Demontaż sumień

Media dbają o to, byśmy się dowiadywali, jaki jest tragiczny bilans zbrodniczej działalności terrorystów nękających dziś wiele europejskich miast.

27.06.2017

Czyta się kilka minut

Zastanawiam się, czy ktoś kiedyś będzie w stanie pokazać nam inną statystykę: ilu ludzi zmarło w obozach dla uchodźców w Syrii, Turcji czy Jordanii, podczas gdy my miesiącami toczyliśmy debaty o tym, jak bardzo boimy się wpuścić parędziesiąt czy paręset ofiar wojny na pilne leczenie do naszych szpitali.

Wiem, co odpowiedzą mi na to przeciwnicy przyjmowania w Polsce nie tylko imigrantów, ale i uchodźców. Zaraz będą krzyczeć, że to emocjonalny szantaż. Jak Jan Pospieszalski, który w ubiegłotygodniowym wydaniu swojego „Warto rozmawiać” tak właśnie reagował na poruszające słowa rzecznika Caritasu. Paweł Kęska ideologiczne dyskusje nad umierającymi ludźmi uznał za żenujące, pytał, co się stanie, jeśli w ramach (gotowego od dawna) systemu korytarzy humanitarnych przyjmiemy do kraju na rok czy dwa grupę czterdziestu lub stu chorych. „Ja mam prawo do lęku o tożsamość Europy!” – odkrzykiwał kolega Janek. Gdy Piotr Żyłka z deon.pl opowiadał mu o 12-letnich dzieciach pogrzebanych żywcem pod gruzami syryjskich domów, Pospieszalski przerwał mu (to dosłowny cytat): „o ckliwych obrazkach porozmawiamy za chwilę”. Na wszelkie próby wytłumaczenia, że rozmawiając z perspektywy pluszowych foteli o losie wyniszczonych ludzi, powinniśmy pamiętać, że dokonujemy wyborów à la Piłat (który też przecież kierował się względami bezpieczeństwa), jeden z czołowych ideologów antyislamskich, Paweł Lisicki, powtarzał dokładnie to samo: rozmowa o cierpieniu tej czy innej jednostki to czcza retoryka, rozmawiajmy o tym, jaką politykę zastosować wobec zbiorowości.

W identyczny ton uderzył goszczący parę dni wcześniej w TOK FM wicepremier Jarosław Gowin. Gdy Piotr Kraśko mówił mu, że wojna w Syrii to konkretni ranni, zabici, skatowani ludzie, były rektor Wyższej Szkoły Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera odpowiedział: „Nie dam się panu wciągnąć w takie moralizatorstwo”. Na pytanie, czy nie powinniśmy jednak spróbować uratować kogokolwiek, na początek choćby tych stu rannych, kobiet i dzieci, wypalił, co następuje: „Ja patrzę na to w perspektywie wielkich procesów cywilizacyjnych. Pan znakomicie zdaje sobie sprawę, że problemem nie jest sto kobiet czy dzieci. Problemem jest to, że grozi nam w sposób realny, że w ciągu najbliższych kilkudziesięciu lat Europa zmieni charakter. Kobiety zaczną chodzić tutaj w czadorach”.

On to naprawdę powiedział. Sto jakichś tam dzieci w tę czy we w tę – a co to za różnica? Moralizatorstwo dla ckliwych lewackich bab. Ludzie roztropni, odpowiedzialni, dziejowo mądrzy są przecież na innym poziomie niż naiwniacy spod znaku Matki Teresy czy Brata Alberta. Człowiek? A co to w ogóle za kategoria dla obrońców „wielkich cywilizacji”?

Im częściej ich słucham, tym głębsze mam przekonanie, że wolałbym chyba jednak zaryzykować swoje życie z (doskonale analizującym problem) biskupem Krzysztofem Zadarką, Pawłem Kęską, Piotrkiem Żyłką i papieżem Franciszkiem (negatywnym bohaterem wspomnianego odcinka „Warto rozmawiać”), niż ocalić je z Gowinem, Lisickim oraz Pospieszalskim. Niż dać z siebie zrobić kogoś, kto zamiast bandażować krwawiącego, wygłasza nad nim kazania, by ten podle go nie szantażował swoimi ranami. Kto w zetknięciu z czyimś dramatem myśli wyłącznie o sobie: o swoich lękach, wizjach, obsesjach. Kto próbując uratować chrześcijańską Europę – jak arcytrafnie zauważył u Pospieszalskiego muzyk Mamadou Diouf – sam niszczy ją skuteczniej niż zewnętrzni wrogowie, zabijając to, co jest na trwałe wpisane w DNA chrześcijaństwa: gotowość do poświęcenia się, aż do ofiary z siebie, na rzecz drugiego człowieka.

Chrześcijaństwo bez tego wymiaru to może jakiś rodzaj kulturowego sentymentu, wypreparowane elementy kodu moralnego i systemu organizacji społeczeństwa, to polityczne popłuczyny po chrześcijaństwie, ale na pewno nie nauka Jezusa z Nazaretu. Panowie chcący sobie wyznawać taką ideologię – niech ją sobie wyznają. Mnie dziwi najbardziej co innego. To, że kreując się na architektów „wielkich globalnych procesów” nie dostrzegają, jak swoimi wypowiedziami autoryzują narastanie postaw, które wielokrotnie w historii ludzkości doprowadzały do krwawych cywilizacyjnych wojen. Przecież one zawsze zaczynały się od dehumanizacji przeciwnika, od wzbudzenia odrazy do jego pochodzenia, wyznania, sposobu ubierania się, jedzenia, od wykazania, że nie jest człowiekiem, tylko częścią potępionej zbiorowości.

Że tak właśnie islamistyczni radykałowie obrzydzają swoim wiernym chrześcijan? A co innego – tyle że w drugą stronę – robią Miriam Shaded (powtarzająca gdzie może, że muzułmanie en masse to wyznawcy „demonicznej religii”, a w zasadzie nie religii, lecz „totalitarnego systemu”) albo eksperci „katolickiego głosu w naszych domach”? W ubiegły czwartek (między 13.00 a 14.00) wysłuchałem w nim audycji, w której przekonywano wprost, że islam jest religią „opartą na praktykowaniu siedmiu grzechów głównych”, że muzułmanie to „złodzieje chcący wejść do naszego domu”, że europejską lewicę finansuje IS, że jedną z zasad islamu jest „seksualny dżihad”, a wszyscy myślący inaczej to „ewangeliczne panny głupie” oraz po prostu – idioci.

Ktoś z moich znajomych napisał ostatnio rzecz oczywistą: terroryści w Polsce osiągnęli swój cel, nie przeprowadzając u nas dotąd ani jednego zamachu. Doprowadzili do tego, że sparaliżował nas strach, który z gościnnego narodu zrobił twierdzę przelęknionych ksenofobów. Radykalizm chrześcijaństwa przerobił na komiczne próby dowiedzenia, że – jak to postulował ostatnio pewien pan profesor – „miłosierdzie należy stosować roztropnie”.

Przede wszystkim jednak – odebrał nam rozum. Który działając w normalnym trybie, powinien przecież pozwolić nam precyzyjnie rozróżnić zjawiska imigracji i uchodźstwa. Co do pierwszego – zacząć spokojnie prowadzić debatę o tym, jaką politykę prowadzić w tym zakresie (kogo potrzebujemy, kogo możemy wpuścić, ilu ludzi wpuścić, by mogli sensownie i skutecznie się zinkulturować). Co do drugiego – myśląc o noworodku, który przyszedł na świat za drutami obozu, albo o 82-letniej staruszce, która czwarty rok siedzi na libańskim piasku i chciałaby już tylko godnie umrzeć – nie krzyczeć: „Twoje cierpienie mnie nieznośnie szantażuje!”, tylko zrobić to, co nakazuje zrobić a) Jezus, b) papież, c) ludzka przyzwoitość. Nie organizować referendum nad wskazaniami Boga (swoją drogą – skoro mamy głosować nad „byłem przybyszem, a przyjęliście mnie”, może zagłosujmy też sobie np. nad zakazem cudzołóstwa?). Tylko uczynić bliźniemu (bez względu na jego rasę i wyznanie) to, co chciałbyś, aby (bez względu na twoją rasę i wyznanie) uczyniono tobie. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Polski dziennikarz, publicysta, pisarz, dwukrotny laureat nagrody Grand Press. Po raz pierwszy w 2006 roku w kategorii wywiad i w 2007 w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. Na koncie ma również nagrodę „Ślad”, MediaTory, Wiktora Publiczności. Pracował m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 27/2017