Kabaret PL

Janowi Klacie udała się rzecz niezmiernie trudna: o współczesnej Polsce mówi wprost, operując modelowymi, jaskrawymi przykładami, a jednak jego spektakl nie jest ani banalny, ani moralizatorski, ani pretensjonalny. Jest przede wszystkim zabawny.

08.05.2006

Czyta się kilka minut

fot. S. Okołowicz /
fot. S. Okołowicz /

"Weź, przestań" to trzecia premiera w ramach TR/PL. Projekt chce być platformą rozmowy o współczesnej Polsce - decyzja o zaproszeniu Klaty była więc tyleż trafna, co oczywista. Spektakl to zarazem debiut reżysera w Warszawie i druga - po wrocławskim "Uśmiechu grejpruta" sprzed czterech lat - inscenizacja Klaty na podstawie własnego dramatu.

Rzecz dzieje się w przejściu podziemnym w stolicy, zaludnionym przez najróżniejsze indywidualności: starsza pani sprzedająca sznurówki, dziewczyna zbierająca pieniądze na karmę dla psa, żule żłopiący tanie wino, mężczyzna-żywa reklama przebrany za kufel od piwa, wesoły pan z gitarą, ochroniarz. Obok nich trzech biznesmenów, którzy, znudzeni oficjalnymi atrakcjami metropolii, poszukują niecodziennych wrażeń. Scenografia wiernie odzwierciedla przejście podziemne, jakie można znaleźć w każdym większym polskim mieście: niski strop, popielata płyta z zaciekami od moczu, walające się po podłodze śmieci. I jeszcze umieszczona na bocznej ścianie tablica upamiętniająca poległych w tym miejscu Polaków...

Reżyser buduje przedstawienie na prostych, wyrazistych kontrastach. Jest to ryzykowne i już nieraz kończyło się katastrofą (vide ostatnia premiera Łaźni Nowej w Krakowie, "From Poland with love" w reż. Piotra Waligórskiego). Klata odnosi sukces przede wszystkim dlatego, że nie stara się realistycznego portretu nizin społecznych uformować w rodzajowy obrazek. Nie ma tu mdłego sentymentalizmu ani pochylania się nad bohaterami z fałszywą troską. Ich społeczny rodowód jest istotny o tyle, że będąc - zdaniem reżysera - reprezentatywnym, stanowi dogodny punkt wyjścia dla pokazania polskiej rzeczywistości. Ta zaś w wydaniu Klaty okazuje się dużo mniej jednoznaczna, niż moglibyśmy przypuszczać.

Reżyser rezygnuje ze spójnej fabuły, nie dba o starannie skomponowane rysunki postaci. Spektakl rozpada się na krótkie, luźno powiązane dialogi, następujące jeden po drugim w szybkim tempie. Przypomina to formułę programu kabaretowego, złożonego z pojedynczych skeczy, nieraz wypowiadanych wprost do widza, z przerwami na występy wokalne pod hasłem "śpiewać każdy może" (raczej gorzej niż lepiej) i popisy tresowanego psa imieniem Gryźli. Rozmowy złożone zostały z fragmentów zasłyszanych gdzieś zdań, opinii, sentencji; religia, sport, polityka, sprawy codzienne mieszają się jak w tyglu. Reżyser inkrustuje tekst kalkami słownymi, cytatami, luźnymi skojarzeniami, które zderza w nieoczekiwany sposób, demaskując pozorną zborność i powagę poruszanych kwestii. Do tego umiejętnie podsłuchany język ulicy: wulgarny, ale przede wszystkim rozbrajająco koślawy. W efekcie uzyskujemy mozaikową panoramę polskiej rzeczywistości, pokazaną z przenikliwością i ogromnym poczuciem humoru.

Lawina nakładających się na siebie tematów zagarnia wszystko: obok rzeczy trywialnych także to, co stanowi "najświętsze" społeczne tabu. W pewnym momencie na "obsikaną", zawaloną śmieciami scenę wchodzą harcerze, by złożyć kwiaty pod tablicą upamiętniającą poległych. Są to malutkie, może pięcioletnie chłopaczki w ogromnych, przepasanych biało-czerwoną wstążką hełmach - w ten prosty sposób Klata skutecznie detonuje potencjalną obrazoburczość (i pretensjonalność) teatralnego gestu, która rozbija się o śmiech i swego rodzaju rozczulenie widowni. Podobny wydźwięk ma scena, w której bohaterowie formują pokraczny, ale szczerze radosny korowód i wyśpiewują: "Nie ma lepszego nad Jana Pawła Drugiego".

"Weź, przestań" zapewne niektórych dotknie, a innych nawet oburzy. Klata uprzedza takie reakcje. Pokazuje naszą rzeczywistość jako specyficzne spiętrzenie rozmaitych pragnień, wartości, zachowań, które kompromitują się nawzajem, wobec czego zarówno gorąca obrona, jak i atak wydają się równie nie na miejscu. Obnaża nasze nie zawsze szczere, choć koniecznie namiętne przywiązanie do narodowych mitów (dawnych i najnowszych), daleki jest jednak od tego, by z nich drwić. Ustawia się w pozycji obserwatora, który jątrzy i podważa; z dystansu przygląda się naszej rzeczywistości, oddaje jej charakterystyczny, nie zawsze ciemny koloryt, wydobywa absurdalność. Nam zaś pozostawia decyzję, jak na to zareagujemy. Jest to z pewnością właściwa płaszczyzna do rozmowy o współczesnej Polsce.

Problem w tym, że Klata nie jest do końca konsekwentny. Przez pół spektaklu prowadzony jest wątek biznesmena, który siedzi z boku, dokonuje rozliczenia z życiem i przeżywa coś w rodzaju utraty wiary w sens istnienia. Konfrontacja dziecka sukcesu z życiem "podziemia" trąci banalną nauką, że pieniądze szczęścia nie dają. Wątek ten jest jednak mało natrętny i nie psuje spektaklu. Gorzej wypada finał. Reżyser rozpisał przedstawienie na godzinę śmiechu i minutę, kiedy śmiech ma zamrzeć na ustach, a kabaretowo-kuglarska rzeczywistość stać się dotkliwa. Spektakl kończy seria morderstw: najpierw ginie pies, potem jeden z żuli kopnięciem zabija kobietę od sznurówek. Wreszcie nasz biznesmen rozpina koszulę, spod której wyłania się pas ładunków wybuchowych. Światło gaśnie, w ciszy rozbrzmiewa sygnał syreny - domyślamy się, że i policji, i pogotowia, i straży pożarnej.

To przejście w powagę zupełnie Klacie nie wyszło. Jest to powaga zbyt gruba, zbyt dosadna i oczywista, abyśmy się nią przejęli. Tym razem prosty znak okazał się prostacki i - co najważniejsze - jakby z innego teatru. Teatru, który chce koniecznie zmusić widza do refleksji i krzyczy mu w twarz: patrz, to jest takie a takie (w skrócie: niewesołe).

A widz nie lubi, by go do czegoś zmuszać, i woli pytania od odpowiedzi.

JAN KLATA, "WEŹ, PRZESTAŃ", reż. i oprac. muz.: JAN KLATA, scenogr. i światło: Justyna Łagowska, kostiumy: Mirek Kaczmarek, choreografia: Maćko Prusak, premiera w TR Warszawa: 21 kwietnia 2006 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk teatralny, publicysta kulturalny „Tygodnika Powszechnego”, zastępca redaktora naczelnego „Didaskaliów”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2006