Miecz Damoklesa nad Tbilisi

Skoro Abchazja i Osetia są tylko źródłem kłopotów, może Gruzini powinni pogodzić się ze stratą tych terenów? W końcu Brytyjczycy musieli pogodzić się z utratą Irlandii, a Francuzi - Algierii.

27.05.2008

Czyta się kilka minut

Stanowisko rosyjskich sił pokojowych nieopodal wioski Megvrikisi 150 km na północ od Tbilisi /
Stanowisko rosyjskich sił pokojowych nieopodal wioski Megvrikisi 150 km na północ od Tbilisi /

Prezydent Micheil Saakaszwili ma się z czego cieszyć: jego partia tyleż zdecydowanie, co nieoczekiwanie wygrała wybory parlamentarne; obserwatorzy odnotowali "pewne braki", ale uznali głosowanie za demokratyczne. Ułatwia to drogę Gruzji do NATO, nad czym będą dyskutować - i może decydować - zachodni politycy pod koniec roku. Jest jednak pewne "ale".

Widmo "wojenki“

Gruzja ma problem: od początku niepodległości nie kontroluje dwóch prowincji - Abchazji i Osetii Południowej. Prowadzone przez kilkanaście lat tzw. procesy pokojowe nie przybliżyły ich reintegracji, a w ostatnich tygodniach mocno jak nigdy brzmią nawoływania separatystów, że chcą wejść w skład Federacji Rosyjskiej. A Moskwa prędzej je inkorporuje lub uzna ich niepodległość, niż odda je Gruzji.

Wojna niczym miecz Damoklesa wisi nad Gruzją - wojna nie tyle z Abchazami i Osetyjczykami, co z Rosją (nawet jeśli ta oficjalnie się nie zaangażuje). I choć Gruzja jej nie chce, choć wygrana jest mało prawdopodobna, choć konflikt przekreśli szansę na integrację z Zachodem (strategiczny cel Tbilisi) - to nietrudno sobie wyobrazić, że przy obecnej skali incydentów zbrojnych i determinacji stron może do niej dojść.

Zachód też ma problem: przy wszystkich słabościach Gruzja jest prymusem reform i prozachodnich sympatii w skali Wspólnoty Niepodległych Państw (nawet jeśli czasami przegrywa z Ukrainą). W Gruzję wiele zainwestowano gospodarczo i politycznie. Wreszcie, Gruzja jest oknem Zachodu na region kaspijski z pominięciem Rosji. Wszystko może się zawalić przez jedną "wojenkę".

Zachód zdaje sobie sprawę, że nerwowość Rosji wynika właśnie z geopolitycznego sukcesu współpracy Gruzji z Zachodem. A poza tym to Zachód dostarczył pretekstu do zajęcia się separatystami przez Moskwę - uznając niepodległość Kosowa.

Koniec stanu zamrożenia

Kością niezgody są dwa regiony, w czasach sowieckich autonomiczne, będące w myśl prawa międzynarodowego częścią Gruzji. Zajmują odpowiednio obszar 8,4 tys.i 3,9 tys. km kw. (czyli łącznie 3/4 powierzchni województwa małopolskiego), a zamieszkuje je 180 tys. i 70 tys. ludzi (tyle co powiaty nowotarski i tatrzański). Oderwały się one na drodze zbrojnych konfliktów w czasie rozpadu ZSRR, na fali nacjonalizmów, kryzysu gospodarczego i politycznego, przy wydatnej pomocy Rosji. To ona stała się gwarantem rozejmów i głównym mediatorem w rozmowach pokojowych, zyskując potężny wpływ na Gruzję.

Przez niemal 18 lat separatyści zdążyli wybudować fasadowe państwa, mające państwowe atrybuty i instytucje - z wyjątkiem międzynarodowego uznania. Przeżycie zapewniała im pomoc Rosji, przez faktyczne gwarancje bezpieczeństwa, otwarcie rynku, masowe przyznawanie rosyjskiego obywatelstwa. Abchazja i Osetia Południowa stały się nieformalnymi protektoratami rosyjskimi, a udział Gruzji w "procesach pokojowych" legitymizował ów stan. Zresztą Gruzja, pogrążona w kryzysie, nie była zdolna do podważania tego porządku.

Sytuacja zmieniła się z chwilą objęcia władzy przez ekipę Saakaszwilego po Rewolucji Róż w 2003 r.: Gruzja zaczęła ambitny program reform, stanęła na nogi i rozpoczęła starania o odzyskanie utraconych ziem. Wachlarz działań był szeroki: zastraszanie lub zachęcanie separatystów; aktywność dyplomatyczna (głównie na Zachodzie) i polityka faktów dokonanych (np. tworzenie alternatywnych do separatystów struktur politycznych). Separatyści (i Rosja) zepchnięci zostali do defensywy. Nie to jednak zaniepokoiło najmocniej Moskwę, lecz perspektywa wejścia Gruzji do NATO. Dodatkowym bodźcem stała się dla Kremla chęć odegrania się za Kosowo.

Tak źle i tak niedobrze

W ten sposób oba konflikty przestały być dla Rosji sporem wewnątrzimperialnym (niemal domowym), a stały się sceną do zamanifestowania Zachodowi dominacji na Kaukazie - i udowodnienia, że Gruzja prowadzi "awanturniczą" politykę. Bulwersujące świat działania - jak zapowiedź oficjalnej współpracy z separatystami, gwarancje bezpieczeństwa, zestrzeliwanie gruzińskich bezzałogowych samolotów zwiadowczych - nie były adresowane do Gruzji (ta wie, co robi Rosja), lecz do Zachodu.

Gruzja perspektywy ma marne. Trudno sobie wyobrazić, że Rosja odda mocny instrument, jakim jest formalna pozycja "mediatora". Ale nawet gdyby zdarzył się cud - i abchascy separatyści przyjęliby propozycje Tbilisi - to złożone obietnice pogrążyłyby kraj ekonomicznie i politycznie. Np. Abchazowie mieliby mieć prawo weta w sprawach ważnych dla ewentualnej autonomii abchaskiej w ramach Gruzji, co zapewne przekreślałoby nadzieję na przystąpienie do NATO. Poza tym, Gruzja "zyskałaby" ok. 200 tys. rosyjskich obywateli - i perspektywa "bratniej pomocy" Moskwy rozszerzona zostałaby już na cały kraj.

Fatalne są też perspektywy na zwycięstwo militarne: nawet gdyby Rosja się nie zaangażowała, a Gruzja wygrała dwie wojny, to nie starczyłoby jej sił, by sukces strawić. Gruzińskie siły zbrojne to 30 tys. ludzi: za mało, by utrzymać kontrolę nad odbitą Abchazją i Osetią. Nie mówiąc już o tym, że użycie siły odsunęłoby perspektywę integracji euroatlantyckiej na lata (tego doświadczyła lepiej sytuowana geopolitycznie Chorwacja po odzyskaniu Krainy i Slawonii - i wypędzeniu Serbów - w 1995 r.).

Saakaszwili jak de Gaulle?

A może by tak Tbilisi odpuściło utracone regiony? W Europie trudno znaleźć państwo, które nie straciłoby części ziem uważanych za prawowite: Polska żyje bez Lwowa i Wilna, Litwini bez Suwałk; Niemcy bez Wrocławia, Królewca i Alzacji (za to ze Szlezwikiem i Holsztynem, kosztem Danii), Słowacy bez Zakarpacia, Węgrzy bez Słowacji, Austriacy bez Węgier i Trydentu, Włosi bez Istrii i Fiume/Rijeki... Nie jest to tylko przypadłość przegranych: będąc u szczytu potęgi Brytyjczycy musieli pogodzić się z utratą Irlandii, a Francuzi - Algierii. Zdolność do rezygnacji z niej jest do dziś jednym z filarów mitu wielkości de Gaulle’a.

Gdyby Gruzja uciekła do przodu i jako pierwsza uznała niepodległość Abchazji (np. poza obwodem galskim, gdzie Gruzini są większością, a który to region nie ma dla Abchazów praktycznego znaczenia), i ona, i Zachód pozbyliby się problemu. Problem mieliby Rosjanie - z niepodległą Abchazją, zwłaszcza że odpadłby jej motyw do integracji z Rosją. Sami Abchazowie (niestanowiący nawet połowy ludności w swym kraju, wobec silnych grup Ormian i Rosjan) wielokrotnie dawali do zrozumienia, że z Rosją trzymają z musu. Wsparłaby ich diaspora w Turcji (od stłumionych przez Rosję powstań kaukaskich w XIX w. mieszka tam dwa razy więcej Abchazów niż w starym kraju). Z utratą Abchazji od dawna zdaje się być pogodzona znaczna część Gruzinów. A gdyby dostali coś w zamian (szybką ścieżkę do NATO, pomoc finansową Zachodu), może dałoby się to sprzedać na gruzińskiej arenie wewnętrznej?

O ile można marzyć o Abchazji, o tyle w przypadku Osetii Południowej otrzeźwienie musi przyjść szybciej: region leży

40 km od Tbilisi i ze względów bezpieczeństwa Gruzja nie może z niego zrezygnować. Nadto, o ile można wyobrazić sobie niepodległą Abchazję (mając w pamięci Kosowo), to otoczona z trzech stron przez Gruzję Osetia musiałaby wejść w skład Rosji. W przypadku Osetii Południowej jest tu jednak, z perspektywy Tbilisi, pewna polityczna szansa, której nie ma przy Abchazji: Osetia jest mniejsza i łatwiejsza do opanowania (pozostały tam gruzińskie wsie). A dwa lata temu wśród elit osetyjskich doszło do rozłamu, gdy jeden z bohaterów wojny z Gruzją i były wpływowy "szef MSW" Osetii Dmitrij Sanakojew przeszedł na stronę gruzińską i dziś kieruje progruzińskimi władzami regionu. Amnestia, stanowiska w autonomicznych władzach itp. dają szansę na podporządkowanie Tbilisi części elit i reintegrację regionu - o ile wcześniej rozwiązany byłby problem Abchazji...

***

Gruzja weszła w zakręt, a życia nie ułatwia jej polityka UE, nader ostatnio aktywna. Łatwo szukać "alternatywnych rozwiązań", jeśli ich ciężar miałby ponosić ktoś inny: Gruzini, Abchazowie, Osetyjczycy. Ciekawe, co myśleli Brytyjczycy, oddając w 1938 r.

w Monachium czechosłowackie Sudety Niemcom czy udzielając w 1939 r. Polsce gwarancji bez pokrycia? Kiepska to pociecha, że analogia z Rosją dotyczy dalekosiężnych celów i determinacji, a nie zagrożenia dla światowego pokoju.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2008