Módl się, pracuj i myśl

Kobietą Roku ogłosiliśmy ją już raz, i zdania nie zmieniamy. Siostra Małgorzata Borkowska, która właśnie skończyła 80 lat, ma odpowiedź na klerykalizm i męską dominację w Kościele.

25.11.2019

Czyta się kilka minut

 / ROBERT WOŹNIAK
/ ROBERT WOŹNIAK

Opowiada siostra Małgorzata Borkowska: „Pojechałam kiedyś do Krakowa i poszłam do dominikanek na Gródku, prosić o wgląd w ich archiwum. (...) Więc siedziałam w archiwum, pracowałam pilnie, a po południu postanowiłam pójść razem z nimi na nieszpory. Chór mają w kościele na emporze, a na balustradzie jest drewniana krata mniej więcej metrowej wysokości. Weszłam, uklękłam, i żeby się łatwiej podnieść, oparłam się tylko dwoma palcami o tę kratę... i krata (...) poleciała. Z tyłu pędzi jakaś nowicjuszka z wyciągniętymi rękami, ratować, nie wiem, kratę czy mój łeb; a za mną stoi przeorysza i tak się śmieje, że się ruszyć nie może. No już przedtem jej zdążyłam powiedzieć, jak to w klasztorze przemyskim rozwaliłam tapczan, a w Staniątkach pulpit mszalny” (z książki „Porozmawiajmy jak Borkowska z Borkowskim”, współautor Igor Borkowski).

Albo inna opowieść: „Parę lat temu nasz proboszcz opowiadał, że był 2 lutego w którejś pobliskiej parafii do pomocy w spowiadaniu; było tam także kilku innych księży z okolicy, m.in. zmartwychwstaniec (Congregatio Resurrectionis, CR) z Krokowej. No więc siedzieli w konfesjonałach, a tamtejszy proboszcz mówił kazanie i usiłował wyjaśnić ludziom, co to jest życie zakonne. A że niewiele o nim wiedział, wybrał sobie jako wyróżnik te skróty po nazwisku, i powiada: »Popatrzcie, tu jest ksiądz z Krokowej, on także ma z tyłu dwie literki...«. Nasz proboszcz mało z konfesjonału nie wypadł, bo sobie pomyślał, jak niewygodnie musi być siedzieć na dwóch tylko literkach” (z książki Małgorzaty Borkowskiej „Oślica Balaama”).

Dodajmy, że Autorka, jak sama mówi, nazywana jest przez współmniszki Niedźwiedziem, a zapytana o ich reakcję na książkę „Oślica Balaama”, odpowiada, że jedyne, co je zdziwiło, to zaskakujący wybryk ewolucji, na mocy którego z Niedźwiedzia mogła powstać Oślica.

Więc cóż, zakonnica z poczuciem humoru? Mijane na ulicach nie wyglądają zazwyczaj na osoby skłonne do żartów, ale każdy, kto się z pewną ich liczbą zetknął choć odrobinę bliżej, dobrze wie, że to się zdarza. Sam pamiętam taką oto scenę z czasów, gdy studiując byłem (jeszcze) ministrantem: odbywał się akurat dzień chorych, z pomocą zmotoryzowanego kuzyna pana kościelnego zwieźliśmy staruszków do kościoła, oni po spowiedzi i mszy usiedli do wspólnego posiłku, a my w kilka osób czekaliśmy w korytarzu, żeby, kiedy skończą, rozwieźć ich z powrotem. Była tam m.in. młoda zakonnica, ksiądz, który opiekował się ministrantami, no i ja. Rozmawiamy, a wtem zakonnica, zerkając ironicznie na księdza, powiada do mnie: „Ach, muszę pana bardzo przeprosić. Bo pomyślałam o panu coś brzydkiego. Proszę mi wybaczyć: sądziłam, że jest pan księdzem”. Nawiasem mówiąc, „Oślica Balaama” s. Borkowskiej rzuciła mi na ten ryzykowny żarcik nowe światło – o czym później.

Więc owszem: istnieją zakonnice z poczuciem humoru, tak jak i istnieją zakonnice, które go nie mają. Znając zakonnika, który prowadząc rekolekcje wielkopostne (!) tak rozbujał kościół dominikanów na Freta swoimi żartami, że śmiech zebranych słychać było chyba nad Wisłą (uważałem, że przesadził: zamierzałem się pomartwić moimi grzechami, a on je wyśmiał) – i znając innego, skłonnego do melancholii, nie mam powodu się dziwić, że kobiety w habitach też są rozmaite.

Osoba, o której dzisiaj piszę, ofiarowuje jednak ludziom coś więcej niż śmiech i uśmiech (choć to, przyznajmy, niemało).

Kobieta i mądrość

Niech teraz będzie lista: św. Hildegarda z Bingen, św. Klara z Asyżu, św. Teresa z Avila, św. Bernadeta Soubirous, św. Teresa od Dziesiątka Jezus, matka Róża Czacka, bł. Marta Robin, Stanisława Grabska, s. Alma Skrzydlewska, Halina Bortnowska, Józefa Hennelowa, Rosemary Radford Ruether, s. Barbara Chyrowicz, s. Małgorzata Chmielewska, Elżbieta Adamiak...

Piętnaście nazwisk, wybranych może nie na chybił trafił, ale ze świadomością, że powinno ich być więcej. Piętnaście katoliczek, które zapewne nie zawsze by się wzajemnie rozumiały (np. nie sądzę, by pisma mistyczne św. Teresy z Avila były czytelne dla Bernadetty Soubirous), a w wielu kwestiach by się spierały (jak być może, bo przecież nie sposób tego sprawdzić, św. Klara z amerykańską teolożką feministyczną Rosemary Reuther). Mistyczki, artystki, działaczki społeczne, publicystki, filozofki, teolożki, zakonnice i osoby świeckie. Kobiety osobowości – wpływające bądź to na cały Kościół katolicki, bądź na swoje bezpośrednie otoczenie. O istnieniu każdej z nich niby wiemy – a przecież ich nazwiska wymienione jedno po drugim wywołują wrażenie niejakiej dziwności. W odróżnieniu od takiego na przykład ciągu: św. Franciszek z Asyżu, św. Jan od Krzyża, św. Ignacy Loyola, ks. Władysław Korniłowicz, Yves Congar... Ach, no tak, to byłaby przecież oczywista historia naszego Kościoła.

Gdyż, jakkolwiek sprawy posuwają się (wolno) we właściwym kierunku, nasze wyobrażenie o Kościele jest wciąż zmaskulinizowane. Co zresztą dziś, gdy mamy do czynienia z kryzysem naszej wspólnoty religijnej, przydaje kobiecym głosom wiarygodności. Ich wielowiekowe marginalizowanie sprawia, że brzmią dzisiaj świeżo, jakby spoza obszaru, na którym udało nam się zafiksować.

Tak właśnie rozumiem znaczenie s. Małgorzaty Borkowskiej, benedyktynki z Żarnowca, która w 2018 r. opublikowała – bodaj jako pięćdziesiątą swoją książkę! – prowokacyjną broszurę „Oślica Balaama. Apel do duchownych panów”.

S. Borkowska w kolejnej publikacji, zatytułowanej „Ryk oślicy”, stanowiącej ripostę na głosy – głównie internetowe – które wzbudziła tamta, pisze co prawda: „Pierwsze wrażenia Internautów dotyczyły w dużej mierze rzeczy najmniej ważnej, mianowicie mojej osoby”. A jednak o tej „rzeczy najmniej ważnej” właśnie trzeba parę słów powiedzieć, nie tylko z okazji minionej niedawno osiemdziesiątej rocznicy urodzin.

Anna Borkowska urodziła się 10 listopada 1939 r. w Warszawie. Ma dwoje rodzeństwa. Po powstaniu los rzucił jej rodzinę najpierw do Nakła, a potem do Czechowic. Maturę zdała w Bydgoszczy, filologię polską (a także filozofię) studiowała na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, gdzie zetknęła się m.in. z Henrykiem Elzenbergiem (filozofem), Konradem Górskim (filologiem) oraz jego bratem Karolem (historykiem). O swoim powołaniu mówi enigmatycznie, zwierzając się tylko – w cytowanej wyżej książce „Porozmawiajmy jak Borkowska z Borkowskim” – że rozważała swoją decyzję „w tajemnicy przed rodziną, która padłaby trupem, gdyby usłyszała, że myślę o wyborze życia zakonnego (i mało zresztą nie padła, gdy już usłyszała)”. Przedtem zaczęła jeszcze studia teologiczne na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, kontynuowane już w nowicjacie. Do zakonu wstąpiła w wieku 25 lat, przyjmując imię Małgorzata; sześć lat później, to jest w 1970 r., złożyła śluby wieczyste. Od 1964 r. mieszka w opactwie benedyktynek w Żarnowcu (z pięcioletnią przerwą na pobyt w Staniątkach, gdzie była mistrzynią nowicjatu).


Czytaj także: Kaszubskie dogadywanie się z Bogiem - Joanna Wiśniowska o benedyktynkach z Żarnowca


Opowieść s. Małgorzaty Borkowskiej o tym, jak została historykiem – a w 1997 r. otrzymała prestiżową nagrodę KLIO za pracę „Życie codzienne polskich klasztorów żeńskich w XVII-XVIII wieku” – świadczy o jej dystansie do samej siebie. Twierdzi ona mianowicie, że gdy jej ówczesna przełożona, matka Edyta zobaczyła, jak młoda mniszka zamiata krużganek, stwierdziła „Misiu, sprzątać to ty się nie nauczysz, zajmij się jakimś pisaniem”. Se non è vero, è ben trovato – niemniej dziś jest ona niekwestionowanym autorytetem w dziedzinie historii monastycyzmu. Poza pracami historycznymi zajmuje się tłumaczeniami i powieściopisarstwem (opublikowała kilka utworów w konwencji fantasy). Współpracuje z kwartalnikiem „Więź” i miesięcznikiem „Znak”.

Więc: wykształcona, wszechstronnie utalentowana i mądra kobieta (jako się rzekło: z poczuciem humoru), która znalazła swoje miejsce w zakonie kontemplacyjnym. Portret robi się nieco wyraźniejszy, ale to wciąż mało.

Kiedy powiedzieć: dosyć!

W naszym Kościele trwa (nie wiem, czy od stuleci, ale na pewno, jak daleko jestem w stanie sam sięgnąć pamięcią) swoista solidarność cechowa. Nawet niedawno pewien wielkiej szlachetności biskup, bombardowany pytaniami o to, co robią niektórzy inni polscy biskupi, odpowiedział rozmówcom (byłem wśród nich): „Państwo pozwolą, że nie będę recenzował moich braci w biskupstwie”. Duchowny o innych duchownych może powiedzieć coś przykrego w cztery oczy; w sytuacji publicznej ewentualnie da do zrozumienia, że coś mu się nie podoba, najczęściej jednak w taki sposób, żeby słuchacze nie byli pewni, czy dobrze go zrozumieli. Zjawisko to dotyczy tak hierarchów, jak tzw. szeregowych księży. Ostatnio napięcia we wspólnocie katolickiej, nie tylko w Polsce zresztą, zrobiły się tak wielkie, że zasada ta bywa naruszana, jednak zwykle przez, tak to nazwijmy, harcowników, by nie powiedzieć desperatów, którzy zaczęli zachowywać się tak, jakby przestali liczyć się z konsekwencjami. Jest to w każdym razie wciąż mniejszość, niezbyt szybko rosnąca mimo sytuacji, w której kryzys Kościoła każe bić na trwogę.

Zakonnice w naszych wewnątrz­katolickich sporach do tej pory raczej milczały, co nie zwracało uwagi, gdyż do milczenia zakonnic, a szerzej: kobiet w Kościele, przywykliśmy od dawna. Chyba dlatego pewną sensacją okazała się w ubiegłym roku „Oślica Balaama” s. Borkowskiej, tekst, który zresztą – w opisanym kontekście to nie dziwi – przeleżał w komputerze Autorki kilkanaście lat. Rozumiem, że s. Borkowska przez ponad pół wieku słuchała cierpliwie kazań odwiedzających Żarnowiec księży, aż w końcu powiedziała: dosyć! Zwłaszcza, gdy zapewne jej samej odsłonił się w końcu fakt, że w tym statystycznie nieznaczącym przecież zbiorze opowieści widać problemy szersze niż kwestia pogardliwej postawy księży wobec zakonnic. A mianowicie również: stosunek księży do tego, w jaki sposób głoszą i komentują Słowo Boże, do ich słuchaczy (w habitach czy nie), do teologii i wreszcie do Boga samego.

„Oślica Balaama” nie jest książeczką napastliwą. Jej ironiczny, a chwilami zgryźliwy ton ustępuje po niewielu stronach zatroskaniu. Zaczyna się od sarkastycznej opowieści o kleryku, który swojej cioci, przebywającej od 40 lat w zakonie, podarował książkę o modlitwie z dedykacją: „Kochanej cioci... aby ta piękna książka pomogła zrozumieć wartość modlitwy”; kończy się na dramatycznych pytaniach o rozumne miejsce etyki seksualnej w nauczaniu oraz o świadomość ekumeniczną (lub raczej – jej brak).

Temat szczególnie bolesny dla katolika wierzącego w Jezusa Chrystusa, a nie w Jarosława Kaczyńskiego, czyli temat upolitycznienia kazań, zajmuje w tej broszurze mało miejsca. „Oślica Balaama” nie jest głosem w sporze katolików prorządowych z katolikami antyrządowymi. Jest raczej domaganiem się, aby homilia, będąca formalnie częścią Liturgii Słowa, była głoszona ze świadomością, że tym właśnie jest, i z wynikającą stąd odpowiedzialnością.

Ale ten dystans do politycznego sporu w łonie Kościoła katolickiego w Polsce nie stanowi manewru taktycznego. Jest raczej przejawem czegoś, co w osobie s. Małgorzaty uderza mnie najbardziej.

By wszystko miało swoje miejsce

Wkrótce po „Oślicy Balaama” ukazała się jej druga część, „Ryk oślicy” – autorski komentarz do sporu (niepozbawionego konsternacji), który wywołała pierwsza publikacja. S. Małgorzata Borkowska wykłada tam program pozytywny: mówi o potrzebie przemyślenia formacji kleryków, o tym, jak rozumie życie konsekrowane, o milczeniu Boga i o sensie kontemplacji.

Czytając tę książkę, podobnie jak słuchając wystąpień s. Borkowskiej, dostępnych w internecie, a wreszcie czytając wywiad rzekę „Porozmawiajmy jak Borkowska z Borkowskim”, złapałem się na dziwnym wrażeniu, które w pierwszej chwili wziąłem za poczucie obcości. Gdyż na moim prywatnym i niewątpliwie jedynie hobbystycznym zainteresowaniu teologią odcisnęła się niezatartym piętnem lektura „Schyłku chrześcijaństwa tomistycznego” Tischnera, gdy Autorka jest wyraźnie pod wpływem innej szkoły (dominującej zresztą wciąż w Kościele): myślenia wywodzącego się od Arystotelesa, przechodzącego w chrześcijaństwie w tomizm, w Polsce XX wieku zabarwionego jeszcze tradycją szkoły lwowsko-warszawskiej. Wyraźna rezerwa do teologicznych nowin, zaufanie do dogmatyki i tradycyjnej teologii moralnej, niechęć do katechizacji opartej na tematach „egzystencjalnych” – wszystko to przeniosło w moich oczach s. Borkowską w krąg ludzi, których nie sposób nie szanować, których jednak drogą podążać nie umiem (co zapewne jest grzecznym wyrażeniem tego, że w istocie: nie chcę).

Ale to moje pierwsze wrażenie ustąpiło zaraz miejsca innemu, którego się teraz trzymam. Stanęła mi bowiem przed oczami wyłożona wyżej lista kobiet, ważnych w dziejach Kościoła powszechnego czy polskiego – i uświadomiłem sobie, że chodzi nie tyle o spór neoaugustynizmu z neotomizmem, ani tym mniej progresizmu z tradycjonalizmem, ile o... gender.

Nie, nie zamierzam się teraz drażnić z ludźmi, którzy uwierzyli, że Gender to potwór, który nas zje. Mam na myśli jedynie zdroworozsądkowe spostrzeżenie, że istnieje kulturowa specyfika typów zaangażowania, właściwych (przeważnie, nie bez wyjątków) dla obu płci. Rysowanie i przestrzeganie linii podziału, konflikt, system rozpoznawania swoich i obcych, i tak dalej, łączą się z historycznym zaangażowaniem mężczyzn w walkę. Otóż owszem, oglądane w tym kontekście stanowisko s. Borkowskiej to raczej tradycja św. Tomasza niż św. Augustyna, raczej Gilson niż, powiedzmy, Rahner, raczej dogmatyka katolicka niż refleksja nad doświadczeniem egzystencji. Tylko że – nawet jeśli się nie mylę, obsadzając Autorkę „Sześciu prawd wiary i ich skutków” w tej serii opozycji, to sam zdaję sobie sprawę, że umyka mi najistotniejszy przekaz płynący z jej działalności pisarskiej.

Ten zaś to wezwanie do zanurzenia naszego życia z powrotem w Bogu, który siłą rzeczy przekracza granice i rozróżnienia. To domaganie się od chrześcijanina życia po chrześcijańsku, co niekoniecznie ma oznaczać wzięcie udziału w kolejnej konfrontacji, ale musi – praktykowanie wskazań, wyłożonych jasno na przykład w regule św. Benedykta (choć ten, przyznajmy, akurat do śmiechu, tak ważnego dla s. Borkowskiej, miał stosunek niechętny). Więc nasłuchiwanie – innych ludzi i znaków, które może nie od ludzi pochodzą. Więc łagodzenie napięć między ludźmi. Więc zrozumienie dla odmienności innych. Asceza, rozumiana nie jako zadawanie gwałtu potrzebom ciała, ale konsekwentne trzymanie się raz podjętego wyboru określonego dobra (co oznacza odmówienie sobie innych dóbr). I przede wszystkim: praktykowanie pracy jako uczestnictwa w boskim dziele stworzenia.

W świecie patriarchalnym, opartym na konfrontacji i konkurencji, to przypomnienie, że istnieje jeszcze pokój i współpraca, może się wydawać eskapizmem (tak, ten epitet pojawia się niekiedy w kontekście klasztorów kontemplacyjnych!). Ale słuchanie czy też czytanie s. Małgorzaty Borkowskiej przenosi nas do świata, do którego – jak mi się zdaje – kulturowo prostszy dostęp mają kobiety. Oto jej i ich mądrość: zanim się zacietrzewimy w sporze o wyższości jednego stanowiska nad drugim, przypomnijmy sobie, że istnieje rzetelne wykonywanie tego, co jest do zrobienia, życzliwe potraktowanie bliźniego niezależnie od jego preferencji wyborczych, światopoglądowych czy jeszcze jakichś innych; znalezienie takiego rytmu dnia, miesiąca i roku, żeby na wszystko przychodziła pora we właściwym momencie; i tak dalej. Św. Augustyn czy św. Tomasz – rzecz ciekawa, ale tak czy tak starodawny tekst trzeba opracować i wydać, obiad zrobić, pomodlić się, pomilczeć, porozmawiać i przespać siedem godzin. A kiedy to wszystko będzie mieć swój czas i miejsce, wtedy dopiero się okaże, które spory toczyliśmy z sensem, a które tylko po to, żeby nie zająć się czymś innym, na co nie mieliśmy ochoty.

I właśnie za tę dobrą nowinę uporządkowanego życia – siostrze Małgorzacie Borkowskiej podziękowanie. Ad multos annos! ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
JERZY SOSNOWSKI (ur. 1962) jest historykiem literatury, pisarzem, publicystą i dziennikarzem telewizyjnym i radiowym. Jest autorem kilkunastu książek, m.in. "Ach", "Apokryf Agłai", "Instalacja Idziego", "Wielościan", "Sen sów". Za esej "Co Bóg zrobił… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 48/2019