Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nie znaczy to, że reżyser wprost przenosi "Oresteję" we współczesność. Scena, wyłożona białym żwirem, spowita ciężką mgłą, nie chce naśladować niczego konkretnego; raczej wywołuje wrażenie przestrzeni zagadkowej, rządzącej się prawami sennego koszmaru. Spektakl trwa około półtorej godziny - krótko, jak na Ajschylosową trylogię. Klata nie tyle streścił ją, ile podał w kilku wybranych obrazach. Nie ma tutaj pośpiechu: reżyser na długo zatrzymuje się w kluczowych miejscach, pozwala im trwać, narastać, pęcznieć. W ten sposób przedstawienie zmienia się w swego rodzaju ceremonię: pomiędzy jedną zbrodnią a drugą upływają długie minuty wypełnione bezruchem, celebracją papierosa, milczeniem.
To wolne, statyczne tempo zderzone jest z dynamiczną, bardzo głośną muzyką, z agresywnym obrazowaniem: siekiera ociekająca krwią, bohaterowie ociekający krwią, trup Klitajmestry na scenie. To, co w tragedii antycznej jest schowane, ukryte, Klata wyciąga na zewnątrz. Spektakl oscyluje pomiędzy absolutną powagą a ironią, pomiędzy tym, co monumentalne, a karykaturą.
Elektra (Anna Radwan-Gancarczyk) w stroju uczennicy konstruuje dla ojca ołtarz z kartonowego pudła, przy którym wartę pełnią pluszowe zabawki. Orestes (Piotr Głowacki), młodociany "Punisher" na wzór bohatera komiksu ściskanego w rękach, w pelerynce i szortach, kładzie się przy Klitajmestrze (Anna Dymna) - teraz przygaszony, poważny. Ajgistos (Juliusz Chrząstowski) wnosi na scenę kościotrupa i z wyciągniętym ku niemu palcem kilkakrotnie szepcze: "Agamemnon", filuternie zerkając na widzów. Te dwie przeciwstawne tonacje są sprzężone i wspólnie budują obraz spotworniałego, groteskowego, podszytego absurdem świata. Wrzucony w niego Orestes jest jak marionetka postępująca za cudzym lub tajemniczym podszeptem - bezwolny i bezradny.
W sumie inscenizacja logiczna i konsekwentna. Chociaż nierówna: na przykład ujęty w kilkuminutową scenę nieartykułowany lament Kassandry (Małgorzata Gałkowska) zamiast narastać, olbrzymieć, szybko wyczerpuje się, nuży, irytuje. Atutem spektaklu jest wyważone połączenie różnych poetyk, które ścierają się ze sobą tworząc przestrzeń dialogu z dramatem, polegającą na przemiennym przybliżaniu i oddalaniu. W tym kontekście ostatnia, rozegrana w nieco innym stylu część przedstawienia rozczarowuje.
Wkraczają bogowie: Apollo jako showman na wzór Robbiego Williamsa, Atena jako atrakcyjna diva-konferansjerka, Erynie jako cheerleaderki. Mgła opada, wyłania się ściana wysadzana migotającymi żarówkami. Blask i blichtr - chociaż długa estradowa szarża Błażeja Peszka (Apollo), która głośno upomina się o miano "błyskotliwej", mogłaby być chociaż lekko podrasowana choreograficznie.
Bogowie są beztroscy, nieroztropni, niegodni zaufania, Orestes - dziecinnie urzeczony ich wielkoświatowym obyciem. Spór, mający zadecydować o jego winie lub uniewinnieniu, rozstrzygany jest metodą teleturnieju. Głosuje wyłącznie zdezorientowany bohater, podnosząc obydwie ręce. Na tablicy pojawia się wynik "0:0". W sumie - wszystko czytelne i wymowne, ale - mówiąc wprost - grube i podane jak na tacy.
Klata buduje swoje spektakle za pomocą znaków, cytatów, klisz, które same w sobie nie muszą być pojemne, ale w nieoczekiwanym zestawieniu, w momentalnym przebłysku tworzą wieloznaczną, migotliwą partyturę. Tutaj ta metoda nie zdaje egzaminu. Może dlatego, że owe zestawienia nie są - właśnie - zaskakujące, a dosyć przewidywalne, schematyczne: po jednej stronie mamy świat bohaterów Ajschylosa, po drugiej świat współczesny, dla których wspólnym mianownikiem staje się okrucieństwo, zbrodnia, fałsz, manipulacja. To z pewnością dosyć upraszczające równanie, chociaż właśnie w tym może tkwić jego siła.
W pierwszej części spektaklu Klata jeszcze tylko przygląda się temu zderzeniu, obchodzi je z różnych stron bez zdecydowanych deklaracji. Tak ustawiony jest pięcioosobowy chór: raz ironiczny, innym razem poważny, dociekliwy, tajemniczy, złośliwy. Z czasem jednak ciekawość zostaje wyparta przez potrzebę komentarza, w moim odczuciu zbyt arbitralnego i jednoznacznego.
Ta potrzeba podyktowała także epilog spektaklu. Klata odwołał się tutaj do tekstu Heinera Müllera "Materiały do Medei". W ten sposób otwarcie przymierzył trylogię Ajschylosa do tego, co stanowi współczesną refleksję nad dramatem antycznym - w wybranym fragmencie pokrewną sposobowi, w jaki sam przeczytał "Oresteję". Stojący na skraju sceny Orestes zadaje sobie (i widzom) pytanie, kim jest (każdy z nas). Tym samym głośno artykułuje pytanie, które wyraźnie brzmiało przez cały spektakl, a już bardzo dosadnie w scenie głosowania. Tamta scena już była otwartym komentarzem - ta staje się jego powtórzeniem, tautologią. Niepotrzebną kropką nad "i".
AJSCHYLOS, "ORESTEJA", przekł.: Maciej Słomczyński, reż.: JAN KLATA, adaptacja: Iga Gańczarczyk, Jan Klata, Anna Włodarska, oprac. muz.: Rafał Kowalczyk, Jan Klata, scenogr., reż. światła: Justyna Łagowska, kostiumy: Mirek Kaczmarek, ruch scen.: Maćko Prusak, premiera w Starym Teatrze w Krakowie: 25 lutego 2007 r.