęsknotę za niepodległością. Dlatego dla zbudowania sensownej opowieści o świecie potrzebujemy wiary w nieustanne zagrożenie, stanu permanentnej wojny, targowicy, zaprzaństwa.

Nasz wzrok stał się niezwykle wyczulony na zagrożenia narodowej suwerenności i ślepy na wszystko inne. Naród opętany niepodległością jest jak człowiek obsesyjnie przejmujący się swym sercem. Nie hipochondryk, ani nie dbający o zdrowie w ogóle, lecz właśnie człowiek trawiony nieustannym lękiem wyłącznie o stan swojego serca. Być może serce jest dzięki temu zdrowe, a nasz bohater uniknął wielu nieprzyjemności albo nawet zawału. Ale w tym czasie jego nieleczony kręgosłup uległ zwyrodnieniu, słuch dramatycznie się pogorszył, a płuca zżera gruźlica.

Patrząc historycznie, niepodległość jest i była ważna. Ale nie najważniejsza, a już na pewno nie jedyna. Czy naprawdę jesteśmy skłonni uwierzyć, że dla chłopa w XVIII w. albo włókniarki w XIX w. najistotniejsza była kwestia tego, jakim kolorem pomalowany będzie skrawek mapy, na którym przyjdzie im spędzić życie? Obsesja niepodległości może czynić nas ślepymi na wyzysk, niesprawiedliwość i zacofanie, podatnymi na manipulację i pełnymi nieufności. Wszak jedyne, co się liczy, to żeby w Polsce była Polska.

Wszystko, co nie pasuje do ram takiej opowieści o świecie, zostaje albo usunięte ze zbiorowej pamięci, albo przycięte do znanych schematów. Fałszywie idealizujemy szlachecką rzeczpospolitą i dwudziestolecie międzywojenne; wypieramy pozytywne elementy PRL-owskiej rewolucji ekonomicznej i społecznej. Ignorując to, co wykracza poza opowieść o traceniu i odzyskiwaniu niepodległości, paradoksalnie nawet samą niepodległość rozumiemy gorzej. Zawsze bowiem wpisana była ona w kontekst kulturowy i ekonomiczny, budowana na określonych uwarunkowaniach społecznych.

Przyjrzyjmy się chociażby przykładom najbardziej oczywistym, związanym z obchodzoną właśnie rocznicą. Rok 1918 to moment uzyskania przez kobiety praw wyborczych, czyli punkt, w którym nareszcie połowę ludności zamieszkującej terytorium Polski uznano za pełnoprawne uczestniczki życia społecznego. Na ile ta rocznica przebije się w mediach i opinii publicznej? Czy jej wspomnienie nie padnie ofiarą naszej obsesji niepodległości?

Na podobnej zasadzie ze zbiorowej pamięci Polaków zniknęła I wojna światowa. Na kilkaset przeanalizowanych przeze mnie dokumentów sejmowych żaden nie odnosił się do niej obszerniej. Nawet traktat wersalski upamiętniono wyłącznie jako moment, gdy „Polska po 123 latach niewoli wracała do rodziny niepodległych państw europejskich”, a „mocarstwa zwycięskiej koalicji uznały, że rozbiory Polski były zbrodnią, której skutki należy raz na zawsze przekreślić”. Bo przecież w historii zawsze chodziło wyłącznie o naszą niepodległość. Choć na terenie dzisiejszej Polski działy się w latach 1914-18 rzeczy straszne, które bezpośrednio dotykały naszych dziadków czy nasze prababcie, nie pamiętamy o nich i nie potrafimy o nich opowiadać. Bo to nie była nasza wojna, bo Polska jako naród nie była w niej stroną, bo to często musiałaby być historia o tym, jak Polak zmuszony był strzelać do Polaka. Przede wszystkim jednak nie pamiętamy o I wojnie światowej dlatego, że została przykryta opowieścią o odzyskaniu niepodległości.

Ileż alternatywnych historii Polski nie zostało nigdy opowiedzianych i wysłuchanych? Mowa tu nie o fantazjach w rodzaju, „co by było, gdybyśmy razem z Hitlerem ruszyli na Stalina”, tylko o historiach, które naprawdę się wydarzyły i wciąż odciskają na nas swe piętno, lecz pozostają zepchnięte do nieświadomości, wyparte przez dominującą opowieść o traconej i odzyskiwanej niepodległości. Na marginesie pozostają wciąż historia stosunków społecznych, etnicznych, historia poddaństwa i emancypacji, historia nauki i przedsiębiorczości, ale też najważniejsza być może ze wszystkich – historia codziennego życia, w naszej wyobraźni przyćmionego przez bitwy, powstania i rozejmy.

Poza przerażającymi wyjątkami, które przyniósł wiek XX, zmiany w życiu ludzi rzadko następowały dlatego, że ktoś wygrał bitwę albo podpisał traktat. Za to wynalazki, głód albo zmiana stosunków społecznych często stały u źródeł migracji, wojen i podbojów. Obsesja niepodległości te zależności odwraca. W dodatku zamiast prawdziwej historii (a więc opowieści o zmianie) proponuje nam statyczną projekcję XIX-wiecznego wyobrażenia o narodzie, zaborach i powstaniach na czasy od 966 r. aż po rok 2018.

A co będzie, jeśli…

Myślimy o narodzie jako o czymś odwiecznym i wiecznym. Ukrycie historyczności pojęć takich jak „państwo”, „naród” i „niepodległość” to jedno z największych kłamstw, jakie wpaja nam się na lekcjach historii i jedna z głównych przyczyn trawiącego nas natręctwa. Oglądając mapy pomalowane wciąż tymi samymi kolorami łatwo uwierzyć, że Polska Piastów, Rzeczpospolita Obojga Narodów i III Rzeczpospolita to „to samo” państwo. A stąd krok już tylko do fantazji w rodzaju liczącej tysiące lat Wielkiej Lechii, bo przecież – cytuję jednego z internetowych polemistów – „tylko idiota może wierzyć, że w roku 966 zeszliśmy z drzewa. Skoro Polska przyjęła chrzest, to znaczy, że przed chrztem też była jakaś Polska!”.

Nie byłoby tego problemu, gdybyśmy więcej uwagi poświęcali długotrwałym i skomplikowanym procesom wyłaniania się państw narodowych we współczesnej postaci. Tyle że świadomość tego, iż „niepodległe narody” to koncept XIX-wieczny (lub w najlepszym wypadku XVII-wieczny, licząc od pokoju westfalskiego w 1648 r.), skłania nas do zadania pytania także o ich przyszłość. Skoro istniał świat przed narodową niepodległością, to może jest do pomyślenia także świat po niej? I wcale nie chodzi o nowy podbój, zabory czy wchłonięcie przez cokolwiek – bo to wciąż byłby świat niepodległości, tyle że utraconej.

A co, jeżeli pewnego dnia narodowa niepodległość, którą traci się na rzecz innych państw i odzyskuje w bitwach i powstaniach, w ogóle przestanie być użyteczną kategorią opisu rzeczywistości? Czy będziemy wtedy gotowi porzucić swą obsesję i znaleźć jakąś nową, która popchnie nas do przodu, zmotywuje do działania i utrzyma razem jako wspólnotę?

Jak na razie przed obsesją niepodległości nie ma ucieczki. Najlepsze, co możemy zrobić, to poznać swoją chorobę. Nie będzie do tego lepszej okazji niż Rok Niepodległości, który właśnie rozpoczynamy. Może się on dla nas stać rokiem dalszego popadania w zbiorowy obłęd albo rokiem terapeutycznej refleksji. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Semiotyk kultury, doktor habilitowany. Zajmuje się mitologią współczesną, pamięcią zbiorową i kulturą popularną, pracuje w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Prowadzi bloga mitologiawspolczesna.pl. Autor książek Mitologia współczesna… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 1-2/2018