Powitanie z bronią

Na Zachodzie bez zmian? Przecież nigdy za naszego życia tak bardzo nie odczuwaliśmy sensowności wojny; nie tylko obronnej, lecz, w domyśle, wojny również ofensywnej. Bo na Wschodzie bez zmian.

12.12.2022

Czyta się kilka minut

Kadr z filmu „Na Zachodzie bez zmian” na podstawie powieści Ericha Marii Remarque’a, reż. Edward Berger, 2022 r. / NETFLIX
Kadr z filmu „Na Zachodzie bez zmian” na podstawie powieści Ericha Marii Remarque’a, reż. Edward Berger, 2022 r. / NETFLIX

To jednak osobliwe, jak wielu ­czytelnikom, choć tylko starszym, calvados kojarzy się z wojną. A właściwie z wojną i niemożliwą miłością, z grozą i wzniosłością. Calvados jako miłosny napój, który piją – niczym Tristan i Izolda parę wieków wcześniej – w Paryżu roku 1938 Ravic z Joanną, bohaterowie „Łuku Triumfalnego” Ericha Marii Remarque’a. Wojna wybuchnie za chwilę, Gestapo ściga niemieckiego emigranta Ravica od dawna, nie może się to dobrze skończyć.

Deux calvas, s’il vous plaît” – od tego zaczynał się niejeden pierwszy pobyt w Paryżu z kochaną czy ukochanym, mimetyczny gest powtórzenia. Mój zamówiony calva był całkiem lichy. Na tym polega cud literatury i głupstwo wyobraźni, w której w jednym rzędzie stają obrazy zagłady, bombardowań i kieliszek jabłecznej wódki.

Stek bzdur

Powieści Remarque’a, „Łuk Triumfalny” (1945) przede wszystkim, pochłaniało się jak bułkę z masłem; to był u nas pisarz ambitnej młodzieży, maturzystów i studentów; miało się wrażenie, że mowa jest o czymś ważnym, o uczuciach na tle wielkiej historii, o wielkiej historii na tle uczuć, wszystko skąpane w wibrującej dekadencji i nastrojach przedegzystencjalistycznych. I zarazem pozbawione przemyślnego aparatu narracyjnego i metodycznych konstrukcji stylu podbitych, jak to u Francuzów, filozoficznym projektem. Na takim podkładzie łatwo było patrzeć na egzystencję „niebanalnie”, z odpowiednią dawką pesymizmu, zapewniającego „głębię”, ale też z energią i ekscytacją, które przyjemnie doprawiały całość.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
JERZY JARNIEWICZ, poeta: Mężczyzna do starości i noszenia kałduna ma prawo, kobieta musi się ze starości czy nadwagi tłumaczyć. Żyjemy tak, jakby czas się dla nas, mężczyzn, zatrzymał >>>>


Remarque z byle czego wyczarowuje opowieść, leci to wartko, jest bardzo porządnie i z werwą napisane, nie ma czego się czepiać, co najwyżej własnego zdziwienia tym, że chcemy, gnani ciekawością, jak najszybciej dotrzeć do końca. Nawet gdy opowiada o sprawach najtrudniejszych, obu światowych wojnach, obozach koncentracyjnych – a jego książki wiążą się z wojną nieustannie, od początku do końca – pisze, mówiąc prosto z mostu, atrakcyjnie i z polotem.

Nieformalny tryptyk otwiera najistotniejsza powieść, „Na Zachodzie bez zmian” (1929). Druga w cyklu jest „Droga powrotna” (1931) rozpoczynająca się w ostatnich dniach Wielkiej Wojny i opowiadająca o losie tych, którzy po walkach na froncie starają się bezskutecznie wrócić do normalnego życia i tworzą niemiecki odpowiednik „straconego pokolenia”. „Trzech towarzyszy” (1936) z kolei opowiada o życiu codziennym dawnych kompanów z okopów w Berlinie lat 30; żyją szaleńczo, bo wciąż pamiętają. I zalewają traumy alkoholem, niebezpieczną jazdą automobilami i tragicznymi romansami.

W roku 1916 Henry Ford, wówczas pacyfista, a za Hitlera faszysta, stwierdził w jednym z wywiadów, że „history is a bunk” – historia jest stekiem bzdur, dzieje są badziewiem. Stąd mógł się wziąć neologizm debunking, oznaczający, w zastosowaniu do wojny 1914-1918, desakralizację wszelkich ideałów i idei, które popchnęły państwa do krwawej jatki. Desakralizacja to wysoko powiedziane; „zdeptanie z ziemią” byłoby może stosowniejsze. „Szkoda. To byłby pierwszy rozsądny strzał na tej zafajdanej wojnie” – stwierdza jeden z wygłodniałych bohaterów „Drogi powrotnej” (przeł. Ryszard Wojnakowski) w reakcji na nieudaną próbę ustrzelenia z okopu dzikiej gęsi.

Najbardziej znana literatura o I wojnie światowej (z wyjątkiem Jüngera, choć i on bywa wieloznaczny) należy do nurtu debunking. „Na Zachodzie bez zmian” (1,2 miliona sprzedanych egzemplarzy w Niemczech i drugie tyle w przekładzie angielskim) to najsłynniejsza powieść tego nurtu. Parę innych pod względem artystycznym było zapewne lepszych, lecz żadna nie nosiła aż tak dobrego tytułu. Służy on w dosłownym brzmieniu i w różnych jego parafrazach do dzisiaj, to zachowując, to tracąc swój ironiczny wydźwięk. Powieść od razu wzbudzała emocje i tworzyła mit; Hollywood długo nie zwlekał, pierwsza ekranizacja powstała już w roku 1930. Dzisiaj mamy na Netfliksie i w kinach kolejną, w sumie trzecią, lecz nie tylko ona odświeża utwór sprzed niemal stu lat, odczytywany od początku jako manifest pacyfizmu, i nie tylko ona każe do Remarque’a wracać.

Prawda z okopów

Na Wschodzie bez zmian. Jego odwieczny duch wojny i podboju nie mógł się już wojny doczekać, oto jest. Ale zmieniło się co innego: ocena wojny. Nie „pożegnanie z bronią”, tylko jej powitanie: jakże chcemy, by Ukraina dostała jej jak najwięcej. Dzisiaj nie wypada być pacyfistą, gdyż postawę pacyfistyczną z jej niechęcią do militarnego wsparcia dla Ukrainy utożsamiamy z uznaniem politycznych celów Rosji i gestem prorosyjskim. Wojna żywi się wszystkim, także postawami antywojennymi.

Tradycyjny duet lewicowość-pacyfizm (choć pacyfizm tworzy i inne pary) przechodzi obecnie trudną próbę, jak świadczy o tym np. dyskusja wokół zainicjowanej przez Sławomira Sierakowskiego akcji zbierania funduszy na turecki dron dla ukraińskiego wojska. Kwestia broni dla Ukrainy wywołała gorące spory w zachodnich organizacjach pacyfistycznych, w Belgii i Szwajcarii doszło do rozłamów. Z jednej strony ugruntowali swoje pozycje pacyfiści radykalni, dla których wojna pozostaje złem absolutnym, z drugiej pacyfiści zreformowani, którzy pokój uznają za jedną z najwyższych wartości, lecz nie za wartość jedyną.

Pacyfizm dzieci kwiatów w latach 60., rozgrzany przez wojnę w Wietnamie, określano jako „antyimperialistyczny”; do zachodniej Europy dotarł pod postacią fobii antyamerykańskiej, a do nas w wersji ugładzonej, dziecinnej, politycznie osłabionej jako wyraz ­wolnościowego etosu, pokoleniowego buntu przeciw opresji ze strony państwa, ale też socmieszczańskiej obyczajowości i moralności.

Pacyfki na medalionach, jakie wówczas na młodych szyjach się nosiło, pacyfki rysowane w zeszytach, na rękach i haftowane na ubraniach głosiły oderwanie się w równej mierze od świata starych, „strasznych mieszczan”, co wszelkiej maści polityków i mówiły o solidarności ściśle pokoleniowej, o wspólnocie obyczajowej, a nie o Wietnamie. To wszystko wygasło; wojna w Ukrainie wydaje się dla twardego pacyfizmu, dla etyki dawnej kontrkultury, którą jeszcze wielu nosi w sercach, un coup de grâce.

W powieści Remarque’a nikt nie wie, za co w gruncie rzeczy umiera. Czy takie powieści będą po obecnej wojnie możliwe? Od pierwszego dnia inwazji przekaz płynący z Ukrainy jest jasny i wyrazisty: giniemy tu nie tylko za Ukrainę, giniemy za Europę; słowo „Europa” powraca od lutego dzień w dzień. Trudno nie pomyśleć o starym eseju Kundery „Zachód porwany albo tragedia Europy Środkowej” z roku 1984, który zaczyna się od przytoczenia wysłanego na Zachód telegramu dyrektora węgierskiej agencji prasowej w dniu inwazji sowieckiej na Budapeszt w roku 1956: „Umieramy za Węgry i za Europę”; nasza śmierć ma podwójny sens.

Chyba nigdy za naszego życia tak bardzo nie odczuwaliśmy sensowności wojny; nie tylko wojny obronnej, jaką toczy Ukraina, lecz, w domyśle, wojny również – może nie frontowo, lecz chociaż wybiórczo – ofensywnej, gdyby miała doprowadzić do upadku Putina. I trudno nam sądzić, że do ukraińskich okopów nad Dnieprem trafiają dzielni wojacy Szwejcy albo, jak u Remarque’a, zagubieni nastolatkowie wyrwani prosto ze szkół. Walczący Ukraińcy wydają się nam tak bardzo niesieni wściekłością, honorem, dumą i ideami patriotycznymi, że nie mogliby być bohaterami jego powieści. Prędzej napiszą coś podobnego Rosjanie, którzy ujdą z frontu z życiem; oni będą wiedzieli, że naprawdę nie musieli tam być.

Ale powieść Remarque’a, czytana niejako naprzód, pokazuje, że nic przecież nie wiemy, że okopy drążą się w rzeczywistości, do której nikt spoza walczących nie ma dostępu. I że nasze wyobrażenia to niekoniecznie będą ich opowieści. I że okopy należą również do ofiar, których liczby – nie mówię tu o ofiarach cywilnych – po stronie ukraińskiej nie znamy.

Na takiej niepewności oprzeć można dzisiejszą lekturę „Na Zachodzie bez zmian”. Książkę, którą podczas akcji oczyszczania niemieckiej kultury z dzieł zdegenerowanych spalono wraz z innymi w roku 1933. I której wymowę pacyfistyczną chciałoby się dzisiaj podważać, jeśli nie dezawuować, zarazem uznając z grozą jej okrutną prawdę, prawdę płynącą z okopów.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
JAN NOWICKI: Nigdy nie byłem specjalistą od marzeń. Po co mi marzyć? To, co fala czasu sama przyniesie, jest tak niesłychanie interesujące! W zupełności wystarczy >>>>


Kusi, by tę prawdę i wynikający z niej późniejszy pacyfizm powiązać ze szczególnością I wojny światowej, zwanej Wielką Wojną. Wojną, która zdaje się wyjątkowo irracjonalna i ze wszystkich najmniej w swej genezie pojęta. Bo przecież u swych początków wzbudzająca powszechny entuzjazm. Robotniczy ruch pacyfistyczny, tak jeszcze silny pod koniec 1913 r., zmienił nagle front; wiwaty niezliczonych tłumów pozostają w pamięci jako przejmujące obrazy masowej iluzji, a prowojenne wypowiedzi pisarzy i ówczesnych intelektualistów z najwyższej półki jako dowody na to, że nawet wysokiej inteligencji nic nie chroni przed niską durnotą i zbiorowym amokiem.

Odczarowanie przyszło szybko; zapał patriotyczny, okuty zbroją poprawności i cenzury, topniał i wraz z zakończeniem wojny w roku 1918 został poddany demistyfikacji po każdej stronie barykady. Jednak dzisiejszą lekturę „Na Zachodzie bez zmian” ustawia jeszcze co innego. Nie da się jej czytać tylko historycznie, bo obrazy zabijania, by tak rzec, bezpośredniego, krwawych masakr, „rzeźni numer pięć”, docierają do nas zewsząd i nieustannie i, choć zmieniły się sposoby walki, ciała pękają w podobny, skandaliczny sposób. Ale nie można też czytać jej tylko uniwersalnie i ponadczasowo, gdyż granice między wojną a pokojem, wówczas tak wyraziste, dzisiaj zacierają się i to splątanie tworzy nową postać rzeczywistości, tkwiącej nieustannie w stanie wyjątkowym, w którym takie pojęcia jak „pacyfizm” czy „rozejm” tracą rację bytu.

Wojna toczy się w zbyt wielu wymiarach niewidzialnych, „bezkontaktowych”, aby bezproblemowo dostrzegać różnicę między konfliktowością a bezkonfliktowością, już przemocą czy jeszcze naciskiem, gwałtem a wymuszeniem. I przybiera inne formy, wcześniej nieznane, jak polityczna gra uchodźcami czy – obecnie – paraliżowanie życia codziennego milionów przez odcięcie od prądu i gazu. W takich przypadkach działania pomocowe, przyjmowanie uchodźców i otaczanie ich opieką, stają się nową postacią pacyfizmu, która nie odnosi się do rozlewu krwi, lecz do zmniejszania skutków takiego rodzaju wojny. W literaturze politycznej pojawia się w miejsce „pacyfizmu” pojęcie „życzliwości”, uczestnictwa w wojnie bez prowadzenia dosłownej wojny, niewykluczające wszak zgody na użycie broni nie tylko pośredniej (sankcje), lecz i bezpośredniej.

Kikuty ramion na drucie

Wielka Wojna stworzyła bardzo dobrą literaturę okopową, ale też charakter tej wojny był inny niż następnej, która w tym zakresie, czyli w opisach walki ściśle frontowej, aż tak mocnej reakcji literackiej nie wywoływała; było co innego do opisania – lub do kamiennego przemilczenia.

Powieść Remarque’a dzieje się niemal wyłącznie w okopach czy na bezpośrednim zapleczu frontu. Jej reportażowy styl mylił czytelników. Nienawykli jeszcze, mimo panującego w sztukach ekspresjonizmu, do tego rodzaju zapisu, traktowali ją jako dokument pisany przez frontowego żołnierza. Czytali, jak to się mówi, jeden do jednego, i ewentualne niezgodności między przeżyciem frontowym narratora a takimż doświadczeniem autora (który zresztą miał odnieść na froncie – różnie się o tym mówi – kilka ran postrzałowych i prochu się nieco nawąchał) okazywały się rozczarowujące. Z miesiąca na miesiąc narastała nacjonalistyczna propaganda skierowana przeciwko książce i deformująca biografię autora. Do tego stopnia skuteczna, że nawet za komuny podawano w polskich wydaniach, że prawdziwe nazwisko pisarza brzmiało Kramer.

Czytelnicy nie wiedzieli jeszcze, że tradycyjna formuła fikcji nie wytrzymuje ciśnienia wojny i że literaturę tworzy teraz pozornie niefikcyjny dziennikarski opis. Jesteśmy tu blisko ówczesnego amerykańskiego sposobu pisania, ekspresyjnie i barwnie przedstawiającego powierzchnię rzeczy i pozostawiającego domyślności czytelnika mniej lub bardziej ponury spód. Jeśli dodać do tego świetną biografię – żołnierz, self-made man, tragiczny amant, ulubieniec wielu kobiet naraz, wielbiciel wielu kobiet naraz (a już zwłaszcza Marleny Dietrich, a także Grety Garbo i dziesiątek innych aktorek), z których każda miała łoże wielo­osobowe, długimi okresami alkoholik, emigrant pozbawiony obywatelstwa, tułacz-kosmopolita, dostawca opowieści dla Hollywoodu, szarmancki quasi-Francuz (po dziadku Francuzie), amator szybkiej jazdy, dekadent-humanista i entuzjasta witalności zakorzenionej w pustce – otrzymamy kompletny obraz pisarza tak świetnie wymieszanego z człowiekiem, że tworzący idealną matrycę artysty tamtych dwóch wojen i dwóch kontynentów.

Łatwo zauważyć, że w dziele ­Remarque’a cezura pojawia się po „Na Zachodzie bez zmian” (wcześniej były nieudane próby literackie). Powieść ta, w sposób naturalny inna – na front Remarque już przecież nie wróci – od kolejnych książek, dzieli i życie, i dzieło na dwie części, na przed i na później. Sława, pieniądze i patriotyczna infamia spadły nagle. I tak zostało. Remarque jako pisarz wytrzymał te nieszczęścia i tworzył regularnie, raz lepiej, raz gorzej, do końca życia.

Przed infamią, czyli niezrozumieniem powieści przez „prawdziwych” Niemców, bronił się w swych wczesnych autokomentarzach, wskazując na całkowicie apolityczny charakter powieści i na oczywisty heroizm żołnierzy; na temat samej władzy właściwie się nie wypowiadał. Błędem byłoby uznanie tego za argument wymyślony ad hoc, dla ratowania skóry. Intuicja powieściowa nakazała mu opisać zjawisko, a nie je oceniać. Pokazać, co się dzieje z człowiekiem w okopie, a nie analizować takie czy inne decyzje ­cesarza. Jeśli trafiają się w powieści bardziej pedagogiczne wtręty, dotyczą one ogólnego zniszczenia przez wojnę ideałów humanistycznych i edukacyjnych po każdej stronie barykady.

Dziwne: kiedy dzisiaj czyta się tę powieść, odnosi się wrażenie, że już się widziało te obrazy, że znamy już te opisy i tę ikonografię wojny. Tak jakby Remarque zebrał w jednym miejscu rozproszoną, czarną kolekcję. Wnętrzności wypływające z brzucha człowieka i z brzucha konia. Buty, sprawa podstawowa, trzeba tylko czekać, aż kumpel umrze, gdzieś za godzinę. Spojrzenie w oczy wroga, tak podobne do naszych oczu. Umieranie na zasiekach, w zwolnionym, „kinowym” tempie. „Widzę, jak jeden z nich pada na zasiek z twarzą wzniesioną do góry. Ciało zapada się w sobie. Jak worek, ręce zwisają, jak gdyby chciał się modlić. Potem ciało opada zupełnie, a tylko odstrzelone ręce z kikutami ramion wiszą na drucie”. Oczywiście Remarque tych obrazów nie zbierał; to on współtworzył kolektywne imaginarium wojny, stał się, chcąc nie chcąc, jej dokumentalistą.

Zabiłem zecera

Powieść Remarque’a o wojnie jest książką bez agresji. Można obśmiać kaprala, pokpić z nauczycieli, którzy ze szkolnych panów i tyranów zamienili się w mięso armatnie, lecz jedynym prawdziwym obiektem nienawiści pozostaje wojna, piekło monstrualne, tak autonomiczne, że aż nieludzkie. Ludzkie jest braterstwo między żołnierzami, zwłaszcza grupką z jednej szkolnej klasy. Ludzka jest pomoc niesiona rannym z narażeniem życia. I ludzka jest śmierć poniesiona w chwili, gdy się ratuje plutonowego psa. I ludzki jest wróg, którego się zabiło.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
Anita Piotrowska: Za sprawą neutralnej scenografii, parateatralnych ustawień i zdjęć „Matecznik” stanowi laboratorium... wszystkiego. I wcale nie jest to zarzut >>>>


„Ten umarły jest związany z moim życiem, dlatego muszę uczynić wszystko i wszystko obiecać, aby ocalić siebie; przyrzekam na ślepo, iż istnieć będę tylko dla niego i jego rodziny – wgaduję to weń mokrymi wargami (...) I dlatego otwieram książeczkę wojskową i czytam powoli: Gerard Duval, zecer.

Ołówkiem zmarłego zapisuję adres na przypadkowej kopercie. A potem ostro i szybko wsuwam wszystko z powrotem do jego kurtki.

Zabiłem zecera Gerarda Duvala. Muszę stać się zecerem, myślę w zupełnym zamęcie, zecerem, zecerem” (przeł. Stefan Napierski).

I jeszcze jeden cytat: „W tym ohydnym hałasie spałem od roku 1914. Złapałem w głowie wojnę. Zatrzasnęła się w mojej głowie”. Tyle że to nie Remarque, choć takie słowa mógłby wypowiedzieć jego bohater. Wypowiada je kto inny, bohater Louisa-Ferdinanda Céline’a. Ale bohater Céline’a nie mógłby myśleć tego, co myśli Paul o zecerze. Dać nędzny i poruszający dowód, aż po rozpaczliwe utożsamienie się z wrogiem, gotowości do ludzkiej wspólnoty.

Powieść „Podróż do kresu nocy” ukazała się trzy lata po powieści ­Remarque’a; również ona toczy się (częściowo) na froncie. Natomiast niedawno, w tym roku opublikowano odnaleziony po latach rękopis Céline’a, zatytułowany roboczo „Wojna”, pisany w latach 1933-1934, kiedy do władzy w Niemczech dochodzą już naziści, i stanowiący niejako dopisek do powieści poprzedniej. Bohater tej prozy również walczy na froncie; również zostaje ranny, leży całą noc w krwi i błocie, wreszcie trafia do lazaretu, skąd prowadzona jest w dużej części opowieść. Podobnie jak u Remarque’a, powieść wydobywa na pierwszy plan koszmar tamtych chwil; tytułowa wojna zostaje opluta ze wszystkich stron.

 

W czym jednak tkwi różnica, poza językiem, w przypadku Céline’a jak zawsze rozbełtanym, rozchełstanym, brudnym, slangowym, pozbawionym krągłości zdań Remarque’a – i, dodajmy, tworzącym wyjątkowy, niespotykany głos literacki? Odpowiedź jest prosta: w napastliwości, wręcz w agresji. Tutaj nie ma bliźnich, tutaj nikogo się nie oszczędza, tutaj wieloma się gardzi i wielu się obraża; ludzie są często sprowadzeni, nawet jednym słowem, do obiektów pogardy, zwłaszcza kobiety i imigranci. Demistyfikacja Céline’a idzie o wiele dalej niż u Remarque’a, jest okrutna i bezpardonowa, pozbawiona jakiegokolwiek miłosierdzia i humanistycznej, naiwnej tęsknoty. Tyle że jego ówczesny pacyfizm i trauma ­wojenna (również on był na froncie i odniósł rany), jego najgłębsza deziluzja człowiekiem ześlizgują się w resentyment i zemstę koncentrującą się niczym zatruty likier na – jak się okaże za chwilę w antysemickim pamflecie „Bagatelles pour un massacre” – wybranych grupach.

(W związku z Céline’em jedna uwaga na marginesie. Uwielbienie dla twórczości tegorocznej noblistki Annie Ernaux powinno też przejść przez „céline’owski test”, tzn. zostać skonfrontowane z jej ocenami stricte politycznymi – np. jej antyizraelskością ocierającą się o antysemityzm, jej proklamowanym resentymentem i imperatywem zemsty: „będę się mściła za swoją rasę”, cokolwiek to znaczy – nędzarze, wykluczeni, ale kto jeszcze? Uznanie jej pisarstwa, z pewnością istotnego, wymaga podobnej konsekwencji przy lekturach innych politycznie skrajnych pisarzy, w tym, oczywiście przy zachowaniu wszelkich proporcji, Céline’a).

Przy powojennych powieściach Céline’a, sączących brudną melancholię Nerona, gotowego podpalić miasto, „Na Zachodzie bez zmian” przynosi po doświadczeniu grozy łagodną rozpacz, która będzie z mniejszym lub gorszym skutkiem, na ogół z gorszym, przystosowywała się do świata. I która nie będzie, w przeciwieństwie do melancholii Céline’a, rozwalała artystycznie języka, nawet jeśli wojna rozwaliła wszystko. I utrzyma gatunek powieści w ryzach, tak jakby „klasycyzm” kolejnych powieści chronił ­Remarque’a przed fatalnym przekroczeniem granic.

Ostatecznie Remarque wybierze w swoich powieściach świat, jaki jest, i bez żadnych silnych identyfikacji; ani samoidentyfikacji przez bohaterów, których egzystencję będzie raczej wyznaczało zachwianie niż tożsamość, ani identyfikacji innych jako źródła morderczej nienawiści. Którego z nich, Remarque’a czy Céline’a, przyszłość głośniej wzywa? Nie chcemy wiedzieć. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, historyk literatury, eseista, tłumacz, znawca wina. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. W 2012 r. otrzymał Nagrodę Literacką NIKE za zbiór „Książka twarzy”. Opublikował także m.in. „Szybko i szybciej – eseje o pośpiechu w kulturze”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51-52/2022