Nasz umiłowany wróg

Imperium Osmańskie budziło w Europejczykach strach i fascynację. Pokazuje to wystawa w Muzeum Narodowym w Krakowie, jedno z najważniejszych wydarzeń kulturalnych roku.

03.08.2023

Czyta się kilka minut

Paolo Veronese (i pracownia), „Sułtan Bajazyd I”, Alte Pinakothek Monachium / Fot. Muzeum Narodowe w Krakowie
Paolo Veronese (i pracownia), „Sułtan Bajazyd I”, Alte Pinakothek Monachium / Fot. Muzeum Narodowe w Krakowie

Wyobraźmy sobie, jak zareagowali Europejczycy z Zachodu na wieść o upadku Konstantynopola, do którego pod koniec maja 1453 r. wkroczył sułtan Mehmed II, zmieniając nazwę miasta na Stambuł... Musieli zdawać sobie sprawę ze skali katastrofy. Ale czy się spodziewali, że to dopiero początek problemów, bo władca wkrótce zamarzy o zdobyciu habsburskiego Wiednia i stolicy papiestwa, tak by stworzyć muzułmański odpowiednik Cesarstwa Rzymskiego?

Kolejni posłańcy donosili o coraz bardziej druzgocących wydarzeniach. W 1459 r. Mehmed II Zdobywca wkroczył do Serbii, dwa lata później do Bośni, a potem do Albanii i Mołdawii... Jeden z jego następców, Sulejman, zwany w Turcji Prawodawcą, któremu Europejczycy zafascynowani geniuszem egzotycznego władcy nadali jeszcze mocniejszy przydomek – „Wspaniały”, w 1526 r. rozgromił pod Mohaczem kwiat węgierskiego rycerstwa (w bitwie zginął m.in. Ludwik Jagiellończyk, bratanek króla polskiego).

Tym samym Sulejman doprowadził do podziału Węgier na trzy części: stołeczną Budą zaczął rządzić turecki pasza, Siedmiogrodem – chrześcijański książę, lennik Osmanów, Preszburg (Bratysława) przypadł Habsburgom, którzy musieli się im jednak opłacać. W 1529 r. Sulejman stanął na przedpolach Wiednia, zagrażając centrum Europy. Tym razem udało się go powstrzymać, ale wielki strach przed nowym imperium narastał coraz szybciej. Stambuł stał się głównym rozgrywającym.

Tym bardziej że armia turecka zadziwiała obcą Zachodowi taktyką. Andrzej Frycz Modrzewski pisał w dziele „O poprawie Rzeczypospolitej”: „Do wielu rzeczy trzeba się zabierać odpowiednio, w zależności od rodzaju wojny i nieprzyjaciela, z którym się walczy. Inaczej bowiem poczynać sobie należy z tymi, którzy są do ucieczki nieskorzy, biją się twardo nie ruszając się z miejsca, aniżeli z Turkami i Tatarami, którzy udając ucieczkę, zabijają goniących ich, powracają do bitwy, a nieostrożnych gromadnie otaczają”. Trzeba przyznać, że Polacy dobrze tę lekcję przyswoją: podczas „potopu” turecką taktykę z powodzeniem zastosuje Czarniecki wobec Szwedów.

Korespondencja kobiet

Ale to tylko jedna strona medalu. Była przecież także Republika Wenecka, żyjąca z handlu i morza, prowadząca na Wschodzie wyrafinowane interesy. Musiała się jakoś dogadywać z „wrogiem chrześcijaństwa”. Dobrze dowodzi tego historia pewnego konfliktu. W 1570 r. Turcja zażądała od miasta nad laguną przekazania jej Cypru, który był wówczas jego kolonią. W odpowiedzi papież Pius V zorganizował Ligę Świętą. Doszło do bitwy pod Lepanto na Morzu Jońskim (ostatniej, w której tak ważną rolę odgrywał abordaż, zatopiono 80 galer i 27 galeonów). Flota turecka została rozgromiona, a papież w ramach wdzięczności proklamował święto Matki Bożej Różańcowej.

I cóż z tego? Cypr pozostał w rękach tureckich, zaś Wenecja szybko wysłała do Stambułu wybitnego dyplomatę Marcantonia Barbara, by w tajemnicy przed Rzymem negocjował warunki pokoju. Chodziło o to, by zachować pozycję paneuropejskiego lidera handlu orientalnymi towarami luksusowymi, tkaninami i biżuterią, uzbrojeniem i bibelotami, żeby wenecjanie mogli bezpiecznie poruszać się po Turcji, a stambulczycy po placu św. Marka.

Turecko-weneckie fascynacje – tym razem kulturalne – mają trochę starszą proweniencję. W 1479 r. Mehmed II (ten wybitny strateg był zarazem otwartym na inne światy koneserem kultury, gdyby nie on, renesans Zachodu miałby zupełnie inny, może mniej wyrafinowany intelektualnie wymiar) za pośrednictwem żydowskiego kupca zwrócił się do władz Republiki z prośbą o przysłanie nad Bosfor jakiegoś wybitnego artysty. Na półtora roku pojechał tam Gentile Bellini – by powrócić z osmańskimi tytułami „złotego rycerza” i „palatyna”. A także z obrazami zapisanymi ręką malarza albo tylko wyobrażeniami zarejestrowanymi w tyle głowy, które przejmą po nim Dürer, Tycjan, Veronese...

Nie inaczej było w Polsce. Jagiellonowie walczący o wpływy w Europie Środkowej z Habsburgami wysoce cenili sobie wsparcie Wielkiej Porty (z którą zdarzało im się wcześniej prowadzić krwawe boje). Sulejman Wielki w 1542 r. zapraszał królów Francji i Polski na ceremonię obrzezania swoich dwóch synów. Z kolei trzy lata później Zygmunt Stary korespondował z biskupem gnieźnieńskim Piotrem Gamratem w sprawie zaproszenia sułtana na ślub syna.
Jeszcze intensywniejszą korespondencję prowadziły między sobą kobiety: królowa Bona Sforza, tworząca niezależną, twardą politykę zagraniczną, jej córka Izabela, wydana za Jana Zápolyę królowa Węgier, zaś ze strony Turcji Roksolana vel Churrem (znana dziś za sprawą niewiarygodnie popularnej w Polsce opery mydlanej pt. „Wspaniałe stulecie”), najprawdopodobniej córka rusińskiego księdza, niewolnica porwana przez Tatarów, której udało się zostać ukochaną żoną Sulejmana Wielkiego. W pewnym stopniu właśnie tym władczyniom Polska i Turcja zawdzięczają ponad 120 lat spokoju i politycznej przyjaźni.

Pierwszy tulipan Europy

Ostatecznie symbolem wszystkich powiązań europejsko-tureckich może się okazać... tulipan. Zanim bowiem w północnych Niderlandach wybuchła prowadząca do gigantycznej bańki spekulacyjnej „tulipanomania”, kłócono się, kto pierwszy przywiózł z Turcji do Europy cebulki tego kwiatu. Przypisywał sobie tak ważną zasługę Flamandczyk Ogier Ghiselin de Busbecq, będący w służbie cesarskiej, lecz trudno mu uwierzyć. Plącze się w zeznaniach: gdyby mu zaufać, trzeba by uznać, że tulipan kwitnie w środku zimy. Nawet w Turcji to niemożliwe. Faktem jest jednak, że ten popularny kwiat stamtąd właśnie do nas przywędrował.

Nic więc dziwnego, że tulipan – z pięknej ryciny wykonanej w 1559 r. przez szwajcarskiego przyrodnika Konrada Gesnera – znalazł swoje miejsce na wystawie „Ottomania. Osmański Orient w sztuce renesansu” w Muzeum Narodowym w Krakowie. Prezentacja ta, efekt dużego międzynarodowego projektu realizowanego we współpracy z Palais des Beaux-Arts (BOZAR) w Brukseli, doskonale pokazuje ambiwalencję europejsko-tureckich stosunków w czasach gwałtownych zmian – nie tylko politycznych (by przypomnieć choćby Gutenberga, Kolumba, Lutra czy Kopernika). Strach i fascynację. Poczucie obcości i chęć zrozumienia. Swoistą Hassliebe.

Zgromadzone w Krakowie obiekty w jakimkolwiek innym kontekście zapewne nie mogłyby się spotkać. Bo co łączy np. „Grę w szachy” Sofonisby Anguissoli, z mapą świata Johannesa Schnitzera? Włoski hełm w kształcie turbanu z portretem Laury Dianti, faworyty księcia Ferrary Alfonsa I d’Este, pędzla Tycjana (nota bene mistrzowskie nazwiska stanowią niewątpliwy atut tej prezentacji)? Dlaczego holenderscy protestanci walczący z hiszpańskimi Habsburgami przypinali do ubrań odznaki w kształcie półksiężyca? I co wspólnego z Turcją ma przepiękna „Madonna tronująca z Dzieciątkiem i dwoma aniołami” Memlinga? Tymczasem powiązań jest więcej, niż moglibyśmy przypuszczać.

Polityka kartografii

Podzielona na siedem sekwencji wystawa, zaaranżowana z orientalnym rozmachem (kolorystyka ścian przypomina wszystkie odcienie Stambułu), ma bardzo spójny charakter. Najpierw wejść musimy w ówczesny świat – w sensie czysto geograficznym. A trzeba pamiętać, że ludzie Zachodu niewiele wiedzieli o tym, jak wygląda świeżo zdobyta przez innowierców stolica wschodniego Cesarstwa. Tym bardziej że długo przeżywali traumę przemiany Konstantynopola w Stambuł.

Warto zatrzymać się dłużej przed trzema pobudzającymi wyobraźnię panoramami miasta. Pierwsza pochodzi ze słynnej „Kroniki świata” Hartmanna Schedla, norymberskiego lekarza i humanisty. Co ciekawe, choć w komentarzu mowa jest o zdobyczach Mehmeda II, to ilustracje skupiają się na dziedzictwie bizantyjskim – tak jakby nadal żywa była nadzieja, że chrześcijanie odzyskają miasto nad Bosforem. Autorem drugiej weduty jest Giovanni Andrea Vavassore, jeden z najsłynniejszych kartografów weneckich pierwszej połowy XVI w., któremu – jak twierdzą niektórzy – pomagał sam Bellini. Zauważamy już, że miasto się islamizuje, ale w krajobrazie nadal podkreślone są elementy chrześcijańskie. Wreszcie widok Konstantynopola i Petry z roku 1480. Dostrzegamy przede wszystkim inwestycje Mehmeda II: meczet Fatih, Stary Pałac stanowiący część zespołu Topkapi, Twierdzę Siedmiu Wież... Tym razem nie ma wątpliwości: czasy Justynianów, Konstantynów i Teodozjuszy odeszły bezpowrotnie.

Po gruntownej lekturze tych map zagłębiamy się w świat wizualnej propagandy antytureckiej, której inicjatorem było najczęściej papiestwo. Uczestniczyli w niej artyści tej miary, co Albrecht Dürer. W MNK oglądamy Dürerowski drzeworyt „Męczeństwo św. Jana” z serii „Apokalipsa” oraz kopię jego obrazu „Męczeństwo Dziesięciu Tysięcy” namalowaną przez Christiana Ruprechta. W obydwu przypadkach oprawcami byli rzymscy poganie. I w obydwu przypadkach zastępują ich postaci wystylizowane na sposób orientalny. Skąd u cesarza Domicjana wielki turecki turban? To jasne: by powiedzieć, że muzułmanie reprezentują dziś niegdysiejszych morderców Chrystusa i Jego uczniów.

Jednak nawet w wymiarze propagandowym ujawnia się europejsko-turecka ambiwalencja. Mówimy przecież o czasach reformacji. Marcin Luter podziwiał u wyznawców Allaha wierność twardym zasadom moralnym oraz tolerancję religijną w zarządzanych przez nich krajach. A wspomniane wcześniej odznaki w kształcie półksiężyca na ubraniach holenderskich protestantów sugerować mają, że „lepszy Turczyn niż papież”.

Portrety sułtanów

Dyplomaci, kupcy i artyści przyjeżdżający ze Wschodu przywozili nie tylko opowieści o egzotycznych obyczajach, ale także wyobrażenia o rządzących tam charyzmatycznych władcach. Na krakowskiej wystawie w centralnym punkcie pokazano słynny portret Mehmeda II namalowany przez Gentilego Belliniego (własność londyńskiej National Gallery). Ale za nim poszli przecież inni, inspirowani często obrazami osmańskiego malarza Hajdara Reisa, które Chajreddin Barbarossa, słynny korsarz w służbie sułtańskiej, ofiarował niegdyś pewnemu francuskiemu oficerowi.
Oto drzeworyt anonimowego artysty weneckiego, na którym widzimy Sulejmana w wysadzanym klejnotami hełmie zwieńczonym ptasimi piórami. Wiemy, że to nie bujna fantazja twórcy, ale rzetelna dokumentacja. Ba, wiemy nawet, ile to zamówione u weneckiego złotnika Luigiego Caorliniego militarne nakrycie głowy kosztowało: 115 tys. dukatów. Wiemy też, że była to swoista prowokacja muzułmanina: hełm przypomina papieską tiarę (przy czym trzy korony zastąpiono tu czterema), a zarazem promienistą koronę rzymskich cesarzy.

Na wizerunku tego samego młodego Sulejmana (sułtan ten portretowany był nader często) z wiedeńskiego Kunsthistorisches Museum, przypisywanym „kręgowi Tycjana” albo opisywanym jako „kopia według Tycjana”, uwagę przykuwają drobiazgi, np. blask drogocennego pierścienia na palcu prawej dłoni, w której władca trzyma drzewce strzały. Przypatrzmy się portretom sułtanów, które wykonane zostały przez Paola Veronesego i jego uczniów. Na skupioną, mądrą twarz Osmana I, na perłę zdobiącą turban Bajazyda I, na wysuniętą do przodu, zdradzającą siłę charakteru szczękę Mehmeda II, na jeszcze jedną podobiznę Sulejmana, teraz już wyraźnie zmęczonego 40-letnim panowaniem.

Wreszcie dochodzimy do portretów kobiecych. Do Tycjanowskiej sułtanki Roksolany: złotowłosej, nieco nonszalanckiej, bardziej dojrzałej niż młodzieńczej, spoglądającej w kierunku widza nieufnym, ale i inteligentnym spojrzeniem. I do dwóch wizerunków jej córki – Mihrimah, zwanej Camerią. Na szczególną uwagę zasługuje obraz z warsztatu Tycjana: sułtańska córka, żona wielkiego wezyra Rüstema Paszy, wsparła rękę na kole – nawiązując tym samym do kanonicznego w sztuce chrześcijańskiej przedstawienia św. Katarzyny Aleksandryjskiej. Nic w tym dziwnego: Aleksandria należała wówczas do Imperium Osmańskiego.

Stąd droga prowadzi już wprost do Memlinga, Sofonisby czy Lorenza Lotta, który reprezentowany jest w Krakowie rzymskim portretem kardynała Pompea Colonny. Ich prace wskazują na jedno: jak dyskretnie i naturalnie, masowo i ekspansywnie osmańska kultura materialna – tkaniny, naczynia, stroje, broń czy biżuteria – wkraczała na europejskie salony, w których na dobre zadomowiona jest do dzisiaj.

Wystawa kończy się w chwili, gdy po okresie względnego pokoju znów rozpoczynają się wojny z Turcją. Ich kulminacją będzie odsiecz wiedeńska 1683 r. Dziełem zamykającym prezentację jest „Widok na wzgórze Seraglio Point w Konstantynopolu” Hansa de Jode (1659), obraz sugerujący, że mimo pożogi, Europejczyków zawsze fascynowały i fascynować będą skarby Orientu.

Kulminacją ekspozycji są jednak – pozornie znacznie mniej spektakularne – dwa szyszaki, stanowiące zagadkę dla współczesnych bronioznawców. Pierwszy dekorowany jest motywami orła, jelenia i krzyżami kawaleryjskimi – symbolami polskiej husarii. Drugi zdobiony jest dedykowaną Allahowi inskrypcją arabską i dekoracją roślinną. Poza tym są dokładnie takie same.

Muzeum Narodowe w Krakowie dawno temu zdążyło już udowodnić, że jest niekwestionowanym mistrzem Polski w konkurencji „wystawy czasowe”. Teraz coraz częściej okazuje się ważnym partnerem projektów międzynarodowych. Czapki i turbany z głów! ©

OTTOMANIA. OSMAŃSKI ORIENT W SZTUCE RENESANSU, Muzeum Narodowe w Krakowie, kurator Michał Dziewulski, współkuratorzy Robert Born i Guido Messling. Wystawa czynna do 27 września.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2015