Jak to z bankami było

Niezależnie od tego, czy powstanie sejmowa komisja śledcza, mająca zbadać procesy zachodzące w polskiej bankowości od 1989 r., warto przeprowadzić własne dochodzenie.

27.03.2006

Czyta się kilka minut

/rys.M.Owczarek /
/rys.M.Owczarek /

W PRL Polacy mieli dostęp praktycznie do jednej tylko instytucji świadczącej usługi bankowe: PKO. Składali więc na książeczkach oszczędnościowych swoje niewymienialne złotówki (zarabiali średnio równowartość 20 dolarów miesięcznie), aż z końcem tamtego systemu przyszła hiperinflacja i prawie wszystko pochłonęła. Waluty zagraniczne mogli trzymać na osobnych kontach (co było gierkowskim postępem, bo w latach 50. za samo ich posiadanie groziło więzienie), ale gdy złotówka nabrała prawdziwej wartości, te kwoty przestały się liczyć. Wcześniej można je było ewentualnie wydać na zakupy w banku dewizowym PeKaO, emitującym specjalne bony towarowe. Złośliwcy mówili, że to jedyny bank na świecie, który handluje majtkami. Potem tę handlową część wydzielono w osobne przedsiębiorstwo Pewex, które znikło, gdy po 1989 r. wszystkie sklepy zaczęły wyglądać lepiej od tych dolarowych enklaw z PRL. Pekao to ten właśnie bank, który włoscy dziś właściciele z UniCredito chcą połączyć z BPH, czemu rząd się sprzeciwia.

Działalność bankową w PRL prowadził też NBP, mało wówczas przypominający niezależny bank centralny. To była raczej hurtownia bankowa, hurtowo też obsługująca potrzeby pożyczkowe rządu. Na początku 1989 r., po wprowadzeniu pewnych swobód w działalności gospodarczej, dziewięć terenowych oddziałów NBP przekształcono w osobne banki komercyjne, mające świadczyć usługi na potrzeby rodzącej się przedsiębiorczości prywatnej, wcześniej nieznanej, więc nieobsługiwanej. Wśród tych nowych instytucji był Bank Przemysłowo-Handlowy, o którego przejęcie przez Włochów toczy się dziś polityczna awantura.

I tak źle, i tak niedobrze

Ministerstwo finansów i nadzór bankowy wcale nie zamierzały oddawać owych banków komercyjnych w ręce kapitału zagranicznego. Takie stanowisko przyjął też Komitet Ekonomiczny Rady Ministrów w marcu 1991 r. (a więc za premierostwa Jana Krzysztofa Bieleckiego, któremu dziś wypomina się kierowanie Pekao i doradzanie Platformie Obywatelskiej). Do 1995 r. ani jednego banku nie sprzedano większościowemu udziałowcowi zagranicznemu. Przeciwnie: prywatyzowano przeważnie w ofercie publicznej, dostępnej powszechnie, jedynie mniejszość akcji przeznaczając udziałowcom instytucjonalnym.

Ta metoda stała się jednak powodem oskarżeń o "przekręty". Gdy mianowicie w 1993 r. ogłoszono publiczne zapisy na akcje Banku Śląskiego, zgłosiło się 800 tysięcy chętnych. Redukcja zleceń była ogromna, każdy dostał jedynie 3 akcje. Niezaspokojony popyt przeniósł się na giełdę, gdzie podczas pierwszego notowania jedna akcja, sprzedawana w ofercie publicznej po 50 zł, kosztowała 675 zł! Poseł Bogdan Pęk ogłosił wówczas, że prominenci i aferzyści zarobili krocie na tej różnicy. Ówczesny premier Pawlak zwolnił wiceministra finansów Stefana Walca, przeciwko czemu zaprotestował własną dymisją min. Marek Borowski, wszczęto śledztwo i kontrolę. NIK uznała, że żadnej rzekomej "listy Pęka" nie było, a główna przyczyna skandalu to niewydolność biura maklerskiego, z powodu której niewiele osób otrzymało potwierdzenie swoich świadectw udziałowych przed pierwszym notowaniem giełdowym, co dodatkowo pogłębiło nierównowagę wielkiego popytu i nikłej podaży, windując niebotycznie cenę. Większość akcji wówczas sprzedawanych należała do pracowników (w tym kierownictwa) banku, którzy w ten sposób uzyskali łatwy zysk. Odpowiedzialność za to przypisano kierownictwu banku. Komisja Przekształceń Własnościowych nie potwierdziła jednak zarzutów NIK.

Sprzedaż akcji w ofercie publicznej oznaczała możliwość późniejszej swobodnej sprzedaży i kupna. Banki zagraniczne tą drogą skupowały akcje banków polskich. Zarabiali więc na tym zwykli ich posiadacze. W ten sposób ING stał się większościowym udziałowcem Banku Śląskiego, a HVB nabył większość udziałów w BPH.

Od tego czasu przeprowadzono już także kilka połączeń. Na przykład obecny BPH to twór fuzji z Powszechnym Bankiem Kredytowym, dokonanej w 2001 r. po scaleniu ich zagranicznych udziałowców (HVB i Bank Austria Creditanstalt). Rok wcześniej, skądinąd za rządów AWS, Wielkopolski Bank Kredytowy połączono z Bankiem Zachodnim, gdy w obu większość uzyskał irlandzki AIB. Protestów wtedy nie wzniecano.

Polskie, arcypolskie

Po 1989 r. pojawiły się też pierwsze polskie banki prywatne. Niektóre z nich były wręcz arcypolskie, jak Bank Staropolski, należący do Piotra Bykowskiego, będącego też właścicielem Invest Banku oraz kilku podejrzanych przedsięwzięć finansowych - od Drewbudu do Funduszu Pożyczkowego "Karbona". W 2000 r. Bank Staropolski upadł, a wezwany przed poznański sąd Bykowski wyskoczył z drugiego piętra. Trochę szczęścia mieli tylko klienci Invest Banku, bo przejął go i utrzymuje Zygmunt Solorz, właściciel telewizji Polsat.

Innym przykładem rodzimej działalności na niwie bankowej jest (a raczej był) Wielkopolski Bank Rolniczy, założony za pieniądze zebrane od 2 tysięcy rolników przez obecnego posła LPR Witolda Hatkę i nadzorowany przez dzisiejszych liderów tej partii, Romana Giertycha i Marka Kotlinowskiego. Pod ich pieczą bank znalazł się na skraju upadłości i dla ratowania jego deponentów trzeba było go powierzyć jakiemuś godnemu zaufania inwestorowi branżowemu. Podjął się tego ING. Dziś liderzy LPR grzmią na podporządkowanie polskiej bankowości zagranicznemu kapitałowi...

Akcje ratunkowe dla polskich banków stanowiły jedną z podstawowych form zaangażowania zagranicznych instytucji finansowych. Nadzór bankowy przez długie lata nie godził się bowiem na otwieranie filii banków zagranicznych, a jedynie na doinwestowywanie i wykupywanie słabych, zagrożonych niewypłacalnością instytucji tutejszych (a w 1993 r. ponad 30 proc. kredytów uznawano za nieściągalne lub ryzykowne). Takich misji ratunkowych było wiele i stąd znaczna obecność zagranicznych udziałowców w polskim sektorze bankowym (ale i tak mniejsza niż w Estonii, Czechach, Litwie czy Słowacji).

Zdarzające się przejęcia banków komercyjnych przez polski kapitał też są obecnie potępiane, jak w przypadku wchłonięcia Banku Gdańskiego przez Bank Inicjatyw Gospodarczych, ten bowiem ma rodowód nomenklaturowy - został założony przez ludzi związanych z ostatnią ekipą PRL.

Parabanki, piramidki...

Oprócz banków po 1989 r. zaczęły też powstawać instytucje o charakterze parabankowym. Ponieważ prowadzenie banku wymaga pozwoleń, uruchamiano rozmaite Trusty Inwestycyjno-Kapitałowe, Polskie Fundusze Lokacyjne oraz równie dziwnie się nazywające i funkcjonujące przedsięwzięcia, oparte przeważnie na formule piramidkowej.

Ich prekursorem był Lech Grobelny, założyciel Bezpiecznej (sic!) Kasy Oszczędności, w której oferował odsetki znacznie przewyższające bankowe. Dopóki naiwni wpłacali pieniądze, interes się kręcił, gdy pojawiło się widmo załamania, Grobelny uciekł za granicę, zostawiając pustą kasę i tysiące oszukanych klientów. Sprowadzony w 1992 r. z Niemiec, został skazany na 12 lat więzienia. Sąd apelacyjny uchylił jednak wyrok i wypuścił go z aresztu. Fundusze piramidkowe jeszcze długo grasowały na polskim rynku, ale nadzór bankowy zdołał ich ekspansję poskromić, a klienci zmądrzeli i nie są już tak naiwni. A mogło być gorzej, bo w Albanii krach "piramidek" wywołał społeczną rewoltę, która doprowadziła do załamania państwa.

Bankami w sensie formalnym nie są też SKOK-i, czyli Spółdzielcze Kasy Oszczędnościowo-Kredytowe, powstające od 1992 roku i dziś dysponujące siecią oddziałów liczniejszą niż PKO. Formalnie to instytucje samopomocowe, zwolnione zarówno spod nadzoru bankowego, jak z obciążeń finansowych (mają ulgę podatkową, nie muszą odprowadzać do NBP tzw. rezerwy obowiązkowej, zabezpieczającej kredyty nieściągalne). W praktyce prowadzą normalną działalność depozytową i kredytową (wydają nawet karty płatnicze), inwestują w komercyjne przedsięwzięcia z innych branż. Na dodatek są podporządkowane Krajowej SKOK, którą zarządza grupa osób powiązanych rodzinnie i towarzysko, zarabiająca jak menedżerowie banków komercyjnych. Dokonują też przejęć jednych kas przez inne, na podobieństwo bankowych fuzji.

SKOK-i korzystają z protekcji PiS, niektórych działaczy tej partii (np. Przemysława Gosiewskiego) łączy lub łączyła z nimi praca czy współpraca, a także zobowiązania pożyczkowe. Publiczne wyciąganie jakichkolwiek dwuznaczności w działalności SKOK-ów jest jednak niebezpieczne, bo ich władze chętnie szafują sądowymi pozwami.

Bankowość polityczna

Politycy lubią banki, bo to instytucje dysponujące pieniędzmi. Skarbnik PiS Stanisław Kostrzewski jest wiceprezesem Banku Ochrony Środowiska, którego sprzedaż inwestorowi szwedzkiemu obecne władze zablokowały. Kontrola nad BOŚ to możliwość wpływania na Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i jego wojewódzkie odpowiedniki. Duże pieniądze, duże wpływy. Tenże Kostrzewski okazał się też autorem listy protegowanych PiS do spółek skarbu państwa.

Własne doświadczenia z bankowością mają politycy Samoobrony, założonej przez kredytowych oszustów. Pod koniec PRL i na początku transformacji ochoczo brali w bankach pożyczki, których potem, po urealnieniu ich wartości, nie zamierzali lub nie byli w stanie spłacić. Odtąd znienawidzili system bankowy i Balcerowicza.

Politycy PSL działali bardziej dyskretnie, w oparciu o gminne banki spółdzielcze i patronujący im Bank Gospodarki Żywnościowej. Przez wiele lat głównym źródłem dochodów ludowców był wynajem na rzecz BGŻ pomieszczeń w siedzibie partii (ostatnio zresztą sprzedanej) przy ul. Grzybowskiej, za kilka milionów zł rocznie. Do końca lat 90. prezesem BGŻ był Kazimierz Olesiak, dawny prezes ZSL. To z inicjatywy PSL zablokowano prywatyzację BGŻ i dofinansowywano go z budżetu państwa wielomiliardowymi dotacjami. Banki spółdzielcze to domena lokalnych działaczy ludowych.

Z kolei utworzony przy Poczcie Polskiej Bank Pocztowy został w okresie rządów AWS oddany we władanie polityków ZChN (prezesem rady nadzorczej był m.in. brat obecnego premiera Mirosław Marcinkiewicz). Banku Pocztowego usiłowano użyć do ratowania wspomnianego Wielkopolskiego Banku Rolniczego, zrujnowanego przez polityków LPR. Skończyło się na objęciu 20 proc. udziałów i fiasku operacji.

Tak więc wszyscy uczestnicy "paktu stabilizacyjnego" i potencjalni członkowie ewentualnej koalicji rządowej mają nader dwuznaczne doświadczenia z sektorem bankowym. Nic dziwnego, że wzajemnie straszą się prześwietleniem swoich poczynań przez komisję śledczą.

Bywało różnie

Pochopny byłby wniosek, że polskie inicjatywy w sektorze bankowym to jedynie fiaska, oszustwa i polityczne uwikłania. Powstało kilka naprawdę udanych przedsięwzięć, z których najefektowniejszym jest Lukas Bank, stworzony (a właściwie rozwinięty na bazie Banku Świętokrzyskiego) przez nieżyjącego już Mariusza Łukasiewicza. Ten utalentowany, choć samorodny bankowiec sprzedał stworzony przez siebie prężny bank francuskiemu Credit Agricole za ponad 260 mln dolarów (ściślej: tyle kosztowało 75 proc. udziałów), a następnie założył kolejny, nowoczesny Eurobank. Nie zdążył go już rozwinąć, umierając nagle w 2004 r. Eurobank został przejęty od spadkobierców Łukasiewicza przez Societe Generale. Udanym przedsięwzięciem jest też Getin Bank, którego główny udziałowiec to Leszek Czarnecki, jeden z trzech najbogatszych Polaków według magazynu "Forbes".

Historia bankowości w III RP pokazuje, że najbardziej stabilne i bezpieczne były banki kontrolowane przez renomowane koncerny zagraniczne, najbardziej ryzykowne i kosztowne to te upolitycznione, a z należącymi do Polaków różnie bywało. Teza, że polskie banki są dobre, a zagraniczne złe, nie da się jednak obronić.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2006