Ile zarabiamy, ile ukrywamy, ile wyłudzamy

Dla Polaka uskarżanie się na niskie zarobki to wstęp do tego, co lubi najbardziej: pomstowania na rządzących, którzy mu taki los zgotowali.

01.06.2009

Czyta się kilka minut

/fot. Kamil Dratwa / stock.xchng /
/fot. Kamil Dratwa / stock.xchng /

Usprawiedliwiając swoje płatne wystąpienia na kongresach Libertas Lech Wałęsa twierdził, że zmuszony jest dorabiać, bo za 3 tysiące złotych miesięcznie trudno mu utrzymać rodzinę. Łatwo sprawdzić, że nieprawdą jest, jakoby pensja byłego prezydenta wynosiła 3 tysiące (specjalna ustawa przyznaje mu połowę podstawy wynagrodzenia urzędującej głowy państwa, czyli ok. 6 tys.) i stanowiła jedyne źródło jego dochodów. Pod tym względem jednak prezydent Wałęsa jest typowym przedstawicielem swojego narodu, bo trudno znaleźć Polaka, który nie zaniżałby w publicznych deklaracjach swoich zarobków i nie użalał się, że są za niskie.

Polak oczekuje

Są takie kraje (np. USA), gdzie jest to nie do pomyślenia i większość zapytanych poda raczej zawyżone dochody. Zarobki świadczą bowiem o wartości wykonywanej pracy, a więc o zdolnościach i kwalifikacjach, a tych nikt nie chce sobie odmówić. Gdyby zaś ktoś uskarżał się na zbyt niskie wynagrodzenie, wtedy usłyszy sugestię, żeby więcej pracował lub po prostu zmienił zajęcie na lepiej płatne.

Dla Polaka uskarżanie się na niskie zarobki to wstęp do tego, co lubi on najbardziej: pomstowania na państwo i rządzących, którzy mu taki los zgotowali. Czy oznacza to, że Polak pragnie, aby państwo i politycy odczepili się od jego pracy oraz wysokości wynagrodzenia, tym samym pozwalając mu zarabiać tyle, na ile zasługuje? Ależ skąd! On właśnie oczekuje, by to państwo i rządzący zapewnili mu zarobki, jakich pragnie (nazywa się to "płacą gwarantującą godne życie").

Dane wrażliwe

Indywidualne zarobki są więc w Polsce jedną z najbardziej wrażliwych i najpilniej strzeżonych danych osobowych. Wielkość przeciętnego wynagrodzenia jest jednak łatwa do poznania, bo comiesięcznie stosowną kwotę wylicza GUS. W kwietniu wyniosła ona 3294,76 zł. Podając tę wielkość w dyskusji o kondycji współczesnych Polaków, słyszy się zwykle gniewną ripostę, że to statystyczna fikcja, zawyżona przez zarobki posłów, ministrów i innych funkcjonariuszy państwowych (czyli "darmozjadów"). Mało kogo przekonuje wywód, że tych funkcjonariuszy musiałyby być miliony, aby ową średnią zawyżyć w tak znacznym stopniu.

Ta sytuacja i argumentacja występuje w mniejszej skali w poszczególnych branżach, a nawet przedsiębiorstwach. Gdy więc górnikom żądającym podwyżek wypomina się, że otrzymywane przez nich ponad 5 tys. zł miesięcznie (średnia z 2008 r. wyniosła 5400 zł) to niemało, wtedy słyszy się oburzone głosy, że żaden tyle nie zarabia, a średnie kwoty są zawyżone przez rzekomo gigantyczne płace dyrektorów (przypomnijmy: limitowane ustawą "kominową"). Szanujący się górnik, podobnie jak każdy szanujący się polski pracownik, do swoich zarobków nigdy nie doliczy 13. (u górników są też 14., a w Bełchatowie nawet 15.) pensji, premii, nagród, wypłat z zysku, zasiłków rodzinnych i innych dodatkowych składników wynagrodzenia czy dochodu. A np. w górniczo-hutniczym kombinacie miedziowym KGHM (średnia płaca 7900 zł miesięcznie) związkowcy wymusili ostatnio po 5 tys. zł jednorazowej nagrody dla każdego.

Na rękę i na życie

Podawane oficjalnie wielkości zarobków są kwestionowane także dlatego, że stanowią kwotę brutto, a zatem pracownicy tyle nie dostają "na rękę". Ale kategoria "na rękę" (czyli netto) nie nadaje się do stosowania do analiz porównawczych (zwłaszcza między różnymi państwami).

Oznacza to, że wielkości średnich czy minimalnych płac (miesięcznych, tygodniowych, dniówkowych, godzinowych) są wszędzie podawane w kwotach brutto, co w Polsce daje dodatkowy powód do frustracji - bo gdy się nasze "na rękę" porówna z tym, co oficjalnie (czyli brutto) zarabiają Niemcy czy Duńczycy, to kontrast jest tym większy. Zwłaszcza że deklarowane przez niektórych Polaków kwoty zarobków "na rękę" nie uwzględniają nie tylko sum odliczonych na poczet podatku, ale nawet rat pożyczek z funduszu socjalnego czy wręcz potrąceń na spłatę kredytów konsumpcyjnych. Bywa i tak, że odlicza się czynsz i inne stałe opłaty, by podać, ile zostaje "na życie".

Tymczasem w większości krajów europejskich podatki dochodowe i inne składki są wyższe niż w Polsce. W niektórych najbogatszych państwach UE (Finlandia, Holandia, Dania) najniższy podatek przekracza 1/3 dochodu, więc imponujące kwoty zarobków, jakimi się nas epatuje, ulegają znacznemu okrojeniu przez fiskusa. Oczywiście i tak pozostają (przeciętnie) wyższe niż w Polsce, ale nie aż tak bardzo.

Istnieje prosty sposób na zmniejszenie różnicy między wielkością dochodów brutto i netto: obniżenie tzw. klina podatkowego (pozapłacowych kosztów pracy, czyli różnicy między tym, co pracodawca musi na pracownika zapłacić, a tym, ile on zarabia - w Polsce ta różnica wynosi prawie 40 proc.). Propozycja ta nie budzi jednak wśród Polaków takiego aplauzu, jak żądanie podniesienia płac sobie, a podatków i składek innym.

Na co dzień powszechnie można usłyszeć nie tylko utyskiwania na zbyt niskie zarobki, ale także biadolenie nad losem pracowników zarabiających najmniej, bo niekiedy poniżej 1000 zł miesięcznie. W takich przypadkach należy zasugerować skargę do inspekcji pracy lub wręcz prokuratury, bo legalna płaca minimalna w Polsce wynosi obecnie prawie 1300 zł, więc jeśli ktoś zarabia mniej, to w wyniku łamania prawa. Stale jednak słyszy się o zarobkach kilkusetzłotowych, co świadczy o nagminnym łamaniu prawa pracy (co jest możliwe) albo o równie nagminnym zaniżaniu deklarowanych zarobków w stosunku do rzeczywistych (co jest pewne).

Średnia płaca w Polsce kilka miesięcy temu przekroczyła równowartość 1000 euro (co odnotowaliśmy na tych łamach w sierpniu, gdy kurs euro spadł poniżej 3,25 zł). To nie jest wielkość oszałamiająca (w niektórych krajach zachodnich wyższa jest stawka płacy minimalnej), ale przyzwoita, zwłaszcza w porównaniu do państw krajów "nowej Europy". Gdy jednak kurs złotówki raptownie spadł, przeciętna polska płaca w przeliczeniu na europejską zmniejszyła się o 1/4 i obecnie oscyluje wokół 750 euro. To powinno uświadomić, że w trosce o wielkość zarobków warto wejść do europejskiej strefy walutowej. Słowacy ledwie od pół roku zarabiają w euro i - jak nieraz podawały media - przyjeżdżają do Polski jak "paniska" na tańsze zakupy, choć jeszcze niedawno postrzegaliśmy ich (mniejsza o to, czy sprawiedliwie) jako biedniejszych.

Kit i PIT

Wszystkie tu wymienione oraz inne manipulacje deklarowaną wysokością dochodów miałyby może charakter jedynie anegdotyczny, gdyby nie używanie ich w deklaracjach oficjalnych i urzędowych. Podanie wysokości dochodów wymagane jest w rozmaitych okolicznościach i ma wpływ na dokonywane w nich rozstrzygnięcia: od przyjęcia dziecka do przedszkola, przez przyznanie dofinansowania wczasów, na przydziale komunalnego mieszkania bynajmniej nie kończąc. Można przypuszczać, że podobnie jak w deklaracjach publicznych, Polacy zaniżają wielkość dochodów w owych deklaracjach urzędowych, zwłaszcza skoro zależą od nich rozmaite korzyści. Inaczej mówiąc: wiele świadczeń, zasiłków, dodatków jest wyłudzanych poprzez składanie fałszywych deklaracji o dochodach.

Proceder ten można ukrócić stosunkowo łatwo, bowiem istnieją zeznania podatkowe, w praktyce ujmujące wszystkie legalne zarobki każdego obywatela. Przynajmniej w przypadkach ubiegania się indywidualnych osób o wsparcie ze środków publicznych i funduszy socjalnych, podstawą do ustalenia wysokości dochodów uprawniających do skorzystania z tych form wsparcia powinny być doroczne PIT-y. Jeśli ktoś chce otrzymać jakiekolwiek świadczenia czy pomoc ze środków publicznych, powinien być gotów ujawnić dokumentację swoich dochodów z urzędu skarbowego.

Inną rzeczą jest, czy ujawnienie to powinno być tak publiczne, jak w krajach, gdzie każdy obywatel ma prawo poznać zeznania podatkowe innego obywatela (zarówno ministra, jak sąsiada). W Polsce dochody prezydenta, premiera, ministrów, posłów są jawne dla wszystkich. Zarobki zwykłych obywateli pozostają skrywane, co pozwala na propagandowe ich zaniżanie, a także utyskiwanie, jak są małe w porównaniu z poselskimi. I niekiedy usprawiedliwianie pokątnych sposobów ich pomnażania.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2009