Formuła Taylor Swift

Nucący na co dzień „Imagine” czy „Space Oddity” mogliby oczywiście wzruszyć ramionami na pochodzącą z Pensylwanii gwiazdę. Albo zaufać, że dostrzeżenie w jej twórczości symptomu globalnego trendu może okazać się trafne.

21.06.2021

Czyta się kilka minut

Taylor Swift, listopad 2019 r. / INSTAGRAM / EAST NEWS
Taylor Swift, listopad 2019 r. / INSTAGRAM / EAST NEWS

To jest czas Taylor Swift. Ledwie opuściła galę najważniejszych dla amerykańskich twórców muzyki rozrywkowej nagród z trzema złotymi gramofonami (ma ich dziś łącznie jedenaście), a już zaczęto plotkować, że jesienią wróci po kolejne. Kilka tygodni temu nawet sceptyczni wobec zagranicznych produkcji Brytyjczycy intronizowali piosenkarkę, uznając ją za globalną ikonę popkultury. Wyspiarski przemysł fonograficzny typuje najbardziej wpływowych muzyków od prawie pięćdziesięciu lat, w tym czasie tytuły arcyważnych przyznano m.in. Davidowi Bowie, Ericowi Claptonowi, Johnowi Lennonowi, grupom ­Queen i U2.

Nucący na co dzień „Imagine” czy „Space Oddity” mogliby oczywiście wzruszyć ramionami na pochodzącą z Pensylwanii gwiazdę. Albo zaufać, że dostrzeżenie w jej twórczości symptomu globalnego trendu może okazać się trafne, a kapituła ma nosa, bo piosenki Tay Tay równie mocno jak niegdyś przeboje Beatlesów odzwierciedlają ducha swoich czasów. Nie tylko tego, który przenika muzykę popularną – ale od niej zacznijmy.

Obsesyjna jedna nuta, motyw ten uwięził ją

Jak napisać przebój? Chwytliwa piosenka rzadko jest dziełem przypadku. Jak scenariusz dobrego hollywoodzkiego filmu, ma ona swoją ściśle określoną strukturę – to żadna tajemnica. Niemiecki producent i youtuber Friedemann Findeisen od kilku lat podpowiada młodym kompozytorom, jak podążać za trendami. Z chirurgiczną precyzją algorytmów, analizując zapisy nutowe piosenek trafiających na szczyty list przebojów, Findeisen wykazał np., że skomponowane są w ogromnej większości na jedną nutę. Naturalnie, Beatlesi też mają na swoim koncie takie utwory („Baby, You’re Rich Man”), ale współczesnym wzorcem konwencji jest według Findeisena wydany w 2014 r. album „1989” Taylor Swift, który przyniósł jej aż osiem nominacji do nagród Grammy.

Zamieszczone na płycie piosenki napisane są wprost według starej recepty „One Note Samba” Antônia Carlosa Jobima: to, co stanowi ich rdzeń, to jedna, powtarzana w kółko nuta – inne zmuszone są po prostu do towarzyszenia jej. Findeisen – prezentując na swoim kanale wypłaszczone jak elektrokardiogram umierającego pacjenta zapisy nutowe kolejnych utworów „1989” – nazwał ten model „formułą Taylor Swift”. Nie próbujcie grać tego w domu, uśmiecha się youtuber, bo odkryjecie, że przy tej pozbawionej jakiegokolwiek napięcia muzyce naprawdę powinniśmy zanudzić się na śmierć. A jednak sprawia nam przyjemność – Spotify podpowiada, że tylko w ostatnim miesiącu Swift miała ponad 40 milionów słuchaczy.

Istotne wydaje się także to, o czym ikona muzyki pod tę jedną nutę śpiewa. Tekst największego przeboju „1989”, piosenki „Blank Space” (ponad 500 mln odtworzeń w Spotify), przypomina fundamentalne zasady Zakonu Jedi: pozostań cool, bo emocje i namiętności przenoszą na ciemną stronę Mocy. Brzmi to mniej więcej tak: „Skarbie, mimo długiej listy kochanków mam w sobie pustkę. Miłość to tylko gra, czy naprawdę uważasz, że warta jest bólu? Krzyk, płacz, kłótnie – w końcu zepsuję wszystkie twoje plany. Jeśli to, co jest między nami, zajdzie zbyt daleko, przestaniemy oddychać. Zamiast się ranić, zostańmy przyjaciółmi”.

W porównaniu do starych rockowych kawałków, które fundowały nam emocjonalny rollercoaster, muzyka Taylor Swift, zarówno w płaskim zapisie nutowym, jak i wzbraniających emocji tekstach (numer 2 na Spotify to „You Need To Calm Down”, czyli „Uspokój się”), zostawia nam mnóstwo pustej przestrzeni oraz iluzję, że możemy się w niej urządzić po swojemu. Przebój „Cardigan” z wydanego w zeszłym roku albumu „Folklore”, składający się z wielu osobnych, powtarzalnych elementów, w którym nie ma już typowego podziału na zwrotki i refren, przypomina raczej kręcącą się w kółko karuzelę niż kolejkę górską. W takim podejściu do komponowania można doszukiwać się eksperymentu porównywalnego do tego, którego sto lat temu dokonał radziecki reżyser Lew Kuleszow. Zmontował on pozbawioną emocji twarz aktora z talerzem zupy, bawiącą się dziewczynką i leżącą w trumnie kobietą. Okazało się, że widzowie za każdym razem przypisywali tej samej, obojętnej fizys różne emocje – odpowiednio głód, radość bądź smutek.

Z efektu Kuleszowa świadomie korzystają dziś twórcy masowej rozrywki. „Dobry film zamiast wyniku daje widzom równanie”, mówił kilka lat temu na konferencji TED reżyser wytwórni filmów animowanych Pixar, Andrew Stanton. „Nigdy nie pokazujcie, że dwa plus dwa równa się cztery. W miejsce wyniku zostawcie puste miejsce” – przekonywał. To puste miejsce to nic innego jak ślad po niemodnych namiętnościach. Przypomnijmy sobie tylko, jak często widzieliśmy emocje na twarzy Frances McDormand w najgłośniejszym obrazie minionego roku, nagradzanym od Wenecji (Złote Lwy) po Los Angeles (trzy Oscary) filmie „Nomadland”.

Obsesyjna jedna nuta mówi ci, że jesteś sam

Dostępny od kilku miesięcy na Netfliksie serial „Nowy wspaniały świat” na motywach powieści Aldousa Huxleya nie zebrał najlepszych recenzji. Wystudiowane orgie, dystopijna scenografia, polityczny kontekst (emisja serialu zbiegła się z wyborami prezydenckimi w USA) oraz technologiczne nowinki z wkładaną do oka soczewką podłączoną do sieci włącznie („to wszystko już było”) przesłoniły najmocniejszy punkt serialu – niezwykle subtelnie zilustrował on utopie i mechanizmy kultury masowej, ze zmieniającą się rolą muzyki włącznie.

Zacznijmy od początku tej historii. Bernard Marx, przedstawiciel najwyższej kasty mieszkańców Nowego Londynu (tzw. alfa-plus), zostaje wezwany do rozwiązania zagadki samobójstwa jednego z wychowanych do całkowitego posłuszeństwa epsilonów. Chodzi nie tyle o zbadanie okoliczności jego śmierci, ile o fakt, że w ogóle doszło do sytuacji, w której ktoś targnął się na swoje życie. „Nowy świat” urządzono bowiem tak, by nie pozwalać ludziom na zbyt silne emocje, podwyższające ryzyko przeniesienia na ciemną stronę Mocy.

Dokładnie jak w piosence Taylor Swift, Nowy Londyn nie zna żądzy i zazdrości, nikt nie próbuje się zakochać i nie cierpi z powodu nieodwzajemnionych uczuć, mieszkańcom obce są również smutek i depresja. Wszystko za sprawą chemicznego regulowania emocji, które umożliwia łykana nieustannie soma. W zachowaniu dyscypliny pomagają też uskuteczniany od przedszkola proces warunkowania oraz sztywne zasady rządzące społecznością: żadnej prywatności, monogamii, ani tym bardziej – rodziny. Romantyczne relacje zastąpione zostają reżyserowanymi orgiami, mającymi zaspokajać pożądanie i dawać przyjemność (słowo klucz nowego świata). W dobrym tonie jest nie kochać się kilka razy z tą samą osobą – ciało powinno służyć społeczności, każdy należy do wszystkich.

Twórca terminu „feminizm”, autor nomen omen „Nowego miłosnego świata”, żyjący na przełomie XVIII i XIX w. socjalista utopijny Charles Fourier, był przekonany, że jednym z warunków szczęśliwego życia jest spełnienie seksualne. Tyle że w społeczeństwie Harmonii, które zaprojektował, seks nie był już ani czymś intymnym, ani nie należał do pary kochających się osób – stawał się publicznym rytuałem, w którym ciała przysługiwały wszystkim, którzy mogliby ich zapragnąć. Mieszkańcy Nowego Londynu żyją nie tylko utopiami Fouriera. Poza miastem utrzymują rezerwat „dzikich” praktykujących „prymitywne” rytuały, takie jak rodzenie dzieci czy zawieranie małżeństw. Objeżdżające park rozrywki wycieczki oświeconych londyńczyków dowiadują się, że prowadzące do monogamii uczucia skutkują wyłącznie cierpieniem. Bohaterka serialu, Lenina, nie zdając sobie sprawy z reżyserowanego przebiegu większości zdarzeń, przez moment wierzy jednak, że to właśnie tam, „w stanie natury”, mogłaby być prawdziwie szczęśliwa. Reprezentowana przez nią nostalgia to oczywiście nic innego, jak ulokowana w futurystycznej scenografii melancholia osiemnastowiecznych sielanek.

Lenina zaczyna nie tylko eksperymentować z somą, potajemnie unikając jej zażywania. Wdaje się także w romans z jednym z dzikich, ostatnim, który potrafi kompulsywnie i zazdrośnie kochać. John nie tylko cierpi z powodu nieodwzajemnionych uczuć, słucha także zakazanej w Nowym Londynie muzyki. Zakazanej, jak się możemy domyślać, z co najmniej dwóch powodów – po pierwsze może ona wzbudzać emocje i oddziaływać na nie (dziki słucha wymarłego jak jego gatunek rocka), a po drugie, słuchanie muzyki (w słuchawkach, jak robi to John) służy do odgrodzenia od świata zewnętrznego, uniknięcia interakcji społecznych. Separacja sprzyja depresji, a ta – jak wiemy – nie jest w Nowym Londynie akceptowana.

To również z powodu samotnego słuchania muzyki z najnowszych przebojów znika refren, służący niegdyś budowaniu wspólnoty poprzez głośny śpiew na koncertach. Raz, że w ciągu ostatniego roku było to niemożliwe, a dwa – muzyka, którą dzisiaj kupujemy głównie w serwisach streamingowych, walczy o naszą uwagę od pierwszych sekund, artyści nie mogą sobie pozwolić na zmuszanie słuchaczy do cierpliwego czekania na chwytliwy moment następujący aż po zwrotce.

Krytycy „Guardiana” i „New York Timesa” zobaczyli w „Nowym wspaniałym świecie” przede wszystkim nagość, uznając „aseptyczne” sceny orgii za chybione – prześlepiając fakt, że wyprana z namiętności seksualność od dawna nie jest spotkaniem tylko dwóch ciał, ale stanowi sposób odtwarzania hierarchii społecznych, zwłaszcza gdy jest „wolna”. To ciało jako siedlisko rozkoszy jest głównym bohaterem tego serialu. Ciało zmuszane do wystawienia się na widok innych (wystarczy przywołać kontekst aplikacji randkowych), definiowane przez konieczność dokonywania ciągłych wyborów („potrzebujesz nowego partnera” – słyszy od przełożonych Lenina) i dążenia do zastępującej reprodukcję przyjemności („weź udział w orgii” – namawia przyjaciółka). To nie dystopia, ale rzeczywistość – sentymentalna fantazja dzikich o absolutnej miłości stała się w naszej kulturze tematem politycznie niepoprawnym, a na pewno takim, o którym nie wypada głośno śpiewać.

Jednocześnie idea seksualnego wyzwolenia pozostaje jednym z ostatnich w naszym świecie przejawów myślenia utopijnego – odwołują się do niej partie i ruchy społeczne walczące o prawa kobiet i mniejszości (w serialu to bunt epsilonów, któremu przewodzi John), garściami czerpią z niej także rynek i popkultura (w „Nowym wspaniałym świecie” reprezentuje ją postać Helm Watson, szefowej Instytutu Inżynierii Emocyjnej, scenarzystki i producentki tzw. czuciofilmów).

Już w pierwszym odcinku twórcy serialu prezentują jednak spore pęknięcie w tej ostatniej z utopii. Wyobrażenie uwolnionej z obowiązków spoczywających na nuklearnej rodzinie pary jako ludzi będących ze sobą do możliwego w każdej chwili odwołania, autonomicznych, wolnych od wszelkiego niepokoju i opierających wyłącznie na sobie samych jest możliwe tylko na chwilę, w parze z somą. Po wyskoczeniu z kolorowej jak pigułki karuzeli dobrego samopoczucia narasta w mieszkańcach poczucie izolacji, lęku i niestabilności – także ekonomicznej. Gdy grupa epsilonów na czele z Johnem niszczy rozlewnię somy, w Nowym Londynie dochodzi do rabacji.

Ostatni odcinek pozostawia nas z pytaniem, czy w nowszym, jeszcze wspanialszym świecie, który zbuduje Lenina, seks należałoby ponownie związać z emocjami, czy może w ogóle z niego zrezygnować. Ten dylemat, którego nie zdradzi nam kolejny sezon serialu (ze względu na kiepskie recenzje nie zdecydowano się na jego kontynuację), od lat roztrząsa współczesny romans – aby się o tym przekonać, wystarczy sięgnąć po bestsellery młodej irlandzkiej pisarki Sally ­Rooney. Swoje polecenie na okładce jej książki zamieściła oczywiście sama Taylor Swift – a ja naprawdę wierzę, że ­„Rooney czyta w jej myślach”.

Twoje lęki, w tym jednym dźwięku

W Polsce opublikowano najpierw „Normalnych ludzi”. Chronologicznie to druga książka Rooney – laureatki British Book Award, nominowanej także do prestiżowego Bookera. W 2020 r. BBC wyemitowało cieszący się ogromną popularnością serial na motywach tej powieści, w Polsce można go obejrzeć na platformie HBO. To historia miłosna (biednego, urodzonego w robotniczej, rozbitej, ale kochającej się rodzinie) Connella i (uprzywilejowanej, bogatej, samotnej) Marianne – dwójki chodzących do tej samej szkoły licealistów, a potem studentów dublińskiego Trinity College. Powieść odniosła sukces nie tylko dlatego, że jest doskonale skonstruowanym romansem, w którym parę uwikłanych w tryby hierarchii społecznych bohaterów, niczym średniowiecznych Tristana i Izoldę, los nieustannie od siebie odsuwa, nieznośnie (ale jakże rozkosznie) odwlekając happy end. Siłą „Normalnych ludzi” jest to, że są jak nowoczesna baśń – stanowią „kognitywną mapę” pomagającą odnaleźć czytelniczkom i czytelnikom sens ich własnych doświadczeń.

Eva Illouz, izraelska socjolożka zajmująca się przemianami współczesnych związków i emocji w książce poświęconej kontrowersyjnym „50 twarzom Greya”, zauważyła, że bestsellerami stają się przede wszystkim takie teksty, które „wyrażają problematyczne warunki społeczne zagrażające jednostce w jej dążeniu do takich celów jak bezpieczeństwo, szczęście czy zamożność”. Dzięki podejmowanej przez bohaterów powieści próbie znalezienia wyjścia z tego ambarasu czytelniczki i czytelnicy śledzący ich perypetie mają poczucie, że książka Rooney wskazuje im (jak poradnik – król literatury naszych czasów) możliwe sposoby na odnalezienie się w chaosie relacji i porządków społecznych.

Debiutanckie „Rozmowy z przyjaciółmi” Rooney (BBC kupiło już prawa do serialu) rozpracowują zatem wszystkie relacje będące po rozpadzie nuklearnej rodziny w fazie ciągłych przeobrażeń – mamy tutaj kobiecą przyjaźń, która przeradza się w związek lesbijski, pozbawione namiętności bezdzietne małżeństwo, które łączy wygodne, dostatnie życie, i wreszcie – romans pozamałżeński za zgodą zdradzanego małżonka, będący głównym wątkiem powieści. Dwudziestoletnia Frances jest niepewna zarówno swoich uczuć do żonatego, starszego o dekadę Nicka, jak i uczuć kochanka do niej i do jego żony. Zdaje sobie sprawę, że układ Nicka i Melissy jest otwarty, ale to sprawia, że czuje się jeszcze bardziej zagubiona.


CZYTAJ TAKŻE

MONIKA OCHĘDOWSKA: Dzień dobry, sroko>>>


Zilustrowana tak dobrze w „Nowym wspaniałym świecie” w relacji Leniny i Johna, towarzysząca nam od kilku dekad seksualność rekreacyjna wytworzyła kulturę niepokoju wokół naszej zdolności do zaangażowania. Także Frances zadręcza się nieustannymi pytaniami o to, co kryje się za seksem, który Nick z nią uprawia – czy może liczyć na coś więcej? Czy są albo będą kiedyś parą? Czy rzeczywiście chciałaby, by zostawił dla niej żonę? Sytuację komplikują oczywiście „rozmowy z przyjaciółmi”, nieustannie podważającymi sens budowania trwałych relacji, a także opisana bardzo dokładnie dynamika relacji Nicka z jego żoną, quasi-małżeństwa, którego kształt zdaje się być wciąż negocjowany na nowo.

Fabuła powieści Rooney, ale też debiutu innej irlandzkiej pisarki Naoise Dolan (jej „Ciekawe czasy”, reklamowane jako „najlepsza love story naszych czasów”, ukazały się niedawno po polsku), „O zmierzchu” Szwedki Therese Bohman, głośnego „Kociarza” Kristen Roupenian i innych utworów omawiających relacje z punktu widzenia samotnych kobiet, nieustannie przeskakuje między symbiozą, rozłąką i zadawaniem sobie bólu. To chroniczne poczucie niepewności, które prowadzi do przynoszącego ulgę wyrzeczenia się uczuć, przyjmuje także swój fizyczny wymiar. W powieści Rooney jest to nieuleczalna choroba bohaterki związana z jej seksualnością i płcią, endometrioza. Niepewność cierpienia psychicznego powodowana rozedrganiem relacji przekształca się w pewność bólu fizycznego – przynajmniej na tym polu możliwa jest bowiem jakakolwiek diagnoza.

Popatrz w nieba błękit, a wygasną struny brzęku

Nowy Londyn wydawał się fantazją o przyszłości, w której ministerstwo ds. samotności i izolacji wykazuje się niemal stuprocentową skutecznością. Trzy lata temu ówczesna brytyjska premier Theresa May rzeczywiście utworzyła w swoim rządzie stanowisko, które w powieści Huxleya piastuje Bernard Marx. Jej śladem poszły kilka miesięcy temu władze Japonii, zaniepokojone liczbą samobójstw. Koszty samotności z punktu widzenia rządzących faktycznie są spore, można je dokładnie wyliczyć, tak jak to, odpowiednikiem ilu wypalonych papierosów jest samotnie spędzany wieczór – zajmuje się tym m.in. znana brytyjska ekonomistka Noreena Hertz. Wciąż działa jednak silny przeciwny wektor zachęcający nas do odosobnienia, który na nim po prostu nieźle zarabia.

W wydanej właśnie reporterskiej książce Oktawii Kromer „Usługa czysto platoniczna. Jak z samotności robi się biznes” obok bohaterów szybkich randek i właścicielek biur matrymonialnych przewija się przez moment postać naukowczyni Stephanie Cacioppo. Po śmierci męża Johna, neurofizjologa zajmującego się czynnikami wpływającymi na poczucie osamotnienia, pogrążona w żałobie Stephanie zadręczała ciało długimi biegami przy temperaturach bliskich zera. Jej mięśnie i płuca, jak wspomina, ledwo to wytrzymywały.

Dziś prowadzi badania nad pregnenolonem, hormonem, który z powodzeniem mogą produkować nie tylko nasz mózg czy nadnercza, ale także fabryki leków. Wiadomo już, że odpowiednio dawkowana substancja pomaga szczurom radzić sobie z brakiem innych szczurów. Tabletka zażywana przez ludzi – twierdzi Cacioppo – nie miałaby leczyć z samotności, ale mogłaby przynajmniej zmniejszyć lęk przed budowaniem nowych, trwałych relacji.©℗

Śródtytuły pochodzą z tekstu Jonasza Kofty „Samba na jedną nutę”, utwór śpiewała Hanna Banaszak.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Od 2018 r. związana z „Tygodnikiem Powszechnym”, dziennikarka i redaktorka Działu Kultury, wydawczyni strony TygodnikPowszechny.pl. W 2019 r. nominowana do nagrody Polskiej Izby Książki za najciekawszą prezentację książek i czytania w mediach drukowanych. Od… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 26/2021