Karnawał z Bollywoodem

Blednie przy nim Dynastia, Titanic i ociekające przepychem inscenizacje operowe. Emocje, które wyzwala, graniczą z histerią. Kino z Bollywood, hinduskiej fabryki snów ze stolicą w Bombaju - kulturowy fenomen, który wreszcie dotarł do Polski.

02.01.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

Ma swoich bogów, jasno określony dekalog i zbiór estetycznych kodów. Opowiada wciąż jedną i tę samą historię, gromadząc przed dużym ekranem po kilkanaście milionów widzów dziennie. Wszystko tu jest doskonałe, niczym wyjęte z jakiejś wirtualnej rzeczywistości. Nieludzko piękni ludzie odziani w suto zdobione stroje w soczystych kolorach wiją się w złożonych choreograficznych układach. Mężczyźni rzucają omdlewające spojrzenia, kobiety prężą zgrabną kibić. Rozbrzmiewa hinduska bhangra podbita zachodnim dyskotekowym rytmem.

Sceneria zmienia się jak w kalejdoskopie: przepyszny pałac, uliczny bazar, a już za chwilę - czemu nie? - egipskie piramidy w pełnej krasie. Wszak para śpiewających z playbacku kochanków właśnie wyznaje sobie miłość. Wszystko zatem staje się możliwe. Przed nami kino totalne, w ramach swojego gatunku nie znające żadnych granic. Dla blisko jednej trzeciej populacji naszego globu to nieomal religia, wizja świata idealnego.

Filmy takie jak “Czasem słońce, czasem deszcz" zawierają w sobie wszystko: tragedię i komedię, melodramat i musical, miłość i śmierć. Dokładnie tak, jak w tytule. Określa się je mianem “filmów masala" - ze względu na piorunującą mieszankę rozmaitych “przypraw". Dla steranego codziennym znojem mieszkańca Półwyspu Indyjskiego stanowią ucieleśnienie marzeń. Opowiadają o świecie na co dzień niedostępnym: o ludziach z wyżyn sytemu kastowego pławiących się w bajecznym luksusie i przeżywających wielkie tragedie. I zawsze kończą się happy endem, celebrowanym i przeżywanym niczym katharsis.

Filmy w Indiach mają bowiem przynosić pocieszenie i porządkować świat. Choć kino nie ma tu bezpośredniego związku z otaczającą rzeczywistością (a raczej z głębszą sferą tęsknot i pierwotnych mitów), jest niewątpliwie najważniejszą ze sztuk: tanią, powszechnie dostępną i w pełni demokratyczną. W kraju ostrych podziałów etnicznych, religijnych i społecznych niewątpliwie spełnia rolę jednoczącą. Zwłaszcza kino produkowane w Bombaju, wyrastające z rodzimej tradycji teatralno-muzycznej i, co najważniejsze, mówione i śpiewane w języku hindi. Rocznie wytwarza się w Indiach blisko 1000 filmów przeznaczonych głównie dla rodzimej publiczności. Nie Hollywood zatem, ale Bollywood jest stolicą najpotężniejszej kinematografii świata.

“Czasem słońce, czasem deszcz", największy przebój hinduskiego kina, obejrzało dotychczas 1,5 miliarda (!) widzów na świecie. To esencja bollywoodzkiego stylu, który od dziesiątków lat prawie się nie zmienia (choć ciągle udoskonala), odporny na wpływy kina europejskiego czy amerykańskiego. Film Karana Johara to zapierająca dech trzyipółgodzinna feeria, przypominająca rozciągnięty w czasie mieniący się barwami wideoklip. Jedyne, z czym może się kojarzyć zachodniemu widzowi, to złota era Hollywoodu lat 40. i 50., ale i tak “Przeminęło z wiatrem" czy “Kleopatra" pozostają daleko w tyle pod względem produkcyjnego rozmachu, o wynikach finansowych nie wspominając.

Rodzina Raichand, bohaterowie filmu Johara, to królowie życia: latają helikopterami, kształcą dzieci na zachodnich uczelniach i w niczym nie znają umiaru. Jednocześnie jednak pielęgnują tradycję, a ich dom to ostoja porządku i rodzinnego szczęścia. Kino bollywoodzkie jest z gruntu konserwatywne, dlatego też dla państwa Raichand rodzina stanowi wartość najwyższą i w tym duchu wychowali synów. Strażnikiem domowego ogniska i największym autorytetem w każdej dziedzinie jest patriarchalny pan Raichand. Kiedy starszy syn Rahul zdecyduje się wbrew jego woli poślubić dziewczynę należącą do niższej kasty, zostanie wyklęty. Wyjazd Rahula do Londynu okaże się początkiem rozpadu rodziny, co dla większości jej członków oznacza po prostu koniec świata.

Czy bohaterom, wplątanym w dramat honoru, lojalności, posłuszeństwa i romantycznego uczucia, uda się przezwyciężyć kryzys i doprowadzić do zjednoczenia familii rozdartej pomiędzy dwa kontynenty? Dla Hindusów to kwestia bynajmniej nie obojętna. Rozrzuceni po świecie (Wielka Brytania, USA czy Zjednoczone Emiraty Arabskie), stanowią główną widownię filmów bollywoodzkich poza granicami Indii i wyczuleni są na problem kulturowego rozdarcia i zwyczajnej tęsknoty. Nadgorliwi krytycy dopatrują się w rozpadzie rodziny pana Raichanda odbicia także innej traumy, jaką było w 1947 roku oddzielenie się Pakistanu od Indii. Jednak widz bollywoodzkich filmów nie zwykł szukać na ekranie głębszych sensów.

Hindusi odbierają kino spontanicznie, całkowicie poddani iluzji, co mogliśmy zobaczyć przed kilku laty w dokumentalnym filmie Andrzeja Fidyka “Kiniarze z Kalkuty". Widzowie kibicują, klaszczą, płaczą, żyją życiem celuloidowych ulubieńców. Adoracja hinduskich aktorów jest zjawiskiem nieporównywalnym z naszym zachodnim kultem gwiazd. Są czczeni na wzór bogów, obecni w życiu codziennym w niezliczonych reklamach, mają także niemały wpływ na wyniki politycznych wyborów. Zarówno dla publiczności, jak i dla mediów stanowią niedostępną kastę. Grający rolę nieprzejednanego ojca rodziny Amitabh Bachchan w ogólnoświatowym plebiscycie telewizji BBC został okrzyknięty gwiazdą wszechczasów, dystansując nawet Charliego Chaplina czy Marlona Brando. Nic dziwnego: Bachchan króluje w hinduskim panteonie już od 30 lat, a jego wierna widownia liczona jest w setkach milionów.

Mówiąc o popularnym kinie indyjskim, trudno - choćby ze względów demograficznych - uciec od wielkich liczb. Co jednak my, zblazowani widzowie z Zachodu, którzy widzieli na ekranie już wszystko i przejrzeli na wylot filmowe sztuczki za sprawą rozmaitych nowych fal, awangard i autorskich koncepcji, znieczuleni przez hollywoodzkie triki, znajdziemy w filmach typu “Lagaan", “Devdas" czy “Kabhi Khushi, Khabhie Gham"? Mira Nair ze swoją “Kamasutrą" czy “Monsunowym weselem" to jednak całkiem inna, wyraźnie zeuropeizowana bajka.

Wielki sukces filmowej sagi w USA i Wielkiej Brytanii nie da się wytłumaczyć jedynie sezonową modą na orient czy obecnością w tych krajach licznej hinduskiej diaspory. Ów fenomen odczuli na własnej skórze widzowie cieszyńskiego festiwalu “Era Nowe Horyzonty", kiedy zmęczeni ambitną produkcją udali się (nie do końca świadomi, co ich czeka) na opisywany tutaj film Johara. Stężenie kiczu przeszło wszelkie oczekiwania. I był to kicz w stanie najczystszym. Abraham Moles nazywał kicz “sztuką szczęścia", sugerując, że w każdym kryje się głęboka potrzeba tego rodzaju przeżyć. Bezwstydność kiczu bollywoodzkiego ma w sobie wyjątkową siłę rażenia, jakąś pierwotną magię, która sprawia, że czujemy się niczym widzowie pierwszych filmów, uciekający z krzykiem na widok rozpędzonego pociągu. Z jednej strony bawimy się pełną świadomością użytej formy, z drugiej jednak jesteśmy obezwładnieni nadludzką skalą tego przedsięwzięcia.

Niewątpliwie działa także specyficzny bollywoodzki erotyzm. “Czasem słońce, czasem deszcz" nie zawiera scen seksu czy przemocy. Seanse filmów bollywoodzkich są rytuałem rodzinnym, co wyklucza obecność na ekranie wszelkich gorszących treści. I podobnie jak wiele niegdysiejszych filmów amerykańskich podporządkowanych surowemu Kodeksowi Haysa, dzisiejsze hinduskie musicale wręcz pulsują podskórną erotyką. Wyraża się ona w gestach, spojrzeniach, tanecznych figurach i doskonale aseptycznych pocałunkach; jedyną śmielszą koncesją na rzecz nagości są oblepiające ciała aktorek mokre sari czy przezroczyste koszule panów. Seksualne aluzje w zestawieniu z manierycznym, teatralnym aktorstwem brzmią najczęściej groteskowo, jednakże cały film przesiąknięty jest erotyczną aurą. Kreuje świat niebywale zmysłowy, choć w wydaniu raczej nieziemskim, kojarzący się ze wschodnim wyobrażeniem rajskiej szczęśliwości.

Wielu “oświeconym" Hindusom nie przypadł do gustu taki obraz rodzimej kultury. Na internetowych forach wytykają filmowi słabości, ubolewając, że widz zachodni poznaje kino hinduskie nie poprzez autorskie filmy Satyajita Raya czy Yasha Chopry, ale za sprawą rozrywkowej śpiewogry. Nie wszystkim też przypadła do gustu lansowana przez film Johara konserwatywna ideologia: feudalny podział społeczny, z zachowaniem tradycyjnej roli kobiety i autorytetu ojca, nie mówiąc o pobrzmiewających tu i ówdzie nacjonalistycznych tęsknotach.

Filmowi zarzuca się również fabularne zaniedbania. Jakie interesy kryją się za niebotycznym majątkiem rodziny Raichandów? Jak to możliwe, że Rohan w ciągu kilku lat z sympatycznego grubaska zamienia się w amanta o urodzie silnej jak cios? I że nawet brat nie umie go rozpoznać? My jednak, wzorem setek milionów hinduskich widzów, nie powinniśmy zaprzątać sobie głowy tak szczegółowymi pytaniami. Filmy z Bollywood, choć do pewnego stopnia interesujące poznawczo, należy przyjąć z całym dobrodziejstwem inwentarza. Z całym ich karnawałowym blichtrem, z całym ich nierzeczywistym pięknem.

“CZASEM SŁOŃCE, CZASEM DESZCZ" (“Kabhi Khushi, Kabhie Gham"). Scen. i reż.: Karan Johar, zdj.: Kiran Deohans, muz.: Jatin Pandid, Lalit Pandid, Adesh Shrivastava, scenogr.: Sharmishta Roy, wyst.: Amitabh Bachchan, Jaya Bachchan, Shah Rukh Khan, Kajol, Hrithik Roshan, Kareena Kapoor i inni. Prod. Indie / Wielka Brytania 2001. Dystryb. Blink. Premiera polska 21 stycznia 2005; pokazy sylwestrowe w Warszawie i Krakowie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2005