Anna Gacek: muzyka sprawia, że wszyscy stajemy się dziećmi

ANNA GACEK, dziennikarka muzyczna: Gdy ze sceny dobiega świetny utwór, mam poczucie, że wszyscy jesteśmy dzieciakami, które skaczą i wrzeszczą. Na chwilę nie mamy twarzy i nazwisk. Jesteśmy wolni.

03.08.2023

Czyta się kilka minut

 / ALEKSANDRA MODRZEJEWSKA DLA „TP”
/ ALEKSANDRA MODRZEJEWSKA DLA „TP”

ANNA GACEK jest dziennikarką muzyczną, przez dwie dekady (do marca 2020 r.) związana była z radiową Trójką, gdzie poza prowadzeniem autorskich audycji relacjonowała największe polskie i światowe festiwale oraz przeprowadzała wywiady z ikonami muzyki, m.in. z Patti Smith, Paulem McCartneyem czy Nickiem Cave’em. Prowadzi podkast „Sweet Teens” o popkulturze pierwszej dekady XXI wieku. Niedawno w wydawnictwie Marginesy ukazała się jej pierwsza książka pt. „Ekstaza. Lata 90. Początek”.

ANNA GACEK: Nagrywasz?

MONIKA OCHĘDOWSKA: Od kilku minut. Nigdy nie wychodzisz z roli tej, która trzyma mikrofon?

Kiedy byłam dzieckiem, moi rodzice prosili rodzinę i znajomych, by podpytywali mnie: „A gdzie ty, Aniu, mieszkasz?”. I ta mieszkająca w Chorzowie, a potem w Bytomiu Ania odpowiadała: „na Jana Pawła Woronicza 17” (śmiech). Pierwszym adresem, jaki zapamiętałam, był ten odczytywany przez telewizyjnego lektora, służący do korespondencji widzów z TVP. Z jakiegoś powodu od zawsze czuję się związana z mediami.

Anię z Woronicza bardziej niż radio fascynowała telewizja?

Wbrew pozorom nawet w środku smutnych lat 80. było w niej sporo programów muzycznych. Olśniewał czar Sopotu, jeszcze jako festiwalu międzynarodowego, na którym wszystkie śpiewające panie wyglądały przepięknie. W świecie przed „Dynastią” nie widywało się jeszcze takich kobiet, no bo gdzie, jak, kiedy? Raz do roku w programie sylwestrowym? W tym wszystkim był jakiś urok, tym bardziej że byłyśmy wychowywane wśród bardzo tradycyjnych wizerunków kobiet. W polskiej telewizji były głównie księżniczki: spikerki w nieosiągalnych garsonkach z peweksu, łyżwiarki figurowe w cekinach albo koronowane miss świata. To dlatego pięknie uczesana pani w różowej sukience z diamentowym naszyjnikiem – Madonna w teledysku do „Material Girl” – robiła wrażenie. Ona także była księżniczką z dziecięcych fantazji, ale towarzyszyło jej coś jeszcze – przebój.

Często powtarzasz, że masz wspaniałych, kochających rodziców, którzy – mimo niepodzielania Twoich muzycznych zainteresowań – starannie oprawiali dla Ciebie pierwsze plakaty z Madonną, wręczali kieszonkowe na walkmany, sklejali zniszczone taśmy Pearl Jam…

Albo pozwalali na wagary, gdy premierę miała ważna dla mnie kaseta, dzięki czemu już od rana mogłam jej słuchać.

Kto Ci podpowiadał, co jest dobre?

W tamtych czasach kluczowa była oczywiście instytucja starszego rodzeństwa. Ponieważ jestem jedynaczką, w moim przypadku była to nastoletnia kuzynka, która nie tylko słuchała najmodniejszej muzyki, ale przede wszystkim ubierała się jak ówczesne gwiazdy. Doszłam do muzyki po wyznaczonej przez nią bardzo dziewczęcej ścieżce i dopiero później, choć także dzięki kuzynce, pojawiła się „Lista Przebojów Trójki” – jednocześnie zabawa i kształtowanie gustu. Na grundigu rodziców zaczęłam nagrywać ulubione piosenki, tworząc pierwsze mixtape’y sześciolatki (śmiech). Potem zrobił się z tego cały rytuał: miałam zeszyty z kolejnymi notowaniami listy, opracowany system kolorów do zaznaczania spadków i awansów, a kiedy wyjeżdżałam na kolonie, rodzice obowiązkowo musieli dla mnie nagrywać wszystkie odcinki.

Najwcześniejsze wspomnienie?

Neonowy trójkąt z teledysku „Against All Odds” Phila Collinsa. 1984 rok.

„Wbrew wszelkim przeciwnościom” – przejmująca ballada nagrana po rozwodzie z Andreą Bertorelli.

Świetna lekcja muzyki. Elegancka, szlachetna produkcja, zakorzeniona w najlepszych tradycjach gatunku. Nigdy nie pociągał mnie kicz muzyki tamtych czasów, co przygotowało mnie chyba na jakościowy skok w lata 90., który zrobiliśmy za sprawą grunge’u. Kiedy pierwszy raz usłyszałam Nirvanę, coś się zmieniło i w muzyce, i we mnie. Poczułam potrzebę identyfikacji, muzyka zaczęła znaczyć więcej, jej słuchanie sprawiało nie tylko przyjemność. Ci ludzie z zespołu mieli ze mną coś wspólnego.

Madonnę zdetronizowała Courtney Love.

Dziewczynki obserwują i chłoną to, kogo i za co nagradza świat. Strasznie byłoby uwierzyć, że wygrywają najpiękniejsze. Madonna uczyła, że największe sukcesy odnoszą nie ci najbardziej utalentowani, ale ponadprzeciętnie pracowici i zdeterminowani, co przydało się, gdy z wadą wymowy zasiadłam przed radiowym mikrofonem.

Courtney Love, wokalistka Hole, żona Kurta Cobaina, także miała niezwykłą siłę przetrwania, ale uczyła czegoś innego – tego, że można być jednocześnie seksowną i inteligentną. Przypomnę, jakie mamy wtedy czasy: piosenkarka i pianistka Tori Amos zostaje przez dziennikarzy skrytykowana za ubiór, bo występuje w obcisłym topie bez ramiączek. Pyta: „Co powinnam mieć na sobie, żebyście traktowali mnie poważnie?”.

Wiesz, wielu artystów mówi o momencie, kiedy po raz pierwszy, w telewizji czy na scenie zobaczyło Patti Smith i nagle świat wywrócił im się do góry nogami, bo w jej wizerunku nic się ze sobą nie zgadzało, a zarazem wszystko było całością, nieznanym wcześniej połączeniem poezji i punka. Ja miałam swój „moment Patti Smith” właśnie z Courtney Love.

Dlaczego?

Zobaczyłam wrzeszczącą, wściekłą, ostrą kobietę w obcisłej sukience i mocnym makijażu. Tego dnia powiedziałam mamie, że już nie będę chodzić w spodniach i flanelowych koszulach, czas kupić mi sukienkę.

Love nigdzie nie pasowała: była zbyt popowa dla sceny punkowej, za brzydka dla branży pop, zbyt popularna dla alternatywy. Ale nic sobie z tego nie robiła, szła po swoje, bez fałszywej skromności, bez kompromisów. W tym wszystkim wściekle inteligentna, oczytana, błyskotliwa, ale też seksowna i nieprzewidywalna.

Czuliśmy, że Cobain i Love są tak samo jak my wrażliwi, zagubieni, wściekli – dzieci we mgle. Czy nie żyjemy teraz w podobnych czasach? Nastroje społeczne są dość kiepskie, dlaczego właściwie nie wrzeszczymy o tym do mikrofonów jak 30 lat temu?

Emocje są podobne, ale zostają opakowane w coś zupełnie innego. Nie jest to muzyka gitarowa, bo ona się po prostu – na masową skalę – skończyła. Dzisiaj liczy się tylko hip-hop i pop. Hip-hop stał się sprawą bardzo męską, a pop, nie licząc fenomenu Harry’ego Stylesa i Eda Sheerana, kobiecą – począwszy od Beyoncé i Adele przez Dua Lipę, Taylor Swift, aż po odkrycie zeszłego roku, Olivię Rodrigo. Czy nam się to podoba, czy nie, to ekshibicjonistyczne, cukierkowe teksty Taylor Swift są mutacją emocjonalnej szczerości grunge’u. Spójrz na „Drivers License” Rodrigo, jeden z największych przebojów ubiegłego roku. Pod tym teledyskiem na YouTubie jest kilkaset tysięcy reakcji: „Mam teraz złamane serce, pomaga mi tylko ta piosenka”. Cierpienie pozostało, ma tylko inną ścieżkę dźwiękową.

Powiedziałaś kiedyś, że to seriale i Netflix są nowym grunge’em.

I nadal tak sądzę. Kiedy oglądam „Euforię” Sama Levinsona na HBO, rozumiem, że świat emocjonalny, jaki przedstawiono w tym serialu, jest odzwierciedleniem ciemnego świata tych, którzy w 1992 r. pokochali „Jeremy’ego” Pearl Jam. Są tam trauma, wyalienowanie, samotność, patologiczny dom. To dramaty każdego pokolenia i każde potrzebuje kogoś, kto mu powie: mam tak samo, rozumiem cię.

Cobain chciał napisać piosenkę, która będzie zrozumiała tylko dla dzieciaków jego pokolenia.

I nasi rodzice nie pojmowali fenomenu wrzeszczącego obdartusa Cobaina, tak jak my dzisiaj nie potrafimy odnaleźć się na TikToku. Widzimy, co tam się dzieje, ale ten język, obraz, środki wyrazu nie są już nasze. „Smells Like Teen Spirit” Nirvany miało być głośne, agresywne, brudne. Miało być odczuwalnie właśnie dla dzieciaków, nie dorosłych.

To czym pachną nasze czasy?

Dobre pytanie. Dziesięć lat temu cały Manhattan pachniał Santal 33, było coś wręcz romantycznego w kultowości tego niszowego zapachu, który zdobył popularność wyłącznie swoim pięknem. Po czym właściciele marki sprzedali ją wielkiemu koncernowi i ich czar, dosłownie, prysł. A dziś? W trakcie procesu Johnny’ego Deppa z Amber Heard wrosła sprzedaż perfum Diora, które reklamował Depp. Może to jest odpowiedź.

Nie ma muzyki gitarowej, ikonicznych zapachów reklamowanych przez supermodelki. Co zostało?

Ludzie, po obu stronach sceny. Wciąż jest coś elektryzującego w momencie, gdy stoisz w stutysięcznym tłumie na koncercie i wszyscy śpiewacie tę samą piosenkę.

Wspólnota?

Lata 90., które nas ukształtowały, były latami bardzo muzycznymi, a koncert jest wspólnotowym doświadczeniem. Jeśli ktoś dorastał w tamtym czasie, to za tym tęskni.

 / ALEKSANDRA MODRZEJEWSKA DLA „TP”

Pamiętam swój pierwszy koncert The Rolling Stones. Miałam 17 lat, byłam pod Stadionem Śląskim od siódmej rano i przez cały dzień ruszyłam się stamtąd tylko raz, bo pęcherz na tę okoliczność trenowałam dwa tygodnie – przydało się na wszystkie późniejsze festiwalowe lata (śmiech). Wbiegłam na płytę stadionu pierwsza, stanęłam w pierwszym rzędzie, dotknęłam Keitha Richardsa, na zdjęciu w gazecie pokazano mnie z podpisem „Entuzjazm muzyków udzielił się wszystkim”. Uwierz – było widać ten entuzjazm!

Co obok tych wszystkich emocji i wrażeń było najważniejsze?

Że stanęłam wśród kilkudziesięciu tysięcy ludzi, którzy byli tacy jak ja. Pamiętam, że w którymś momencie tego koncertu po raz pierwszy poczułam się po prostu na swoim miejscu. Nie chciałam być nigdzie indziej.

Albo koncert Blur na Glastonbury. Mogłaś przed koncertem niczego nie wiedzieć o tym zespole, ale po nim byłaś już pewna, że to uwielbiana w Anglii grupa. Było tam 180 tysięcy ludzi, coś niesamowitego. Dzień później lider zespołu, Damon Albarn, powiedział dziennikarzom, że kiedy będzie umierał, będzie miał przed oczami właśnie ten koncert. Musisz sobie wtedy pomyśleć, że mówi to mąż, ojciec, ktoś, kto przeżył kilkadziesiąt lat życia i ma w głowie wiele scen, które mógłby chcieć sobie wyświetlać w takim momencie. Ale zarazem doskonale rozumiesz, dlaczego to powiedział.

Jak jest teraz?

Gdy jestem na koncercie i ze sceny dobiega świetny utwór, mam poczucie, że wszyscy jesteśmy dzieciakami, które skaczą i wrzeszczą. Na chwilę nie mamy twarzy i nazwisk. Jesteśmy wolni. Jest coś niesamowitego, co wytwarza się wśród tłumu, zjednoczonego nie protestem czy buntem, ale właśnie czymś tak fajnym jak muzyka.

Praca w radiu sprzyjała podobnym emocjom.

O tak. Rozmawiamy chwilę po polskich koncertach Nicka Cave’a i z nim wiąże się ważna dla mnie radiowa historia. Cave wydał po zakończeniu poprzedniej trasy koncertowej epkę. Zagrałam te utwory w „Aksamicie”, poniedziałkowej audycji w Trójce. Oczywiście natychmiast odezwali się słuchacze, wspominający w mailach swoje koncerty Cave’a. Kończy się audycja, chcę już wylogować się z komputera, wyjść ze studia i wtedy „ding!”, przychodzi ostatni list. „Pani Anno, zagrała pani przed chwilą »Jubilee Street«, które było ulubionym fragmentem warszawskiego koncertu Nicka Cave’a mojej żony. Dzisiaj ją pochowałem. To, że właśnie usłyszałem ten utwór u pani w audycji, to znak od niej, że dotarła szczęśliwie i mogę przestać się martwić”. Kurtyna.

Takie korespondencje przypominały mi, że w radiu chodzi o coś więcej niż „puszczanie” muzyki. To był wielki przywilej dzielenia się emocjami. Dzisiaj przyjemność sprawiają mi spotkania z ludźmi, którzy urodzili się w XXI w. i z mojej książki dowiadują się, kim był Kurt Cobain.

W Trójce wtedy o tym wiedzieli?

Wiesz, pracownicy i słuchacze dawnej Trójki byli grupą ludzi, którzy bardziej niż inni interesowali się światem. A jednocześnie wiele osób z tej grupy nie chciało wyjść ze swojej bańki i zobaczyć, że dorastające dziś pokolenie – nie dlatego, że jest głupie, tylko dlatego, że minęło kilkadziesiąt lat – nie ma pojęcia, kim są postaci, które dla nas tworzyły alfabet popkultury: Jim Morrison, Janis Joplin, Tina Turner. Nie wszyscy – jak w przypadku Kate Bush i „Stranger Things” – mają szanse wrócić w wielkim stylu. Poza tym zawsze ktoś musi pierwszy raz usłyszeć Beatlesów.

Kto dzięki Tobie trafił pod strzechy?

Zawsze będę miała sentyment do tego, jak rośliśmy przy Florence and the Machine. To jest wiedźma, szamanka, od pierwszego przesłuchania wiedziałam, że jest „moja”. Pamiętam nasz pierwszy wywiad z 2009 r., gdy zaczynało być o niej głośno, ale polskie media nie były nią jeszcze zainteresowane. Rozmowa odbywała się w warunkach festiwalowych, w Belgii, Flo była niezwykle ekspresyjna, cała w brzęczących bransoletkach i koralikach a tu, wiesz, radio…

Pamiętam, że skomplementowała moją bluzkę i potem długo wyrzucałam sobie, czemu jej nie sprezentowałam! (śmiech) Pierwsze słowa, które Florence wypowiedziała do polskiej publiczności, padły właśnie do mojego mikrofonu i to bardzo fajne uczucie, szczególnie gdy obserwuję dziś tłumy na jej koncertach w Polsce.

A potem, kiedy już było o niej głośno?

Kolejny wywiad zrobiłyśmy kilka miesięcy później, gdy wszystko już wybuchło. Wtedy spotkałam zupełnie inną dziewczynę – samotną, zmęczoną, jakoś w tym wszystkim szczęśliwą, ale wykończoną intensywnością zdarzeń. A potem stała się wielką gwiazdą, zbyt wielką dla polskich mediów. Oczywiście nie odpuszczałam, zasypując wytwórnię mailami. Aż któregoś dnia siedzę przy komputerze i przychodzi mail: „Możesz być jutro w Paryżu? Jest dla ciebie miejsce”. Natychmiast wydałam trzy tysiące złotych na lot i złapałam Flo w ­bardzo ­refleksyjnym momencie, gdy miała ochotę mówić. Przywiozłam tę rozmowę do radia – jedyny polski wywiad z uwielbianą w naszym kraju, sprzedającą miliony płyt artystką – i to był okropny moment, gdy kierownictwo oznajmiło, że nie będę mogła zagrać go na antenie, bo mam wadę wymowy i nie wolno mi się „odzywać”. Udało się to ostatecznie wywalczyć, bardzo dużym kosztem… Kiedyś opowiem tę historię.

To powiedz, co ciekawego dzieje się w polskiej muzyce.

Zawsze mieliśmy i mamy wciąż skrzydła w jazzie – ten nasz jazz był inny, wolny, miał w sobie słowiańską nutę. Fajne jest także to, że zostawiliśmy ­zupełnie śpiewanie po angielsku. Rozmawiamy latem, trwa kolejna trasa Męskiego Grania, dziesiątki tysięcy ludzi bawią się do muzyki polskich wykonawców. To jest jakoś pozytywne, że jeszcze… polska muzyka nie zginęła. Ludzie chcą jej słuchać, chociaż słuchają dużego kompromisu: wszystko jest „pop”.

Na przykład Sanah?

Ty to powiedziałaś! (śmiech) Sanah ma głos, który przyciąga, rozumiem ten fenomen. Edyta Górniak i Adele też mają takie głosy – nie chodzi nawet o ich piękno czy skalę, ale o to, że one natychmiast angażują i zabierają słuchaczy do swojego świata. To jedna z najtrudniejszych rzeczy w tej branży, wszystko inne oprócz tej charyzmy można sfabrykować. To było zresztą charakterystyczne dla lat 90., o których rozmawiamy – nadprodukcja barwnych osobowości.

Jak to nazwać? „Chemia”? „Przyciąganie”?

O, wiesz co, wyjaśnię to scenką z tenisa, mam bzika na jego punkcie. W finale ubiegłorocznego US Open wystąpiły dwie nastoletnie debiutantki. Pamiętam moment, gdy obie wychodzą na kort, towarzyszy im kamera, czekają, aż zostaną wywołane. Dwie młode dziewczyny, które świat poznaje właśnie na tym turnieju, przygodzie ich życia. Nikt wcześniej nie miał pojęcia, kim są. Patrzę na nie i myślę sobie: czym u licha jest ten czynnik? Nic o nich nie wiem, a doskonale rozumiem, że jedna chce po prostu wyjść i zagrać mecz, a druga skupia na sobie całą uwagę. Jeszcze nie odbiła piłki, a jest już gwiazdą. ©℗

Trzy kobiety

Wielu artystów mówi o momencie, kiedy po raz pierwszy, w telewizji czy na scenie, zobaczyło PATTI SMITH i nagle świat wywrócił im się do góry nogami, bo w jej wizerunku nic się ze sobą nie zgadzało, a zarazem wszystko było całością, nieznanym wcześniej połączeniem. Też miałam swój „moment Patti Smith”

COURTNEY LOVE była zbyt popowa dla sceny punkowej, za brzydka dla branży pop, zbyt popularna dla alternatywy. Ale nic sobie z tego nie robiła, szła po swoje, bez fałszywej skromności, bez kompromisów. W tym wszystkim wściekle inteligentna, oczytana, błyskotliwa, ale też seksowna i nieprzewidywalna.

Rośliśmy przy FLORENCE AND THE MACHINE. To jest wiedźma, szamanka, od pierwszego przesłuchania wiedziałam, że jest „moja”. Zrobiłam z nią wywiad w 2009 r. Była niezwykle ekspresyjna, cała w brzęczących bransoletkach i koralikach, a tu radio... Potem stała się gwiazdą, zbyt wielką dla polskich mediów.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka muzyczna, przez dwie dekady (do marca 2020 r.) związana była z radiową Trójką, gdzie poza prowadzeniem autorskich audycji relacjonowała największe polskie i światowe festiwale oraz przeprowadzała wywiady z ikonami muzyki, m.in. z Patti Smith,… więcej
Od 2018 r. związana z „Tygodnikiem Powszechnym”, dziennikarka i redaktorka Działu Kultury, wydawczyni strony TygodnikPowszechny.pl. W 2019 r. nominowana do nagrody Polskiej Izby Książki za najciekawszą prezentację książek i czytania w mediach drukowanych. Od… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 34/2022