Przywódcy i zarządcy

Demokratyczna polityka potrzebuje nie tylko sprawnych administratorów, ale także odważnych, zdeterminowanych przywódców.

01.07.2008

Czyta się kilka minut

Fot. Andrzej Rubiś, Forum /
Fot. Andrzej Rubiś, Forum /

Jarosław Kaczyński należy do tych, którzy traktują politykę jak pole nieuchronnych konfliktów, i stojąc na czele obozu rządzącego nieustannie je podsycał. W ten sposób prowadził do antagonizowania różnych grup społeczeństwa, czego wyborcy szybko mieli dosyć, odsuwając jego partię od władzy przed upływem kadencji. Donald Tusk uważa natomiast, że można prowadzić politykę bez wywoływania konfliktów i antagonizowania jakichkolwiek grup społecznych. Wyborcom to się spodobało i podoba nadal, ale jednocześnie może prowadzić do bezruchu, jaki coraz wyraźniej przejawia obecny rząd. Dostrzega to już polska opinia publiczna (prawie 80 proc. ankietowanych przez OBOP nie potrafiło wymienić żadnej sprawy załatwionej przez rząd), a także prasa zagraniczna (ostatnio dał temu wyraz w krytycznym artykule renomowany "The Economist", wcześniej w podobnym tonie pisał "Der Spiegel").

Grozi nam więc popadnięcie ze skrajności w skrajność: z nadaktywności politycznej, burzącej społeczną stabilność, w polityczną nieaktywność, grożącą społeczno--ekonomicznym zastojem. Polska zaś potrzebuje szybkiego rozwoju, a w wielu dziedzinach życia publicznego szybkich i głębokich zmian. Nie da się ich przeprowadzić bez wstrząsów.

Przed i za społeczeństwem

Wśród polityków można wyróżnić dwie przeciwstawne kategorie: przywódców i zarządców, czyli liderów i administratorów. Ci pierwsi chętnie i śmiało stają na czele społeczeństwa i prowadzą je ku wskazanym przez siebie celom. Ci drudzy podporządkowują się zbiorowej woli społeczeństwa i wypełniają ją w codziennym administrowaniu. Mówiąc obrazowo, pierwsi kroczą na przedzie, prowadząc społeczeństwo za sobą, drudzy podążają za społeczeństwem, dokąd ono sobie życzy.

Ten drugi typ wydawać się może bliższy standardom i wymogom demokracji, w której polityk ma reprezentować wyborców, a więc spełniać ich oczekiwania. Jednak przynajmniej niekiedy, w momentach przełomowych, kryzysowych czy rozstrzygających o przyszłości, demokratycznie wybrany polityk powinien chcieć i umieć stanąć na czele i podjąć decyzje nawet niezgodne z dominującymi oczekiwaniami - idące na przekór społecznej inercji. Demokratyczna polityka potrzebuje nie tylko sprawnych administratorów, ale także odważnych, zdeterminowanych przywódców.

Nie znaczy to, że typ przywódcy jest z zasady lepszy czy ważniejszy niż typ zarządcy. Pomijając już, że skłonności przywódcze wykreowały niejednego samozwańczego dyktatora, ten rodzaj politycznej aktywności grozi wyprowadzeniem społeczeństwa na manowce czy dzikie pola. Jarosław Kaczyński to niewątpliwie charyzmatyczny przywódca, tak też traktowany jest przez swych komilitonów i adoratorów, ślepo podporządkowujących się jego autorytatywnie wyrażanej i narzucanej woli (co dotyczy także jego brata, niegdyś "meldującego wykonanie zadania", a obecnie podejmującego decyzje według życzenia lidera PiS). Stosownie do tego wyglądały sprawowane przez niego rządy.

Zamiast wojen, troskliwa opieka

Ale przywództwo polityczne Jarosława Kaczyńskiego związane było z rozumieniem przez niego polityki jako konfliktu i walki z czyhającymi wszędzie wrogami, a cele, ku którym chciał prowadzić Naród (słowo bardziej przez niego poważane i częściej używane niż "społeczeństwo") - z jego osobistymi obsesjami i fantasmagoriami. Ciągłe wzniecanie konfliktów i prowadzenie agresywnych wojen politycznych oraz zawzięte forsowanie zamierzeń powstających w schorowanej wyobraźni (by użyć określenia Tischnera) szybko rozczarowało społeczeństwo i doprowadziło do przedterminowego odebrania władzy ekipie kierowanej przez takiego lidera.

Donald Tusk jest charakterologicznie inny, a ponadto wyciąga wnioski z porażki poprzednika i przeciwnika. Silne, aktywne i agresywnie sprawowane przywództwo nie jest zgodne ani z jego osobistymi skłonnościami, ani ze społecznymi oczekiwaniami, po okresie PiS-owego awanturnictwa wyrażającymi się raczej potrzebą troskliwej opieki niż prowadzenia na kolejne barykady.

Żeby coś zrobić, trzeba się narazić

Wyobrażenie polityki jako możliwej do prowadzenia bez wywoływania jakichkolwiek konfliktów i antagonizowania jakichkolwiek grup społecznych jest jednak naiwne. Owszem, polityka, w tym społeczno--gospodarcza, nie jest wcale grą o sumie zerowej, w której sukces jednych musi być opłacony porażką innych, co by oznaczało, że poprawę sytuacji i samopoczucia którejkolwiek grupy społecznej trzeba przypłacić pogorszeniem warunków życia i nastrojów innych grup, a w rezultacie ich skonfliktowaniem. Właściwa, rozsądna i odpowiedzialna polityka przynosi korzyści całemu społeczeństwu. Jednak niekoniecznie szybko i wszystkim jego uczestnikom w jednakowym stopniu, a to wystarczy do powstawania między nimi różnic interesów i dążeń. Reformy głębokie i zasadnicze wymagają zaś posunięć stanowczych, naruszających dotychczasowy stan rzeczy, a zatem związane z nim interesy i oparte na nich przyzwyczajenia. Wielka Brytania przeżyła okres rozkwitu, bo kiedyś Margaret Thatcher wyrwała ją z marazmu, napotykając ostre protesty i bunty, ale stawiając im odważnie czoło.

Podobny charakter miały reformy Leszka Balcerowicza. Gdyby w 1989 r. postanowił on nie narażać się żadnej ważnej grupie społecznej i zawodowej, nie wywoływać konfliktów i napięć, nie przeciwstawiać się niczyim interesom i nie prowokować niepokojów, albo ulegać żądaniom i spełniać doraźne oczekiwania, do dzisiaj mielibyśmy może hiperinflację i kartki na mięso. Dzięki podjęciu przez niego i rząd, którego polityką gospodarczą kierował, stanowczych decyzji i dokonaniu głębokich zmian będziemy mogli wkrótce świętować 20-lecie transformacji, która odmieniła Polskę, zapewniając jej jeden z najdłuższych w historii okres szybkiego rozwoju i awansu cywilizacyjnego. Długo by jednak można wyliczać konflikty, napięcia, niepokoje, bunty i protesty jej towarzyszące. Balcerowicz stał się dla wielu środowisk postacią wyklętą i obiektem rozmaitych, często niewybrednych ataków.

Dzisiejsze wyzwania nie mają takiej skali jak te, z którymi tak odważnie zmierzył się Balcerowicz. Ale są wśród nich bardzo poważne, a Polska z lidera przemian w Europie Środkowo-Wschodniej spadła na pozycję marudera. Czesi, Słowacy czy nawet Węgrzy, a w niektórych dziedzinach także Bułgarzy już zdążyli podjąć decyzje, które u nas są na razie przedmiotem zawziętych kłótni (podatek liniowy, reprywatyzacja, współpłatność za usługi medyczne itd.).

Gołym okiem widać, że nie da się dokonać żadnych usprawnień w systemie ochrony zdrowia, emerytalno-rentowym czy szkolnictwa bez narażania się pewnym grupom społecznym i zawodowym. Niemożliwe jest takie ich pogodzenie, aby pacjenci mieli lepszą dostępność i jakość usług medycznych bez płacenia większych pieniędzy, lekarze wyższe zarobki bez zwiększenia dyscypliny i jakości pracy, a dyrektorzy placówek medycznych lepsze wyniki bez racjonalizacji zarządzania. Od lat postulowana reforma systemu ubezpieczeń rolniczych (KRUS) jest niemożliwa do przeprowadzenia bez wzburzenia wsi i polityków chłopskich.

Protesty lub kunktatorstwo

Premier Tusk kilkakrotnie stwierdzał w wywiadach, że nie da się namówić na takie działania, które prowadziłyby do skonfliktowania jego i jego ekipy z całymi grupami i środowiskami. Wraz z odpowiedzialnym za reformy społeczne Michałem Bonim podkreślają swoje odejście od liberalnej ortodoksji z początku lat 90. Zapewne do dziś pamiętają ówczesną klęskę Kongresu Liberalno-Demokratycznego i uważają uwzględnianie czynnika społecznego za warunek utrzymania się u władzy ponad jedną kadencję czy wygrania najbliższych wyborów prezydenckich. Rozumieją i biorą pod uwagę dylemat reformatorów, którym grozi odrzucenie przez społeczeństwo i utrata możliwości wypełnienia reformatorskiej misji.

Nie można jednak sprowadzać kwestii odpowiedzialnej polityki do alternatywy: albo przeprowadzenie reform, albo utrzymanie władzy. Bo władza, która nie jest w stanie przeprowadzić niezbędnych reform, nie jest warta utrzymywania. Dziś nieśmiałe i oględne propozycje ministra Boniego już wywołują protesty wielu grup zawodowych i społecznych - strajkowali nauczyciele, celnicy, pocztowcy, transportowcy, stoczniowcy, kolejarze, a szykują się kolejni niezadowoleni. Parafrazując Churchilla, można o obecnej ekipie powiedzieć: mieli do wyboru społeczne protesty albo kunktatorstwo. Wybrali kunktatorstwo, a protesty i tak będą mieli. Już mają.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2008