Kanapka z mortadelą

Ron Howard nakręcił film ku pokrzepieniu, choć właśnie tego rodzaju unik okazał się politycznie podejrzany. I zbiera baty z obu stron barykady.

30.11.2020

Czyta się kilka minut

Haley Bennett, Gabriel Basso i Amy Adams w filmie „Elegia dla bidoków” / MATERIAŁY PRASOWE
Haley Bennett, Gabriel Basso i Amy Adams w filmie „Elegia dla bidoków” / MATERIAŁY PRASOWE

Lista zarzutów jest długa: uprawianie pornografii biedy, protekcjonalne spojrzenie na życie niższych klas, spłaszczenie literackiego pierwowzoru poprzez operowanie frazesami i kliszami, histeryczne aktorstwo w gwiazdorskim wykonaniu, wreszcie – za dużo, w finale zwłaszcza, lepkiego syropu klonowego. To wszystko, a nawet jeszcze więcej wylewa się za oceanem na ekranizację „Elegii dla bidoków”. Jako że premiera niemal zbiegła się z tegorocznymi wyborami prezydenckimi, polityczny klucz staje się tak samo poręczny jak w 2016 r., kiedy ukazał się literacki pierwowzór autorstwa J.D. ­Vance’a.

Przypomnijmy: wspomnienia absolwenta Yale, któremu udało się wyrwać z dysfunkcyjnej rodziny i nędzy Środkowego Zachodu, były pochwałą indywidualnego samozaparcia tudzież tradycyjnych amerykańskich wartości, co łatwo dało się wciągnąć na sztandary Donalda Trumpa. Tymczasem film Rona Howarda zbiera baty z obu stron barykady. Przede wszystkim jako holly­woodzki produkt, który ignoruje wszelkie systemowe konteksty, w jakich funkcjonuje tak zwana biała hołota, na rzecz brutalnej familijnej soap opera.

Książka Vance’a, choć z definicji subiektywna, była w dużej mierze dyskursem i rozmową z samym sobą. Opisywała skomplikowane relacje autora z rodzinnymi stronami i tym wszystkim, co odziedziczył po appalachijskich przodkach. Tłumaczyła, skąd u ich potomków wzięła się wyuczona bezradność, rozpad więzi albo niechęć do elit. Opowiadała o podwójnym niedopasowaniu kogoś, kto wyboistą drogą awansu opuścił swój matecznik, a jednocześnie z wielkim trudem próbował odnaleźć się pośród „białych kołnierzyków”. Przypominała też, czym dla młodego człowieka jest brak kapitału nie tylko ekonomicznego, ale także społecznego. W filmie nakręconym przez twórcę „Forresta Gumpa” nie ma już miejsca na tego rodzaju głębokie rozkminy – dominuje zderzenie światów.

J.D. (gra go w różnych okresach Owen Asztalos lub Gabriel Basso) będąc u progu prawniczej kariery odwiedza po latach miasteczko Middletown w Ohio, aby zająć się matką (Amy Adams), która przedawkowała heroinę. Właśnie przed tym – przed brakiem perspektyw i ostateczną degradacją – uciekł ongiś najpierw do ukochanej babci mieszkającej w Kentucky, potem do służby w piechocie morskiej i w końcu na studia prawnicze. Czasowy przekładaniec, jakim jest „Elegia dla bidoków”, wykrawa najbardziej drastyczne momenty z autobiografii Vance’a, najchętniej domowe awantury czy ryzykowne ekscesy w wykonaniu matki, pokazując, jak warunki życia i patologiczne obciążenia rodzinne determinowały przyszłość wchodzącego w dorosłość bohatera. Gdyby nie Mamaw, czyli zagrana przez Glenn Close sarkastyczna i wymagająca babcia, która przegrawszy los swoich córek desperacko próbuje ratować J.D., byłby on dziś w zupełnie innym miejscu.

Film z pewną frajdą odmalowuje burzliwą i brudną codzienność familii Vance’ów – te wszystkie niegustowne ubrania i fryzury, akty werbalnej i fizycznej przemocy, niszczące nałogi i fatalne nawyki żywieniowe. Jednakże to właśnie poczciwa kanapka z mortadelą jest tym, za czym Vance tęskni uczestnicząc w wykwintnych kolacjach. Symbolizuje ona dawną plebejską godność i kulturową tożsamość (babcia), sponiewieraną przez dzisiejsze ubóstwo i brak sprawczości (matka). Dlatego ową kanapkę tak bardzo wytykają Howardowi krytycy jego filmu – że rażące pospolitością i brzydotą obrazki rodzajowe rozciągnął na całą grupę społeczną. Że uczłowieczając, jednocześnie ją skarykaturował, grając bezwstydnie na naszych emocjach i odruchach.

Albowiem filmowa „Elegia dla bidoków” próbuje łączyć dwa sprzeczne żywioły, co zasadniczo różni ją od książki. Z jednej strony nadaje wymiar zbiorowy indywidualnemu świadectwu i podkreśla jego autentyzm – stąd pierwszoosobowa narracja zza kadru czy towarzyszące napisom końcowym zdjęcia prawdziwych Vance’ów, bliźniaczo zresztą podobnych do ich odtwórców i odtwórczyń. Z drugiej zaś strony natrętnie celebruje dramatyzm tej historii: upokorzenia, frustracje, rozpacz, gniew, oddając niemal całą przestrzeń Adams i Close. To wielkie aktorzyce kradną tutaj show, fotogenicznie oszpecone, zagrywające się do upadłego.

Ktoś powie: J.D. jest przecież wychowankiem wyrazistych kobiet. To świat przedwczesnych ciąż, rozbitych małżeństw, nigdy niespełnionych kobiecych ambicji, lecz także matek i babć próbujących, mniej lub bardziej umiejętnie, przypilnować domowego ognia. Jednak ekranowa monstrualność postaci Mamaw czy uzależnionej od narkotyków Bev to szarże, przed którymi musi skapitulować wszystko, również wewnętrzne rozterki głównego bohatera. Jakkolwiek myliłby się ten, kto by twierdził, że tylko dla wspomnianych aktorskich wyczynów chce się „Elegię” oglądać.

Howard nakręcił film ku pokrzepieniu, choć właśnie tego rodzaju unik okazał się politycznie podejrzany. Podobnie jak zawarta w filmie pochwała rodziny, pod wieloma względami destrukcyjnej, zamykającej kolejne pokolenia w fatalistycznym potrzasku. Ryzykowna może być także nasza sympatia do babci Mamaw, która z właściwą sobie swadą dyskredytuje kulturę rdzennych mieszkańców Ameryki i opowiada grube dowcipy o Polakach. Nikt, nawet wykształcony na prestiżowych uczelniach J.D., nie zadaje tu niewygodnych pytań, nie zastanawia się nad zastanym porządkiem, a siostra bohatera Lindsay (gra ją Haley Bennett) w pewnym momencie konstatuje z rezygnacją: „tak już jest”.

Jeśli film ma być elegią, to bardziej niż lament nad upadkiem tytułowych ­hillbillies słychać w nim pojedyncze westchnienie ulgi. To podzwonne dla zdegradowanego świata, który udało się Vance’owi kiedyś porzucić, by wejść w poczet elit. Oczywiście, bez pomocy państwa, siłą swojego charakteru, kilku sprzyjających okoliczności i, rzecz jasna, babcinej determinacji. Szczególnie w dzisiejszych niepewnych czasach ten mentorsko-motywacyjny ton trąci naiwnością i pychą. Scenariusz Vanessy Taylor, odpowiedzialnej niegdyś za oscarowy „Kształt wody”, chce doświadczenia J.D. na siłę zuniwersalizować i wszystkich, niezależnie od światopoglądu, nawzajem ze sobą zgodzić. I nie byłoby w owym geście nic złego, gdyby twórcy sięgnęli czasem po subtelniejsze, bardziej przemyślane środki. ©

ELEGIA DLA BIDOKÓW (Hillbilly Elegy) – reż. Ron Howard. Prod. USA 2020. Dostępny na Netfliksie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 49/2020