Pośmiertne arcydzieło

Był duchowym synem Couperina i Rameau, niemal w prostej linii, najwyżej z przesiadką na stacji Chopin. Z nutami i słowami robił, co chciał, w istnym stanie łaski. Był jednym z największych krytyków muzycznych i największym francuskim kompozytorem. A przy tym niezrównanym epistolografem.

08.05.2006

Czyta się kilka minut

Claude Debussy /
Claude Debussy /

Nic więc dziwnego, że monumentalne wydanie "Korespondencji Claude'a Debussy'ego" - trzy tysiące listów, ponad dwa tysiące trzysta stron, wypieszczonych redakcyjnie przez Gallimarda - to we Francji co najmniej takie wydarzenie, jak w Polsce pełne wydanie korespondencji Chopina. Literacko wręcz bardziej znaczące, gdyż Klaudiusz w piórze mocniejszy był od Frycka i ta summa - owoc mrówczej pracy François Lesure'a i Denisa Herlina - jawi się jako swego rodzaju ostatnie, pośmiertne arcydzieło.

Wyłania się z tych listów postać niesłychanie barwna, nietypowa, pełna sprzeczności i zarazem niezwykle pociągająca. Największemu geniuszowi swoich czasów, o ironio, przez całe życie brakuje pieniędzy. Nieraz skarży się, że po prostu doskwiera mu głód. Nieustannie jest chory, wpada w depresję, raz po raz upada na dno rozpaczy, nigdzie mu nie jest dobrze. Nie cierpi podróży, lecz stale jeździ w świat, by zarobić parę groszy. "Dałbym wszystkie symfonie Beethovena oprawione w skórę Ryszarda Straussa - pisze z Moskwy - za to, by z powrotem być w Paryżu". Z którego zresztą natychmiast ucieknie. Najchętniej "snułby marzenia, paląc skomplikowane tytonie" - odpowiada na kwestionariusz Prousta, z którym łączyło go niemal wszystko, poza przyjaźnią.

Z kolejnymi żonami - z których druga, Lilly, próbuje się targnąć na swe życie, co wzburza paryski światek, widzący odtąd w Debussym potwora, a trzecia, Emma, daje mu ukochaną córeczkę Chouchou - układa mu się jak najgorzej: zdradza je z następnymi, a nade wszystko - z muzyką, kochanką, której zaprzedał życie. Jeśli coś bowiem szczególnie uderza w korespondencji Debussy'ego, to właśnie bezwzględna szczerość, radykalizm, bezkompromisowość artystycznego zaangażowania. "Sprzedałbym ojca i matkę za jednego bemola" - pisze w momencie osłabnięcia inspiracji, wyrażając to w innym liście jeszcze ładniej: "Idee muzyczne uciekają ode mnie niczym ironiczne motyle".

Czytając listy Debussy'ego, trudno nie mieć w pamięci desperackiego credo Schopenhauera, który widział w sztuce jedyny sposób na "przezwyciężenie życia, będącego jeno tragicznym niedomaganiem". Twórca "Peleasa i Melizandy" nigdy naprawdę nie był szczęśliwy. Wszystkie zaszczyty były dlań, w najlepszym razie, efemerycznym triumfem podszytym fałszem. Villa Medicis w Rzymie, której stał się pensjonariuszem jako laureat prestiżowej Prix de Rome, to jedynie "koszary" i "fabryka spleenu". Każda instytucja nieuchronnie okazuje się więzieniem, jako że Debussy wie od pierwszej chwili, iż swej muzyki nigdy nie podporządkuje kryteriom politycznej poprawności, nazbyt kochając wolność.

Muzyka, choćby i była ironicznym motylem, to sen, którego nie da się przyszpilić. "Wystarczyłoby jeno - pisze w jednym z listów - by zmusiła ludzi do nadstawienia ucha, by słysząc, co słyszą, wznieśli się niespodzianie ponad zgiełk mizernej codzienności i rozdziawili nagle usta, niezdolni wyrazić najmniejszej opinii, niezdolni przyznać się do swej miernoty i szarości, upojeni jeno myślą, że śnili przez moment o chimerze, o nieosiągalnej krainie snów". Tryskając na przemian żółcią i humorem, Debussy nigdy nie tracił poczucia wartości, także własnej - w miarę, gdy podbijał świat (nie wychodząc zresztą z nędzy). "Pracuję nad rzeczami, które zrozumieją dopiero wnuczkowie XX wieku. Dopiero do nich dotrze, że to nie strój zdobi muzyka - zedrą szaty ze swych idoli, by pod spodem żałosny odkryć szkielet".

Gdy chcemy zbyć łatwym słowem muzykę Debussy'ego, mówimy: "impresjonizm". Jego listy to faktycznie tysiące "impresji" - wzruszeń, czułych westchnień, ironicznych lub tragicznych w tonie żachnięć, lecz również - bezlitosnych smagnięć biczem. Każdemu sprawiedliwie się dostaje, wedle tego, na co sobie zasłużył. Berlioz to "bajeczny hochsztapler, wierzący we własne mistyfikacje", Bizet to "muzyczny Maupassant", a Fauré to "chorąży grupy snobów". O Strawińskim pisze Debussy, że to "muzyka infantylnie dzika, z całym współczesnym komfortem"; dyrygentowi, który poprowadził "Samsona i Dalilę" Saint-Saënsa gratuluje, że "zdolny jest do wszystkiego, nawet do ożywienia wypchanych sianem krokodyli", a w młodym André Gidzie widzi "starą pannę w angielskim stylu, ujmującą grzecznością i nieśmiałym wdziękiem".

Te listy cytować by można w nieskończoność; zakończmy fragmentem listu do dyrygenta Inghelbrechta, z 1915 roku. "Dieppe stało się miastem całkiem angielskim - pisze Debussy - i sądząc po tym, jak organizują się tam nasi alianci, wojna potrwa ze sto lat. Nie wiem, jak Pan, ale ja tam nigdy się nie kąpię. Morze jest za duże, a w dodatku nie umiem pływać. W ogóle mało kto tu się kąpie. Morze jest tym piękniejsze: błękitne jak walc, szare jak kawał bezużytecznej blachy, a najczęściej zielone, jak owe purée, które odstawia sobie od ust stary kapitan. Piękniejsze w każdym razie niż »Morze« niejakiego Debussy'ego, może mi Pan wierzyć!".

Claude Debussy, "Correspondance", Paris 2005, Gallimard

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2006