Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jeśli coś może dziwić, to ugoda z Giertychem mimo bardzo ostrej krytyki jego osoby ze strony PiS, a nawet próby (w sumie nieudanej) zainspirowania rozłamu w LPR. Takie meandry to jedna z osobliwości stylu politycznego Jarosława Kaczyńskiego.
W obliczu niepowodzenia rachub na rozłam w LPR oraz nieprzychylnego stanowiska PSL, trzeba było dla zapewnienia rządowi większości przeprosić się z Giertychem. PiS nie tylko uznało w nim znowu przywódcę Ligi, ale i zaakceptowało jego warunki wejścia do rządu: fotel wicepremniera i teka ministra edukacji narodowej. Słona cena.
Dla PiS niebezpieczeństwo ze strony Giertycha jest innego rodzaju niż to płynące ze strony Andrzeja Leppera. Bo dla PiS-u problem Leppera nie polega na radykalnej sprzeczności programowej, lecz na nieprzystawalności wizerunku przywódcy Samoobrony do ostrej linii rozliczeń z PRL. Wizerunek Giertycha nie stanowi przeszkody dla tej rozliczeniowej polityki, natomiast problemem jest jego ideologiczny ekstremizm. Giertych to rusofilstwo, euronienawiść (nie "eurosceptycyzm") i narodowa ksenofobia niemal żywcem przeniesiona z przedwojennych programów Narodowej Demokracji.
PiS, owszem, jest partią anachroniczną w pojmowaniu interesu narodowego, patriotyzmu czy demokracji, ale nie do tego stopnia. Fotel wicepremiera daje Giertychowi prestiż i - być może - nic więcej. Ale Ministerstwo Edukacji Narodowej daje mu realne możliwości. To, że Giertych jako szef MEN jest dla Polski nieksenofobicznej i proeuroipejskiej szyderstwem z demokracji, nie jest kłopotem PiS-u. Ale jest jego kłopotem to, że kierując tak ważnym resortem, LPR może zacząć odzyskiwać wpływy na skrajnej prawicy.
A już się wydawało, że Kaczyński prawie połknął Giertycha.