Wolność i takie tam

Co nam powie „Mistrz i Małgorzata” o współczesnych Polakach? Co o sobie opowie publiczność wyposażona w sprzęt do głosowania?

20.03.2016

Czyta się kilka minut

„Każdy dostanie to, w co wierzy” w reż. Wiktora Rubina / Fot. Magda Hueckel / TEATR POWSZECHNY
„Każdy dostanie to, w co wierzy” w reż. Wiktora Rubina / Fot. Magda Hueckel / TEATR POWSZECHNY

Wizyta Wolanda i jego świty w stalinowskiej Moskwie stała się dla Wiktora Rubina i Jolanty Janiczak impulsem do przeprowadzenia wizji lokalnej we współczesnej Warszawie. Zamiast zatem inscenizować wybrane epizody z powieści Bułhakowa, twórcy zaprosili widzów Teatru Powszechnego do okrągłego stołu, by – jak czytamy w zapowiedzi – spotkać się z nimi, poznać ich „problemy, nadzieje, postawy oraz marzenia”.

Pomysł, by „Mistrza i Małgorzatę” uczynićwehikułem żywej, odbywającej się „tu i teraz” rozmowy, wydał mi się świetny – tym bardziej że jej tematem miał być Polak jako „produkt młodej, bo niespełna trzydziestoletniej demokracji”. Pytanie, czy twórcy wykorzystali zawarty w takiej formule potencjał. Bo nadzieje były wielkie.

Niemożliwa demokracja

Jak chcą nas poznać twórcy? Zadając nam pytania i pozwalając udzielić na nie odpowiedzi. Na każdego widza czeka pilot do głosowania (trzy przyciski: „tak”, „nie”, „nie mam zdania”), na ekranach wyświetlane są wyniki.

Pierwsza ekscytacja towarzysząca oglądaniu słupków szybko ustępuje rutynie i znudzeniu. Nie wiadomo, jak twórcy chcą nas „poznać”, skoro w punkcie wyjścia sprowadzają nas wszystkich do trzech przycisków. Nie wiadomo, czemu głosowania mają służyć, skoro aktorzy (wbrew zapowiedziom) niczego z odpowiedziami nie robią: widzowie sobie naciskają, a spektakl płynie sobie własnym, wytyczonym z góry korytem.

Na tej samej zasadzie nie wiadomo, czemu ma służyć rytualne wciąganie widza w spektakl. Chyba tylko temu, by widz po raz kolejny przekonał się, że jest w teatrze na przegranej pozycji: to aktor wskazuje palcem i wywołuje do odpowiedzi, a widz – zupełnie jak w szkole – odpowiada (choćby odmawiając odpowiedzi) i podlega ocenie.

Symbolizowana przez okrągły stół demokracja jest (w teatrze) niemożliwa – może o takie stwierdzenie chodzi? Tyle tylko, że Janiczak i Rubin niczego z tą wiedzą nie robią. Choć odbierają naszemu głosowaniu jakikolwiek sens, nie tematyzują tego. Nie uprzedmiotawiają widza do takiego stopnia, by dać mu dosadnie odczuć brak równości. Nie próbują przeformułować sytuacji tak, by jednak o równość zawalczyć. Nie zastanawiają się, jak demokrację można zdefiniować. Słowem: nie robią niczego, by zaproponowaną formułę podmyć bądź wyostrzyć – uczynić zwyczajnie żywą.

Miejskie interwencje

Druga rzecz: pytania zadawane pod głosowanie są kuriozalnie bezpieczne. Dominują kwestie ekonomiczne (poziom życia, zarobki, problem mieszkaniowy, kredyty), które – to słuszne twierdzenie – wyznaczają przestrzeń wolności. Jeśli jednak twórców rzeczywiście interesowała polska demokracja, trudno zrozumieć, dlaczego nie dotknęli kwestii tożsamościowych, stanowiących podglebie życia zbiorowego.

Przed pół rokiem, kiedy na krakowskim festiwalu Pop-Up ocenzurowano ich projekt, Janiczak i Rubin na własnej skórze mieli okazję przekonać się, że granice naszej demokracji wyznaczają przede wszystkim treści narodowego sacrum. Dlaczego zatem w „Każdy dostanie to, w co wierzy” nie pytają o religijno-ekonomiczną cenzurę? Można iść dalej: dlaczego nie pytają o krzyże w szkołach? O definicję narodu? I jeszcze dalej: o Smoleńsk? O uchodźców? O napis „Andrzej Dupa”? O rzeczy, które definiują „tu i teraz”, rzekomo interesujące twórców?

Może arystokratyczny gest artystów, którzy nie zniżają się do poziomu „taniej publicystyki”? Może strach przed antagonizowaniem widzów? Niech będzie – tylko nie udawajmy, że rozmawiamy o polskiej demokracji.

Kolejną warstwę spektaklu stanowi wideo z zarejestrowanych ukrytą kamerą interwencji miejskich. Aktor (Michał Czachor) bezskutecznie prosi w sklepie ślubnym o możliwość przymierzenia sukni – to bodaj najbardziej „upolityczniona” interwencja. Inne są lżejsze: w galerii handlowej aktor (Jacek Beler) mierzy do przechodniów z procy; w drogerii Czachor spryskuje dezo- dorantem skarpetkę...

Pomijam „wysoką” tradycję miejskich interwencji, zacząwszy od dadaistów. Poczciwe scenki Janiczak i Rubina nie wytrzymałyby próby również wówczas, gdyby umieścić je na Youtubie, w otoczeniu licznych wideo „trollujących” i „wirusujących” przestrzeń publiczną. Na to potrzeba by znacznie więcej wyobraźni, sprytu, konsekwencji i zwyczajnego wysiłku. No ale jesteśmy w teatrze, a tu konkurencja jest prawie żadna.

Interwencje Rubina i Janiczak w najmniejszym stopniu nie testują ani oswojonej codzienności, ani tym bardziej polskiej demokracji. W wywiadzie udzielonym przed premierą portalowi dwutygodnik.pl Janiczak przyznaje, że wyjściowy pomysł „partyzanckich działań na granicy prawa” skończył się na „drobnych ekscesach” – nie tłumaczy jednak, dlaczego tak się stało.

Doprawdy, nietrudno wpaść na pomysł interwencji, które pozwoliłyby pokazać, gdzie przebiegają granice naszej wolności! Może zatem chodzi o to, że są to również granice wolności polskiego artysty w instytucji teatru publicznego? Skoro tak, debatę na temat „niespełna trzydziestoletniej demokracji” warto by może zacząć od refleksji nad mechanizmami autocenzury? W spektaklu nie ma jednak śladu auto- refleksji. W zamian artyści bacznie pilnują, by nikomu się nie narazić – i tylko w taki sposób nieświadomie udzielają odpowiedzi na pytanie o granice wolności.

Zacne wartości

Ostatni akord spektaklu stanowi długa sekwencja o związku Mistrza i Małgorzaty. Dość niespodziewanie miłość staje się tematem – nie starczyło chyba czasu, by porządnie wyartykułować, na czym miałaby polegać jej wyjątkowa rola. Sięgam zatem do wywiadu. Pytana o funkcję dzisiejszego artysty w społeczeństwie, Janiczak odpowiada: „wprowadzanie wolności, równości i miłości”.

Wolność, równość, braterstwo – to zacne wartości. Tylko w jaki sposób Janiczak i Rubin mają zamiar „wprowadzać” tę triadę, skoro nie chcą dostrzec, że w polskim społeczeństwie, w polskiej demokracji jej miejsce okupują inne trójce? ©

„KAŻDY DOSTANIE TO, W CO WIERZY” – na motywach „Mistrza i Małgorzaty” Michaiła Bułhakowa; reż. Wiktor Rubin; tekst, dramaturgia, kostiumy Jolanta Janiczak; scenogr. Mirek Kaczmarek; muz. Bartosz Dziadosz (Pleq); wideo, kostiumy Hanna Maciąg; wideo, światło Marek Kozakiewicz; premiera w warszawskim Teatrze Powszechnym 12 marca 2016 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk teatralny, publicysta kulturalny „Tygodnika Powszechnego”, zastępca redaktora naczelnego „Didaskaliów”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2016