Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W zeszłą środę "Rzeczpospolita" przedstawiła dowody na to, że od 2002 r. do września 2003 r. na lotnisku w Szymanach lądowały samoloty wykorzystywane przez służby USA. Nad Polską otrzymywały status lotów rządowych, a europejska kontrola lotów była wprowadzana co do nich w błąd. Świadkowie relacjonują, że z samolotów wyprowadzano ludzi w kajdankach i z zawiązanymi oczami. Zaś Prokuratura Krajowa prowadzi teraz śledztwo m.in. w sprawie decyzji, które mogły spowodować utratę kontroli nad ważnym obiektem w kraju - czyli utratę części suwerenności. Wcześniej poszlaki o istnieniu w Polsce więzień CIA przedstawiały m.in. Amnesty International i "New York Times".
Polska pomagała wówczas w przetrzymywaniu więźniów z Al-Kaidy z naruszeniem prawa, jeśli nawet była ledwie bazą przerzutową. Gorzej, że jeśli rządzący faktycznie "do końca nie wiedzieli", co się dzieje w Starych Kiejkutach, dali zielone światło na wszystko, co CIA uzna za stosowne w wojnie z terroryzmem.
A wiadomo było, że CIA - parafrazując powiedzenie z czasów II wojny - "walcząc z diabłem, sięgnęła po diabelskie metody".
Gdy Barack Obama ogłaszając, że oficerowie CIA, którzy stosowali tortury, nie będą karani, bierze odpowiedzialność polityczną na siebie, nasi politycy wciąż bagatelizują problem. A jest to problem całego kraju, którego prokuratura prowadzi przecież oficjalne śledztwo. Rzecz rozgrywa się między sojuszniczymi zobowiązaniami, kwestiami bezpieczeństwa a uczciwością wobec własnej opinii publicznej, traktowanej dotąd jak nierozumna. Problem nie dał się jednak zamieść pod dywan i może wreszcie doczekamy się debaty nad tym, czy wszystko można usprawiedliwić warunkami wojennymi, mniejszym złem, a nawet wydobytymi informacjami, które pozwoliły uchronić dziesiątki niewinnych.