Komisja absurdu

Pierwsze kroki sejmowej komisji śledczej do zbadania nie wiadomo czego w polskim sektorze bankowym obnażyły rzeczywiste cele jej powołania. Powstała ona i działa według zasady: dajcie nam człowieka, a my już na niego coś znajdziemy. I tak na samym początku komisja przesłucha Ewę i Leszka Balcerowiczów.

28.08.2006

Czyta się kilka minut

Nieustający zapał do tworzenia parlamentarnych komisji śledczych wynika z sukcesu odniesionego przez pierwszą z nich, zajmującą się aferą Rywina. Był to sukces zarówno merytoryczny, polegający na odkryciu mechanizmów manipulowania rynkiem medialnym w politycznym interesie środowisk związanych z rządzącymi wówczas postkomunistami, jak i widowiskowy, wyrażający się w medialnej (nomen omen) karierze głównych uczestników publicznych przesłuchań. Ten drugi stał się jednak zarzewiem przyszłych kompromitacji kolejnych ciał śledczych, powoływanych głównie z myślą o powtórzeniu tego właśnie, widowiskowego rezultatu. Względy merytoryczne liczyły się coraz mniej.

Galeria naśladowców

O ile jednak w przypadku komisji do spraw PZU był jeszcze jakiś powód, w postaci konkretnego faktu do zbadania - bezpodstawnego aresztowania byłego prezesa przez tajne służby - o tyle później było o takie fakty trudniej. W przypadku komisji rozpoczynającej działalność obecnie, doszliśmy do granic absurdu: nie wiadomo, do czego ma się ona odnieść i czym konkretnie się zająć. Deklaratywnie chodzi o nieprawidłowości w nadzorze bankowym, ale nie jest jasne o jakie, a zatem - czy w ogóle takie były. Najpierw więc powołano komisję, a później będzie ona ustalać, czy zaszło coś, co uzasadniałoby jej powstanie. Można przypuszczać, że w tej sytuacji zapał śledczych będzie szczególnie wzmożony, bo muszą znaleźć coś, co by umożliwiło wykazanie racji istnienia i działania gremium, w którym uczestniczą.

Perspektywy medialnej kariery indywidualnych członków komisji są jednak nie mniej wątpliwe od merytorycznych podstaw jej działalności. Żądza rozgłosu pcha do tych gremiów coraz marniejszych karierowiczów, pozbawionych jakichkolwiek kwalifikacji i predyspozycji. O ile posłowie Nałęcz, Rokita czy Ziobro byli już znanymi postaciami przed wystąpieniem w roli śledczych, o tyle do późniejszych komisji pchali się ich nieznani naśladowcy, liczący na zdobycie podobnego rozgłosu.

Warunkiem publicznej kariery jest jednak wzbudzenie publicznego zainteresowania. Tymczasem obywatele ankietowani w internetowych i telewizyjnych sondażach (a więc ci należący do aktywniejszych) przyjmują rozpoczęcie prac kolejnej komisji wzruszeniem ramion. Aby uwagę przyciągnąć, jej członkowie mogą się posuwać do różnych spektakularnych działań. Efektem może być przede wszystkim wystraszenie inwestorów z rynku finansowego, dla którego polityczna ingerencja w nadzór i system bankowy jest zawsze niebezpieczna.

Dwoje prezesów, dwa cele

Główny powód i cel powstania komisji jest zaś tylko lekko zawoalowany. Kontrola działalności nadzoru bankowego ma w praktyce oznaczać publiczne spostponowanie dwóch postaci: Hanny Gronkiewicz-Waltz i Leszka Balcerowicza, dwojga kolejnych prezesów NBP, a przy tym politycznych wrogów rządzącego obecnie układu politycznego. Nękanie Balcerowicza, od którego postanowiono rozpocząć, to przede wszystkim zdezawuowanie transformacji gospodarczej, z jego nazwiskiem historycznie skojarzonej, a tym samym także pognębienie III Rzeczypospolitej, u początków której stały balcerowiczowskie reformy. Prześwietlenie Gronkiewicz-Waltz to nie tylko próba zdyskredytowania jednej z najważniejszych postaci Platformy Obywatelskiej, ale też głównej kontrkandydatki Kazimierza Marcinkiewicza w wyborach prezydenta stolicy, najbardziej prestiżowego stanowiska do zdobycia w zbliżających się wyborach samorządowych.

Kurtuazyjny gest Marcinkiewicza, wzywającego komisję do oszczędzenia jego rywalki, świetnie realizuje charakterystyczny dla PiS i samego byłego premiera podział ról politycznych w rozgrywce z przeciwnikami. Marcinkiewicz wyjdzie na gentlemana, a komisja swoje i tak zrobi. Jemu przybędzie punktów, a jego konkurentce ich ubędzie.

Na co najmniej równe propagandowe profity liczą śledczy w wyniku znękania Balcerowicza. Jak wiadomo, należy on do najbardziej nielubianych przez Polaków postaci publicznych (bo, w przeciwieństwie do Marcinkiewicza, dużo zrobił, a nie umie uprawiać autoreklamy), co może przysporzyć aplauzu jego prześladowcom. Ileż zatem korzyści przy jednej okazji!

Na dodatek rządzący obecnie układ skwapliwie korzysta z rezultatów działalności NBP i jego dwojga kolejnych prezesów. Stabilny dzięki nim pieniądz napędza boom kredytowy i konsumpcyjny, dzięki któremu polska gospodarka szybko się rozwija. Kredyty hipoteczne, coraz atrakcyjniejsze w wyniku niskiej inflacji, upowszechniają się w takim tempie, że wkrótce rząd będzie mógł pochwalić się zapowiadanym rozwojem budownictwa mieszkaniowego. Wykorzystać rezultaty działalności instytucji i osób, które się zamierza pognębić - oto wyraz politycznej przebiegłości.

Najciemniej pod latarnią

Wszyscy rządzący koalicjanci, których przedstawiciele dominują w komisji śledczej, mają z sektorem bankowym swoje, choć raczej specyficzne doświadczenia.

Samoobrona to, jak wiadomo, ugrupowanie stworzone przez oszustów i defraudantów, którzy nie spłacali zaciągniętych w bankach kredytów, w wyniku czego powpadali w długi i konflikty z wierzycielami. Założyli więc organizację mającą bronić dłużników przed bankami i komornikami, posługując się metodami sprzecznymi z prawem, za co otrzymywali sądowe wyroki. Od odpowiedzialności finansowej i karnej uciekli w polityczne immunitety.

PiS to partia, której czołowi działacze powiązani byli lub są (także finansowo) z systemem Spółdzielczych Kas Oszczędnościowo-Kredytowych, dążących pod szyldem społecznych instytucji samopomocowych do stworzenia uprzywilejowanej prawnie konkurencji dla banków, działającej poza kontrolą nadzoru bankowego. O podejrzanych (oględnie mówiąc) metodach, jakimi się przy tym posługują szefowie krajowego związku tych kas, obszernie pisali dziennikarze śledczy. Skarbnik PiS okazał się z kolei wiceprezesem Banku Ochrony Środowiska, którego sprzedaż branżowemu inwestorowi szwedzkiemu zablokowano, z niedwuznacznym zamiarem politycznego podporządkowania. Przez ten bank można bowiem kontrolować pieniądze Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i jego wojewódzkich oddziałów, co stawia duże środki do dyspozycji.

Czołowi działacze LPR to z kolei członkowie władz Wielkopolskiego Banku Rolniczego, stworzonego z pieniędzy 2 tys. rolników, który doprowadzili do bankructwa, wikłając w podejrzane transakcje i inwestycje.

Byłyby więc konkretne kwestie do wyjaśnienia w ewentualnych przesłuchaniach przed komisją. Spośród nich zajmie się ona tylko tą ostatnią, bo LPR, której polityków ten wątek dotyczy, to z punktu widzenia PiS sojusznik doraźny, a w istocie rywal "do odstrzału" i przejęcia jego elektoratu. Pozostałymi nadużyciami i oszustwami komisja się nie zajmie, swą energię poświęcając wykryciu nieprawidłowości, o których nic nie wiadomo. Nie wiem tylko, czy to, że tworzą ją koledzy lub reprezentanci oszustów kredytowych, lobbystów parabankowych i sprawców bankowego bankructwa, jest bardziej śmieszne czy straszne.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2006