Między tarczą i Rosją

Polacy są niezwykle wrażliwi na imperializm rosyjski, ale są ślepi na imperializm amerykański - pisze Norman Davies

19.08.2008

Czyta się kilka minut

Rosyjski posterunek na terenie Gruzji /fot. Andrzej Meller /
Rosyjski posterunek na terenie Gruzji /fot. Andrzej Meller /

Zawsze byłem przeciwnikiem obecności tarczy antyrakietowej w Polsce. Nie chcę jednak krytykować obecnego rządu, który podpisał porozumienie z Amerykanami: obecna ekipa weszła w sytuację odziedziczoną po poprzednikach.

***

Do zimnej wojny stan równowagi w świecie (wówczas chodziło o równowagę między USA i ZSRR) był gwarantowany przez MAD - Mutual Assured Distruction, czyli Wzajemne Zagwarantowane Zniszczenie. W przypadku użycia broni jądrowej przez którąkolwiek ze stron musiałoby dojść do wyniszczającej odpowiedzi przeciwnika, przed którą nie było obrony. Owa horrendalna (mad - znaczy szalony) równowaga utrzymywała pokój między mocarstwami przez kilka dekad - dzięki niej zimna wojna nigdy nie zmieniła się w gorącą. Dopiero Ronald Reagan zagroził Rosjanom, że przygotuje nowy system obrony przeciwrakietowej, który tę równowagę naruszy (słynne star wars). Działa laserowe zainstalowane na satelitach miały zestrzeliwać rakiety międzykontynentalne. Być może blefował, lecz jego zapowiedzi były jednym z czynników, które zmusiły Sowietów do rezygnacji z wyścigu zbrojeń.

Następni prezydenci: George Bush senior i Bill Clinton wydawali się zadowoleni z faktu, że - już w innym kontekście geopolitycznym - strategiczna równowaga zostaje zachowana. Nowy etap zaczął się jednak, gdy do władzy w Ameryce doszli neokonserwatyści - ekipa George’a W. Busha. Może ominęły mnie jakieś teksty, ale nigdy nie przeczytałem w Polsce rzetelnej analizy ideologii tej grupy, a w szczególności jej doktryny wojennej. Mówi ona, że przewagę militarną należy wykorzystać wobec wrogów - nawet potencjalnych - którzy mogliby zagrozić dominującej pozycji USA w XXI w. (oczywiście głównym sojusznikiem tej polityki jest Izrael).

Owa doktryna została wyartykułowana w 1996 r. jako reakcja na finał pierwszej wojny w Zatoce. Armia amerykańska zniszczyła wtedy wojska irackie, ale nie ruszyła na Bagdad i nie obaliła dyktatora. Neokonserwatyści wystąpili wówczas z krytyką polityki Busha, który ich zdaniem zaprzepaścił okazję, by zabezpieczyć interesy Ameryki i Izraela.

Tak rozumiana polityka znalazła uzasadnienie w nastrojach amerykańskich po zamachach na WTC w 2001 r. Stąd interwencja w Iraku, która miała być zapewne tylko preludium do ataku na Iran. Okazało się jednak, że przewaga militarna nie gwarantuje sukcesu. Wojna o Irak była operacją błyskawiczną, ale okazała się polityczną klęską - pokazując zarazem ograniczenia neokonserwatywnej doktryny ekspansji. Irak nie chce się nawrócić na amerykański model demokracji, nie jest to jednak Japonia po II wojnie światowej.

Tarcza antyrakietowa jest częścią owej amerykańskiej ofensywy strategicznej. Co prawda nazwa sugeruje, że jest to system obronny - nikt przecież nie zabija tarczą - ale nie dajmy się zwieść pozorom. Pamiętam czasy, gdy wojska USA miały obóz niedaleko naszego domu w Anglii. Nad bramą wisiało hasło "Peace is our profession" - może wtedy miało ono sens, ale dzisiaj stał się on względny.

Polacy są niezwykle - i słusznie - wrażliwi na imperializm rosyjski, ale są ślepi na imperializm amerykański. Tarcza ma chronić Amerykę przed rakietami międzykontynentalnymi. Kraje Bliskiego Wschodu: Syria czy Iran, które miałyby w ten sposób zagrozić Stanom, nie mają ich jednak w swoich arsenałach. Ma je natomiast Rosja i tylko przeciw niej tarcza może być skierowana. Moskwa, z której polityką nie sympatyzuję, ma prawo czuć się zagrożona.

Tarcza nie jest też elementem obrony terytorium Polski. By ją zaatakować, Rosjanom wystarczą pociski wystrzelone z rejonu kaliningradzkiego. Polsce potrzebny jest zatem system obrony przeciwrakietowej Patriot. Jak najgorzej rokuje fakt, że w tej kwestii Amerykanie mieli jakiekolwiek opory. To tak, jak gdyby dbali tylko o swoje bezpieczeństwo, kosztem sojuszników.

Czasem mam wrażenie, że Polska zachowuje się jak nowy kolega, który pojawia się na podwórku: przede wszystkim chce się zaprzyjaźnić z najsilniejszym, godząc się nawet na upokarzające warunki takiej znajomości. Wyobrażam sobie, jaka byłaby awantura w Anglii, gdyby nasi politycy - też przecież nie antyamerykańscy - wystąpili z propozycją zainstalowania tarczy...

Uważam, że Polska wplątała się w tę historię, nie myśląc o konsekwencjach. Przecież i w Rosji może nastać jeszcze bardziej szalony, imperialistyczny rząd, który będzie miał w głowie to samo, co Donald Rumsfeld. Przeciw Stanom swoich rakiet nie wystrzelą, bo to oznaczałoby odwet. Kto im pozostaje? Gróźb, które słyszeli Polacy od rosyjskich generałów, nie traktowałbym jako czczych pogróżek. Atak rakietowy na Warszawę w przypadku globalnego konfliktu wydaje się logicznym i realnym scenariuszem, podobnie jak pretekst w postaci tarczy.

***

Nie zapominam, że mówię o tym w momencie, kiedy wojska rosyjskie wkroczyły do Gruzji. Kaukaz jest szachownicą grup etnicznych, skomplikowanym węzłem interesów, zaszłości historycznych i wyznań. Bardzo kuszący teren dla mocarstwa prowadzącego politykę według zasady "divide et impera" - dziel i rządź. Moskwa zawsze zważała na obecność mniejszości rosyjskich poza swoimi granicami. Problem w tym, że w Gruzji nie było rosyjskiej mniejszości. Osetyńcy są potomkami Alanów - pochodzenia irańskiego, ich język jest pokrewny z farsi. Alanowie to zresztą, obok Wandalów i Gotów, jedno z plemion, które w V w. najechało i doprowadziło do upadku Cesarstwo Rzymskie. Nie są Słowianami. Są jednak tradycyjnie prorosyjscy, ponieważ mieszkają wśród muzułmanów kaukaskich - Inguszów i Czeczenów. W takiej sytuacji Moskwa musiała zrobić z nich Rosjan, co nie było zbyt skomplikowane - wystarczyło rozdać paszporty rosyjskie obywatelom gruzińskim. Ich prawosławne wyznanie było dla Moskwy wystarczającym pretekstem.

Pamiętajmy, że Kaukaz to góry wyższe niż Alpy i nie tak łatwo przedostać się przez nie rosyjskim czołgom. Analizując sytuację na Zakaukaziu, patrzymy najczęściej na mapę polityczną: by zrozumieć, o co chodzi Rosji, należałoby również spojrzeć na mapę fizyczną. I zobaczyć, że Osetia Południowa jest wymarzoną bazą po drugiej stronie tej potężnej górskiej bariery - bezcennym przyczółkiem. Dlatego rosyjskie czołgi już nie wrócą do Rosji.

Zachód, jak zwykle, reaguje zbyt wolno, choć konflikt trwa od początku lat 90. Analogie z pasywną polityką wobec Hitlera przed 1939 r. - mimo wielu różnic - wydają się uprawnione. Rosja tępi wszelkie separatyzmy na własnym terenie, lecz bezwzględnie interweniuje w obronie separatyzmu w Gruzji. Słowa Putina, że największym nieszczęściem XX w. był rozpad ZSRR, nie były tylko retoryką. Nie sądzę więc, by integralność Gruzji mogła być zachowana. Pamiętajmy, że Zachód nigdy nie uznał aneksji państw bałtyckich przez ZSRR, jednak aż do rozpadu imperium pozostawały one w jego obrębie. Tak pewnie będzie z Abchazją i Osetią Południową. Nafta jest zbyt blisko.

Z Rosją trzeba więc rozmawiać twardo, lecz są granice brawury. Właśnie wróciłem z Gór Skalistych, gdzie spotyka się instrukcje zachowań w przypadku spotkania niedźwiedzia: okazuje się, że nie wolno wrzeszczeć, machać rękami ani uciekać... Taka instrukcja przydałaby się niektórym polskim politykom. Bardziej bowiem liczą się czyny (podróż prezydentów miała niebagatelne znaczenie dla Gruzinów, owszem) niż najbardziej nawet buńczuczne słowa. Jakże rozsądnie brzmiała w tym kontekście wypowiedź prezydenta kraju, który ma o wiele więcej powodów do niepokoju niż Polska - Wiktora Juszczenki. Twardą mowę zachowuje na użytek wewnętrzny. W Tbilisi skupił się on na podkreślaniu przyjaźni wobec Gruzji, a nie na wskazywaniu wroga.

Jeżeli prezydent RP chce wzmocnić politykę zagraniczną UE w sprawie Gruzji, a także podczas innych kryzysów, które na pewno nadejdą, powinien podpisać traktat lizboński. Inaczej realizować ją będą Francja i Niemcy, wykazujące aktywność - a czasem i twarde stanowisko - tylko w sytuacjach otwartego kryzysu, czyli wtedy, gdy jest już za późno.

Notował PM

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2008