Beckett towarzyski

Spektakl Antoniego Libery to zagadkowa hybryda. Ni to teatr, ni to akademia; ni to impreza zawodowa, ni to amatorska. Pytanie o kryteria, jakie należy tu stosować, jest podstawowym wyzwaniem dla widza.

07.11.2006

Czyta się kilka minut

Bronisław Maj i Józef Opalski w spektaklu Libery /
Bronisław Maj i Józef Opalski w spektaklu Libery /

Na spektakl składają się trzy jednoaktówki Becketta: "Fragment dramatyczny II", "Kroki" oraz "Partia solowa". Reżyser nie łączy ich, jedna część następuje po drugiej jak trzy oddzielne etiudy. Są oczywiście punkty wspólne - te same jednak można znaleźć na przestrzeni całej twórczości dramatycznej Becketta. O takim a nie innym wyborze zadecydować musiały zatem prywatne sympatie reżysera. I dobrze. Utwory te niezwykle rzadko goszczą na scenie, wypada więc tylko przyklasnąć.

Powstaje jednak pytanie, dlaczego nie poprzestano na jednym dramacie, a wystawiono od razu trzy. Chęć popularyzacji? Być może, ale główny powód jest chyba bardziej prozaiczny: są to utwory krótkie. Który teatr podejmie ryzyko zaproszenia widzów na półgodzinną imprezę? I który widz zgodzi się kupić bilet na taki drobiazg? Beckett - nie dość że geniusz, to jeszcze noblista - ale nawet jego sprzedaje się na wagę.

Antoniego Libery nikomu nie trzeba przedstawiać, znany jest także jego styl pracy nad Beckettem w teatrze. Libera wiernie przestrzega szczegółowych wskazówek inscenizacyjnych autora; traktuje jego dramaty jak gotowe scenariusze, w których niczego nie należy zmieniać ani przestawiać. Tak jest i tutaj. Dominika Bednarczyk ("Kroki") ubrana jest w jakieś stare firanki, twarz ma przypudrowaną na biało, słowem - wzór z katalogu "Beckett klasycznie". Rzecz jasna, nie sposób z tego robić zarzutu, każda metoda jest dobra, byle przynosiła efekt.

Tymczasem jednak to wepchnięcie w ciężki kostium, w charakterystyczną maskę, najwyraźniej obezwładnia aktorkę. Za mało tu prywatności, za dużo monotonii. Jest smutek i rezygnacja - brak akcentów bardziej szorstkich: zgryźliwości, okrutnej satysfakcji, tak ważnych w twórczości Becketta. Wszystko tonie w osadzie dosyć powierzchownego pesymizmu. Bednarczyk tekst mówi z wyczuciem i momentami udaje jej się przyciągnąć naszą uwagę. Jednak skupiamy się głównie na jej mokasynach i głośnym tupaniu. Liczymy kroki: dziewięć w tę, dziewięć w tamtą - zgodnie ze wskazówkami autora...

Dyskusję na temat zalet i wad wierności zostawmy na inną okazję, bowiem spektakl stawia przed nami inne pytania. Otóż w pozostałych etiudach aktorów zastąpili "znani amatorzy": Bronisław Maj i Józef Opalski oraz sam Libera. W "Partii solowej" Libera wypowiada monolog lekko zachrypniętym głosem. Przez pierwsze dwie minuty jest to nawet intrygujące. Wkrótce słowa zlewają się w jednostajny szum; trudny tekst Becketta staje się kompletnie nieprzystępny. Trudno oczekiwać od Libery czegoś, czemu z trudem podołać mogą aktorzy. I to nie zawsze. Pytanie tylko - skąd ten pomysł?

W wywiadzie Libera zasugerował, że skoro Beckett jest dla intelektualistów, ci mogą go także grać. Teza, delikatnie mówiąc, ryzykowna. Ja bym jednak zostawił aktorstwo aktorom, a intelektualistom - na przykład tłumaczenie. Chyba że odsuniemy na bok pretensje do profesjonalnego spektaklu, a całą rzecz potraktujemy z przymrużeniem oka. Tak, jak ma to miejsce we "Fragmencie dramatycznym II".

Trzeba od razu zaznaczyć, że zadanie Maja i Opalskiego było wdzięczne: dramat ten, w porównaniu z pozostałymi utworami teatralnej składanki, jest dużo mocniej zakorzeniony w poetyce absurdu. Można więc wspomóc się dowcipem i tak pozyskać widza - zwłaszcza Maj wykazał się werwą i kabaretowym zacięciem. Jednak główna zasługa panów polega na tym, że podeszli do swojego zadania z dystansem. Na scenie są sobą, nie udają zawodowców wiedząc, że skończyłoby się to katastrofą. Chwilami otwarcie bawią się w teatr. W efekcie z Becketta udaje się wydobyć nieoczekiwane akcenty satyryczne. Powstała etiuda dobrze skrojona na miarę możliwości aktorskich wykonawców, którą określić da się tylko jednym słowem: sympatyczna.

Spektakl powstał z okazji setnej rocznicy urodzin Becketta, będzie pokazywany podczas listopadowego festiwalu, można zatem potraktować go jako przedsięwzięcie okolicznościowe. Ot, znani panowie prezentują utwory wybrane wybitnego autora. Niektórzy lubią takie towarzyskie koktajle. Problem w tym, że występują tu także profesjonalne aktorki (w "Krokach" prócz Bednarczyk także Małgorzata Ząbkowska-Kołodziej), a przedstawienie włączone jest na normalnych zasadach do repertuaru teatru. Jakie były zatem zamierzenia twórców, pomysłodawców, organizatorów? Z gruntu sprzeczne. Spektakl zawieszony jest pomiędzy akademią ku czci, imprezą towarzyską a zawodowym teatrem.

SAMUEL BECKETT, "URODZIŁ SIĘ I TO GO ZGUBIŁO", przekł. i reż.: ANTONI LIBERA, scenogr.: Ryszard Melliwa, reż. światła: Tomasz Wert, premiera w Teatrze im. J. Słowackiego w Krakowie: 27 października 2006.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk teatralny, publicysta kulturalny „Tygodnika Powszechnego”, zastępca redaktora naczelnego „Didaskaliów”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2006