Jankowicz: Mamy prawo czytać, jak chcemy

Zatruwamy kolejne pokolenia, gruntując w nich przekonanie, że literatura w szkole nie ma nic do zaoferowania, nie opowiada o ich sprawach ani o ich świecie. Jest ramotą długą oraz nudną.

18.07.2022

Czyta się kilka minut

Matura z języka polskiego w XI Liceum Ogólnokształcącym we Wrocławiu, 4 maja 2022 r. / KRZYSZTOF ZATYCKI / FORUM
Matura z języka polskiego w XI Liceum Ogólnokształcącym we Wrocławiu, 4 maja 2022 r. / KRZYSZTOF ZATYCKI / FORUM

W dniu, w którym odbywała się tegoroczna matura z języka polskiego, miałem operację. Zanim trafiłem na salę zabiegową, wyciszyłem telefon. Kilka godzin później sięgnąłem po aparat, by poinformować bliskich o swoim stanie. Wyświetlacz pokazywał liczne nieodebrane połączenia i esemesy. Ułomki myśli krążyły wyłącznie wokół tego, co działo się w szpitalu, dlatego uznałem, że wszystkie te sygnały są świadectwem troski o moje zdrowie.

Przeczytałem pierwszą wiadomość: „Jak to jest być na maturze?”. Drugą: „Teraz jak Mrożek będziesz musiał tych młodych ludzi przeprosić”. Trzecią: „Nie wiem, czy Ci gratulować, czy raczej współczuć, ale w domu było poruszenie”. Czwartą: „Czy ten Jankowicz od matury z polskiego to Ty? Bo syn dziś zdawał”. Doszedłem do wniosku, że należy zawiesić wiarę w prawdziwość otaczającego mnie świata, jednak świat nie dawał za wygraną. Przychodziły kolejne esemesy; nierozważnie odebrałem parę połączeń. Wszyscy przekonywali mnie, że to nie jest złudzenie: mój tekst naprawdę pojawił się wśród zadań maturalnych.

Życie na poczytaniu

Gdy odzyskałem siły, postanowiłem sprawdzić, co się wydarzyło. Ściągnąłem z internetu arkusz maturalny. Egzamin sprawdzający wiedzę polonistyczną na poziomie podstawowym zawierał kilka zadań dotyczących fragmentu mojego wstępu do książki pt. „Życie na poczytaniu. Rozmowy o literaturze i reszcie świata”. Ten czterystustronicowy zbiór ukazał się w 2017 r. nakładem wrocławskiego wydawnictwa Książkowe Klimaty i obejmuje kilkadziesiąt wywiadów z pisarkami oraz pisarzami. Większość rozmów przeprowadziłem przy okazji krakowskiego Festiwalu Conrada. Pomysłodawcy maturalnych pytań wybrali część wstępu, który jest pochwałą literatury i czytania. Jako aktywista literacki zajmuję się m.in. prowadzeniem warsztatów lekturowych dla różnych grup – od uczniów szkół średnich, przez osoby starsze, aż po osadzonych w aresztach i zakładach karnych. Dzielę ludzi na czytelników zdeklarowanych i potencjalnych (tych drugich zachęcam, by przeszli na stronę tych pierwszych). Przy każdej dogodnej okazji opowiadam o swoich doświadczeniach, by zainspirować innych do podejmowania podobnych działań. Właśnie po to napisałem wspomniany wstęp.

Pojawiające się w tytule osobliwe słowo – „poczytanie” – przyszło mi do głowy, gdy rozmyślałem o największej zmorze naszych czasów, jaką jest pośpiech. Według mnie życie na poczytaniu może być alternatywą dla życia na poczekaniu. Najlepsza literatura (zapewne każda i każdy zaliczy do tej kategorii inne książki, co niektórych martwi, mnie zaś wydaje się naturalne i ciekawe) sprawia, że w naszym wnętrzu robi się więcej miejsca. Nasze myśli stają się przestronniejsze. Przestajemy nerwowo reagować na impulsy przychodzące z zewnątrz, zaczynamy się przed nimi skutecznie bronić lub – jeśli są pozytywne – bardziej je afirmować. Zyskujemy inną perspektywę na rzeczywistość.

Po przeczytaniu książki, opisującej prawdziwe lub fikcyjne zdarzenia, przedstawiającej realne lub wyobrażone miejsca, dysponujemy większą liczbą możliwości (na poziomie emocjonalnym i intelektualnym), dzięki czemu możemy uporać się z problemami, które wcześniej wydawały się nieprzezwyciężalne. Oczywiście, nie zawsze udaje się osiągnąć tak wiele. Książki mają różny potencjał. Mimo wszystko, gdy opada nas zwątpienie, gdy czujemy się bezradni, dobrze jest otworzyć książkę, zaufać jej autorce lub autorowi i zanurzyć się w morzu opowieści.

Pięć linijek

Maturzystki i maturzystów poproszono o odpowiedź na sześć pytań weryfikujących rozumienie tekstu. Trzeba było m.in. podać dwie cechy „życia na poczekaniu”, a także przytoczyć dwa argumenty potwierdzające moje przekonanie o wartości czytania literatury. Najciekawsze wydało mi się zadanie, w którym moja pochwała lektury została zestawiona z „Lalką” Prusa. Oto jego pełne brzmienie: „Czy Wokulski prowadził życie na poczytaniu? W uzasadnieniu odwołaj się do podanego fragmentu, całej lektury, z której pochodzi fragment, oraz do artykułu Grzegorza Jankowicza”. Ucieszyłem się z tego polecenia, gdyż „Lalka” to poza wszystkim innym wspaniała opowieść o (niekoniecznie dobrym) wpływie literatury na nasze życie, o czytaniu jako aktywności, która może ukierunkować egzystencję.

W arkuszu znalazł się wyimek z dzieła Prusa, w którym Wokulski rzuca tomem wierszy Mickiewicza o ścianę i wygłasza krytykę literatury romantycznej. Pod wpływem wierszy opiewających nieszczęśliwą miłość zaczął gardzić zwykłymi relacjami i „codziennymi kobietami”. Ugruntowało się w nim przekonanie, że tylko skrajne emocje, których źródłem jest gonitwa za nieosiągalnym, wyidealizowanym obiektem miłości, pozwalają nam wspiąć się na wyższy poziom egzystencji. Swoją tyradę Wokulski wygłasza jako człowiek dorosły, świadomy błędów, które popełnił w przeszłości, ale wciąż rozdarty, wciąż trawiony wewnętrzną gorączką, która każdą życiową aktywność każe mu postrzegać jako przygodną i tymczasową. Rozczarowany sobą i ukochaną Izabelą, udręczony wewnętrznym rozedrganiem odrzuca Mickiewicza, którego poezja jawi mu się jako trucizna.

Jak odpowiedziałbym na zadane przez egzaminatorów pytanie? Pamiętajmy, że autorski punkt widzenia wcale nie jest uprzywilejowany. Wszystkie strony literackiej rozmowy dysponują takimi samymi prawami. Oznacza to jednak również, że twórca – o ile ma na to czas, ochotę i siły, o ile nie chce budować wokół siebie aury tajemniczości i niedostępności – może przedstawić swój punkt widzenia. Czasem nawet powinien to zrobić, zwłaszcza wtedy, gdy naprzeciw niego staje komisja egzaminacyjna i cały system edukacji, który w Polsce jest – na poziomie szkoły średniej – podporządkowany maturze.

A zatem, czy według mnie Wokulski żył na poczytaniu? Abiturientki i abiturienci otrzymali na odpowiedź pięć linijek. Zamierzam się w nich zmieścić. W moim wstępie literatura i lektura przedstawione zostały wyłącznie w pozytywny sposób. W 2017 r. opisałem je jako lekarstwa, które pozwalają nam lepiej czuć, myśleć, żyć, działać i współdziałać z innymi. Prus ustami Wokulskiego nazywa literaturę trucizną, która uczyniła jego egzystencję nieznośną, czego przykłady znajdziemy w wielu fragmentach powieści. Dlatego bohater „Lalki” nie prowadził życia na poczytaniu.

I wtedy przyszła kolejna wiadomość. Znajoma podesłała mi link do strony internetowej z tzw. giełdą maturalną, na której obok wielu innych treści znajdował się klucz egzaminacyjny ułożony przez anonimowych ekspertów. Według autorek i autorów tego nieoficjalnego dokumentu Wokulski prowadził życie na poczytaniu, gdyż literatura miała na niego przemożny wpływ i skłoniła go do podjęcia rozmaitych działań. Zdziwiło mnie to, ale doszedłem do wniosku, że nie ma sensu przejmować się anonimowymi propozycjami, skoro o wszystkim decyduje inna instancja, która popełniła poważny błąd już przy projektowaniu arkusza, bo na odpowiedź zarezerwowała jedynie pięć linijek.

Z formalnego punktu widzenia pytanie miało charakter otwarty, ale pomyślałem, że ta otwartość jest pozorna, bo jak można mówić o swobodzie myślenia, skoro jej rozmach musi zostać ograniczony do jednego akapitu. Powie ktoś słusznie, że egzamin trwa zbyt krótko, by każdą kwestię przerabiać na temat rozprawki. Prawda, nie wszystkie pytania się do tego nadają, ale to o Wokulskiego i życie na poczytaniu nadaje się wyśmienicie.

Niedługo potem spotkałem znajomą straganiarkę z krakowskiego placu Na Stawach w towarzystwie córki, która w tym roku zdawała maturę. Dowiedziałem się, że wśród koleżanek i kolegów tej młodej osoby zapanowała konsternacja. Niektórzy odpowiedzieli na pytanie o Wokulskiego przecząco, inni zaś twierdząco. Były spory, dużo niepewności i niepokoju. Logika klucza jest jak wirus – pomyślałem – gdy raz powiemy komuś, że musi opanować materiał, który zawiera informacje potrzebne do rozwiązania maturalnego testu, to jej lub jego myśli będą krążyć wyłącznie wokół „właściwych odpowiedzi”.

Podobnych rozmów odbyłem jeszcze kilka. Nie wszystkie dotyczyły Wokulskiego i życia na poczytaniu. W jednym przypadku abiturient nie pamiętał nawet wpisanych do arkusza argumentów, choć bardzo zajmująco opowiadał o powieści Prusa. Trudno na podstawie tak niewielkiej liczby konwersacji sformułować ogólne wnioski, opowiadam jednak o tych zdarzeniach z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że zdający są w całej tej historii najważniejsi, a po drugie dlatego, że dostrzegam w ich wypowiedziach ślady zasadniczych systemowych problemów.

W końcu dostałem kilka wiadomości od znajomych, którzy – okazało się – pracowali przy maturach jako egzaminatorzy. Dwie osoby poprosiły mnie o komentarz do zadania z Wokulskim. Jedna zrobiła to w imieniu większej grupy. Nie wiem, co nimi powodowało. Czy chodziło o konsultację, czy też zwykłą wymianę zdań na temat, który wzbudził ich zainteresowanie? Wydaje mi się, że w drugim przypadku – mimo żartobliwej formy, w jakiej sformułowano pytanie – celem była właśnie konsultacja. Odpowiedziałem, bo sprawa Wokulskiego i życia na poczytaniu coraz bardziej rozpalała moją wyobraźnię. Nie miałem pojęcia, że kulminacyjny punkt tej historii jest jeszcze przede mną.

Najlepsza polska powieść

Podczas studiów nieustannie wdawaliśmy się w dyskusje, których celem było stworzenie hierarchii porządkujących polską i światową literaturę. Jedna z takich debat – spór o najlepszą polską powieść – bardzo szybko przerodziła się w kłótnię między zwolennikami „Lalki” Prusa i wyznawcami „Kosmosu” Gombrowicza. Dziś uważam, że wyjściowe pytanie (która powieść jest najlepsza?) było niewłaściwie postawione, a hierarchie, owszem, porządkują, ale przede wszystkim wykluczają i to nie tylko teksty literackie, ale także czytelniczki oraz czytelników. Nie wspominając o tym, że strażnicy tych hierarchii mają skłonność do utyskiwania na nieczytających, co błyskawicznie przeradza się w seans pogardy.

Pytanie było chybione również dlatego, że Prus i Gombrowicz w ciągu kilkudziesięciu lat na dwa różne, lecz komplementarne sposoby przeprowadzili rewolucję w literaturze, której stawką była nie tylko inna interpretacja rzeczywistości, ale także możliwość jej społeczno-politycznej transformacji. Gombrowicza zostawiam na inną okazję. Teraz Prus.

Workowata struktura „Lalki” – krytykowana przez pierwszych czytelników, częściowo wymuszona przez rytm, w jakim na łamach prasy ukazywały się kolejne partie tekstu – umożliwiła demokratyzację obrazu rzeczywistości. Prus nie był w tym pierwszy, ale za to niezwykle konsekwentny. W „Placówce” opowiedział o chłopach, od których sytuacji zależy los całego kraju. Polemizując z Sienkiewiczem, odsyłał do lamusa literaturę historyczną, która zachęcała społeczeństwo do groteskowego flirtu z wielką przeszłością narodową, wywołując fascynację wyblakłym kontuszem, podczas gdy do załatwienia były sprawy bieżące: polityczne, moralne, religijne, cywilizacyjne etc. W „Lalce” zajął się mieszczaństwem, które w drugiej połowie XIX w. wciąż tkwiło w uścisku szlacheckiego systemu wartości, przez co nie mogło się w pełni ukonstytuować i nie było w stanie właściwie odpowiedzieć na wyzwania nowej rzeczywistości.

Przywołana w arkuszu egzaminacyjnym scena, w której Wokulski rzuca tomikiem Mickiewicza, ma znamienne rozwinięcie. Bohater pyta, kto zatruł romantyczną poezją i jej twórcę? Odpowiedź znajduje w klasowej strukturze polskiego społeczeństwa. „Szczególny kraj – snuje swój monolog Wokulski – w którym od tak dawna mieszkają obok siebie dwa całkiem różne narody: arystokracja i pospólstwo. Jeden mówi, że jest szlachetną rośliną, która ma prawo ssać glinę i mierzwę, a ten drugi albo przytakuje dzikim pretensjom, albo nie ma siły zaprotestować przeciw krzywdzie. A jak się to wszystko składało na uwiecznienie monopolu jednej klasy i zdławienia w zarodku każdej innej! Tak silnie wierzono w przewagę rodu, że nawet synowie rzemieślników i handlarzy albo kupowali herby, albo podszywali się pod jakieś zubożałe rody szlachetne. Nikt nie miał odwagi nazwać się dzieckiem sowich zasług, a nawet ja, głupiec, wydałem kilkaset rubli na kupno szlacheckiego patentu”.

Widać wyraźnie, że literatura romantyczna działa jak trucizna nie tylko dlatego, że jako wartościową ukazuje wyłącznie miłość doskonałą, a przez to nieosiągalną i nieszczęśliwą, ale także dlatego, że utrwala nierówności. Co prawda Wokulski ostatecznie rozgrzesza Mickiewicza, widząc w nim jedną z ofiar mechanizmu społecznej stratyfikacji, co nie znaczy, że wycofuje się z zarzutów pod adresem jego wierszy. Romantyczna poezja zaszczepiła w nim przeświadczenie o bezwartościowości nie-szlacheckiej formy życia i o bezsensie działań, które nie przyczyniają się do pokonania granicy między stanami. Jako potomek zubożałej szlachty, wykpiony i odrzucony przez „naprawdę” szlachetnych, ­Wokulski cały czas trawiony jest – jak pisze Prus – „uczuciem niezgruntowanej goryczy”. Nic nie przynosi mu ukojenia. Krótkotrwałą ulgę odczuwa podczas lektury zagranicznych książek, które towarzyszyły mu w dzieciństwie. Są dla niego jak parawany, dzięki którym zapomina o udręce, o upokorzeniu, o otchłannej samotności, której nie wygasza towarzystwo innych ludzi.

Jednak ani młodzieńcza lektura Mickiewicza, ani wcześniejsza i późniejsza lektura zagranicznych autorów nie jest przykładem życia na poczytaniu. Nie jest nim również sentymentalna lektura, której oddaje się w swym gabinecie Izabela Łęcka (czyta dopiero co wydaną „Kartkę miłości” Zoli, ale cały czas rozprasza ją myśl o spóźnionym zaproszeniu na „kwestę wielkotygodniową”). Nie chodzi o to, że według mnie literatura nigdy nie jest dla nas trucizną (jest, i to często), nie idzie o to, że nie powinniśmy czytać, by zapomnieć o świecie, dla zwykłej rozrywki czy na sposób sentymentalny. Każda i każdy ma prawo czytać, jak tylko chce, ma także prawo nie czytać w ogóle. Rzecz w tym, że koncepcja życia na poczytaniu zakłada zbiorową i wspólnotową metamorfozę, która w świecie wykreowanym przez Prusa nie jest jeszcze możliwa. Byłaby możliwa, gdyby bohaterki i bohaterowie przeczytali np. „Lalkę”.

Logika absurdu

28 czerwca Centralna Komisja Egzaminacyjna opublikowała dokument, który nosi tytuł „Zasady oceniania rozwiązań zadań”. Takie same lub podobne zalecenia otrzymali wcześniej egzaminatorzy sprawdzający arkusze maturalne. ­Dowiedziałem się z niego, że w przypadku pytania o Wokulskiego można było zdobyć 2 punkty, gdy – przepisuję niemal słowo w słowo – odpowiedź była poprawna i zawierała odniesienie do mojego tekstu, fragmentu „Lalki” i całej powieści, ewentualnie 1 punkt, gdy odpowiedź była poprawna i zawierała odniesienie albo do mojego tekstu i fragmentu „Lalki”, albo do mojego tekstu i całej powieści. Egzaminacyjna buchalteria, niemniej ważna, od niej bowiem zależy, czy dana osoba dostanie się na studia.

Najbardziej ciekawiło mnie, jakie odpowiedzi komisja uznała za poprawne. Ku mojemu zdumieniu okazało się, że wachlarz możliwości był spory. W dokumencie przedstawiono cztery przykładowe odpowiedzi: 1) Tak, Wokulski prowadził życie na poczytaniu; 2) Nie, ­Wokulski nie prowadził życia na poczytaniu; 3) I prowadził, i nie prowadził; 4) Częściowo prowadził, częściowo nie prowadził. Przyznam, że zakręciło mi się od tego w głowie. Propozycja Centralnej Komisji Egzaminacyjnej przyjęła postać niemal kompletnego tetralematu. W myśli buddyjskiej nazywa się w ten sposób logikę, która dopuszcza jako poprawne cztery stanowiska: 1) S jest P, 2) S jest nie-P, 3) S jest P oraz nie-P, 4) S nie jest P ani nie-P. Tylko ostatni punkt z listy przykładów wymyślonych przez pracowników CKE odbiega od tetralematowego schematu.

Przywołuję ten kontekst z ważkiego powodu. Punkty 3 i 4 klasycznego tetralematu są sprzeczne z prawami logiki zachodniej: zasadą niesprzeczności („z dwóch zdań sprzecznych tylko jedno jest prawdziwe, nic nie może zarazem zachodzić i nie zachodzić, danemu przedmiotowi nie może zarazem przysługiwać i nie przysługiwać ta sama własność”) i prawem wyłączonego środka („dla każdego logicznego zdania p albo ono samo jest prawdziwe, albo prawdziwe jest jego zaprzeczenie, trzeciej możliwości nie ma”). Rzecz jasna, można te prawa podważać lub odrzucać, co zresztą działo (i nadal dzieje) się na gruncie filozofii i literatury, ale należy zadać pytanie, czy rzeczywiście na tym zależało komisji egzaminacyjnej.

Czy komisja naprawdę chciała zaprosić zdających do takiego eksperymentu myślowego? Wątpię, gdyż po zakwestionowaniu tych dwóch praw logicznych trudno byłoby wyegzekwować odpowiedź na jakiekolwiek zamknięte pytanie egzaminacyjne. W buddyzmie tetralemat służy do opisu pojęcia pustki, o której nic wiążącego nie sposób powiedzieć, dlatego dopuszcza się wszystkie możliwości, także absurdalne, bo i one pobudzają naszą wyobraźnię i wiodą nas ku wyższej mądrości. CKE również krążyła wokół pustki, ale innego rodzaju, desperacko starając się ją nie tyle uchwycić, ile raczej zasłonić.

Od przedstawiciela komisji dowiedziałem się, że pomysłodawcy chcieli skłonić młodych do swobodnego i krytycznego myślenia, a punkty przyznawano za odpowiedź, która była logiczna i niesprzeczna z treścią obu tekstów. Według mnie trzy z zaproponowanych przez CKE odpowiedzi są sprzeczne z treścią wykorzystanych fragmentów. Poza tym, jeśli w jednym z wcześniejszych poleceń (cytowałem je wyżej) komisja prosi o przedstawienie dwóch argumentów potwierdzających moje przekonanie o wartości czytania literatury, to trudno zrozumieć, dlaczego w innym miejscu dopuszcza jako prawidłowe odpowiedzi, które przypisują mi wywód rzekomo podważający wartość czytania. A wreszcie – jaki sens ma to zadanie, co można za jego pomocą sprawdzić, skoro tyle wersji odpowiedzi uznaje są za poprawne, a utrata punktu grozi wyłącznie za błędy formalne w nazwiskach autorów i/lub pominięcie jednego z wymienionych źródeł?

Jestem zwolennikiem otwartych pytań na egzaminach i otwartego myślenia, ale nie chaosu i logicznego absurdu. Gdyby zdający mogli napisać pełnowymiarowy tekst, w którym przedstawiliby swoją koncepcję życia na poczytaniu, choćby całkowicie inną niż moja, to nie zabierałbym głosu. Za pomocą takiego zadania komisja mogłaby ocenić pomysłowość abiturienta, rozległość jego wiedzy, zakres literackich i kulturowych odniesień zawartych w wypracowaniu, spójność argumentacyjną, kunszt stylistyczny danej autorki i kilka innych umiejętności. Rzecz jasna, druga część egzaminu zawierała trzy tematy na rozprawkę. Pierwszy z nich dotyczył „Pana Tadeusza” („Czym dla człowieka może być tradycja?”). Mam nadzieję, że ktoś odważył się napisać, iż (literacka) tradycja może być dla człowieka trucizną.

Polski system edukacji robi uniki, bo wcale nie chce rozwijać u młodych ludzi wspomnianych kompetencji. Jego fundamentem jest przeświadczenie, zgodnie z którym uczniowie mają literaturę w głębokim poważaniu i trzeba ich zainteresować czymkolwiek. Od lat wciąga się ich w grę pozorów: szkoła udaje, że uczy, a młodzi ludzie udają, że się uczą. Oczywiście, nie zawsze i nie wszędzie. Nie zapominam o wielu znakomitych nauczycielkach i nauczycielach, niedocenianych i przepracowanych. Ale problem istnieje i – parafrazując Prusa – zatruwa kolejne pokolenia, gruntując w nich przekonanie, że literatura w szkole nie ma im nic do zaoferowania, nie opowiada ani o ich sprawach, ani o ich świecie, jest ramotą, na dodatek – wbrew definicji – długą oraz nudną.

Wokulski nigdy nie żył na poczytaniu, co nie znaczy, że jesteśmy skazani na podobny los. Owszem, wydaje się, że z powodów kulturowych i politycznych (z powodu określonej i powracającej niczym bumerang politycznej pedagogiki kultury) wciąż zbieramy z podłogi rozrzucone kartki romantycznego tomiku, zapominając, że na półkach są jeszcze inne rzeczy, o których warto dyskutować na zajęciach z polskiego. Wcale nie musi być tak, jak w anegdocie o Jorge L. Borgesie, który tłumaczył, że na jakiś czas musiał przerwać edukację, gdyż posłano go do szkoły. ©

GRZEGORZ JANKOWICZ (ur. 1978) jest dyrektorem programowym Festiwalu Conrada i redaktorem działu Kultura „Tygodnika Powszechnego”. Dyrektor programów literackich Fundacji Tygodnika Powszechnego. Filozof literatury, eseista, redaktor, krytyk i tłumacz. Juror krakowskiej Nagrody Conrada. W 2016 r. ukazała się jego książka „Życie na poczytaniu. Rozmowy o literaturze i reszcie świata” (Książkowe Klimaty). Z Alberto Manguelem napisał książkę „Małe języki, wielkie literatury. Small Languages, Big Literature” (Instytut Kultury Miejskiej, 2017).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodzony w 1978 r. Aktywista literacki, filozof literatury, eseista, redaktor, wydawca, krytyk i tłumacz. Dyrektor programowy Festiwalu Conrada. Redaktor działu kultury „Tygodnika Powszechnego”. Dyrektor programów literackich Fundacji Tygodnika Powszechnego.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 30/2022