Dotknięcie obrazu

Wystawy Marka Rostworowskiego miały charakter totalny, łącząc historię sztuki z publicystyką i traktatem filozoficznym. Dzieła przemawiały w nich swoimi wartościami plastycznymi i historycznymi, ale stawiały także pytania teraźniejszości, nierzadko bolesne. I domagały się odpowiedzi.

08.05.2006

Czyta się kilka minut

Marek Rostworowski /fot. z archiwum rodzinnego /
Marek Rostworowski /fot. z archiwum rodzinnego /

W roku jego śmierci studiowałam historię sztuki. Nigdy nie poznałam go osobiście, ale - jak większość studentów tego kierunku - rozpoznawałam dynamiczną, chłopięcą sylwetkę starszego już pana i wiedziałam o nim sporo. Wiedziałam, że był synem znanego dramaturga Karola Huberta Rostworowskiego. Że w czasach pierwszej "Solidarności" znalazł się w hali Olivii, a w grudniu 1981 roku uczestniczył w Kongresie Kultury Polskiej przerwanym przez stan wojenny. Że sprawował funkcję kuratora Muzeum Czartoryskich i ministra kultury w rządzie Jana Krzysztofa Bieleckiego. Że był członkiem Prezydenckiej Rady do Spraw Stosunków Polsko-Żydowskich i przewodniczył Radzie Programowej Fundacji im. Tadeusza Kantora. Przede wszystkim wiedziałam jednak, że był entuzjastą.

Tym entuzjazmem potrafił zarażać - i to nawet na odległość. Dowodem wystawa "Polaków portret własny" w krakowskim Muzeum Narodowym (1979) - monumentalne, autorskie dzieło Rostworowskiego. Róża Książek tak o niej pisze w księdze "Ad Leones", przygotowanej na dziesiątą rocznicę śmierci wielkiego muzealnika: "Autor przemawiał do widzów kontrastami. Najbardziej wyraziste było zestawienie »dziś« i »wczoraj«, które ukazywało naszą obecną słabość, czyli pasywność, wynikającą najczęściej ze zbyt zawężonego horyzontu poznania". Zapamiętałam nie tylko kończące wystawę zwierciadło umieszczone przy otwartych drzwiach, ale także tłumy kłębiące się przed gmachem Muzeum. Kto wie, jaką rolę "Polaków portret własny" - nakreślony tuż po wyborze Karola Wojtyły na papieża, tuż przed Sierpniem - odegrał w narodowym katharsis?

I druga, rzadziej wspominana wystawa: "Żydzi - Polscy". Pozostała po niej nie tylko znakomita książka "Żydzi w Polsce. Obraz i słowo" (wydana zresztą na fatalnym, jeszcze "kryzysowym" papierze). Zrealizowana w momencie przełomu 1989 roku, rozpoczynała nowy etap polskiej debaty na "tematy żydowskie". Tak jak słynny tekst Jana Błońskiego "Biedni Polacy patrzą na getto", opublikowany dwa lata wcześniej w "Tygodniku Powszechnym". Dziś, gdy powstają już doktoraty na temat dialogu polsko-żydowskiego, warto zastanowić się nad tym, jaki wpływ na jego przebieg miała myśl Rostworowskiego.

Jego wystawy miały charakter totalny, łącząc historię sztuki z publicystyką i traktatem filozoficznym. Dzieła sztuki przemawiały w nich swoimi wartościami plastycznymi i historycznymi, ale stawiały także pytania teraźniejszości, nierzadko bolesne. I domagały się odpowiedzi. Czy nie powinniśmy zapytać, dlaczego dziś polskie prezentacje muzealne nie mają już tego waloru?

Jakąś wskazówką może być wspomnienie Janusza Wałka, kustosza Muzeum Czartoryskich i wieloletniego współpracownika Rostworowskiego: "Pierwszy poważniejszy muzealny kontakt z Panem Markiem miałem przy okazji zdawania »egzaminu« z wiadomości o galerii obrazów, w związku z czekającym mnie wkrótce oprowadzaniem wycieczek. Okazało się wtedy, że o malarstwie można mówić nie tylko językiem szkolnym, sztywnym i nasączonym różnymi sloganami, ale także językiem zwyczajnym, dla każdego zrozumiałym, i że w obrazach można widzieć nie tylko »kompozycję opartą na układach diagonalnych«, ale przede wszystkim artystę - uważnego obserwatora i komentatora rzeczywistości - i że z obrazów - jeśli potrafi się z nich coś naprawdę wyczytać - można budować fascynujące opowieści o świecie i człowieku".

Takie też były jego książki. "Gry o Damę" - niezwykła opowieść o pożądaniu, prowadzącym do grabieży, wędrówek i zawłaszczeń obrazu - wiele mówiły o prywatnym sentymencie Marka Rostworowskiego, który podobno każdego 8 marca stawiał przed dziełem Leonarda bukiet tulipanów. "Rembrandta przypowieść o miłosiernym Samarytaninie" to książka, która sama w sobie jest przypowieścią - o pierwotnym, niczym nieuprzedzonym i dlatego właśnie uruchamiającym wyobraźnię dotknięciu sztuki. Być może fotografia - bo i taką działalnością zajmował się autor obydwu książek - pomagała mu patrzeć na sztukę poprzez wrażenia.

Rostworowski nie miał bowiem duszy klasycznego akademika. Historia sztuki była dla niego doświadczeniem wolności. Może dlatego, nawet jako minister, nie lubił komunikować się ze współpracownikami za pomocą pism urzędowych, wystawy zaś przygotowywał w pozornym bezładzie, bez scenariusza przymierzając obiekty do ścian. I dlatego wybierał: Rembrandta, Norwida, Picassa, Kantora...

Podobnym doświadczeniem wolności musiała być dla niego Piwnica pod Baranami, w której bywał regularnie od 1962 roku. Joanna Olczak-Ronikier, kronikarka kabaretu i sąsiadka Rostworowskiego z ulicy Gontyna, pisze: "Ludzie, których połączyła miłość do Piwnicy, pochodzili z najrozmaitszych parafii środowiskowych i zawodowych. Ale wszyscy mieli jedną cechę szczególną. Mniej lub bardziej uświadomione poczucie, że zabawa potrzebna jest duszy jak powietrze. Dodaje skrzydeł, lekkości, przenosi w inną rzeczywistość. Bez radości zabawy ludzka egzystencja wydaje się szara i nudna. Nie moją sprawą jest analizowanie dorobku Marka Rostworowskiego i wyliczanie jego zasług dla polskiej kultury. Ale wydaje mi się godne podkreślenia, że jako prawdziwy artysta nie uznawał podziału ludzkich działań na sprawy poważne i niepoważne. Pewnie stąd brały się lekkość i wdzięk jego artystycznych poczynań. Niezależnie od tego, jak bardzo bywał zajęty i jak wielka była ranga przedsięwzięcia, nad którym pracował, nigdy nie żałował czasu na tzw. głupstwa". Poważny muzealnik i naukowiec, na użytek piwnicznych szaleństw przemieniał się w Mikołaja Zyblikiewicza, krakowskiego prezydenta sprzed wieku, albo biskupa Tomickiego uczestniczącego w uroczystościach Hołdu Pruskiego.

Sąsiadów z Gontyny - ulica o tej nazwie znajduje się w Krakowie na wzgórzu Salwatorskim - połączyła także praca nad nieregularnym periodykiem "Salwator i świat". To właśnie Marek Rostworowski wymyślił tytuł, który mógłby służyć jako definicja myślenia o swojskości, myślenia, w którym to, co najbardziej lokalne, prowadzi do tego, co rzeczywiście globalne. Dlatego w salwatorskiej gazecie opowieść o miejscowych kotach mogła pojawić się obok recenzji teatralnej czy poważnego komentarza do tekstu Adama Michnika z "Gazety Wyborczej".

Dla Marka Rostworowskiego odpowiedzialność obywatelska była oczywistością. Dlatego zapewne na początku lat 90. współtworzył wraz z Adamem Zamoyskim, Andrzejem Ciechanowieckim i Andrzejem Rottermundem Fundację Książąt Czartoryskich. Miała ona, wespół z Muzeum Narodowym, uregulować status prawny muzeum, które już w XIX wieku było w równym stopniu instytucją prywatną, co publiczną.

W Gmachu Głównym krakowskiego Muzeum Narodowego otwarto rocznicową wystawę, niedługo ukaże się wspomniana już księga "Ad Leones", poświęcona Markowi Rostworowskiemu. Ale tak naprawdę najważniejsze jest, by pojawili się godni jego następcy - ludzie, dla których sztuka jest czymś więcej niż przedmiotem akademickich studiów.

"MAREK ROSTWOROWSKI - W DZIESIĄTĄ ROCZNICĘ ŚMIERCI". Muzeum Narodowe w Krakowie, 29 kwietnia - 28 maja 2006 r. Kurator: Agnieszka Bromboszcz. Wystawie towarzyszy cykl spotkań i wykładów.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2006