Książki do wstrzyknięcia

Nie odzywałem się w sprawie wypowiedzi Olgi Tokarczuk, bo liczyłem, że skoro przedmiot afery jest – najłagodniej mówiąc – dęty, to rzecz ucichnie i będzie spokój. Ale ponieważ już kilka osób w sieci zaczęło mnie „wywoływać do tablicy”, więc jednak „przerywam milczenie”, jak to ujmują portale informacyjne. Choć mam poczucie, że napiszę same oczywistości.
Najpierw może ustalmy, o czym tak naprawdę jest mowa, bo wyrwanie z kontekstu jednego zdania naprawdę nie służy rozumieniu. Cały ten fragment prowadzonej przeze mnie rozmowy brzmiał tak, jak poniżej (spisuję z podcastu na stronie Festiwal Góry Literatury).
Ponieważ w piśmie coś ważnego się gubi, przypominam tylko, że rozmowa toczyła się z obustronnymi mrugnięciami do siebie. Jak Olga była uprzejma zaznaczyć na początku, my się znamy od kilkudziesięciu lat, wielokrotnie się spieraliśmy, ale zawsze z zainteresowaniem słuchając drugiej strony i nigdy z agresją.
JS: Mnie się niezwykle podoba podtytuł „Empuzjonu” – czyli „Horror przyrodoleczniczy” – i chciałbym, żebyś powiedziała, jak widzisz… Bo tak: z jednej strony tradycja Manna, którego traktujesz ironicznie…
OT: Ale z miłością. Naprawdę.
JS: No, tak. Manna tak. Ale czułego narratora wobec mężczyzn nie stosujesz. Ale Manna rzeczywiście.
OT: Jak to nie?!
JS: Natomiast… Jednocześnie horror jest z tradycji literatury gatunkowej, żeby nie powiedzieć, że literatury masowej, bo to pojęcie już dzisiaj coraz mniej znaczy. I ty konsekwentnie od lat jakby grasz na dwóch stolikach, które w dodatku zsuwasz razem, nie?
OT: …
JS: Bo jesteś Noblistką, bardzo popularną pisarką – to są dwa zdania, które jednak w XX wieku często oznaczały zupełnie inne obiegi, mam wrażenie.
OT: Podzielam fascynację prozą gatunkową czytelników. Czytelnicy jakoś czują się bardziej bezpiecznie, jeżeli kupują książkę, która jest gatunkowa; kupują kryminał – wiedzą mniej więcej, co będzie się działo, albo horror, i te sposoby opowiadania mają swoje prawidła, w nich się dobrze jest poczuć, czytelnik się też czuje bezpiecznie. Mnie sprawia przyjemność jakby rozmontowywanie czy przesuwanie tych granic…
JS: No właśnie, bo w wykładzie noblowskim to bardzo zgryźliwie o tych gatunkach mówiłaś przecież!
OT: Bo głęboko wierzę, że można literaturę gatunkową podnieść na wysoki poziom. Powiedzmy sobie szczerze, proszę państwa, cała literatura, jakakolwiek, gatunkowa – niegatunkowa… Literatura nie jest dla idiotów (śmiechy wśród publiczności, oklaski).
Ja nie… nigdy nie oczekiwałam, że wszyscy mają czytać. I że moje książki mają iść pod strzechy. Wcale nie chcę, żeby szły pod strzechy. Literatura nie jest dla idiotów. Żeby czytać książki, trzeba mieć jakąś kompetencję, trzeba jakby mieć wrażliwość pewną, pewne rozeznanie w kulturze. Te książki, które piszemy – tak jak mówiłam – one są gdzieś zawieszone, zawsze się z czymś wiążą. Nie wierzę, że przyjdzie taki czytelnik, który kompletnie nic nie wie i nagle się zatopi w jakąś literaturę i przeżyje tam katharsis. Więc piszę swoje książki dla ludzi inteligentnych, którzy myślą, którzy czują, którzy mają jakąś wrażliwość. Uważam, że moi czytelnicy są gdzieś do mnie podobni. Piszę do… jakby do krajanów swoich. (oklaski, okrzyki: brawo!)
Z drugiej strony też chcę ich ośmielić do tego, że można mówić o rzeczach poważnych wcale nie zaciukając się nad jakimiś zdaniami na sześć stron i w ogóle z jakąś… Wydaje mi się, że literatura przede wszystkim powinna poszerzać nam świadomość, a w jaki sposób to zrobi, to już jest kwestia tego, kto to pisze. Po każdej książce powinniśmy być jakby bardziej wolni i wiedzieć więcej, czy czuć więcej – to jest cel tego. I zabawa, bo to jest zabawa z taką prozą gatunkową, daje mi jakiś rodzaj przyjemności. Z całą świadomością tego, że horror różni się od powieści detektywistycznej czy kryminalnej tym, że wprowadza wątki nadprzyrodzone. I ten wątek nadprzyrodzony tutaj wydawał mi się nawet jakoś konieczny... (pisarka przechodzi do wyjaśniania roli Natury w swojej powieści, wprowadzonej przez ów wątek).
Teraz parę kontekstów:
Dopiero teraz wychodzi bezmiar nieporozumienia, wywołanego przez Maję Staśko. Moje pytanie dotyczyło wykorzystywania w „Empuzjonie” dwóch kontekstów kulturowych: literatury „wysokoartystycznej” i literatury gatunkowej, o której Olga Tokarczuk w wykładzie noblowskim mówiła z dezaprobatą, że zamyka czytelnika na intelektualno-artystyczną przygodę.
W odpowiedzi Olga stwierdziła, w mojej ocenie, kilka kwestii oczywistych. Po pierwsze, że z literatury gatunkowej da się zrobić wehikuł dla refleksji serio. Po drugie, że refleksja serio, poszerzająca naszą wolność, a więc m.in. obdarowująca wyzwoleniem ze schematyzmu, jest celem literatury. Po trzecie, że czytelnicy literatury, którzy (siłą rzeczy) chcą się ze schematów wyrwać, stanowią od dawna klub dość elitarny – oczywiście nie w sensie klasowym, tylko mentalnym. Po czwarte, że rozpowszechniony w dobie internetu egalitaryzm kulturowy w duchu „a ja nic w tej książce nie widzę, proszę pisać jakoś inaczej” (autentyk) jest ufundowany na wyobrażeniu, że literatura nie wymaga pewnych umiejętności przyrodzonych i pewnej orientacji w kulturze. To ostatnie powinna zapewniać szkoła, a jeśli tego nie robi, można uprawiać skuteczne samokształcenie, ale trzeba tego chcieć. Kto nie chce, a wypowiada się z pozycji „najmądrzejszego w całej wsi” (znów: żadnych antywiejskich resentymentów, w tym powiedzeniu chodzi o geograficzny zakres porównania), sam sytuuje się na pozycjach aroganckiego głupka. Po piąte, że mimo oczywistej równości moralnej (każdemu przysługuje ta sama godność) i politycznej (każdy ma te same prawa), różnicujemy się sami, chcąc się rozwijać lub nie.
Czy takie postawienie sprawy wyraża pogardę? Nie. Jest natomiast wyrazem dezaprobaty dla silnych dziś zjawisk społecznych. Łatwość zyskania odbiorców w internecie sprawia, że zanika potrzebny wspólnocie kult kompetencji, znajomości rzeczy: więc ktoś, kto nie zna fizyki, szerzy bzdury o chemitrails; ktoś, kto nie zna się na lotnictwie, orzeka z wielką pewnością o wypadkach lotniczych, a ktoś, kto przeczytał niewiele, a z kanonu kultury w ogóle nic, rozdaje rangi w literaturze.
Upomnienie się o to, że, aby oceniać, trzeba najpierw coś wiedzieć, i że nie wszystko jest dla wszystkich, stanowi akt walki z populizmem, a nie pogardę dla ludzi „prostych” w sensie klasowym. Przeciwnie, kiedy doktorantka (a może już doktorka, nie udało mi się tego ustalić) z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w zdaniu „literatura nie jest dla idiotów” widzi atak na klasę nieuprzywilejowanych, definiuje tych, których rzekomo broni, w sposób wielce obraźliwy.
Tekst został pierwotnie opublikowany na stronie autora jerzysosnowski.pl
Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Masz konto? Zaloguj się
410 zł 160 zł taniej (od oferty na rok i dwa kwartały)