Bliski Zachód - Daleki Wschód

Przez wieki używania języka nagromadziła się w nim ogromna wiedza o naturze świata. Czy świat Japończyków jest inny niż ten, w którym żyją mieszkańcy Europy? W językach europejskich wszystko można wyrazić za pomocą ok. 30 znaków. By wyrazić wszystko w języku japońskim, trzeba by się go uczyć przez całe życie.

04.04.2004

Czyta się kilka minut

 /
/

Całonocny lot należy do tych przykrych rzeczy, które się lubi. Samolot jest wielki (Airbus 340-300), ale każdy centymetr sześcienny został w nim przemyślnie zagospodarowany. Fotel wygodny, ale nie ma się ani odrobiny więcej miejsca niż to, co niezbędne. Gdy zmęczenie i senność zaczną ogarniać, coraz częściej trzeba zmieniać pozycję, by zapewnić ciału minimum komfortu. Za to wokoło dzieją się ciekawe rzeczy.

Nocny lot

Tym razem lecimy na wschód, a więc naprzeciw nocy. Bardzo wcześnie wjeżdżamy w mrok. Na ręcznym zegarku jeszcze ciągle godzina popołudniowa, a tu - w lokalnych współrzędnych samolotu - już ciemno od paru godzin. Ogromne cielsko Rosji powoli przesuwa się pod skrzydłami. Pustka. Gwiazd na niebie jest więcej niż świateł na ziemi spowitej nocną ciemnością. Za Uralem gęste chmury zrównują ciemność nieba z ciemnością ziemi. Nie widać już nic. Nie ma innego wyjścia, trzeba spojrzeć na ekran pokładowej telewizji. Linie lotnicze prześcigają się w traktowaniu swoich pasażerów jak stada baranów. Filmy specjalnie produkowane do długich lotów muszą być: długie (tzn. rozwlekłe), głupie (po prostu) i (zazwyczaj) pełne prymitywnej bijatyki. Odkryłem dość skuteczną strategię ich oglądania: jeżeli wyłączyć głos w słuchawkach, można się z obrazów domyślać nieco mądrzejszej akcji niż jest w istocie.

Ranek wstaje również w przyspieszonym tempie. Nad Pekinem jest jeszcze ciemno, ale wkrótce jasna linia od wschodu przebija matowość chmur. Linia rozszerza się, staje się już całkiem wyraźną poświatą, ale dopiero nad Koreą zostawiamy noc zdecydowanie za sobą. Poprzez chmury zaczynają się przebijać najpierw szczyty gór, a potem płachetki ziemi i morza. Już widać zarysy japońskich wysp. Mapa z mojego atlasu. Tyle że powiększa się coraz bardziej. Zaczynamy schodzić do lądowania. Cztery minuty przed czasem koła samolotu dotykają pasa startowego w Osace.

Wiedziałem, że lotnisko Kansai jest zbudowane na sztucznej wyspie, ale uderzyła mnie jej wielkość. Nie tylko pas startowy i terminal, lecz także wszystko, co zwykle jest wokół dużego portu lotniczego. Rozglądam się wokoło. Lotniska na całym świecie są do siebie podobne: szkło, aluminium, ruchome schody, kolejka łącząca odległe części terminalu. Tylko napisy swoją innością rzucają się w oczy. Egzotyczne znaki niezrozumiałe dla przybysza z Zachodu. Wprawdzie co kilkanaście sekund gasną, by na krótko zrobić miejsce swoim angielskim odpowiednikom, ale to one dominują, to one są tu u siebie w domu.

Potem jechałem szybką kolejką “Haruka" do centrum Osaki. Znowu zafascynowany wpatrywałem się w elektroniczne znaki umieszczone nad przejściem do następnego wagonu i oznajmiające nazwę kolejnej stacji. Seria niezrozumiałych symboli, a potem angielski napis: “We will soon make a brief stop at Tennoji". Próbowałem przypisać nazwie “Tennoji" odpowiadające jej znaki. Udało mi się zidentyfikować tylko jeden. Później dowiedziałem się, że odgadłem trafnie, a znak, który czyta się “Ten" znaczy “niebo". Cała nazwa “Ten-ô-ji" znaczy “Niebo świątynia króla".

Konduktor przeszedł przez wagon. Gdy zbliżył się do przejścia wiodącego do następnego wagonu, odwrócił się, wyprostował i skłonił się pasażerom. Jestem w Japonii.

Jak zapamiętać kanji?

Typowym produktem kultury Zachodu jest filozofia analityczna. Opiera się ona na założeniu, że badając logikę języka, można odkryć logikę świata. Nic bardziej oczywistego niż to założenie. Jeżeli język powstał przez kontakt ze światem, to w jakimś sensie ten świat odzwierciedla. Przez wieki używania języka nagromadziła się w nim ogromna wiedza o naturze świata. Możemy ją wydobyć na wierzch, poddając język drobiazgowej analizie. Co więcej, wydaje się, że jest to jedynie możliwa metoda uprawiania filozofii w sposób ścisły. Do analizy języka można bowiem zastosować precyzyjne narzędzia logiki i jej rozlicznych zastosowań. Ale już pierwszy kontakt z językiem japońskim nasuwa niepokojące pytania: Czy filozofia analityczna mogłaby się narodzić w Japonii? I gdyby się narodziła, czy byłaby taką samą filozofią jak filozofia analityczna Zachodu (lub przynajmniej podobna do niej)? A może świat Japończyków jest inny niż świat mieszkańców Europy?

Język pisany łatwiej poddaje się analizie niż język mówiony. Odnośnie języka japońskiego natychmiast pojawia się problem wielości. W 1946 r. japońskie Ministerstwo Edukacji przygotowało zestaw 1850 znaków kanji, których trzeba uczyć w szkołach. W 1981 r. do tej listy dodano jeszcze 95 znaków. Są to tylko znaki podstawowe. Ich znajomość nie wystarcza do tego, by zrozumieć przeciętną powieść. We wstępie do “Rozmówek japońskich" przeczytałem, że podobno - bo naprawdę nikt chyba tego nie policzył - wszystkich znaków kanji jest ok. 48 000, ale rzadko używa się więcej niż 10 000 spośród nich. W językach europejskich wszystko można wyrazić za pomocą ok. 30 znaków. By wyrazić wszystko w języku japońskim, trzeba by się go uczyć przez całe życie. A i to mogłoby się okazać za mało. (Oprócz kanji, które jest pismem pojęciowym, istnieją jeszcze w japońskim dwa “alfabety" sylabiczne: hiragana i katakana). Czy więc świat Japończyka jest zasadniczo inny od naszego świata?

W pierwszym dniu mojego pobytu w Japonii wpadła mi w ręce książka przeznaczona dla tych, którzy już w pewnym stopniu opanowali kanji, ale mają kłopoty z zapamiętywaniem znaków. Autor (James W. Heising) usiłuje zrekonstruować coś na kształt reguł budowania znaków ze znaków bardziej podstawowych. Jego celem jest wyrobienie u czytelnika czegoś, co nazywa imaginative memory - wyobrażeniową pamięcią. To ona ma mu w jakimś sensie zastąpić sztywne reguły składni europejskich języków (z tym, że europejska składnia dotyczy budowania zdań z poszczególnych wyrazów, podczas gdy wyobrażeniowa pamięć - konstruowania pojedynczych znaków). Autor wyjaśnia, że wyobrażeniowa pamięć polega na pewnej zdolności przywoływania obrazów stworzonych przez nasz umysł, bez odwoływania się do jakichkolwiek bodźców wizualnych, obecnych lub przeszłych. Pamięcią wyobrażeniową posługujemy się na przykład wtedy, gdy przypominamy sobie sny. Chodzi o to, żeby rozłożyć dany znak kanji na bardziej podstawowe elementy, z każdym z tych elementów połączyć własny obraz wyobrażeniowy, a następnie z tych “elementarnych obrazów" utworzyć “obraz całościowy", który kojarzyłby się ze znaczeniem całego symbolu. Ale zarówno zasady rozkładu symbolu na bardziej podstawowe znaki, jak i sposób kojarzenia odpowiadających im obrazów, nie mają nic wspólnego z akademicką logiką. Ażeby sobie pomóc, można opowiedzieć historyjkę, która nie tyle odzwierciedla etymologię znaku, ile raczej przedstawia wyimaginowane zdarzenie, scalające składowe obrazy w całość. Jeśli jest tu jakakolwiek logika, to wymykająca się sformalizowaniu logika rytmu, w jakim pracuje twórczy umysł człowieka. Co więcej, nawet ta logika bywa często zaburzana historią języka i przypadkowymi zawirowaniami dziejów.

Rozpatrzmy bardzo prosty przykład. Symbol kanji oznaczający rybę (sakana) można rozłożyć na trzy proste znaki, które oznaczają: 1) związać, nanizać (bound up), 2) pole ryżowe, 3) ogień do gotowania. Naturalne obrazy, odpowiadające tym wyrażeniom należy scalić przy pomocy następującego opowiadania: “Ryba została złapana i nanizana na linę wraz ze swoimi towarzyszkami niedoli. Rybak wraca do domu, patroszy ją, a następnie wyrzuca wnętrzności na pole ryżowe, aby je użyźnić. W końcu stawia rybę na ogniu i gotuje." W ten sposób znaczenie całego znaku winno być zapamiętane.

Kanji i Galileusz

Dziwnymi drogami chodzą nasze myśli. Kojarzenie idei - na zasadzie podobieństwa lub kontrastu, luźnego zestawienia lub szczątkowych reguł wynikania - prowadzi intuicję nieoczekiwanymi szlakami ku wynikom, które zaskakują, bawią, niekiedy szokują nie tylko innych, lecz także samego autora. Einstein mówił o “swobodnej twórczości ludzkiego umysłu". Leży ona u podstaw sztuki, wielkich dzieł literatury, ale także teorii naukowych. Dopiero potem przychodzi praca porządkująca, która - w przypadku naukowych teorii - ujmuje wszystko w matematyczne wzory i łańcuchy logicznego wynikania. Kanji jest gigantyczną próbą uregulowania rwącego potoku ludzkiej myśli i wyobraźni, sformalizowania tego, czego sformalizować się nie da. Dlatego w kanji, podobnie jak w ludzkiej wyobraźni, nie ma żadnych reguł. Trzeba wszystkiego uczyć się na pamięć.

Gdy znaki stają się coraz bardziej skomplikowane, układanie historyjek ilustrujących kompozycję całości z prostszych elementów, przekształciłoby się w pisanie nowelek. W drugiej części książki o kanji zmienia się więc strategia. Autor podsuwa tylko krótką intrygę (plot), która ma dawać wgląd w strukturę symbolu. Student sam powinien rozłożyć symbol na prostsze elementy i opowiedzieć sobie odpowiednią historię.

Symbol oznaczający “spadanie" jest średnio skomplikowany. Odpowiadająca mu “intryga" brzmi: “gdy w o d a spada, rozpryskuje się i bryzga; gdy spadną płatki k w i a t u, unoszą się łagodnie w powietrzu. Każda rzecz ma swój rodzaj spadania". Prostsze elementy symbolu to woda, kwiat, każdy. Z nich trzeba skomponować całość, która znaczy “spadanie".

Porównajmy to misterne dzieło sztuki z prawem swobodnego spadku, sformułowanym przez Galileusza - z prawem, które leży u podstaw mechaniki klasycznej: “Wszystkie ciała spadają w polu grawitacyjnym z jednakowym przyspieszeniem, niezależnie od swojego składu chemicznego i budowy". Prawa tego uczą się dziś dzieci w szkole (także japońskie) i najczęściej “okrasza się" im je historyjką o krzywej wieży w Pizie i o doświadczeniach Galileusza. Potem przyszedł Newton i wykazał, że prawo swobodnego spadku wynika z teorii powszechnego ciążenia, która mówi, że dwa ciała przyciągają się z siłą proporcjonalną do iloczynu ich mas i odwrotnie proporcjonalną do kwadratu odległości pomiędzy nimi. Tu nie potrzeba żadnej historyjki. Wystarczy prosty wzór matematyczny, z którego można wyliczyć nie tylko ruch planet czy galaktyki, lecz również - po wprowadzeniu dodatkowych współczynników tarcia i oporu powietrza - ruch strumienia wody lub płatka kwiatu w lekkiej bryzie.

Świat, w którym żyjemy, nie mógłby podlegać logice kanji. Istnienie ma naturę matematyczną. Dlatego zmatematyzowana fizyka odnosi takie sukcesy w badaniu świata. Tylko człowiek został obdarzony przywilejem irracjonalności. Świat jego myśli może wznosić się ponad prawidła logiki i tworzyć własne światy, w których rządzi intuicja i jego wolne dekrety. Z punktu widzenia matematyki są to elementy chaosu. I tu przestroga - dziś wiemy, że nawet chaos można zmatematyzować.

Buty i elektronika

W 966 r. buddyjski mnich Shoku doznał oświecenia od Boga Mądrości i Rozumu na górze Shosha koło Himeji i tam założył świątynię Engyoi. Do dziś panuje wiara, że kto wspina się na tę górę, zostanie oczyszczony na duchu i na ciele.

Na górę wyjechaliśmy, jak wszyscy inni, kolejką linową. Gdy tylko wagonik oderwał się od pomostu, przed naszymi oczami roztoczyła się niezwykła panorama: wynurzające się z zamglonej zatoki cienie kilku wysp, zarys linii brzegowej złamanej nerwowymi błyskami latarni morskiej. I bezmiar miasta, a właściwie trzech miast zlewających się w jedno: bliżej Himeji, potem Kobe, a za nimi gdzieś w dali - Osaka. Ze środka monotonnej płaszczyzny tej wielkiej trój-metropolii wyłaniają się - nieoczekiwanie, jakby nie na swoim miejscu - wzgórza porośnięte zielonym lasem.

Przy wejściu na obszar świątynny pielgrzymów i turystów wita mnich buddyjski (do dziś mieści się tu znane centrum kształcenia buddyjskich duchownych). Długi spacer alejkami w lesie. Na przechodzących niewidzącymi oczami spoglądają posążki Buddy. Liczne “poboczne świątynie" (subtemples - jak głosi angielski przewodnik) harmonijnie wkomponowane są w las i nierówności terenu. Główna świątynia jest imponująca, wielokondygnacyjna, drewniana, o koronkowej architekturze. Wewnątrz mieszanina wschodniej kontemplacji i turystycznego blichtru. Zapach kadzidła (można kupić kadzielną pałeczkę i umieścić w specjalnym pojemniku), monotonny śpiew mnicha za przepierzeniem, kilka osób zgiętych w modlitewnej postawie. Zaraz obok, w tym samym pomieszczeniu, stoiska z dewocjonaliami. Można kupić amulety na różne okazje lub uchwyty do kluczy z podobiznami lokalnych świętości.

Usiłuję wyprowadzić się z roli zewnętrznego obserwatora. Jest to świątynia Boga Mądrości i Rozumu - Transcendencja, która wcieliła się w różne obrazy. A oświecenie-iluminacja to próba wzniesienia się ponad konkret obrazu. Gdy to piszę, przychodzi mi na myśl ogromny sklep z urządzeniami elektronicznymi, w którym byliśmy poprzedniego dnia. Też swojego rodzaju świątynia Rozumu, ale świątynia zdegradowana - nie samym faktem wyprodukowania tylu bardzo użytecznych i tylu całkiem niepotrzebnych “gadżetów", ale tym, że nikt nie próbuje tu wyjść poza wtopienie się w świat konkretu. A przecież wystarczy chwila refleksji i kilka znaków zapytania, by sklep elektroniczny zamienił się w prawdziwą świątynię Rozumu.

Wchodząc do świątyni na górze Shosha, zsunąłem z nóg buty i zostawiłem je pod kolumną przy schodach, obok dziesiątków innych par obuwia. Gdy wychodziłem, już ze szczytu schodów zauważyłem, że wszystkie buty zostały równo ułożone w szeregi i czekają na swoich właścicieli.

Literatura i idole

Dobry przekład z języka japońskiego na któryś z języków europejskich jest rzeczą trudną, niekiedy wręcz niewykonalną. Na przykład mistrz japońskiego pióra potrafi wykorzystać piękno znaków pisanych jako swojego rodzaju grafikę, kompozycyjny element literackiego tekstu. Oczywiście musi to zostać zaprzepaszczone w najlepszym przekładzie. Między innymi i z tego powodu tzw. “Gotyckie Opowiadania" Izumi Kyoka (1873-1939) długo czekały na swój angielski przekład. Dokonał go dopiero w 1992 r. Charles Shiro Inoue. Zanotowałem te dane nie dlatego, żebym chciał pisać traktat o literaturze japońskiej, lecz w związku z wycieczką do buddyjskiej świątyni na górze Shosha.

Intelektualiści Zachodu są często zafascynowani buddyzmem - myślę, że z racji jego bardzo abstrakcyjnego charakteru. Ale zetknięcie z buddyzmem w Japonii uderza wielością mitów i folklorystycznych zabobonów - znany w każdej religii kontrast między tym, co istotne, a prymitywizmem konkretnych form. Po wycieczce na górę Shosha często wracałem myślą do tego tematu. I oto w opowiadaniu “One Day in Spring" z gotyckiego cyklu Kyoki znalazłem ciekawy komentarz.

W rozmowie z wędrowcem kapłan stawia pytanie: “Jeżeli posąg jest dobrze zrobiony, ludzie myślą, że jest dziełem sztuki rzeźbiarskiej. Możliwe, że - jak twierdzisz - buddyzm kiedyś zakwitnie. Ale co stanie się z idolami? Co z nimi zrobisz? Jeśli wszyscy uwierzymy, co stanie się z tymi, którzy czczą obrazy Buddy? To kwestia zasadnicza. Oczywiście byłoby dobrze, gdyby ludzie, podobnie jak ty, dostrzegali różnicę między buddyzmem a kultem idoli. Początkowo myślałem, że widzisz w nich [w idolach] tylko dzieła sztuki".

Wędrowiec odpowiada: “Ale co byśmy poczęli bez idoli? W co moglibyśmy wierzyć, nie mając obrazów? Twoim błędem, panie, jest to, że nazywasz je idolami. One mają imiona. Każdy z nich: Shaka, Monju, Fugen, Seishi, Kannon. To są ich imiona. To samo z ludźmi. Obcy nic dla nas nie znaczą. Ale nadajmy im imiona. Wraz z nadaniem imienia ktoś staje się ojcem, matką, bratem, siostrą. Czy traktujemy ich jak obcych? Podobnie z idolami. Jeżeli są tylko idolami, nic dla nas nie znaczą. Ten tu w twojej głównej sali nosi imię Kannon. Czyż nie wierzymy w niego?".

***

Jutro wracam do Europy. Zatrzymałem się w Kansai Airport Washington Hotel, ażeby zdążyć na poranny lot Lufthansy. Mój pokój znajduje się na jedenastym piętrze. Widzę morze kolorowych świateł. Niektóre poruszają się. Zawsze parami - to światła samochodów. Od czasu do czasu przez tę iskrzącą panoramę przewija się różaniec małych światełek - szybki pociąg pędzi do swego przeznaczenia. W moim hotelowym pokoju na nocnej szafce, obok Nowego Testamentu, leży “Nauczanie Buddy" (obie książki w japońsko-angielskiej wersji). Otwieram tę drugą na chybił-trafił i czytam: “Narodziny idą w parze ze śmiercią. Szczęście z nieszczęściem. Dobre rzeczy następują po złych. Człowiek powinien to brać pod uwagę. Ludzie głupi boją się nieszczęścia i dążą do pomyślności. Jednakże Ci, którzy poszukują Oświecenia, muszą wznosić się ponad jedno i drugie i uwalniać się od ziemskich przywiązań".

Ks. Michał Heller jest profesorem filozofii Papieskiej Akademii Teologicznej, rektorem Instytutu Teologicznego w Tarnowie, członkiem Watykańskiego Obserwatorium Astronomicznego. Zajmuje się kosmologią, filozofią, historią nauki i relacji między nauką a teologią. Jest autorem lub współautorem kilkudziesięciu książek. Stale współpracuje z “Tygodnikiem Powszechnym".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kosmolog, filozof i teolog. Profesor nauk filozoficznych, specjalizuje się w filozofii przyrody, fizyce, kosmologii relatywistycznej oraz relacji nauka-wiara. Kawaler Orderu Orła Białego. Dyrektor, fundator i pomysłodawca Centrum Kopernika Badań… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2004