Dlaczego MaBeNa nie działa

Prawica postanowiła poszerzyć swój arsenał o narzędzia zmonopolizowane dotąd przez lewicę i liberałów. Korzysta z nich jednak bez zrozumienia i z gracją słonia w składzie porcelany.

05.03.2018

Czyta się kilka minut

 / T. HAMRAT / G. POLSKA / FORUM / K. GŁOWACKA-WOLF / A. GAZETA / J. ORZECHOWSKI
/ T. HAMRAT / G. POLSKA / FORUM / K. GŁOWACKA-WOLF / A. GAZETA / J. ORZECHOWSKI

JJest 2 stycznia, czyli w zasadzie pierwszy poranek nowego roku. Andrzej ­Zybertowicz w studiu radia TOK FM opowiada Janowi Wróblowi o największej, jego zdaniem, porażce „dobrej zmiany”, jaką jest nieumiejętność kształtowania pozytywnego obrazu Polski za granicą. To właśnie w tej rozmowie padną pamiętne słowa o Maszynie Bezpieczeństwa Narracyjnego (w skrócie: MaBeNa), które będą śmieszyć komentatorów przez kolejne dwa miesiące.

W głowach nieprzychylnych Zybertowiczowi słuchaczy natychmiast zwizualizowały się lampki i trybiki. Niektórzy, jak Paweł Wroński z „Gazety Wyborczej”, proponowali rozbudowane obrazy MaBeNy: „Przez moment taką maszynę sobie wyobraziłem. Potężna szafa w piwnicy przy ul. Nowogrodzkiej, do której prof. Zybertowicz wrzuca problem. Na przykład, co zrobić, aby naród polski pokochał PiS całym sercem? Maszyna porzęziłaby, postękała i wyrzuciła: »zaprosić za astronomiczną kasę na sylwestra w Zakopanem Luisa Fonsiego, aby zaśpiewał z playbacku«”. A więc szafa, stękanie, rzężenie i jeszcze w dodatku skojarzenia z czymś przaśnym, topornym, niezbyt udanym.

Ale dlaczego właściwie tak bezlitośnie wyszydzono MaBeNę? Przecież bardzo podobne koncepcje mogłyby się pojawić na lewicy albo wśród liberałów. Pierwsi w swych publikacjach nieustannie używają metafor i skomplikowanych intelektualnych modeli – także dobrze już ugruntowanej w filozofii i socjologii metafory maszyny; drudzy chętnie opowiadają o skoordynowanej promocji naszych interesów za granicą. Gdyby więc o „maszynie narracyjnej” na łamach „Krytyki Politycznej” napisał, dajmy na to, Andrzej ­Leder albo Jan Sowa (nota bene używa on np. terminu „maszyna polityczna”), ci sami, którzy śmieją się dziś w głos, cmokaliby z uznaniem nad trafnością takiego języka opisu. Gdyby o konieczności koordynacji promocji Polski za granicą opowiadał w bardzo podobny sposób Donald Tusk – chwalono by wizjonerstwo i zdecydowanie.

Zamiast chichotać, posłuchajmy zatem, co tak naprawdę powiedział Andrzej ­Zybertowicz. „Maszyna jest tu, oczywiście, metaforą. Jak wiadomo, maszyna to zbiór elementów, które ze sobą współpracują, by wykonywać wspólną funkcję. Niska jakość polskiej narracji państwowej wynika z braku całościowej synchronizacji różnorodnych zasobów, którymi dysponuje państwo i społeczeństwo”. Czyli metafora maszyny użyta jest w sposób przemyślany, świadomy. Autor nawiązuje, zdaje się, do tradycji cybernetyki, bardzo istotnej dla polskich nauk humanistycznych i społecznych lat 70. i 80. XX w.

Zybertowicz przekonuje, że należy zbudować „system komunikacyjny”, który „rozpoznawałby zagrożenia dla reputacji Polski na arenie międzynarodowej, neutralizował je i nagłaśniał nasz pozytywny przekaz”. Wyraźnie zaznacza jednak, że nie chodzi mu o rzeczywistą maszynę czy algorytm, lecz o synchronizację „instytucji i narzędzi, dzięki którym można tłumaczyć, co naprawdę dzieje się w naszym kraju”. Można więc nie zgadzać się z Zybertowiczem – chociażby stwierdzając, że zagraniczne media rzetelnie przedstawiają to, co naprawdę dzieje się w Polsce. Odruch sprzeciwu jest zrozumiały. Ale dlaczego zamiast polemik koncepcja MaBeNy wywołała przede wszystkim salwy śmiechu?

Z drugiej strony, abstrahując od rozbawionych reakcji – MaBeNa na naszych oczach okazuje się kompletną porażką. Od wypowiedzi Zybertowicza minęło zaledwie kilka tygodni, a w obszarze, któremu patronować miała jego maszyna, Polska zalicza kolejne dramatyczne kryzysy wizerunkowe. A to premier Morawiecki mówi o żydowskich sprawcach, a to Marek ­Kochan wzywa do budowy „Muzeum Polokaustu”. Co zatem poszło nie tak? Błąd oprogramowania? Wady konstrukcyjne? Sabotaż? Dlaczego Maszyna Bezpieczeństwa Narracyjnego zamiast działać sprawnie, raz za razem wypala w twarz swoim twórcom? Dlaczego im bardziej rozpędzają się jej tryby, tym głośniej słychać zgrzytanie?

Otóż wydaje mi się, że te same czynniki, które czynią MaBeNę śmieszną, sprawiają także, że jest nieskuteczna. Spór o obraz Polski za granicą, w szczególności o związaną z nim politykę pamięci, w interesujący sposób obnaża pułapki komunikacyjne naszego dyskursu politycznego.

Kto celebruje, kto promuje

Zobaczmy, jak właściwie skonstruowana jest MaBeNa. Skupmy się na gorącej w ostatnich tygodniach dyskusji o przeszłości, za przedmiot przyjmując kilka głośnych tekstów poświęconych problematyce kształtowania wizerunku Polski za granicą oraz ich recepcję (polemiki, komentarze, memy). Najważniejsze z nich to, obok wspominanego już wywiadu Zybertowicza, zamieszczony na portalu ­wPolityce.pl tekst Macieja Świrskiego „Uzbrojona narracja przeciwko Polsce” oraz artykuł Marka Kochana „Zbudujmy szybko Muzeum Polokaustu” („Rzeczpospolita”). Na potrzeby analizy posłużmy się czymś w rodzaju naszej własnej maszyny semiotycznej, która klasyczny podział prawica-liberałowie-lewica wiąże z określonymi strategiami narracyjnymi.

Prawica, lewica i liberałowie (w idealnej, rozłącznej formie) mają swoje charakterystyczne opowieści. Te opowieści zawsze są o kimś i snute w pewien sposób. W kwestii podmiotów rzecz przedstawia się następująco: prawica opowiada o narodzie, liberałowie – o jednostkach lub o zbudowanym z nich społeczeństwie, lewica – o grupach społecznych, wyróżnianych na podstawie uwarunkowań klasowych, płciowych czy rasowych. Jeżeli chodzi o strategie, do czynienia mamy odpowiednio z celebracją, promocją i emancypacją. Prawica świętuje wspólne wartości i celebruje naród, liberałowie promują najlepsze jednostki (najzdolniejsze, najbardziej przedsiębiorcze), lewica emancypuje grupy wykluczonych czy uciśnionych.

Oczywiście zdaję sobie sprawę, że jest to tylko jeden z wielu możliwych podziałów, niedotykający praktycznie szczegółów propozycji ekonomicznych czy społecznych poszczególnych ugrupowań. Mapa polskiej sceny politycznej jest znacznie bardziej skomplikowana. Na korzyść takiego podziału przemawia jednak częste posługiwanie się tymi kategoriami przez samych uczestników debaty, czasem w formie dosłownej, czasem zaś w formie zbitek takich jak „liberalno-lewacka wizja przemian Europy”, o której mówił prof. Zybertowicz.

Taki podział zastosowany do analizy trwającego od dwóch miesięcy dramatycznego kryzysu wokół polskiej narracji pamięciowej przynosi ciekawe rozpoznania w kwestii komizmu MaBeNy oraz jej awaryjności. Okazuje się, że problem ­MaBeNy polega na próbie połączenia w całość intelektualnych klocków wyciągniętych z różnych zestawów.

Co dobre, to naród, co złe, to jednostki

Śledząc ton polskiej debaty politycznej ostatnich kilkunastu lat, można chyba pokusić się o stwierdzenie, że język prawicy był zazwyczaj językiem dość prostym. Gdy np. mieliśmy do czynienia z negatywnym zjawiskiem, to wyjaśniane było ono poprzez przypisywanie sprawstwa konkretnym przeciwnikom, w myśl logiki „kto za tym stoi”. Czasem wróg narodowej wspólnoty bywał dobrze zakamuflowany, co objawiało się konstrukcjami pojęciowymi takimi jak np. „układ”, zawsze był jednak ktoś, kogo można było pokonać.

Lewica tymczasem specjalizowała się w budowaniu niezwykle skomplikowanych konstrukcji teoretycznych, nierzadko wyrażanych hermetycznym żargonem filozofii czy socjologii. Jako wroga wskazywano często nie konkretne osoby czy grupy, lecz „mechanizmy społeczne” czy „kody kulturowe”, a więc sam „język”, „dyskurs” czy „narrację”. Aby zwyciężyć, nie zawsze trzeba było kogoś pokonać, lecz raczej przekonać, np. w zorganizowany sposób zmieniając reguły debaty publicznej – chociażby forsując pewne określenia czy zabraniając innych, jak to się dzieje w ramach reguł poprawności politycznej.

Prawica takie podejście chętnie wyszydzała, pisząc o „Orwellowskiej manipulacji językiem”, „szalonych feministkach”, które wszędzie widzą dyskryminację, albo o lewackiej dyktaturze poprawności politycznej.

Z tego punktu widzenia przypadek ­MaBeNy można uznać za próbę przejęcia przez prawicę języka i sposobu argumentacji charakterystycznego dotychczas dla lewicy. To przypadek ciekawy i ważny także dlatego, że nie jest zjawiskiem odosobnionym, lecz raczej symptomem szerokiej zmiany zachodzącej w debacie publicznej.

W analizowanych przeze mnie tekstach kluczową rolę pełniło pojęcie „narracji”, charakterystyczne raczej dla publicystyki lewicowej, a Świrski posługuje się nawet terminem „kod kulturowy”. Tymczasem dotychczas w sporze między podejściem wedle którego historia to przede wszystkim opowieść o przeszłości (narratywizm), a przekonaniem, że fakty historyczne wyprzedzają interpretację (esencjalizm), prawica stawała raczej po tej drugiej stronie – nawet mimo zaadaptowania już ponad dekadę temu pojęcia „polityki historycznej”. Ten esencjalizm w podejściu do historii związany był ściśle z prawicową wizją tożsamości (przede wszystkim narodowej) jako czegoś raczej danego niż wytwarzanego.

Można więc postawić tezę, że MaBeNa nie działa m.in. dlatego, że oparta jest na wewnętrznej sprzeczności. „Status ofiary popłaca, przynosi wizerunkowe korzyści, można go zdyskontować na wiele sposobów – pisze Marek Kochan. – Robią to mniejszości seksualne i inne realnie lub rzekomo wykluczone i prześladowane grupy”. Abstrahując od (symptomatycznego) użycia słowa „rzekomo”, zdradzającego nieufność wobec opisywanych procesów, w zasadzie identyczne zdanie mogłoby się pojawić w lewicowej publicystyce czy w rozprawie naukowej inspirowanej nowoczesnymi odczytaniami marksizmu. I faktycznie – czytając Kochana miałem wrażenie, że gdzieś już podobny fragment widziałem.

W wydanej cztery lata temu książce „Moral Blindness” („Ślepota moralna”) Zygmunt Bauman wraz z europarlamentarzystą i intelektualistą litewskim ­Leonidasem Donskisem piszą o „martyrologii porównawczej”. Według autorów żyjemy w czasach, gdy „sugestywna narracja o cierpieniu stała się drogą do sukcesu i uznania nie dlatego, że na świecie zatriumfowały humanizm i wrażliwość, ale ponieważ cierpieniu, męczeństwu i byciu ofiarą towarzyszy element rywalizacji podobny do walki o władzę”. Według Baumana i Donskisa ofiary konkurują między sobą właśnie na narracje: kto bardziej cierpiał, kto jest w swym cierpieniu bardziej przekonujący i autentyczny. Podobne rozpoznanie już w 1997 r. wysuwa francuski badacz Jean-Michel Chaumont w książce „La concurrence des victimes: génocide, identité, reconnaissance”.
Dlaczego to samo zdanie przeczytane u Baumana czy Chaumonta w ogóle mnie nie raziło, podczas gdy u Kochana wywołało mój odruchowy sprzeciw? (I nie byłem w swojej reakcji odosobniony). Wydaje się, że mamy tu do czynienia z czymś więcej niż tylko plemienną lojalnością, która każe nam pochwalać zdanie ludzi z „naszego obozu” i ślepo krytykować wszystko, co wymyślili „oni”.

Badacze dyskursu opisując zjawisko „konkurencji ofiar” robią to w sposób krytyczny, gdyż stanowi ono jak gdyby „ciemną stronę” mechanizmu emancypacji – jej negatywny efekt uboczny. Z punktu widzenia charakterystycznej dla prawicy strategii celebracji to samo zjawisko jawi się jak prawo przyrody, które możemy wykorzystać dla własnej korzyści. Musimy być tylko sprytni.

Bałagan wkrada się do MaBeNy także w kwestii podmiotu działania. Widać go wyraźnie w debacie wokół nowelizacji ustawy o IPN. Z punktu widzenia prawicy naród jest podmiotem oczywistym. Nie dokonuje się jego analizy i rozbioru na części pierwsze, lecz celebracji: potwierdzania, wzmacniania, utrwalania. Tymczasem zbudowana na narracjach logika lewicy, którą prawica próbuje podkraść i wykorzystać, opiera się na rozbieraniu i analizowaniu. Kiedy więc ­MaBeNa – ustami polityków i publicystów – zaczyna produkować opowieść o przeszłości, natychmiast pojawiają się zgrzyty.

Celebrujemy naród (temu ma służyć skoordynowany przekaz Fundacji Narodowej i postulowane „Muzeum Polokaustu”), ale za wszystko, co złe, odpowiadają najwyżej jednostki czy grupy społeczne. „»Polskie gestapo« – nie było polskiego gestapo – tłumaczył premier Mateusz Morawiecki – »polskie SS« – nie było polskiego SS, »polskie obozy śmierci« – nie było polskich obozów śmierci. Musimy to tłumaczyć ludziom. W 1968 r. nie było w ogóle Polski. Był reżim komunistyczny, który tak naprawdę paskudnie traktował ­Żydów”. Nie mam problemu z tym wywodem i też uważam określenia w rodzaju „polski Holocaust” za haniebne, szkodliwe i propagowane ewidentnie w złej wierze. Ale czy rozwijając myśl Morawieckiego nie dojdziemy szybko do wniosku, że skoro w XIX i XX w. nie było Polski, to nie było także polskich powstań niepodległościowych?

Martyrologia i cynizm

Przez ostatnie lata język prawicy budował raczej Polskę, której trzeba bronić przed przybyszami z zewnątrz, niż Polskę, którą chcielibyśmy promować. Tymczasem liberałowie często mówili o Polsce jako marce, którą należy promować, uatrakcyjniać, popularyzować. Podobnie jak w przypadku lewicowej fascynacji dyskursem, to także była strategia, którą prawica chętnie wyszydzała jako banalizację Polski i polskiej historii. Dość przypomnieć tylko przypadek niesławnego „orła z czekolady” (2013 r.), kiedy to prawica nie zostawiła suchej nitki na prezydencie Bronisławie Komorowskim za budowanie plastikowej, tandetnej i nietradycyjnej wizji patriotyzmu. Trzeba zresztą powiedzieć, że strategia promowania w ogóle jest przez Polaków chętnie wyśmiewana, co widać chociażby w przypadku konkursów w rodzaju „logo dla Polski” czy regionalnych akcji promocyjnych.

Tymczasem obok słowa „narracja” głównym kluczowym pojęciem w analizowanych wypowiedziach była „koordynacja”. W tekście Świrskiego znajdziemy akapit: „Przeciwko Polsce prowadzona jest skoordynowana akcja dyfamacyjna. (...) Przeciwnik, aby dotrzeć z antypolskim komunikatem, wykorzystuje kod kulturowy odbiorców w Europie Zachodniej i Ameryce. Podobnie nasza akcja przeciwdziałania musi być prowadzona w sposób skoordynowany i w kodzie (idiomie) kulturowym adresata. Tak więc – potrzeba skoordynowanej akcji obserwacyjnej oraz skoordynowanego przeciwdziałania i akcji anty-dezinformacyjnej”.

Jeden krótki akapit i aż cztery wzmianki o „koordynacji”! Na tej samej idei oparta jest MaBeNa Zybertowicza oraz postulowane przez Kochana „Muzeum Polokaustu”. To właśnie w tym muzealnym projekcie najwyraźniej widać przejście od prawicowej celebracji do liberalnej promocji i ryzyko fatalnych niezręczności, a nawet profanacji, które się z tym wiążą.

„Nazwa Polokaust nie jest nowa – przekonuje Kochan – anglojęzyczny słownik uwzględnia ją już w 2012 r. (www.urbandictionary.com). Tak, wiem oczywiście, że taka nazwa może się nie wszystkim podobać. Trudno. Jestem pewien, że to dobra nazwa dla muzeum, zapadająca w pamięć i wywołująca zainteresowanie. Pozwalająca zdyskontować obecny kryzys dla dobra wizerunku Polski. Wypromujmy ją. Musimy mieć swoją narrację”.

Abstrahujmy już od tego, że Urban Dictionary to edytowany przez internautów język ulicznego slangu, w którym jedna z definicji słowa „Polish” brzmi „ludzie o długich członkach”. Czy naprawdę do pogodzenia z celebracją narodowej wspólnoty jest opisywanie najbardziej tragicznych rozdziałów naszej historii w kategoriach czegoś, co się „dyskontuje” i czym chcemy „wywołać zainteresowanie”?

Język prawicy był silnie oparty na nienegocjowalnych wartościach. Niezależnie od szlachetnych intencji „skoordynowane akcje” i „dyskontowanie kryzysów” zderzone z martyrologią łatwo mogą przynieść niezamierzony efekt cynizmu znacznie bardziej odpychającego niż czekoladowy orzeł, który od początku był pusty w środku.

Z kogo się śmiejecie?

Kryzys wizerunkowy związany z naszą trudną przeszłością można z pewnością analizować z wielu perspektyw. Jak niemal każda katastrofa, ma on zapewne wiele drobnych przyczyn, które łącznie powodują efekt kataklizmu. I choć nasza wyobraźnia jest tak zbudowana, że chcielibyśmy zawsze odnaleźć tę jedną, jedyną przyczynę nieszczęścia – musimy pamiętać, że to logika prowadząca w objęcia teorii spiskowych. Dlatego nie twierdzę, że to wyłącznie opisaną wyżej wewnętrzną niespójnością MaBeNy wyjaśnić można niekończące się pasmo katastrof, jakie stało się naszym udziałem na arenie międzynarodowej. Nie mniej racji mają zapewne ci, którzy wskazują na nieszczęśliwe zbiegi okoliczności, wewnętrzny konflikt polityczny w Izraelu czy nawet (jak Maciej Świrski) na cyniczne działanie określonych grup.

Proponowane tu wyjaśnienie wydaje mi się jednak o tyle istotne, że dotyczy spraw, na które mamy wpływ. Jedną z przyczyn katastrofy okazuje się bowiem to, że nie słuchamy się wzajemnie. Prawica, zamiast w pogłębiony sposób analizować logikę adwersarzy lewicowych i liberalnych, przez lata skupiała się na ich wykpiwaniu, obejmującym także pojęcia takie jak „dyskurs” czy „promocja”. Naturalne przenikanie idei między obozami politycznymi było w ten sposób poważnie okrojone ostrzem szyderstwa. Kiedy więc teraz prawica postanowiła (m.in. z banalnego powodu znalezienia się u władzy) poszerzyć swój arsenał o narzędzia zmonopolizowane dotychczas przez lewicę i liberałów, robi to bez ich należytego zrozumienia i z gracją słonia w składzie porcelany.

Ale to chyba nie dla prawicy płynie najważniejsza nauka z tego kryzysu. Śmiech z MaBeNy, który od dwóch miesięcy rozlega się w mediach, może się okazać powtórzeniem przez liberałów i lewicę wszystkich wymienionych wyżej błędów prawicy. I to w najgorszej możliwej formie. Wszelkie działania władzy (w tym sama nowelizacja ustawy o IPN) odczytywane są przez nieprzychylną część opinii publicznej w maksymalnie złej wierze. Bez próby zrozumienia i analizy, przy natychmiastowym założeniu złych intencji.

Tymczasem przydałaby się w tym zakresie przynajmniej odrobina dobrej woli. Niekoniecznie po to, by ostatecznie wesprzeć przeciwnika czy przyznać mu rację, ale chociażby po to, żebyśmy, „gdy przyjdzie nasza kolej”, byli gotowi nie popełniać tych samych błędów. Ostatecznie więc może się okazać, że lewica i liberałowie śmieją się nie z MaBeNy, „skoordynowanych akcji antydyfamacyjnych” i „Muzeum Polokaustu”, lecz z samych siebie. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Semiotyk kultury, doktor habilitowany. Zajmuje się mitologią współczesną, pamięcią zbiorową i kulturą popularną, pracuje w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Prowadzi bloga mitologiawspolczesna.pl. Autor książek Mitologia współczesna… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 11/2018