Dwa dni w raju – dobrze, że nie dłużej

Jeszcze raz oglądam Casino. Maszyny do gier odpoczywają i jakby wolniej migają kolorowymi światełkami. Zaczepiam oko na czerwonym napisie, który informuje mnie, że za jednego dolara mogę wygrać dwadzieścia tysięcy.

21.09.2010

Czyta się kilka minut

Nad oceanem

Tym razem zwiedzam świat ze Zbigniewem Herbertem. Ponieważ za oknem, oprócz kawałka skrzydła samolotu i białego mleka, nie ma nic do zwiedzania, zagłębiam się w Herbercie. Szczęśliwe czasy Barbarzyńców w Ogrodzie; dziś barbarzyńców jest pełen świat. Właśnie odbyłem wycieczkę do Lascaux. Herbert jest doskonałym przewodnikiem: "Pierwsza sala (...) zawdzięcza swoją nazwę czterem wielkim bykom, z których największy ma pięć i pół metra długości. Te wspaniałe zwierzęta dominują nad stadem sylwetkowo malowanych koni i kruchych jeleni o fantastycznych rogach. Ich potężny galop rozsadza podziemia". A mój samolot, teraz nad chmurami, pokonuje przestrzeń z prędkością 763 km/godz. Wiatr czołowy 90 km/godz. Ryk silników złamany do chrapliwego drążenia dolnych części mózgu. Groty w Lascaux z prehistorycznymi malowidłami zwierząt na ścianach, ta "Kaplica Sykstyńska naszych praojców jest świadectwem ludzkiego geniuszu", dziwnego dynamizmu tkwiącego w człowieku, który każe mu migrować przez kontynenty, zdobywać przestrzenie i tworzyć naukowe teorie.

Prehistoryczne malowidła na ścianach różnych grot rozsianych po świecie (ile zaginęło bezpowrotnie, a ile jeszcze uda się odkryć?) są pierwszymi próbami "oswajania świata". Tajemnicza, obca rzeczywistość, rozpoczynająca się zaraz za zakończeniami naszych zmysłów i rozciągająca się aż do... Im dalej, tym głębszy mrok. To, co zdołamy z tego mroku wydrzeć, przetłumaczyć na własne kategorie i jakoś zarejestrować, staje się przez to zawłaszczone i, być może, zaprzęgnięte do naszej służby. Przedłużeniem malowideł z Lascaux są nasze dzisiejsze teorie naukowe. Z obszaru nieznanego wydobywamy kawałek rzeczywistości, wyławiamy go, chwytając w sieć naszych pojęć i innych poznawczych narzędzi - to, co udaje się zagarnąć. Do wyłowionego dopasowujemy inne nasze narzędzia (np. matematyczne struktury), udoskonalamy je (jeżeli zachodzi taka potrzeba) i ponownie zapuszczamy sieć, trochę głębiej, jeżeli to tylko możliwe.

Ale jest różnica w porównaniu z malowidłami z Lascaux. Tam "oswajanie rzeczywistości" odbywało się w psychice prehistorycznego artysty. Namalowany byk stawał się mniej groźny, bo "został już namalowany". Oswajanie miało wymiar mityczny. Nasze dzisiejsze naukowe teorie też mają coś z tego wymiaru, ale jest to ich cecha trzeciorzędna, nieistotna. Istotne jest to, że naukowe teorie dają nam władzę nad rzeczywistością. Ciężsi od powietrza, lecimy jednak nad oceanem. Coraz bliżej do Nassau.

Nassau

Pierwsze wrażenie to lotnisko, nawet zanim koła dotknęły pasa startowego. Niskie, pobielane budynki. Wrażenie bałaganu. Byle jak poustawiane samoloty. Na ogół małe, śmigłowe, do przelotu między wyspami. Mieszanina nowoczesnych z istnym muzeum. Uwagę zwraca duży Douglas DC 3, kartka z historii pasażerskiego lotnictwa. To one budowały zręby pasażerskiego lotnictwa w 30. i 40. latach poprzedniego stulecia. Czytałem, że w Trzecim Świecie jeszcze niekiedy są w czynnej służbie. A ten, tu przede mną, stoi dumnie z nosem zadartym do góry (bo to jeszcze tail trigger), silniki pracują, szykuje się do startu.

Już jestem w hali przylotów. Na podwyższeniu gra tubylcza orkiestra. Rytm delikatny, przyjemny - raczej słychać Jamajkę niż Czarną Afrykę. W kolejce przed kontrolą paszportów dwa razy zjawił się urzędnik w kwiaciastej koszuli i zapewniał każdego z osobna, że im (gospodarzom wyspy) jest bardzo miło, iż mogą służyć gościną, i życzą przyjemnego pobytu na Bahamach. Widać, że żyją tu z turystów, bo wszędzie są bardzo miło, prawie serdecznie, uprzejmi.

Po przejściu granicy, czyli po opieczętowaniu paszportu, wrażenie chaotyczności i prowizorki wzmaga się. Czarnoskóry policjant w białym uniformie natychmiast przywołał mi taksówkę. Duży, wygodny samochód, ale wewnątrz fotele wymagają nowej tapicerki, pasy bezpieczeństwa nie działają, kierownica obdrapana. Szczęśliwie silnik pracuje bezbłędnie. Kluczymy wąskimi uliczkami Nassau (bo i tu są roboty drogowe), płacimy dolara za przejazd mostem na wyspę Paradise i zajeżdżamy przed hotel Atlantis, Coral and Beach Towers - bo hotel składa się z kilku gigantycznych Towers, właściwie niezależnych hoteli. I tu zaczyna się inna historia. Lepiej poprosić Herberta o pomoc.

W lipcu 1959 r. Zbigniew Herbert przyjechał do Paestum i stanął przed ruinami doryckiej świątyni. Ale "świątyni doryckiej obce jest słowo ruina (...) Bęben kolumny zaryty w piach, oderwana głowica, mają doskonałość skończonej rzeźby". Dlaczego tak jest? Wydaje się, że Herbert dotarł do sedna sprawy: "Piękno architektury klasycznej da się ująć w liczby i proporcje poszczególnych elementów w stosunku do siebie i całości. Świątynie greckie żyją pod złotym słońcem geometrii. Matematyczna precyzja unosi te dzieła jak okręty nad fluktuacjami czasów i gustów. Trawestując zdanie Kanta o geometrii, można powiedzieć, że sztuka grecka jest sztuką apodyktyczną, narzucającą się koniecznością naszej świadomości".

Stojąc przed kolosem hotelu Atlantis, nic się nie narzuca mojej świadomości. Po prostu zmysły (z pewnym niedowierzaniem) rejestrują to, co do nich dociera. I tu jest cała masa rzeczowej matematyki (bez niej całość rozleciałaby się w gruzy), ale to nie abstrakcje greckiej geometrii, lecz brutalne prawa statyki w służbie niewybrednych gustów.

Wewnątrz zaczyna się Paradise. Fontanny z delfinami zamarłymi w betonowym bezruchu, bary i sklepy, różnorodne restauracje, wielkie i bajecznie kolorowe (choć zanurzone w półmroku) kasyno. Przy każdej ruletce obietnica wejścia do nieba i wszędzie tłumy chwilowych mieszkańców raju: jedni półnadzy, wracają z kąpieli, inni wystrojeni (często także półnadzy, tylko trochę inaczej) udają się na wieczorny dancing lub dyskotekę.

Mój pokój - oaza wypoczynku. Średni standard hotelowy, ale mam wszystko, czego mi potrzeba. Klimatyzacja działa niezawodnie - ważne, bo jesteśmy przecież w tropiku. Rajską przyjemnością jest prysznic po podróży lub po całym dniu intensywnej pracy, która głównie polega na słuchaniu długich przemówień i nudnych sprawozdań. Ale i pod prysznicem trzeba uważać, bo kran trzyma się na słowo honoru. I tylko przez duże balkonowe okno zagląda kawałek prawdziwego raju (zieleń prawie wchodzi do oczu). Tuż pod balkonem sadzawka, a właściwie coś w rodzaju sztucznej rzeczki, o szafirowym, drgającym dnie. Przez gąszcz tropikalnych liści widać morze, aż do horyzontu. Też zielone, ale o zupełnie innym odcieniu.

Jeszcze jeden spacer po niekończących się korytarzach, ulicach właściwie, zespołu hotelowego Atlantis. Na zewnątrz 40 stopni skutecznie odstrasza od wycieczki wśród palm, ale tu, wewnątrz, mam przyjemny klimat znad Zatoki San Francisco. Jeszcze raz oglądam Casino. W porze lunchu jest trochę mniej zwolenników hazardu. Maszyny do gier odpoczywają i jakby wolniej migają kolorowymi światełkami. Zaczepiam oko na czerwonym napisie, który informuje mnie, że za jednego dolara mogę wygrać dwadzieścia tysięcy. Maszyna wyraźnie zdegustowana, że nie znajduje we mnie cienia zainteresowania. Błądzę po twarzach ludzi, ale z kolei one odpłacają mi całkowitą obojętnością. Ludzie pochyleni nad stołami do gry są całkowicie utopieni w losowej orgii liczb. Czarni krupierzy i czarne krupierki (obie płcie prawie fifty-fifty, wszyscy ubrani kolorowo) skupieni w pozornej obojętności i tylko ich szybkie dłonie jakby pływały po taliach kart lub słupkach żetonów. Chyba z ulgą wychodzę z półcienia kasyna na jasne korytarze. Drogie sklepy jak na handlowych ulicach dużych miast (kasyno jest jakby placem wśród tych ulic). Jak dobrze, że mi tego wszystkiego nie potrzeba! Może kupiłbym jakiś lokalny drobiazg na prezent, ale na pewno nie tu. Jeżeli ceny świadczyłyby o elegancji, to hotele Atlantis powinny dyktować modę dla całego świata. Dwa dni w disneylandowym raju; dobrze, że nie dłużej.

Nassau, lotnisko

Uprzedzono nas, że na Międzynarodowym Lotnisku Nassau wszystko odbywa się w zwolnionym tempie, zwłaszcza w niedzielę, kiedy personelu jest mało. Przyjechaliśmy więc wcześniej (do Londynu podróżuję razem z prof. Russellem Stannardem), tymczasem na lotnisku pustki. Tak właśnie można sobie wyobrażać lotnisko na jakiejś zagubionej wyspie. Jeden sklep z pamiątkami, w którym nic godnego uwagi nie ma. Kilku czarnych pracowników snuje się bez widocznego celu. Przywiędłe rośliny tropikalne w donicach. Wolę to niż nowoczesne fabryki do startowania.

Na karcie pokładowej dumny napis: "Gate B26". Ale są tu tylko dwie Gates: A i B.

Nad oceanem

Droga powrotna odbywa się w nocy. Jakby nie dosyć podróży, jeszcze kilka wycieczek z Herbertem po południu Francji i jej historii. Krucjata przeciw albigensom, zagłada templariuszy, studia gotyckich katedr. Katedry są zachwycające, jak mistyczne uniesienia strzelające w niebo. Ale potem, w epoce baroku, uznano gotyk za przejaw barbarzyństwa. Napoleon III w okolicy Paryża wyburzył ich 140. Gusta się zmieniają. Czy hotel Atlantis (bliźniaczy znajduje się w Dubaju) stanie się kiedyś podręcznikowym przykładem modnego smaku...? Znowu pokonywanie - i to zaledwie po dwu dniach - kolejnych stref czasu robi swoje. Po jakimś czasie przed sobą mam już tylko coraz bardziej mętny ekran telewizora, na którym malutki samolocik niezmordowanie przedziera się naprzód. Wysokość 36 000 stóp, odległość to destination 34 783 mile morskie...

Czerwiec, 2010

Ks. Michał Heller (ur. 1936 r.) jest teologiem, kosmologiem i fizykiem. Specjalizuje się w filozofii i historii nauki, ogólnej teorii względności, kosmologii relatywistycznej oraz relacjach między nauką a teologią. Wieloletni współpracownik Watykańskiego Obserwatorium Astronomicznego, fundator Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych. W 2008 r. uhonorowano go Nagrodą Templetona, przyznawaną za pokonywanie barier między nauką a religią. Napisał kilkadziesiąt książek, m.in. "Dylematy ewolucji" (1990), "Kosmologia kwantowa" (2001), "Jak być uczonym" (2009). Stale współpracuje z "Tygodnikiem Powszechnym".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kosmolog, filozof i teolog. Profesor nauk filozoficznych, specjalizuje się w filozofii przyrody, fizyce, kosmologii relatywistycznej oraz relacji nauka-wiara. Kawaler Orderu Orła Białego. Dyrektor, fundator i pomysłodawca Centrum Kopernika Badań… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2010