Czyste światło

Modlitwa nie musi wyrażać się w świadomej myśli – „Boże”. Jest pełnią życia, a nie jakimś odrębnym działaniem.

05.10.2020

Czyta się kilka minut

 / MICHAŁ DYJUK / FORUM
/ MICHAŁ DYJUK / FORUM

Cześć! – zamachała mi ona ręką przed oczami. – Znajomych nie poznaje się na ulicy, co? – uśmiech na jej twarzy wskazywał, że nie ma pretensji.

– Nasz filozof buja w świecie idei – powiedział (do niej?) nieco ironicznie on, obejmując ją ramieniem i wchodząc pomiędzy nas – jego ruch wyraźnie mówił: „Nie spoufalajcie się za bardzo, ona jest moja”.

Wyrwany

Jej „cześć” wyrwało mnie z zamyślenia. Nie za bardzo można je było nazwać przebywaniem w świecie idei – to był raczej rój niezbyt kształtnych myśli, chaotycznych wspomnień i ledwo zarysowujących się planów, z jednym, najbardziej wyraźnym – co sobie zrobię na obiad, gdy wrócę niedługo do domu. Lekko skłębiona mentalna mgiełka przysłoniła mi miejsce, przez które szedłem, i ludzi, których mijałem. Dobrze, że chodnik był równy.

Wyrwany z tego stanu, zawstydziłem się – jestem przecież człowiekiem praktykującym mindfulness – momentalnie skupiłem się na nich. Bardzo chciałem zatrzeć w nich poprzednie wrażenie, odzyskać przewagę. Świat wokół odpłynął, byli tylko oni – ze swoimi gestami, słowami – skoncentrowany na nich mogłem dostrzec nawet to, czego nie chcieli pokazać. Ten związek nie funkcjonuje dobrze – pomyślałem, odzyskując pewność siebie. On jest chorobliwie zazdrosny, ona się za to dusi. A tak w ogóle, to była moja chwilowa słabość – oceniłem. Potrafię szybko skupić uwagę.

Domieszki

„Uwaga absolutnie bez domieszki – jest modlitwą” – to krótkie zdanie XX-wiecznej filozofki i mistyczki, Simone Weil, uratowało kiedyś moją wiarę. Wiara bez modlitwy martwa jest bowiem, a ja nie mogłem już dłużej kierować specjalnych słów do „Boga”, ani nasłuchiwać odpowiedzi z „Jego” strony. Mój wewnętrzny sceptyk szeptał, że ich „adresata” i potencjalnego „nadawcę” komunikatu zwrotnego sam tworzyłem z gliny biblijnych opowieści i piasku katechizmowych formuł. To głupie – stwierdziłem – modlić się do „kogoś” takiego.

Jeśli Weil miała rację, nie modliłem się jednak również ani idąc ulicą, zanim spotkałem tych dwoje, ani wówczas, gdy stojąc przed nimi uważnie oceniałem jakość łączącej ich relacji.

Najpierw do mojej uwagi – jeśli w ogóle dałoby się ją we mnie odnaleźć – domieszał się gęsty umysłowy smog. Mnóstwo tego, czego nie ma, przesłoniło to, co jest. Szedłem niby świadomy – wysiadłem na właściwym przystanku, trafiłbym prosto do domu. A jednak – jak intensywna może być jawność jawy! Ile kolorów, zapachów i znaczeń, mijanych w tym właśnie momencie, nie docierało do mnie, grzęznąc w cieniach dawno minionych zdarzeń lub w zarysach tego, co dopiero może się stać, choć – w większości – nigdy się nie stanie. Trudno nawet powiedzieć, bym z uwagą myślał o czymś konkretnym. Coś tam we mnie myślało się samo.

Gdy przytomność przywróciło mi dźwięczne „cześć”, do obudzonej nagle uwagi domieszało się coś innego, może nawet bardziej niebezpiecznego: zraniona miłość własna, naruszony autoportret mnie doskonałego. Wraz z nimi przyplątał się proces osądzania. Najpierw, nie do końca świadomie, oceniłem siebie. Uwagę skupiłem na różnicy pomiędzy wyobrażonym samoideałem: tym, kim chciałbym być i jak prezentować się światu, a mną idącym półświadomie po ulicy.

I lawina ruszyła. Jedna ocena przyciągnęła następne. Oceniłem ich spojrzenia: „mylicie się, zwykle nie jestem tak rozproszony”. Skoro zaś oni znaleźli moją słabość, swoją odzyskaną uwagą zacząłem poszukiwać ich słabości. Do każdego „to jest takie” doczepiło się: „...a powinno być inne”.

Nie o to chodziło Simone.

Wszędzie i nigdzie

Weil świadomie sytuowała się na pograniczu chrześcijańskiej tradycji, zarówno na poziomie myślenia, jak i egzystencjalnego zaangażowania. Przyzwyczajonym do najbardziej rozpowszechnionego obrazu chrześcijaństwa jej utożsamienie uwagi bez domieszki z modlitwą może wydawać się zaskakujące. Perspektywa współczesnej francuskiej Żydówki bliska była jednak starożytnej tradycji ojców pustyni, którzy bardzo ściśle wiązali modlitwę (gr. proseuche) i uwagę (gr. prosoche).

Czy jednak, można spytać, modlitwa – w tradycji chrześcijańskiej – nie wymaga wyraźnej świadomości bycia w relacji z Bogiem? Ojcowie pustyni nauczali nie tylko o uwadze, lecz także o wzywaniu – nieustannie, w rytm oddechu – Bożego Imienia.

Być może. Bóg jednak, jak pisał autor Listu do Efezjan, „napełnia całkowicie wszystko”. Nie jest, jak mawiał Mistrz ­Eckhart, „tym lub tamtym” – jednym z bytów, który można wyróżnić z szerszego tła, ani – tym bardziej – tą wyobrażoną postacią, która majaczy nam w głowie, gdy używamy pobożnych pojęć. Jest, poucza Apokalipsa, Alfą i Omegą – pełnią istnienia wszystkiego, co jest.

Relacja do Boga nie jest więc jedną z relacji, jakie człowiek nawiązuje w swoim życiu. W poetycki sposób opisuje to apokryficzna Ewangelia Tomasza: „Mówi Jezus: »Ja jestem światłem, które jest ponad wszystkim. Ja jestem wszystkim. Wszystko wyszło ze mnie i wszystko do mnie wróciło. Rozłupcie drzewo – ja tam jestem. Podnieście kamień – znajdziecie mnie tam«”. Nie ma działania, które nie byłoby odniesieniem się do Niego. Doświadczenie Boga ukryte jest w każdym doświadczeniu.

Jeśli tak, to nie potrzeba nic specjalnego ponad to, o czym mówi Jezus w innym fragmencie niedawno odkrytego starożytnego tekstu: „Rozpoznaj, co masz przed sobą, a to, co ukryte, objawi ci się. Gdyż nie ma nic ukrytego, co by się nie ujawniło”.

Niech będzie, co jest

Bez uwagi jednak nie ma rozpoznania – nawet tego, co pachnie przed nosem, ani tego, co trzymamy w dłoniach. Bez uwagi pozbawionej domieszki tego, co było, i tego, co będzie – ale już lub jeszcze nie jest. A więc: bez uwagi skupionej w teraz. Lecz – równie to ważne – bez uwagi pozbawionej domieszki oczekiwań, pragnień, niechęci: wszystkiego, co nie pozwala po prostu przyjąć tego, co istnieje, lecz co jakby zmusza nas do przykładania natychmiast każdego postrzeżenia do tworzonego przez nas samych wzorca. Potrzebna jest uwaga bez domieszki sądu.

Lecz przecież wszystkie te skłonności, które rodzą osąd, również są. Budda słusznie zatem mówił uczniom, że człowiek prawdziwie uważny „gdy umysł jest opanowany przez pragnienie – spostrzega, że umysł jest opanowany przez pragnienie; gdy umysł jest wolny od pragnień – spostrzega, że umysł jest wolny od pragnień; gdy umysł jest opanowany przez niechęć – spostrzega, że umysł jest opanowany przez niechęć; gdy umysł jest wolny od niechęci – spostrzega, że umysł jest wolny od niechęci (...) gdy umysł jest skoncentrowany – spostrzega, że umysł jest skoncentrowany; gdy umysł nie jest skoncentrowany – spostrzega, że umysł nie jest skoncentrowany”.


Czytaj także: Piotr Sikora: Jak wypuścić siebie z rąk


Nie chodzi tu jednak o jakieś rozdwojenie jaźni, nieustanne spiętrzanie – w nieskończoność – poziomów autorefleksji. Jak zauważył Eckhart, nie doświadczy Boga ten, „kogo poznanie i obraz poznawczy nie staje się jednym”. Uwaga absolutnie bez domieszki (która jest modlitwą) nie ma w sobie również nikogo uważnego. „Ja jestem, który Jest, ty jesteś ta, której nie ma” – powiedział Chrystus św. Katarzynie ze Sieny. W modlitwie świadomość „ja” znika, zostaje czysta uwaga, przytomne doświadczenie tego, w czym-Kim „żyjemy, poruszamy się i jesteśmy”.

Życie może być wegetacją. Może stawać się coraz bardziej świadome. Uwaga-modlitwa przemienia je w takie, które całe jest światłem.

Co jest, jest

„Dobrze was było spotkać, do zobaczenia” – powiedziałem. Uśmiechnęli się i zostali z tyłu. Przez cienkie podeszwy trampek chodnik odciskał się to na jednej, to na drugiej stopie. Ssanie w żołądku krzyczało: „jeść!, jeść!”, wiatr chłodził czoło rozgrzane popołudniowym słońcem. Między blokami co jakiś czas narastało dudnienie tramwaju i znikało w szumie ulicy, a wraz z nim rozpadały się resztki bojowych uczuć i myśli walczących o pozycję człowieka praktykującego ­mindfulness. Zarodki myśli nieprzygotowanych do jutrzejszego wykładu wydobyły z gardła niepokój – gasł stopniowo w uwadze skierowanej na głód żołądka. Spomiędzy wież kościołów, widzianych przez chwilę między drzewami, płynęła, jak zwykle, pamięć życia przeżytego w tym mieście. Rozproszył ją zwycięski śmiech dziecka, które wbiegło w błotnistą kałużę na rozkopanej drodze, zagłuszony zaraz przez ryk silnika ciężarówki wyjeżdżającej z budowy. Wypluła kłęby czarnych, śmierdzących spalin dokładnie w momencie, gdy płuca wypuściły z siebie powietrze. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć długich kroków z nieruchomą przeponą i skurczonymi żebrami, aż tętno odezwało się w skroniach – i dzika ulga wdechu…

Cześć! ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof i teolog, publicysta, redaktor działu „Wiara”. Doktor habilitowany, kierownik Katedry Filozofii Współczesnej w Akademii Ignatianum w Krakowie. Nauczyciel mindfulness, trener umiejętności DBT®. Prowadzi też indywidualne sesje dialogu filozoficznego.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 41/2020