O co chodzi Hołowni. Rozmowa z liderem Polski 2050

Szymon Hołownia: Demokratyczna opozycja nie może stać się grupą rekonstrukcyjną rzeczywistości sprzed 2015 roku. Wyborcy nie zrezygnują z „dzisiaj” na rzecz tego, co było „wczoraj”. Zrobią to tylko dla „jutra”.

03.08.2023

Czyta się kilka minut

Szymon Hołownia / JACEK SZYDŁOWSKI / FORUM

MAREK KĘSKRAWIEC: Pojawił się Pan jako nadzieja dla centrowego wyborcy. Spoza duopolu PO-PiS, katolik krytyczny wobec hierarchii, nowa siła. Dziś rozmawiacie o sojuszu z PSL, partią „obrotową”, symbolizującą III RP.

SZYMON HOŁOWNIA: Wszystkim nie dogodzę. Zewsząd słyszę: współpracujcie, dlaczego jeszcze nie stworzyliście wspólnej listy. Teraz, gdy się dogadujemy, są pretensje, że robimy to z PSL, z którym różnimy się w pewnych ważnych sprawach. Ale gdybyśmy rozmawiali równocześnie z PO i Lewicą, te różnice byłyby spotęgowane do sześcianu.

Jak to wygląda w praktyce?

Można powiedzieć, że na razie umówiliśmy się do kina i na wspólne czytanie książek, nie zaręczyliśmy się z PSL-em. Zależało nam, by wykonać pierwszy krok i pokazać, iż można dyskutować nie o kimś, ale o czymś. I że w wyborach może chodzić o rozwiązywanie problemów społeczeństwa, a nie kłopotów polityków z kolejnością miejsc na listach. Mamy 30 tygodni do wyborów, jest czas na pracę. Obecny Sejm gaśnie, tam już nic wielkiego się nie zdarzy, musimy patrzeć dalej.

On już chyba zgasł dawno, parlamentaryzm pod rządami PiS to przecież karykatura umowy społecznej, jaką zawieramy przy urnach.

Kaczyński uznał, że zwycięzca bierze wszystko, i doprowadził do faktycznej likwidacji trójpodziału władzy; Sejm stał się organem władzy wykonawczej. To jest maszynka do mielenia, gdzie zamiast mięsa wrzuca się projekty tuż przed głosowaniem, bo władza nie chce żadnej dyskusji. Na dodatek jedna trzecia klubu PiS pełni funkcje rządowe, jako sekretarze stanu w liczbie ponad 50. Pomieszanie porządków.

Nie chodzi już tylko o notoryczny gwałt na władzy sądowniczej. Cały system zachorował. Przed nową sejmową większością stoi zatem zadanie odbudowania autorytetu parlamentu. Niestety, po opozycyjnej stronie też obserwuję niepokojące myślenie z zemstą w tle. Przejmiemy władzę i będziemy robić to, co oni – nawet jeśli delikatniej – bo oni nam zostawili narzędzia. My mieliśmy ból czterech liter przez osiem lat, to teraz oni będą mieli.

Nie będzie Pan wsadzał do więzienia Ziobry z Kaczyńskim i Dudą?

Będziemy jak oni, jeśli uznamy, że najpierw potrzebujemy odwetu. Zostawmy to prokuratorom i sądom, wsadzanie do więzień nie jest rolą polityków. Fakt, czujemy się upokorzeni tym, że Kaczyński swoimi rządami pokazał środkowy palec ponad 80 procentom społeczeństwa – bo przecież biorąc pod uwagę frekwencję wyborczą, nie ma on realnie większego niż 20 procent poparcia społecznego – ale wolałbym, by po jego odejściu skupić się na naprawie państwa, a nie na igrzyskach zemsty. To nie oznacza grubej kreski, każdy oszust powinien stanąć przed sądem, ale nie wolno mylić tego z niszczącą żądzą odwetu.

Ganianie jednych przez drugich co cztery lub osiem lat jest drogą do katastrofy. Świat się będzie rozwijał, a my będziemy grzęznąć w nienawiści. Dlatego właśnie nazwaliśmy się Polską 2050. Opozycja wygra wybory, jeśli oderwie się od marzeń o rozliczeniach, a zacznie rozumieć, dlaczego przegrała z PiS w 2015 r.

Dziś wciąż nie rozumie, nawet rozsądni ludzie widzą tylko „przekupstwo 500 plus”.

PO i PSL też miały podobne pomysły, ale wsadziły je do szuflady, nie rozumiejąc, że ludzie w Polsce są zmęczeni i trzeba im ulżyć. Argumenty o przekupstwie to są bzdury powtarzane do znudzenia. Osiem lat mobilizuje się w ten sposób mityczny elektorat opozycji, ale on nigdy nie wystarcza do zwycięstwa. Jego jest za mało. Przy wyborach do europarlamentu mieliśmy wielkie marsze z Donaldem Tuskiem na czele, triumfalne sondaże na łamach „Gazety Wyborczej”, i co? 45 procent dla PiS i kolejny kac.

Trzeba dotrzeć do prawie połowy społeczeństwa, która nie chodzi na wybory?

Oraz do tych, którzy zagłosowali w 2015 r. na PiS, ale nie dlatego, że mają bardzo prawicowe poglądy, tylko dlatego, że nie podobały im się rządy PO, które się po prostu zużyły, stały się leniwe – to wykorzystał PiS. My nie możemy stać się teraz grupą rekonstrukcyjną. Wyborcy nie zrezygnują z „dzisiaj” na rzecz tego, co było „wczoraj”. Zrobią to tylko dla „jutra”.

Jak Pan ocenia wypowiedzi Donalda Tuska, z których wynika, że najpierw trzeba odsunąć PiS, a potem się zobaczy. Ja bym do zdewastowanego domu wchodził z projektem i ekipą. Utknięcie w rozliczeniach rozczaruje elektorat. I może wepchnąć go kiedyś w ramiona populistów gorszych niż PiS.

Proponowałem rok temu konferencję o przyszłości Polski, żeby ludzie widzieli, iż opozycja rozmawia o wyzwaniach cywilizacyjnych, a nie tylko o PiS. Nie było odzewu, a przecież bez pozytywnej oferty nie wygramy, i widać to w badaniach. Dlatego wkurzają mnie te wszystkie bon moty w stylu: „partia to nie pralka, by miała program”. Albo narracja, że „PiS podpalił dom, a my jesteśmy strażakami, których nikt podczas akcji nie pyta, jak będzie wyglądać remont po pożarze”. Tymczasem w Polsce jest wielu ludzi, którym żyje się źle, ale wcale nie uważają, że szaleje tu pożar. Mam czasem wrażenie, że uczestniczę w grze, w której niektórzy zgadzają się, że znowu będą tylko silną opozycją.

Byciem wiecznym recenzentem też ma swoje plusy, podczas rządów trzeba się urobić po łokcie.

Dla mojej formacji kluczowe jest znalezienie się po stronie, która będzie zmieniała Polskę, biorąc za nią odpowiedzialność – sprawując władzę. No i będzie chciała wygrać z PiS, a nie z konkurentami w swoim otoczeniu, na co teraz idzie dużo energii. Gdybyśmy zamiast się podgryzać, prowadzili poważne rozmowy, to już od roku mielibyśmy albo jedną silną listę, albo stworzylibyśmy dwie i podzielili się robotą. Czas jednak wypełniają nam dominacyjne i przemocowe gierki, także w mediach. Robię w nich za głównego killera jednej listy, choć przecież od dawna wiadomo, że PSL nie pójdzie z Lewicą i PO, Lewica nie zaakceptuje PSL, a PO z Lewicą ostatecznie też zapewne nie znajdą się na jednym pokładzie.

Istnieje sporo analiz, które świadczą, że spotkanie się na jednej liście konserwatystów z PSL z „lewakami” z Razem może spowodować, iż część zwolenników obu tych grup nie pójdzie w ogóle głosować na ten sojusz pod wodzą Tuska.

Według naszych badań 10 procent elektoratu opozycji demobilizuje się przy jednej liście. Widać to było w 2019 r., gdy na różne listy opozycyjne do Sejmu padło 900 tysięcy więcej głosów niż na wspólnych kandydatów bloku senackiego, a przecież głosowali ludzie w tej samej kabinie, z tym samym długopisem. I mimo tego wciąż jest wielu polityków, którzy wierzą, że do ludzi trafiają tylko najprostsze komunikaty w stylu: „kupą, mości panowie”. W tej sytuacji to powiedzenie się nie sprawdzi; mało tego, takie myślenie wzmacnia też poparcie dla Konfederacji.

W Czechach też wydawało się, że Andrej Babiš jest nie do pokonania, ale dwie listy załatwiły sprawę. Nie udało się za to na Węgrzech, gdzie ludzie mieli na jednych plakatach zjednoczonej opozycji kandydata socjalistę, a na innych – nacjonalistę z Jobbiku.

Jak to powinno być podzielone w Polsce, by odzwierciedlało naturalne podziały?

Metoda D’Hondta została wprowadzona po absurdalnym rozdrobnieniu politycznym z początku lat 90. Ma ona dwie złote zasady: nie zostawiać sojuszników, którzy mogą znaleźć się tuż pod progiem wyborczym, bo te stracone głosy nakarmią głównie największego, być może PiS. Druga reguła nakazuje budowanie bloków średnich i dużych, o potencjale 17 i więcej procent, bo one dostaną większą liczbę mandatów, niż to wynika z prostej arytmetyki. Patrząc na naszą scenę, taki potencjał mają dwa bloki opozycyjne, raczej nie trzy. Najczytelniejszy podział dla wyborców, jaki widzę, to blok Polski 2050 z PSL oraz PO z Lewicą. To przepis na wygraną z PiS.

Ale Tusk z Lewicą nie bardzo chce. Zandberg też się do tego związku nie pali.

Czytam w wywiadach, że kto nie chce jednej listy, ten nie jest patriotą, więc dlaczego wybrzydzanie w PO na Lewicę mam uważać za coś lepszego? Bądźmy poważni. Kiedy byłem na spotkaniu ekspertów naszych i PSL, to zrozumiałem, jak ważna rzecz się dzieje. Szczegółów nie ustalają Kosiniak z Hołownią, ale ludzie znający się na konkretnych sprawach, i to oni będą próbowali utrzeć naszą wspólną drogę. Ale to na nas się napada, że rozbijamy opozycję. I robią to ci, którzy sami utknęli przy targach o nazwiska na listach.

Pan naprawdę wierzy, że PSL wyzbył się cynizmu partii obrotowej, która dogada się z każdym?

PSL jest partią dojrzałą, nie targają nią spory frakcji, są rzetelni. Jesteśmy też z Kosiniakiem z jednego pokolenia, które powinno wreszcie dojść do głosu. Szanuję Tuska, ale czas jego i Kaczyńskiego zaczął się na początku III RP. Dostali się do Sejmu w czasach Gorbaczowa, kiedy szedłem do drugiej klasy liceum…

Oczywiście, są między nami i PSL duże różnice, choćby w kwestii tzw. piątki dla zwierząt, praw myśliwych, nie popieramy ich idei dobrowolnych składek na ZUS, nie ukrywamy tego. W wielu innych sprawach moglibyśmy za to zgłaszać wspólne pomysły, np. w energetyce, edukacji, bezpieczeństwie.

Ja jednak słyszałem, że po decyzji o zagłosowaniu przeciwko zmianom w ustawie o Sądzie Najwyższym lider PSL był zdegustowany Waszą postawą.

To jest pudelkizacja polityki, za którą odpowiada też część dziennikarzy, publikując masę artykułów opartych na anonimowych wypowiedziach, zazwyczaj zmyślonych, zawsze jątrzących. Trafiają jednak do obiegu, zaczynają żyć własnym życiem. Tymczasem nie było żadnych dąsów ze strony szefa PSL, mieliśmy inne zdanie, to wszystko. Fakt, w kampanii prezydenckiej nie bywaliśmy dla siebie przesadnie sympatyczni, ale nawet wtedy czułem, że Kosiniak jest jedną z niewielu osób budzących moje zaufanie i szacunek. Widzę też, ile robi, by pchać w górę nowe pokolenie działaczy PSL.

Nie obawiacie się ich silnych struktur terenowych? Kandydaci PSL wygryzą Was w małych społecznościach.

Oni z kolei mogą obawiać się tego, że wypadamy dużo lepiej w sondażach i jesteśmy bardziej widoczni, więc też w teorii możemy wygryzać ich. Tyle że dojrzali partnerzy mówią o tym otwarcie i starają się wypracować mechanizmy zaufania, znajdować kompromisy.

Co chciał Pan osiągnąć, głosując przeciwko ustawie o Sądzie Najwyższym, czyli zdaniem krytyków przeciwko pieniądzom z KPO?

Są takie momenty w polityce, kiedy krążąc wokół taktyki, można się zapętlić. Zapomina się o głównej idei i wartościach. Nasi eksperci oraz posłowie z koła byli motorem przypomnienia sobie, że na protesty w koszulkach z Konstytucją chodziliśmy na poważnie i nie możemy popierać ustawy, która ją łamie. To byłoby usankcjonowanie perfidnego mechanizmu Kaczyńskiego: albo pieniądze z KPO, albo wolność. Nieprawda, można mieć i to, i to.

Po podjęciu decyzji skontaktowaliśmy się z Donaldem Tuskiem, Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem i Krzysztofem Gawkowskim – wydawało się, że zaakceptowali tę różnicę zdań. Argumentowałem za „wywaleniem” tej ustawy, bo wtedy władza musiałaby zrobić kolejne okrążenie i jeśli chce funduszy z KPO przed wyborami, ustąpić, czyli np. umieścić sprawy dyscyplinarne sędziów w izbie karnej SN, a nie przenosić ich niekonstytucyjnie do Naczelnego Sądu Administracyjnego, który zostanie sparaliżowany setkami takich spraw. Okazało się jednak, że w opozycji przeważył strach przed tym, co powie TVP.

Co będzie dalej z ustawą? Przejdzie przez Trybunał Konstytucyjny i uruchomi KPO?

Prezydent doszedł do wniosku, że jego partnerem do dyskusji są dziś Joe Biden i Jens Stoltenberg, a nie jakiś Kaczyński z Ziobrą. Ustawy nie podpisał, tylko wysłał do Julii Przyłębskiej, czyli na pole ostrej walki, która trwa między PiS i Ziobrą. A to oznacza, że pieniędzy z KPO nie będzie do wyborów. I dlatego jeszcze przed głosowaniem pytałem: „Po co robić deal z PiS?”. Przecież po wyborach przywieźlibyśmy te fundusze w miesiąc, bez romansu z tą władzą.

Jak skończy się rozgrywka Ziobro-Kaczyński?

Szef PiS dysponuje ogromnymi pieniędzmi państwa na własną kampanię, więc wziął najlepszych specjalistów. Mieli mu powiedzieć, iż PiS nie ma szans na samodzielne zwycięstwo, ale może zachować rządy. Musi jednak dowieźć pieniądze z KPO, mieć naprzeciwko jedną opozycję z twarzą Tuska, w którego będzie bił ohydną propagandą, oraz posiadać koalicjanta z prawej strony. To może być twór złożony z części skonfliktowanej wewnętrznie Konfederacji i środowisko Ziobry. Kaczyński liczy, że będzie ich jakoś kontrolował, ale ja uważam, że oni go kiedyś w końcu zjedzą. Jako grupa młodsza, ­antysystemowa, polexitowa.

Wróćmy do Polski 2050. Odeszła od Was szefowa koła parlamentarnego Hanna Gill-Piątek, zwolenniczka jednej listy i innego głosowania w sprawie ustawy o SN. To nie było nieuchronne? Sam przyznał Pan w TVN24, że wiele Was różniło. Była już przecież lewicową działaczką Wiosny i Kongresu Kobiet.

Dobrze nam się pracowało mimo różnic. Połączyła nas idea radykalnego centrum, obozu łączącego ludzi, którym jest za daleko do każdego z biegunów obecnego duopolu, i którzy chcą chronić nasz świat przed radykalizmami. Cóż, poszła inną drogą i nie obrażam się na nią. Mam ten komfort, że przyszedłem do polityki ze świata, w którym byłem spełniony. Nie liczę na pieniądze i popularność, te raczej straciłem. Myślę o polityce jako o narzędziu, a nie o bycie samym w sobie. Dla mnie to rodzaj misji, choć wiem, jak to słowo się zużyło.

Przy dyskusji ideowej warto pamiętać o zmianach społecznych. Po naruszeniu kompromisu aborcyjnego PiS już nigdy nie przekroczył poparcia 40 procent, a społeczeństwo się mocno zradykalizowało. Konkordat, afery pedofilskie w Kościele, związki partnerskie, klauzula sumienia – wielu Polaków patrzy na nie inaczej niż kiedyś. To nie problem dla Was jako partii chrześcijańskiej?

Jako pierwsi złożyliśmy dwa lata temu propozycję rozdziału Kościoła od państwa, w tym likwidację funduszu ­kościelnego, o czym dyskutowała już PO z kard. Nyczem i się wycofała, tak samo zresztą jak ze związków partnerskich. Wcześniej z hierarchią układał się zgodnie lewicowy SLD, a w wersji turbo robi to dziś PiS, niszcząc już zupełnie nasze życie religijne. My zaś odwołujemy się do chrześcijaństwa, ale nie widzimy sprzeczności w tym, by opowiadać się za poważną dyskusją nad mechanizmami ujawniania duchownych popełniających przestępstwa czy nad cennikami na cmentarzach. Państwo musi być asertywne, a minister edukacji nie może być w sprawie religii w szkole ministrantem biskupa.

Kościół przestał być drogowskazem dla większości Polaków?

Rozmawiałem kiedyś ze światłym członkiem episkopatu i pytałem, jak mógł podpisać absurdalny list ordynariuszy, w którym modlono się za pierwsze ofiary ideologii LGBT w Polsce. Popatrzył na mnie wzrokiem sarny, na którą pędzi ciężarówka, i powiedział: „Bo ty nie widziałeś pierwszej wersji”. Taka panuje u nich odwaga.

Kościół nie odpowiedział sobie po upadku komunizmu, czym właściwie chce być w nowej rzeczywistości. Stracił swój smak. Kto z nas śledzi nauczanie biskupów i czeka na listy pasterskie? Nikt.

Jak przetrwa?

Myślę, że Kościół przetrwa tylko tam, gdzie będą żywe wspólnoty, świadczy o tym choćby to, jak wielu katolików lgnie do ruchów charyzmatycznych, gdzie płonie ogień wiary i czyta się Pismo. Jeśli Kościół instytucjonalny się szybko nie ogarnie, obumrze w ciągu pokolenia, bo nie idzie drogą założyciela. Jezus był przecież w kontrze wobec rzeczywistości politycznej i ekonomicznej, z której nasz Kościół woli czerpać profity. Czy ktoś widział biskupa w autobusie? Nie, biskup nie wie, jak żyją wierni. Gdy podczas pandemii walił nam się świat na głowę i umierali nasi najbliżsi, hierarchowie skupiali się głównie na targach o liczbę osób na mszy.

Polityka to często gry, manipulacje i kłamstwa. Czy chrześcijanina Hołownię zdziwił nasz Sejm?

Tak, nie spodziewałem się aż takiego bagna i aż takiej mocy afrodyzjaków: władzy i pieniędzy. Ale to bagno trwa od wielu lat, PiS wstrzyknął tylko sterydy do tego systemu. Niestety, świat dziennikarski też chętnie w tym uczestniczy, zapisując się bez żenady do różnych obozów politycznych.

Kałownia 2023?

To, że Tomasz Lis zredukował się do roli wulgarnego hejtera, to jego wybór, ja mówię bardziej o publikacjach, za którymi stoją spin doktorzy różnych partii, a media liczą, że jak się im wysłużą, dostaną jakieś ogłoszenia lub dotacje. To widać m.in. w dyskusji o liczbie list, mało tu argumentów, same emocje. Po drugiej stronie jest jeszcze gorzej. To dziennikarze zblatowani z władzą doprowadzili do tego, że Tusk musi mieć ochronę, mnie straszono gwałtem na córkach, a żonę – oblaniem kwasem. W taką atmosferę wpisuje się właśnie Lis. Ja zaś głośno apeluję o rezygnację z pogardy. Dlatego dobrze mi się rozmawia z Kosiniakiem.

Hołownia nie skończy jak Palikot, Petru czy Kukiz?

Ich ugrupowania powstawały w obliczu wyborów, nie musiały przetrwać trzech lat bez instytucjonalnego finansowania, jak my. Ja widziałem swych ludzi, gdy mieliśmy kilka procent poparcia i prawie 25 procent. Przeszliśmy przez napięcia, biedę, odejścia i inne problemy wieku dziecięcego jeszcze przed wejściem do parlamentu, a nie po. To duża różnica.

Trafił Pan do świata, który mocno stresuje i zabrudza umysł. Jakie ma Pan sposoby, by w tym nie utonąć?

Moje dwie córki mocno osadzają mnie w rzeczywistości. Żona nie jest ptakiem gniazdującym, tylko pilotem myśliwca, obecnie w realiach wojny, więc zdarza się często, że mimo szczerych chęci nie ma jej w domu.

Mam swoje rytuały i obowiązki związane ze starszą córką, a przez znaczną część tygodnia, z uwagi na pobyt żony w bazie w Malborku, opiekuję się też młodszą, roczną córką, co oznacza bezsenne noce. Ale to mi daje świadomość, że nie mogę siedzieć tylko w świecie polityki i knuć przy kawach i tartinkach. Polityka przytrafiła mi się w osobliwym momencie, ale może to mnie też ratuje. Mam kawał normalnego życia, które mnie osadza poza pałacowymi gierkami. Zresztą ja nie chcę tkwić całe życie w polityce, bo to jak wyjście w kosmos w skafandrze, nie da się tam długo żyć.

Kiedyś działał Pan aktywnie na rzecz dzieci, niesienia im pomocy w Afryce i Azji, organizacji telefonu zaufania w Polsce. Co z tego zostało?

Odsunąłem się od moich dwóch fundacji, ale jestem nimi zbudowany. Prowadzą projekty w 14 krajach świata, od Bangladeszu przez Ukrainę po Senegal i Kongo. Setki tysięcy osób, które otrzymały pomoc, dziesiątki tysięcy zasadzonych drzew i godzin korepetycji. Po odejściu z polityki, być może po prezydenturze, wyobrażam sobie pracę w jakiejś instytucji niosącej pomoc na poziomie międzynarodowym.

Wierzy Pan w możliwość sfałszowania wyborów za pomocą dopisywania krzyżyków przez ludzi PiS w komisjach?

Wierzę w to, że im więcej będziemy mówić o tym, że Kaczyński sfałszuje wybory, tym łatwiej je przegramy. Jeśli wyborca opozycji słyszy coś takiego, to po co ma iść do urny? Skręcenie wyborów nawet na poziomie jednego okręgu to potężne przedsięwzięcie logistyczne, z dużym potencjałem wykrycia przez naszych obserwatorów w komisjach. Kaczyński prędzej zmanipuluje kampanię, finansując ją z funduszy państwa i przekazując fortunę na propagandę w TVP. Jednak mówienie o prymitywnych fałszerstwach to tylko robienie prezentu Kaczyńskiemu, a on na żaden prezent nie zasługuje. Jego jedyną szansą na wygraną są nasze błędy. ©℗

SZYMON HOŁOWNIA jest politykiem, publicystą, pisarzem, działaczem społecznym. W wyborach prezydenckich w 2020 r. zdobył 14 proc. głosów. Ojciec dwóch córek, mąż Urszuli, pilotki myśliwca bojowego MiG-29. Lider Polski 2050.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Polski dziennikarz, publicysta, pisarz, dwukrotny laureat nagrody Grand Press. Po raz pierwszy w 2006 roku w kategorii wywiad i w 2007 w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. Na koncie ma również nagrodę „Ślad”, MediaTory, Wiktora Publiczności. Pracował m… więcej
Jako reporter rozpoczynał pracę w dzienniku toruńskim „Nowości”, pracował następnie w „Czasie Krakowskim”, „Super Expressie”, czasopiśmie „Newsweek Polska”, telewizji TVN. W lutym 2012 r. został redaktorem naczelnym „Dziennika Polskiego”. Odszedł z pracy w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 10/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Radykalne centrum