Nie pomogę wszystkim

Gowin: Ani odwołaniem do Ewangelii, ani szantażem poprawności politycznej nie skłonicie mnie do ślepoty wobec faktów. Fakty są takie, że uchodźcy wyznania muzułmańskiego zagrażają bezpieczeństwu państwa.

10.08.2015

Czyta się kilka minut

 / Fot. Andrzej Lange / SE / EAST NEWS
/ Fot. Andrzej Lange / SE / EAST NEWS

PAWEŁ RESZKA: Powiedział Pan w Radiu Kraków, że wystarczą setki tysięcy muzułmanów, którzy nie są zasymilowani, żeby roznosić po Europie zarazę terroryzmu. To się zgadza?

JAROSŁAW GOWIN: Wystarczą tysiące... Nie oznacza to, że każdy muzułmanin, który nie jest zasymilowany, to fundamentalista religijny. A tym bardziej, że każdy fundamentalista to zwolennik dżihadu czy terroryzmu. Muzułmanie to 1,5 miliarda ludzi. Zwolennicy dżihadu to zapewne kilkanaście milionów.

W każdym razie Pan sprzeciwia się, by do Polski przyjmować uchodźców, którzy są wyznania muzułmańskiego?

To prawda. Wbrew opinii większości Polaków jestem zdecydowanym zwolennikiem przyjmowania uchodźców. Wymaga tego ogólnoludzka solidarność, już nie mówiąc o chrześcijańskiej tożsamości większości z nas. Przemawiają za tym także nasze doświadczenia historyczne. Polacy w ciągu ostatnich dwustu lat sami wielokrotnie byli uchodźcami. W dodatku przeżywamy wielki kryzys demograficzny.

Potrzebujemy świadomej polityki imigracyjnej. Powinna być połączona z imperatywem niesienia pomocy potrzebującym.

Naturalnie o ile potrzebujący nie są muzułmanami.

Dzisiaj na Bliskim Wschodzie jest kilkanaście milionów uchodźców. Nasz rząd szacuje, że jesteśmy w stanie przyjąć dwa tysiące, co moim zdaniem jest liczbą zaniżoną. Ale ile by ich nie było, niech będą to ludzie z jak największymi szansami na asymilację. Tacy, którzy nie zagrażają ani nam, ani naszym dzieciom, ani wnukom...

...tak jak zagrażają nam muzułmanie!

Tak jest. Ani odwołaniem do Ewangelii, ani szantażem poprawności politycznej nie skłoni mnie pan do ślepoty wobec faktów. Wiem, że moje słowa są interpretowane jako wrogie islamowi. Słyszę, że podobno chcę przyjmować tylko chrześcijan.

A nie?

Gdyby wśród uchodźców byli wyznawcy buddyzmu, judaizmu, animizmu czy ateiści – proszę bardzo. Muzułmanie nie, bo – jak uczą nas doświadczenia zachodniej Europy – duża część z nich odrzuca zasady naszej cywilizacji.

Papież Franciszek, adhortacja apostolska „Radość ewangelii”: „My chrześcijanie powinniśmy przyjąć serdecznie i z szacunkiem muzułmańskich migrantów”, a także „unikać wrogich uogólnień, bo prawidłowa interpretacja islamu i Koranu sprzeciwia się wszelkiej przemocy”. To o wrogich uogólnieniach to było chyba o Panu? 

Nie. Dużo zajmowałem się islamem. Dobrze wiem, że ścierają się w nim różne nurty. My Europejczycy powinniśmy pamiętać, że jesteśmy spadkobiercami wielkiego dziedzictwa średniowiecznego islamu, który przechował dla potomności dorobek greckich filozofów. Różnica między moim stanowiskiem a słowami papieża Franciszka bierze się z odmienności perspektyw. Ja jestem politykiem, nie autorytetem duchowym.

Czyli?

Nie jestem od troszczenia się o zbawienie ludzkiej duszy. Jestem od tego, by dbać o interes mojego kraju. Moim obowiązkiem jest dopilnować, by młodzi rodzice, którzy spacerują opodal z wózkami po parku, mogli to robić bezpiecznie. Pojawienie się w Polsce znaczącej grupy imigrantów islamskich zwiększa zagrożenie atakiem terrorystycznym.

Czyli w tej sprawie to papież się myli? 

Jeśli jego słowa odczytywać jako konkretną wskazówkę polityczną, to są błędne. Ale myślę, że należy w nich widzieć raczej generalne wezwanie do jedności i pokoju.

Wszyscy muzułmanie są groźni?

Nie, tylko znikoma mniejszość.

Weźmy Syryjczyków, doświadczonych przez wiele lat wojny. Wśród milionów uchodźców 20 procent to dzieci – od noworodków do 11-letnich. Pojawia się takie dziecko na granicy i polski urzędnik będzie musiał mu powiedzieć: „Wracaj, skąd przyszedłeś, jesteś groźny”.

Te dzieci nie są dziś zagrożeniem, ale mogą nim być za kilkanaście lat. Albo dzieci tych dzieci mogą być groźne. Wiem, że moje słowa zabrzmią dla części czytelników okrutnie. Ale pan uderza w strunę najbardziej sentymentalną...

Mówimy tylko o dzieciach. 

Jeśli chciałby pan być konsekwentny, powinien pan powiedzieć: przyjmijmy wszystkie dzieci z całego świata, które potrzebują pomocy.

Mogę być konsekwentny. Myślę, że powinniśmy pomóc tak wielu dzieciom, jak się da.

Co to znaczy: „jak się da”? Polski rząd mówi: jesteśmy w stanie pomóc dwóm tysiącom. Na tyle nas stać. Tymczasem na samym Bliskim Wschodzie pomocy oczekuje kilka milionów dzieci. Zatem tak czy owak jesteśmy skazani na wybór. A skoro tak, to te dwa tysiące osób powinno być wybrane z grona tych, którzy nie zagrożą kiedyś naszym dzieciom czy wnukom. Czyli z grona syryjskich chrześcijan.

W internecie można znaleźć wiele filmów z syryjskimi dziećmi: „– Jesteś głodny, chłopczyku? – Tak! – Co chciałbyś zjeść? – Chleb, dawno nie miałem go w ustach. – A co tu jecie? – Jemy trawę. Allah akbar!”. Inne dziecko dziękuje miłosiernemu Bogu, że straciło tylko ręce, bo inni stracili i ręce, i nogi. Wydaje mi się, że one mówiąc „Bóg”, „Allah”, nie mają nic złego na myśli. Wzdychają do Stwórcy, który ich może obronić, bo niewiele więcej im pozostało. Z konstytucji dogmatycznej o Kościele „Światło narodów” wynika, że ich Bóg i nasz Bóg to ten sam Bóg. Prawda? 

Prawda.

Tam jest też napisane: „Plan zbawienia obejmuje także i tych, którzy uznają Stworzyciela, wśród nich w pierwszym rzędzie muzułmanów”. To dlaczego Pan ich odrzuca? 

Myli pan płaszczyzny rozmowy albo stawia pytania niewłaściwemu rozmówcy. Gdybym chciał postępować tak, jak wzywa papież Franciszek albo jak pan do mnie apeluje, to porzuciłbym zawód polityka. Wyjechałbym na misję na Bliski Wschód. Pomagałbym dzieciom. Ale przecież pan się umówił na wywiad z polskim politykiem, a nie misjonarzem. A polityk ma swoje obowiązki.

Czyli?

Czyli nie napycha sobie ust szlachetnymi frazesami, tylko kieruje się weberowską etyką odpowiedzialności za dające się przewidzieć skutki swoich decyzji. Jako polityk jestem odpowiedzialny przede wszystkim za to, by Polacy żyli w miarę bezpiecznie i zamożnie. W moim podejściu do sprawy uchodźców nie ma ani wrogości do islamu, ani poczucia wyższości. Przeciwnie. Gdy pan cytuje słowa okaleczonych dzieci, to myślę sobie, że przyszłość świata będzie należała do muzułmanów. Wie pan dlaczego?

Dlaczego?

Dzięki ich wierze. Jest coś bardzo pięknego w ich przywiązaniu do Boga. Do tego, że na życie ludzkie trzeba patrzeć w perspektywie transcendencji. Wiele lat temu zrobiło na mnie duże wrażenie zdjęcie z obozu, gdzie trenowano terrorystów islamskich. Nieprzebrane rzesze młodych, ubranych w białe szaty mężczyzn o szlachetnych twarzach. Przyjechali do tego obozu, żeby się szkolić w tym, jak nas zabijać. Dlaczego tak wielu muzułmanów uważa, że cywilizacja Zachodu zasługuje na zniszczenie? Nie mówię o jednostkach krwiożerczych, ogarniętych morderczym amokiem. Mówię o tych głęboko wierzących i wrażliwych moralnie. Co takiego jest w cywilizacji Zachodu, że w oczach muzułmanów zasługuje ona na zniszczenie? Nad tym trzeba się zastanawiać. Ale to wszystko nie zmienia moich obowiązków jako polityka.

Tak, tego, który ma dbać o bezpieczeństwo obywateli...

...i niezależnie od tego, jak mocno będzie mnie pan stawiał pod pręgierzem moralnym, niezależnie od tego, jak bardzo będą mnie atakowały pięknoduchy od politycznej poprawności – nie zmienię stanowiska.

A jak to przeprowadzić praktycznie? Jak rozpoznać muzułmanina? Jak go oddzielić?

Kolejne pytanie-szantaż. Sugerujące widok rampy, na której oddziela się tych, którym dajemy prawo do życia, od tych, których skazujemy na głód, tortury, śmierć. Tymczasem odpowiedź jest banalnie prosta. Uchodźcy islamscy i chrześcijańscy oddzielają się od siebie spontanicznie. Wystarczy zatem wziąć uchodźców z któregoś z obozowisk syryjskich chrześcijan.

Mówi Pan: „Nie przyjmować muzułmanów”. Chyba trzeba to ubrać w język prawa?

Nie prawa, tylko praktycznych decyzji. Podkreślam też, że nie oczekuję od premier Kopacz ani od szefa MSZ, że przyklasną moim słowom. Opozycji wolno więcej.

Gdyby Pan był szefem dyplomacji?

Nie wypowiedziałbym takich słów, ale działałbym konsekwentnie, by do Polski nie trafiali muzułmanie. Tego oczekuję od rządu.


Ks. Adam Boniecki w edytorialu: Po lekturze rozmowy z Jarosławem Gowinem (dział Kraj) podziękowałem Bogu, że nie jestem politykiem.
 


Mamy już problem w Polsce? Przyjmowaliśmy przecież Czeczenów.

Byłem gorącym zwolennikiem przyjmowania Czeczenów. Nie jest jednak tajemnicą, że niektórzy z nich wyjechali na Bliski Wschód, by brać udział w świętej wojnie. Tak samo jak to, że utrzymują kontakt z krewnymi, którzy pozostali w Polsce. Jakieś zagrożenie więc istnieje. Pytanie o skalę.

Jest wielka?

Myślę, że tę grupę polskie służby są w stanie kontrolować. Natomiast zwiększanie liczby muzułmańskich imigrantów to skrajna nieodpowiedzialność.

Sprowadzanie muzułmanów z Czeczenii to był błąd?

Nie. W tamtym czasie nie dało się przewidzieć zagrożenia rozprzestrzenienia się dżihadu na Europę.

A oceniając z perspektywy czasu?

Nie, Czeczeni byli wtedy eksterminowani.

Syryjczycy są eksterminowani teraz.

Dlatego powinniśmy wysyłać im pomoc humanitarną i wzmacniać wysiłki dyplomatyczne na rzecz przywrócenia pokoju na Bliskim Wschodzie.

Czy muzułmanie powinni być w Polsce pod szczególnym nadzorem?

O kim mówimy?

O muzułmanach mieszkających w Polsce.

To są w większości Tatarzy. Oni przez stulecia nie tylko się zasymilowali, ale stali się żarliwymi patriotami. Byłbym oburzony jakimikolwiek działaniami służb, choćby kontrolnymi, wymierzonymi w Polaków o tatarskich korzeniach.

Zacytuję Pana słowa: „muzułmanie się nie asymilują”.

Doskonale pan wie, że chodzi mi o współczesnych muzułmanów. Nie ma nic dziwnego w tym, że środowiska nowych emigrantów są monitorowane przez służby. Ale Tatarzy są tu od setek lat, podobnie jak np. Ormianie. Pierwsza Rzeczpospolita była fenomenem na skalę europejską. Czuję się duchowym spadkobiercą Polski wielu kultur, wielu narodów, wielu religii.

Z Tatarami początkowo nie mieliśmy w Polsce najlepszych doświadczeń. A jednak kiedyś im zaufaliśmy, daliśmy nazwiska, ziemię, pozwoliliśmy wybudować meczety. Dziś Pan tego nie chce. Jak to się ma do spuścizny I RP?

Każda religia przechodzi przez różne fazy. Kiedy my, chrześcijanie, byliśmy krwawymi krzyżowcami czy konkwistadorami, cywilizacja islamu stanowiła wzór tolerancji. I kiedyś nadejdą czasy, gdy wirus fundamentalizmu zniknie albo przygaśnie. Wtedy możemy wrócić do rozmowy o asymilowaniu muzułmanów. Nie będzie to za rok ani za 10 lat. Sądzę, że nie wcześniej niż w drugiej połowie XXI stulecia.


Czytaj także:


GRA W MIGRANTÓW. Kraje Zachodu zastanawiają się, jak wykorzystać migrantów do przyspieszenia własnego rozwoju. A Polska? Tekst Anny Goc i Marcina Żyły.


Mówi Pan, że imigracja jest nam potrzebna.

Tak. Polska powinna jak najpilniej wypracować politykę imigracyjną. Inaczej nie zasypiemy dziury demograficznej spowodowanej dramatycznie niską dzietnością i emigracją młodych ludzi z Polski. Trzeba otworzyć się najpierw na Polaków z b. ZSRS, potem na ludzi najbliższych nam kulturowo – obywateli Ukrainy czy Białorusi. Ale świadoma polityka imigracyjna polega też – niestety – na decyzji, przed kim zamykamy drzwi. Moja odpowiedź jest prosta i uczciwa. Nie możemy sobie pozwolić na przyjęcie dużych grup wyznania muzułmańskiego.

Co powinna robić dobra Europa? Czytam dane Amnesty International. Pierwszy kwartał 2015 r.: 1700 osób utonęło w Morzu Śródziemnym. Powinno już chyba zmienić nazwę na Morze Martwych.

Trzeba zająć się źródłem ich nieszczęścia. A źródłem jest rozpad państw arabskich. Za to my, świat Zachodu, ponosimy ogromną odpowiedzialność. Najpierw narzuciliśmy arabskim muzułmanom jarzmo kolonializmu. Potem, opuszczając ten region, pozostawiliśmy szereg sztucznych państw, których granice przecinały więzy rodowe, plemienne czy religijne. Również dzisiejsze konflikty wybuchły w dużym stopniu z powodu błędów Zachodu.

Jakich?

Przede wszystkim z ulegania iluzji, że w państwach islamskich da się wprowadzić demokrację na zachodnią modłę. Nie! Tam może istnieć oświecona teokracja albo krwawa teokracja. Oświecona despocja oparta na armii albo despocja krwawa. Dlatego powinniśmy wspierać oświecone dyktatury albo teokracje, a zapomnieć o demokracji. Próby wprowadzania tam demokracji zakończyły się morzem ludzkich nieszczęść. Gdyby amerykańscy politycy uważnie przestudiowali choćby „Zderzenie cywilizacji” Samuela Huntingtona, być może dałoby się tego uniknąć.

To ciekawa odpowiedź, ale oni teraz toną.

Trzeba przyjmować ich do obozów uchodźców, karmić i czekać na czasy, kiedy ich będzie można odesłać do ich ojczyzn.

Gdzie mają być te obozy, skoro nie tutaj?

W Europie Zachodniej i Południowej. Tam już mieszkają miliony wyznawców islamu. Dla Włoch, Francji, Niemiec przyjęcie kolejnej grupki uchodźców nie jest wielkim problemem. Dla Polski jest.

Decyzją przywódców UE zakończyła się włoska misja „Mare Nostrum”, dzięki której uratowano dobrze ponad 100 tys. uchodźców – morskich rozbitków. Zamieniono ją na akcję patrolową „Tryton”. W sumie to politycy zdecydowali: „Nie ratujemy, tylko patrolujemy”.

Polityka jest często wyborem między mniejszym a większym złem. Dlatego często jest naznaczona tragizmem. Rozumiem argumenty tych, którzy mówią: „Im więcej będziemy przyjmować uchodźców, tym większą zachętę stworzymy dla następnych”. Nie dla tysięcy następnych, ale dla milionów. Europa, w której co trzeci młody człowiek pozostaje bez pracy, nie jest w stanie sobie z tym poradzić. Dlatego trzeba robić wszystko, by w państwach arabskich przywrócić pokój.

Może to walka beznadziejna? Tam giną, tu jest pokój, tam jest biednie, tu bogato. To jak naczynia połączone. Poziom musi się wyrównywać.

Już się wyrównuje i będzie się wyrównywać. Europa przeżywa trudny moment. Znalazła się w fazie głębokiej dekadencji moralnej i osłabienia potencjału gospodarczego – zobaczmy, o ile szybciej rozwijają się Azja czy USA! To dowód, że eksperyment z państwem opiekuńczym musi zakończyć się bankructwem – ekonomicznym i moralnym. Jednak pojawienie się milionów uchodźców, szczególnie muzułmanów, na dłuższą metę przeobraziłoby Europę w kontynent ciągłych konfliktów, a z czasem i wojen.

A może trzeba zmienić podejście? Na podstawie gorzkich doświadczeń budować programy dla uchodźców. Być może twardo wymagać od nich, by przestrzegali naszych zasad – skoro chcą się tu chronić. Pod groźbą wydalenia. Zachód już to ćwiczył i Polska nie musiałaby wymyślać prochu.

Teoretycznie ma pan rację. Uchodźców należy asymilować, wpajać im wartości, których przestrzegamy na Zachodzie. Skoro chcą tu mieszkać, niech przestrzegają naszych zasad. Należy też udzielać im tylko niezbędnej pomocy materialnej – by nie wpadali w pułapkę ludzi wiecznie żyjących z zasiłku. Tyle teoria. Ale praktyka jest taka, że na Zachodzie mówi się dziś o „dżihadzie trzeciego pokolenia”. Idee Zachodu są odrzucane przez ludzi urodzonych w Europie! Dlatego nie powinniśmy pozwalać na poszerzenie wspólnoty muzułmańskiej w Europie.

3,5 mln muzułmanów mieszka w Niemczech. Granicy między naszymi państwami nie ma już dawno.

Skoro zagrożenie już istnieje, to go nie pogłębiajmy. Nie zachowujmy się jak pożyteczni idioci, którzy sami kręcą sznur na własną szyję.

Oddziela Pan politykę od moralności...

Przeciwnie. Staram się tylko być wierny moralności właściwej sferze polityki. Powiedziano nam: nie zabijaj. Ale ten nakaz nie dotyczy żołnierzy broniących własnej ojczyzny...

Mamy rocznicę masakry w Srebrenicy. Holendrzy do dziś żyją w traumie. Ich żołnierze mogli chociaż próbować bronić niewinnych, ale tego nie zrobili.

To była wielka hańba. Tamtych muzułmanów można było i należało uratować.

Wielu muzułmanów można i teraz uratować. Tylko oni giną tam, gdzie jest mniej kamer. 

Trzeba nieść im pomoc w ich ojczyznach. Może trzeba rozważyć możliwość rozszerzenia obecności wojsk ONZ czy użycia wojsk NATO. Krytykowałem Amerykanów za ich arogancko-idealistyczną politykę w krajach arabskich, jednak misyjna polityka zagraniczna USA jest godna szacunku: bez Stanów w roli globalnego policjanta świat pogrążyłby się w konfliktach. Ale ja jestem politykiem polskim. Rozmawiamy w Krakowie, a nie w Waszyngtonie.

Czy Polska poniesie konsekwencje zachowawczej polityki wobec przyjmowania uchodźców, sprzeciwiania się narzucaniu przez UE liczby, którą dany kraj ma przyjąć?

Nie, nie dajmy się szantażować. Niektóre kraje, jak Austria czy Węgry, w ogóle odmawiają przyjmowania uchodźców. My przyjmiemy.

W styczniu Rada UE będzie się zastanawiała, co dalej z sankcjami wobec Rosji. Na sankcjach nam zależy.

Spór wokół kwot dotyczących uchodźców nie zaważy w najmniejszym stopniu na decyzji w sprawie sankcji.

A dlaczego Włosi mieliby podtrzymywać sankcje? Na Rosję patrzą jak na partnera do interesów. Działania Kremla na Ukrainie oglądają beznamiętnie przez szybę telewizora. Zupełnie jak my oglądamy uchodźców płynących na Lampedusę.

Decyzji o sankcjach nie będą podejmować ani Włosi, ani Polacy, tylko Niemcy i Francuzi.

Czy w wywiadzie dla Radia Kraków powiedział Pan coś za dużo? Chciałby Pan się z czegoś wycofać?

Przed wejściem do studia usłyszałem wiadomość, że ISIS szkoli swoich żołnierzy, zmuszając ich do wysadzania w powietrze noworodków. Dlatego moja retoryka była twarda.

Ale z niczego się nie wycofuję. Moje stanowisko wobec problemu uchodźców to konsekwencja poczucia głębokiej moralnej odpowiedzialności wobec tych, o których jestem zobowiązany się troszczyć. Nie jestem jako polityk zobowiązany troszczyć się o obywateli innych państw. Mogę to robić jako człowiek, jako chrześcijanin, ale nie jako polityk. Jako polityk robię to, co możliwe. Ludzie, o których mam obowiązek się troszczyć, są wokół mnie, a nie w innych zakątkach kuli ziemskiej.

Karuzela, wesoła muzyka, wiatr i salwy za murem. Był taki wiersz Czesława Miłosza.

Chybił pan. Żydom w getcie można było pomóc. I Polskie Państwo Podziemne starało się to robić.

Dziś nie możemy?

Nie jest pan w stanie pomóc wszystkim.

Wszystkim? Nawet jedno życie jest ważne. 

Zgoda. Rząd mówi: „Przyjmujemy dwa tysiące!”. Postarajmy się obaj – pan i ja – żeby ministrowie zmienili zdanie i powiedzieli: „Przyjmujemy dwa tysiące i jednego”. Walczmy o każde życie.

Dobrze. Tylko wie Pan, czym się będziemy różnili? 

Czym?

Ja nie będę mówił o wyznaniu tego dwa tysiące pierwszego.

A ja będę. Bo moim zadaniem jest nie dopuścić, by kiedyś ten dwa tysiące pierwszy wysadził w powietrze polskie niemowlę. ©℗

JAROSŁAW GOWIN jest parlamentarzystą (w latach 2005–2007 w Senacie, od 2007 r. w Sejmie), w latach 2011–2013 minister sprawiedliwości z ramienia PO. Od 2013 r. lider partii Polska Razem, od 2014 r. przewodniczy klubowi parlamentarnemu Sprawiedliwa Polska, który od 2015 r. jako Zjednoczona Prawica współpracuje z PiS-em. W latach 1994–2005 był redaktorem naczelnym miesięcznika „Znak”, w latach 2003-11 – rektorem Wyższej Szkoły Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera w Krakowie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 33/2015