Jerzy Jarniewicz: Ryzyko osobiste

JERZY JARNIEWICZ, poeta: Mężczyzna do starości i noszenia kałduna ma prawo, kobieta musi się ze starości czy nadwagi tłumaczyć. Żyjemy tak, jakby czas się dla nas, mężczyzn, zatrzymał.
[ zdjęcia ]

03.08.2023

Czyta się kilka minut

 / GRAŻYNA MAKARA
/ GRAŻYNA MAKARA

KATARZYNA KUBISIOWSKA: Do pisania wierszy potrzebujesz ciszy?

JERZY JARNIEWICZ: Ciszy najcichszej. Dlatego piszę je w nocy. Pracuję do drugiej, trzeciej. Z przerwami, kiedy słucham muzyki. Jest ciemno, cicho, pusto, nikt się nie kręci, o nic nie pyta. Mrok mnie zakotwicza, słońce rozprasza. Wystarczy, że za oknem jest jasno, a mnie zaczyna nosić: chodzę, sprawdzam, otwieram, zamykam, włączam, wyłączam. Mógłbym żyć w permanentnej nocy. Wtedy niebo staje się granatowe, głębokie, przestrzenne, daje poczucie łączności... No powiem: z kosmosem. Niebo za dnia jest płytkie, nabiera głębi po zachodzie słońca, otwiera się z gwiazdami. Uwielbiam w nie patrzeć.

Co jeszcze jest potrzebne do pisania?

Trochę szkockiej, na poluzowanie.

Poluzowanie jest istotne?

Tak, ale też najtrudniejsze do osiągnięcia. Bo należę do ludzi chronicznie spiętych. Przychodzą jednak chwile, kiedy pozwalam sobie na mentalny odjazd – zawieszam na kołku nadzór nad tym, co robię. Krytyczna samoświadomość to choroba zawodowa pracowników naukowych, profesorski garb, za który powinniśmy dostawać dodatkowe świadczenie. Postawię sprawę jasno: gdybym się nie rozregulował, nie przełożyłbym późnej prozy Joyce’a. „Joyce tu szaleje”, mówię sobie, „jeśli coś z tego ma wyjść, muszę i ja poszaleć, a nad ranem sprawdzę”. Podobnie rzecz się ma z wieloma moimi wierszami.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
JAN NOWICKI: Nigdy nie byłem specjalistą od marzeń. Po co mi marzyć? To, co fala czasu sama przyniesie, jest tak niesłychanie interesujące! W zupełności wystarczy >>>>


Dobrze jest uchwycić ten moment w nocnej pracy, kiedy rodzi się w tobie pytanie: a niby dlaczego nie mógłbym obnażyć się nieprzystojnie, naruszyć tej czy tamtej reguły, powiedzieć inaczej i więcej, niż można? Otworzyć się na to, co poezja pomija. Albo poszaleć w składni i leksyce.

Tak był pisany „Łabędzi śpiew poezji konfesyjnej w Europie Wschodniej”, w którym jest scena badania urologicznego?

To już dopowiedz: chodzi o badanie jąder. Kiedy wszedłem do gabinetu, by poddać się badaniu, za biurkiem zobaczyłem kobietę. Najpierw mnie zamurowało, potem ogarnął mnie wstyd. Chwilę później wszedłem w chojractwo, a następnie przyjąłem postawę uległości. Z fazy męskiej, podszytej erotyzmem, cofnąłem się do dziecięctwa, podszytego bezradnością, by skończyć w roli posłusznego pacjenta. Tak mnie zaprogramowała kultura. Tak mnie, na mężczyznę, wychowano. To, że ginekolodzy to mężczyźni, jakimś cudem uchodzi za normę. Że urologiem jest urolożka, o, to pachnie dywersją. Dlatego poczułem wstyd, skrępowanie, niepewność, których bym nie czuł, gdyby badał mnie lekarz. Czegoś bezsensownie musiałem się bać, że na wejściu nie zaufałem profesjonalizmowi lekarki. Szczęśliwie przezwyciężyłem te obawy.

Od razu?

Nie tak od razu. Napisałem potem sześć wersji tego wiersza. Cały czas coś mi w nim nie pasowało: osuwał się w anegdotyczność, w kabaretowość albo w podejrzany ekshibicjonizm. Coś mi szeptało do ucha: taki temat to obciach! Wiersz się rozrastał, potem chudł, wracałem do niego. To odsłaniałem się w nim, to znów maskowałem, dochodziłem do wniosku, że jego miejsce jest na dnie szuflady. Do „Mondo cane” włączyłem go w ostatniej chwili. Odwaga? Raczej potrzeba wzięcia na siebie ryzyka.

Na to samo wychodzi.

Kultura, czując w tym interes, przypisała kobiecie bliskość z naturą, dlatego mamy przyzwolenie na pisanie o menstruacji czy, jak u Courbeta, malowanie w zbliżeniu kobiecych genitaliów. Tymczasem męska cielesność w twórczości mężczyzn to nadal w dużym stopniu tabu. Trudno mieć z tego powodu satysfakcję, ale pewnie jestem pierwszym, który napisał wiersz o USG jąder. Choć, jako żyw, nie jestem pierwszym ani jedynym, który takie badanie przeszedł. Kulturowe normy każą przemilczać męską cielesność, o ile nie jest pokazem siły i ­potencji.

Coś jest w zamian?

Pisarz-mężczyzna pozostaje często w wygodnej roli tragarza dorobku kulturowego, rozmawiając z malarstwem Hoppera albo podróżując do Wenecji. Często kosztem takiego wymiaru życia i literatury, jakim jest intymność. A na jakiej to podstawie wyklucza się z poezji jakiekolwiek tematy? Czy zachwyt nad żaglami na niebieskim morzu, nadciągająca ­apokalipsa albo zmitologizowany już dziś alkoholizm są ważniejsze jako tematy liryki niż badanie moszny? Ryzyko osobiste, o którym mówię, polega na tym, że poetę opisującego badanie jąder można by oskarżyć o narcyzm lub ekshibicjonizm. W necie ktoś już kręcił nosem, że Nike dostał w tym roku facet piszący o jądrach. W domyśle: pisze on o sprawie, która nie powinna się zdarzyć poważnemu mężczyźnie, a jeśli już się przydarzyła, to sza.

Przecież zdarza się, i to często.

Mam sześćdziesiąt cztery lata, i gdyby to słowo nie było obciążone takim negatywnym sensem, powiedziałbym, że się w sposób naturalny, a dla mnie widoczny, starzeję. Słowa „starzec” już się prawie nie używa, skancelowaliśmy je. PKP litościwie nie nazywa mnie starcem, preferując latynizm: senior. A gdy wyguglujesz „starzec”, pierwszym znaczeniem będzie: „rodzaj roślin z rodziny astrowatych”. Powiedzmy więc, że staję się astrem. Moje wyobrażenie samego siebie nie nadąża jednak za tymi zmianami. Widząc w lustrze swoje odbicie, myślę: lustro, ty łajzo, kłamiesz!

O, ciekawe!

Prawda? Ale jeśli nie dowierzasz lustru, popatrz, jak wygląda dziś Mick Jagger. Niech lustrem ci będzie twarz Jaggera. Ciało nie dostosowuje się do mojego wyobrażenia o mnie samym, a czas, który zatrzymał się w głowie i w trzewiach, nie zatrzymał się w ciele. Nie ma większego weredyka niż ciało. Przypomina mi się Aschenbach ze „Śmierci w Wenecji”, żałosny, bo stary. Stary, a zakochany. Im bardziej chce skryć swoją starość, tym większego robi z siebie błazna. Odwieczny temat: od starości do klaunady jeden krok. To boli, choć Visconti zaoszczędził w filmie widzom fizjologii męskiej starości. Hmm... odwołuję się tu do Viscontiego, bo czuję, że chyba nie mam języka, by z tobą o tym bardziej bezpośrednio rozmawiać.

Jak to nie? W „Mondo cane” piszesz o namiętnościach i do kobiet, i do mężczyzn.

Łatwiej o tym napisać wiersz, niż mówić. Ale odpowiem. Jest taka bliskość wiążąca ludzi, która nie zważa na podziały płciowe. Chodzi o to, by, kiedy się pojawi, nie wypierać się jej. Na moim etapie życia pomyślałem sobie, że może pora oddać sprawiedliwość tym relacjom, o których nauczono mnie milczeć. Lub z których, jak sądziłem, się wyrasta. Jak to wspomnienie, kiedy z kolegą zrzuciliśmy z siebie wszystko i biegaliśmy nadzy po lesie na łódzkim Lublinku, gdy nad nami krążył szybowiec. Lub gdy z innym przyjacielem pół nocy tańczyliśmy do kantat Bacha, bo nie mieliśmy innych płyt.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
Marek Bieńczyk: Na Zachodzie bez zmian? Przecież nigdy za naszego życia tak bardzo nie odczuwaliśmy sensowności wojny; nie tylko obronnej, lecz, w domyśle, wojny również ofensywnej. Bo na Wschodzie bez zmian >>>>


Dużym przeżyciem pod tym względem była dla mnie lektura Anny Świrszczyńskiej. W połowie lat 70. kupiłem w antykwariacie pierwsze wydanie tomu „Jestem baba”. Wstrząsnęło mną, że wiersze mogą być tak blisko ciała i tak blisko czasu w tym ciele zamkniętego. A jeszcze bardziej to, jak Świrszczyńska przejmuje naznaczony pogardą i lekceważeniem język i obraca go przeciw niemu samemu, by swoje doświadczenie wyrazić. I mówi głosem bezkompromisowym, wolnym od norm przyzwoitości.

Świrszczyńska to nawet pisała wiersz o siwej babie, co biega po plaży i wszystkich sobą bulwersuje.

No właśnie, a gdzie wiersze o siwym dziadzie, maszerującym z wywalonym kałdunem po kołobrzeskim deptaku? Od „Jestem baba” mija pół wieku, a żadnego poety nie stać było na wiersz „Jestem dziad”. Bo mężczyzna do starości i noszenia kałduna ma prawo, kobieta musi się ze starości czy nadwagi tłumaczyć. Żyjemy tak, jakby czas się dla nas, mężczyzn, zatrzymał. Tymczasem z każdym rokiem, który mi przybywa, zmienia się moja przyszłość.

Jak?

Kurczy się. Już nie zbuduję domu. Kupuję mniej płyt, bo wiem, że tych, które już mam, mogę nie zdążyć wysłuchać. Nie przyjmuję propozycji przekładów, które jeszcze niedawno byłyby dla mnie gratką. Zamykam też pewne sprawy i po prawie 30 latach odchodzę z redakcji „Literatury na Świecie”, mam nadzieję, że w porę, zanim zamieniłbym się tam w upudrowanego Aschenbacha. ­Coraz ważniejsze stają się dla mnie relacje ­ludzkie. Nie tyle nowe, ile te, które ­zaniedbałem. Boję się, że gdy będę odchodził, jak jeden wielki wyrzut przemaszerują mi przed oczyma wszyscy ci, na których uczucie nie potrafiłem odpowiedzieć.

Największe zaniechanie?

Matka. Na marginesie: wolę używać tego słowa, które nie wiadomo czemu uznaje się za dowód braku szacunku, a jest słowem i pięknym, i poważnym, i dojrzałym. A więc: nie „mama”, tylko „matka”. Zmarła w wieku czterdziestu dziewięciu lat, ja miałem wtedy dwadzieścia osiem. Pamiętam dokładnie ostatnie chwile, pełniłem dyżur przy jej łóżku w szpitalu. Była już nieświadoma, siedziałem obok niej i dla zabicia czasu czytałem sobie książkę. Był to pożyczony na jedną noc ówczesny bestseller, ,,Król szczurów” Clavella. W pewnym momencie oddech matki zanikł, wsadziłem zakładkę i odłożyłem książkę.

Wiem, jest w tej sytuacji coś niestosownego. Ale czy byłoby inaczej, gdybym czytał ,,W poszukiwaniu straconego czasu”? Albo „Sonety do Orfeusza”? A może w ogóle źle, że cokolwiek w takiej chwili czytałem? Dziś myślę, że powinienem był położyć się koło matki. To, że nie potrafiłem tego zrobić, zostawiło we mnie wyrwę. Ale ja długo nie umiałem okazywać uczuć, unikałem fizycznej bliskości, bałem się jej. Dziwny lęk – minęło wiele lat, zanim go przezwyciężyłem.

Wiersz „Osiemdziesiąty szósty” odwołuje się do tamtego czasu.

Tak. Kilka tygodni po śmierci matki zaprosiłem Piotrka Sommera, żeby odbył spotkanie z moimi studentami. Czytał wiersze Franka O’Hary piszącego o sardynkach. Studenci nie mogli tego zrozumieć. Jak to? Wiersz o sardynkach, kiedy tutaj stan wojenny, historia, ważne tematy? Studenci czekali na „raport z oblężonego miasta” i Herbertowskie ,,bądź wierny, idź”, a dostali wiersz o sardynkach. Dziś wiem, że to sardynki rządzą. A królem jest „Król szczurów”.

Z czasu umierania matki została we mnie pamięć jej niewyobrażalnego cierpienia. Dostawała morfinę, tyle że lekarze dawki ograniczali, tłumacząc to tym, że umierająca osoba może się uzależnić. Co za absurd! Skazuje się na cierpienie kobietę, której dni są policzone, tylko dlatego, że ktoś ma niedorzeczne, bo czysto książkowe obawy. Umierająca może zostać narkomanką! I w tym wszystkim moja bezradność, która poskutkowała jakąś donkiszoterią, nie najmądrzejszym przecież postanowieniem, że nigdy nie będę się godził na śmierć. Bo śmierć, jaka jest, odbiera nam godność. Jej estetyzacja czy uwznioślanie metafizyką jest obrazą dla ludzkiego cierpienia.

Poszedłem kiedyś do kina na „Cienistą dolinę”, z której musiałem wyjść, tak bardzo zdenerwował mnie obraz umierania – taki czysty, jasny i liryczny, że człowiek niemal sam chciałby trochę poumierać. Kiedy matka umierała, czołgała się do łazienki i wymiotowała gównem. Słyszę i widzę to do tej pory. I do tej pory nie mogę się z tym pogodzić.

Że jesteśmy czystym biologizmem?

W tej ostatniej, ostatecznej chwili, gdy śmierć odziera nas z godności – tak.

A płynne granice między męskością a kobiecością? „Wiersz z cytatem z Mickiewicza” dedykujesz osobie transpłciowej.

Mojej studentce, która przeszła tranzycję i jest mężczyzną. Pamiętam dzień, kiedy przyszła do mnie do gabinetu, nie żeby porozmawiać o magisterce, ale żeby mi powiedzieć, że żyła do tej pory w fałszu i że już wie na pewno, że jest mężczyzną. Obdarzyła... obdarzył mnie zaufaniem, przychodząc z tym zwierzeniem, może chciał usłyszeć jakieś słowa wsparcia. Wiele spraw, którymi zaprzątałem sobie głowę, wydało mi się w tamtym momencie śmiesznie banalnych wobec wagi tego, co się działo w życiu tego młodego człowieka. Nie byłem przygotowany, nie wiedziałem, jak się zachować, bałem się, że powiem coś trywialnego. Udało nam się jednak znaleźć wspólny język. A niedawno dostałem od niego mój portret w psychodelicznych barwach.

Piękna chwila.

Tranzycja była i jest realnym problemem. Mówienie, że to jakaś moda albo kaprys, jest grandą. Ludzie niepogodzeni z przypisywaną im płciowością żyli wśród nas zawsze, tyle że w jakiejś strasznej samotności. Szeptało się o nich w atmosferze sensacji albo skazywało się ich na niebyt. A przecież byli. Pamiętam naszą bibliotekarkę, nieco tylko starszą ode mnie, która nagle zniknęła, a po jakimś czasie spotkałem ją jako mężczyznę. Jedna z bliskich mi koleżanek przeszła niedawno tranzycję, jest pięknym, szczęśliwym chłopcem, uprawia sporty, prowadzi życie towarzyskie, ma ­ceniony ­zawód. I uśmiecha się jak nigdy wcześniej.


PRZECZYTAJ TAKŻE:

W Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku zaprezentowano po raz pierwszy w Polsce prace Anisha Kapoora. Artysta sam wybrał dzieła >>>>


Powiesz o pierwiastku żeńskim w Tobie?

Nigdy nie było dla mnie ambicją być bardziej męskim. Wiesz, całe to gadanie o drzewie, domu, synu. A ja? Mieszkam w bloku, mam dwie córki, a jedyne drzewo w moim życiu to drzewko bonsai, które dostałem od magistrantki. Nie interesuje mnie piłka nożna. Nie mam i nigdy nie chciałem mieć samochodu. Nie służyłem w wojsku. Śmieszą mnie wąsy. Nigdy nie nosiłem brody, chyba że z lenistwa. Nie odczuwam potrzeby przewodzenia. Nigdy nie kandydowałem w wyborach do władz uniwersyteckich. Czy taki, przez negację, może być opis mojego pierwiastka żeńskiego? Aha, jeszcze długie włosy, póki nie wyłysiałem.

Proszę jednak o odpowiedź.

Czy potrzeba bliskości, chęć dawania, mówienie o uczuciach to cechy kobiece? Współpraca zamiast rywalizacji? Tolerancja zamiast agresji? Więź zamiast władzy? Po długim okresie lęku przed bliskością odezwała się we mnie „niemęska” potrzeba mówienia o uczuciach. Takie mówienie bywa nawet bardziej więziotwórcze niż seks. Może najmniej męskie we mnie jest to, że słabość uznaję za cechę wartościową?

Twoją słabość?

I moją, i innych. Bardziej interesują mnie ludzie bezradni i wątpiący niż pewni siebie, władczy i wszystko doskonale wiedzący. A słabość jest słowem piętnującym, za którym kryje się to, czego społeczność nie akceptuje: wycofanie się, milczenie, unikanie konfrontacji, niechęć do rywalizacji, nieproduktywność – każde z tych słów to jeden z grzechów ­głównych epoki świętej przedsiębiorczości, w której żyjemy.

A bliskie relacje z mężczyznami?

Wychowałem się w domu zawsze pełnym kobiet i jako ojciec dwóch córek w takim domu żyłem. Ale w moim życiu było kilku fascynujących mężczyzn, bez których żadna opowieść o mnie nie byłaby ani pełna, ani prawdziwa. Łączyła mnie z nimi więcej niż przyjaźń. Powiedziałem to i mamy problem... Kulturowy zakaz okazywania przez mężczyzn wzajemnej czułości pustoszy nas duchowo. Jest wielopiętrowym fałszem. Więcej: kulturowym gwałtem. Nie położyłem się przy umierającej matce, ale wszedłem pod koc śmiertelnie chorego przyjaciela. Potrzeba bliskości doprowadziła do tego, że z innym przyjacielem poszliśmy w zapasy. Pod pretekstem walki mogliśmy być fizycznie blisko siebie. Kiedy ojciec przyszedł z wiadomością o chorobie matki, ledwo trzymał się na nogach, wspierał się o ścianę, płakał, nigdy wcześniej nie widziałem go takiego, przygarnęliśmy się wzajem, po raz pierwszy i jedyny w życiu.

Słowa nie wystarczają?

Mają swoje ograniczenia, potrzebują uzupełnienia w dotyku. Dotyk, podobnie jak nagość, staje się wyrazem odwagi, gotowości do przekroczenia granic w imię więzi ważniejszych od obyczajów. W jednym z wierszy piszę o pewnym znanym, nieżyjącym już tłumaczu literatury polskiej, który podczas mojej wizyty u niego, już na pożegnanie, podszedł do mnie i mnie pogłaskał. Trochę czasu musiało minąć, bym mógł docenić czułość tego gestu, należycie go zrozumieć, przyjąć i odwzajemnić.

Nie daje mi spokoju to, o czym mówiłeś, że nie bierzesz udziału w rywalizacji. Przecież poeci też się ścigają o nagrody. Niedawno odebrałeś Nike.

Jaki tam wyścig? Nike to nie dowód, że jestem w tej konkurencji lepszy od kogokolwiek. Jako poeta długo żyłem w drugim szeregu, na wielkomiejskiej prowincji, w nieprzynależności. Nie chcę kłamać, że nie zależało mi na czymś więcej, ale na pewno nie zatruwało mi to życia. Miałem wiele przyjaźni poetyckich, ale chyba żaden kolega z mojego pokolenia nie napisał słowa o moich wierszach. Zaczęli się nimi interesować stosunkowo niedawno dużo młodsi ode mnie krytycy i poeci. Jakoś mnie to uodporniło na kondycję niedocenienia. Nigdy też nie widziałem w poezji narzędzia budowania własnego prestiżu, okazji do ścigania się z kimś o pierwszeństwo i złoto. Przeciwnie, pisaniu towarzyszyło poczucie, że to trochę nie przystoi. Co innego, gdybym umiał wypalać garnki czy grać na gitarze. Albo leczyć ludzi.

Mówisz to serio?

Tak, długo wierzyłem, że poezji najlepiej jest w ukryciu. Pilch chyba czuł podobnie, powiedział kiedyś, że jako pisarzowi towarzyszył mu zawsze jakiś element zawstydzenia. Wyrosłem też w przekonaniu, że na wierszach, tak jak na miłości, się nie zarabia. Philip Larkin, najpopularniejszy bodaj poeta angielski, przyznał, że dopiero, gdy wydał antologię, która znalazła się w programach dla szkół, mógł żyć z honorariów autorskich. No, chyba że jest się poetą nadwornym, ale wtedy trzeba by było pisać dla królowej, a ja dla królowej ani dla prezesa pisać nie chcę. Nie chcę też dla żadnej instytucji sporządzać konspektów, kosztorysów ani „projektów” moich książek poetyckich. W pisaniu wierszy nie chcę trzymać się żadnych dead­line’ów. Cenię sobie tę niezależność, którą poezja uosabia i którą mi daje. Nagroda Nike, dzięki której będę miał więcej spotkań w bibliotekach i łatwiejsze relacje z wydawcami, która pomoże mi wyremontować mieszkanie, nic w moim podejściu do wiersza nie zmieni. ©

Głaszczki o kształcie toporków

Stał oparty o mur przy wejściu do Biedronki i choć liczył
drobne, byłby aniołem, gdyby nie jedno: z nosa ciekła mu
śluzowata strużka, ledwo widoczna, ale ją widziałem.

Podszedłbym, nos mu przetarł, w kieszeni miałem
chusteczkę. Był jednak jasny dzień, ruchliwe popołudnie,
przechodzień za przechodniem.

Chłopiec w zieleni

Włosy miał zielone, patrzyłem z ukosa,
bo byłem z nim sam na sam w wagonie. Niedługo:
weszli grupą w Koluszkach, a jego zieleń przykuła ich uwagę.

Odwrócił się, przykleił twarzą do szyby, przyspieszony oddech
pokrył ją mgiełką. Bał się, widziałem.
Tuż za szybą wyrastały i znikały lasy, ale za szybko,
by znaleźć w nich schronienie.

Niektóre sceny mogą budzić niesmak

Niczego tak bardzo nie pragnąłem
zobaczyć, niczego zobaczyć tak bardzo mi nie dano. Fotosy
kusiły, kusił tytuł, który nie dawał się pojąć, kusiły
rozmowy, jakby pode mnie przyciszone, starszych, i plakat, że film
„szokujący”, że „szokujący najbardziej”. Tak, to był pierwszy raz,
kiedy aż tak zapragnąłem: widzieć, zobaczyć, popatrzeć.

Film, na który mnie, bo nie dorosłem, do kina nie wpuszczono,
a którego sceny przez kilka kolejnych nocy wymyślałem sobie
przed snem, na ile tylko pozwalała mi na to
niezapisana niczym, nieletnia wyobraźnia, próbując,
wbrew pierwszemu w życiu niespełnieniu, rozgryźć słowa
z plakatu, miał tytuł Mondo Cane.

▪ WIERSZE Z TOMU „MONDO CANE” (BIURO LITERACKIE, 2021)

JERZY JARNIEWICZ (ur. 1958) jest poetą, tłumaczem z angielskiego, wykładowcą uniwersyteckim, profesorem nauk humanistycznych. Opublikował ponad dwadzieścia autorskich książek, a także wiele artykułów, szkiców, recenzji w pismach krajowych i zagranicznych. Od 1994 r. redaktor „Literatury na Świecie”. Mieszka w Łodzi. Jego tom poetycki „Mondo cane” w 2022 r. otrzymał Nagrodę Nike. W tym samym roku za całokształt twórczości został uhonorowany Nagrodą Literacką im. Juliana Tuwima.{

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Szefowa działu fotoedycji w „Tygodniku Powszechnym”. Fotografka i fotoedytorka, za swoją pracę dwukrotnie nominowana do Grand Press Photo, laureatka tej nagrody w kategorii Środowisko 2020. Portrecistka,  Autorka fotoreportaży z obozów dla uchodźców w… więcej
Jerzy Jarniewicz - polski filolog angielski, profesor nauk humanistycznych (2015), poeta, krytyk literacki i tłumacz (głównie literatury anglojęzycznej, m.in. Jamesa Joyce’a, Philipa Rotha, Craiga Raine’a).
Dziennikarka działów Kultura i Reportaż. Biografka Jerzego Pilcha, Danuty Szaflarskiej, Jerzego Vetulaniego. Autorka m.in. rozmowy rzeki z Wojciechem Mannem „Głos” i wyboru rozmów z ludźmi kultury „Blisko, bliżej”. W maju 2023 r. ukazała się jej książka „Kora… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51-52/2022