Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W 60. roku życia i u szczytu polemicznej werwy odszedł ku lepszym światom Philippe Muray, szczególnie dorodny okaz zaplutego karła reakcji - pogromca nowoczesności, politycznej poprawności i wszechpanującej obsesji Dobra. Nic też dziwnego, że w jednej z najlepszych swych książek - monumentalnej biografii Celine'a - bronił genialnego pisarza, choć nikczemnego człowieka i antysemity, przed ujadającymi pudelkami moralności. Potężny esej o "XIX wieku na przestrzeni dziejów", ukazujący ideowe źródła wszystkich współczesnych utopii i myślenia magicznego, jest filozoficzną matrycą pozostałych esejów Muraya, takich jak "Duchowe egzorcyzmy", "Po historii" czy "Imperium dobra", albo powieści "Zamykamy", zatrzaskującej z obrzydzeniem wrota po ponurym żarcie, jakim był wiek XX.
W wydanym w 2005 roku krwistym pamflecie - po homo sapiens sapiens (czyli tym, który "wie, że wie") - Philippe Muray zdążył jeszcze opisać ostatniego z mutantów, zamieszkujących ową postmodernistyczną planetę, którą nazywa "Zachodem w stadium końcowym", a mianowicie homo festivus festivus, który "świętuje to, że świętuje". Homo festivus to zadowolony z siebie mieszkaniec nowej rzeczywistości, której jest szczęśliwym niewolnikiem. Ta nowa rzeczywistość - świat już nawet nie bez Boga, ale wręcz bez człowieczeństwa (którego wyznacznikiem są sprzeczności, różnice, konflikty) - ze starym światem treści i konkretów nie ma wiele wspólnego. Festivus przeszłość ma za nic, dawny świat to niepotrzebny balast godny pogardy - liczy się jeno teraźniejszość, synonim doraźnej, wielkiej Fiesty. To bezkresny Disneyland, lunapark, jarmark nowoczesnych cudów, wypełniony niczym nie zróżnicowanym tłumem urlopowiczów i balangowiczów. To park abstrakcji, po którym słowa i pojęcia wciąż jeszcze z rozpędu biegają, ale "tak jak kury z obciętymi głowami".
Homo festivus nie cierpi granic, barier i różnic, nie znosi rozróżnienia na prawdę i fałsz, talent i przeciętność, człowieka i zwierzę. Chce wszystko z wszystkim zrównać, marzy mu się świat bez sekretów, hierarchii, pokoleń, narodów. Śni mu się nade wszystko egalitaryzm integralny, czyli taki, który wymazuje różnicę płci i wieku, różnicę między kobietą a mężczyzną i między dzieckiem a dorosłym. W tej właśnie powszechnej infantylizacji - na którą instytucjonalną odpowiedzią jest Państwo matkujące, czyli Big Mother - Philippe Muray widzi zresztą główne źródło dzisiejszych klęsk, poczynając od edukacji, a kończąc na twórczości. Sztuka współczesna, dla przykładu, jest "złośliwa i okrutna" w tym sensie, w jakim złośliwe i okrutne być może dziecko, domagając się jednocześnie cycka (czyli subwencji, zasiłków i państwowej pieszczoty) i prawa do wbicia w cycek zębów lub skopania matki (to jest niezbywalnego prawa do szpetoty, unicestwienia piękna i samej idei dzieła). Nie ma w tym żadnej transgresji ni żadnego buntu: to jedynie obsceniczna i jakże właśnie infantylna ekspansja fantazmatu wszechwolności i wszechwładzy. Wystarczy otworzyć dowolną książkę: literacka zupa NIC, rozdęty balon autofikcji - żadnego kontaktu ze społecznymi realiami, z konkretem, z historią. Imperium zadowolonego z siebie pleonazmu.
Czując się zwolnionym z wszelkiego długu wobec przeszłości, Homo festivus mknie na rollersach, z walkmanem na uszach, ku świetlanemu donikąd, napędzany jeno zasadą przyjemności. Ale ów ślizg bez hamulców, ów hedonistyczny, permanentny surf potrzebuje licznych zabezpieczeń, domaga się absolutnych gwarancji prawnych: najmniejszy kamyczek na drodze jest skandalicznym niedopatrzeniem, by nie rzec - faszystowskim aktem sabotażu. Festivus-hedonista jest zatem pieniaczem, to jego drugie, paradoksalne oblicze. Muray nazywa to "żądzą sądu": Festivus jest "legalomanem", domaga się stale od prawa, by chroniło każdą jego fobię, perwersję i kaprys. Gotów jest ścigać Państwo za to, że nie rozlepiło plakatów z ostrzeżeniem, iż na wypadek deszczu trzeba zabrać parasol. Nasz mutant jest libertynem i hedonistą, skrzyżowanym z bezwzględnym purytaninem. Kompensuje zatratę wszelkiego erotyzmu w świecie nieustającej rozrywki i wszechobecnej pornografii "erotyzmem manii prześladowczej". "Satyricon" i senator McCarthy w jednym stali domu, harmonijnie współżyjąc. Jarmark cudów i polowanie na czarownice, Disneyland i trybunał wszechsprawiedliwości, egalitaryzm i gorączkowe szukanie kozła ofiarnego: oto podwójne oblicze ponowoczesnego świata, śniącego o końcu Historii, a którego mieszkańcem jest Homo festivus, główny bohater współczesnej powieści. Świata, w którym nie ma nic do uratowania, można go tylko "zwersyfikować", a potem spuścić wodę.
Pozostaje nam zaśmiać się gorzko nad grobem tego, który jedyne zbawienie widział w śmiechu. Philippe Muray być może cokolwiek przesadzał, ale z niepowtarzalnym wdziękiem i humorem. Takie są prawa filozoficznej satyry, gatunku zaduszonego dziś przez terror politycznej poprawności. Mam jedynie wątpliwości, czy jest to satyra zaadresowana do Polaków, którzy są w tej chwili w stadium nie tyle "post", co raczej "przed-nowoczesnym". W pewnym sensie, z zachętą pożal się Boże elit, jadą wręcz dalej na wstecznym biegu. Nie widzę niestety Muraya, zdolnego to opisać.