Zmierzch boga wojny

Jarosławowi Kaczyńskiemu już nieraz przepowiadano polityczną śmierć. Nawet parę razy wpadał w stan śpiączki. Tym razem jednak ma wyraźny kłopot z przebudzeniem.

09.11.2020

Czyta się kilka minut

125. miesięcznica smoleńska,  10 września 2020 r. / ADAM CHEŁSTOWSKI / FORUM
125. miesięcznica smoleńska, 10 września 2020 r. / ADAM CHEŁSTOWSKI / FORUM

Gdyby sporządzić listę najbardziej groteskowych wystąpień Jarosława Kaczyńskiego z ostatnich lat, to mimo dużej konkurencji ta przemowa znalazłaby się w czołówce. Gdy wybuchły uliczne protesty po orzeczeniu kontrolowanego przez PiS Trybunału Konstytucyjnego w sprawie zaostrzenia przepisów aborcyjnych, gdy niewielka część demonstrantów ruszyła na kościoły, Kaczyński nagrał mocne przesłanie do swych zwolenników. „Mamy stan, w którym wszelkiego rodzaju zgromadzenia powyżej pięciu osób są zakazane. Mamy stan, w którym te demonstracje będą z całą pewnością kosztowały życie wielu ludzi” – stwierdził, mimo że sam wielokrotnie łamał zasady epidemiczne. Jego zdaniem osoby, które uczestniczą w protestach, „dopuszczają się poważnego przestępstwa”.

Oczywiście przekonywał, że Trybunał nie mógł orzec inaczej, jak tylko uznać przerywanie ciąży w razie ciężkiego uszkodzenia płodu za niezgodne z konstytucją. Nie ma przy tym cienia wątpliwości, że osobiście dał zielone światło sędziom – prawie wyłącznie ludziom PiS. Wszak od lat powtarzał, że PiS zlikwiduje – jak to ujmował – „przesłankę eugeniczną” usuwania ciąży. Najgłośniejszy był jego wywiad dla Polskiej Agencji Prasowej sprzed czterech lat. „Będziemy dążyli do tego, by nawet przypadki ciąż bardzo trudnych, kiedy dziecko jest skazane na śmierć, mocno zdeformowane, kończyły się jednak porodem, by to dziecko mogło być ochrzczone, pochowane, miało imię” – mówił wówczas. Zwłaszcza sformułowanie o „zdeformowanym dziecku” demonstrujący doskonale pamiętają.

Gotowy na konfrontację

Zaostrzając przepisy aborcyjne, sędziowie zrobili w praktyce to, za co Kaczyński wielokrotnie ostro TK krytykował, zanim go przejął, poniżył i podporządkował. Otóż prezes zwykł atakować Trybunał za to, że z ogólnikowych zapisów konstytucji wyciąga daleko idące wnioski, którymi ingeruje w ustrój państwa. Teraz z konstytucji obowiązującej od 1997 r., która – jak przyznał w wystąpieniu Kaczyński – jest dzieckiem formacji lewicowych, liberalnych i raczej laickich, Trybunał nagle wyciągnął wniosek, że należy wprowadzić praktyczny zakaz aborcji. Czyż to nie sądokracja w pełnej krasie?

Ale nie to było w wystąpieniu prezesa najciekawsze – przecież samą esencją praktyki politycznej Kaczyńskiego jest hipokryzja. Ważniejsze, że oto w apogeum jesiennego ataku koronawirusa wyraźnie próbuje podgrzać wojnę polityczną i światopoglądową, pokazując nawet, że jest gotowy na konfrontację. „Wzywam wszystkich członków PiS i wszystkich, którzy nas wspierają, do tego, żeby wzięli udział w obronie Kościoła, w obronie tego, co dziś jest atakowane nieprzypadkowo. W tych atakach widać pewne elementy przygotowania, być może nawet wyszkolenia. To atak, który ma zniszczyć Polskę. Ma doprowadzić do triumfu sił, których władza w gruncie rzeczy zakończy historię narodu polskiego” – mówił.

Monika Jaruzelska wrzuciła do internetu kadr ze słynnym wystąpieniem swojego ojca, którym wprowadzał stan wojenny 13 grudnia 1981 r. Oczywiście to chwytliwy internetowy mem, ale nie tylko ona miała takie skojarzenia. Do wielu polityków w PiS dotarło, że przestają prezesa rozumieć. Część nawet zaczęła się zastanawiać, czy prezes jeszcze się nadaje do uprawiania polityki. Dotarło do nich, że tak jak Kaczyński politycznym talentem wyniósł PiS do władzy, tak teraz zapiekłością i konfliktowością może te rządy przedwcześnie zakończyć. Po raz pierwszy od pięciu lat w PiS pojawiły się poważne obawy, że zaczyna się upadek.

Trzy kryzysy w pół roku

Agenda Jarosława Kaczyńskiego z ostatniego półrocza najlepiej ilustruje postępującą powoli alienację, zanik instynktu politycznego i upośledzenie słuchu społecznego. Najpierw wiosną, po wybuchu pandemii, za wszelką cenę parł do wyborów prezydenckich. Bez Andrzeja Dudy mógłby zapomnieć o swobodnych jednoosobowych rządach. Ponieważ wybory kłóciły się z koronawirusowymi zabezpieczeniami, wymyślił, że zorganizuje głosowanie korespondencyjne – którego sam wcześniej był przeciwnikiem twierdząc, że to droga do fałszerstw, i które sam wcześniej ograniczył (tak, hipokryzja w pełni).

Kaczyński postawiłby na swoim, gdyby nie wicepremier Jarosław Gowin, który sięgnął po twarde weto. W tej sytuacji przez kilka tygodni politycy PiS zajęci byli ryciem w otoczeniu Gowina, by przekupić jego ludzi. Wszystko to w sytuacji, gdy koronawirus rozlewał się po Polsce, chorych przybywało, a zmarli grzebani byli podczas pięcioosobowych pogrzebów. Ostatecznie Kaczyński się cofnął, bo nie był w stanie złamać większości ludzi Gowina. Za zgodą opozycji obaj politycy ustalili przeprowadzenie wyborów na przełomie czerwca i lipca w wersji tradycyjnej, przy dużym reżimie sanitarnym.


Paweł Marczewski: Fala protestów po orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego to skutek konsekwentnego betonowania sceny politycznej i odmowy dialogu społecznego ze strony władzy.


 

Zaraz potem obóz władzy wziął się za rekonstrukcję rządu. Przebudowywał strukturę, łącząc ministerstwa kilka miesięcy wcześniej podzielone i dzieląc niedawno połączone. Szybko doszło do kolejnego potężnego konfliktu koalicyjnego. Poszło o dwie ustawy, na których bardzo zależało Kaczyńskiemu. Jedna gwarantowała bezkarność urzędnikom, którzy mogli naruszyć prawo podczas działań związanych z pandemią. Chodziło głównie o premiera, który działa pod naciskiem Kaczyńskiego bez żadnej podstawy prawnej. Druga ustawa dotyczyła ochrony zwierząt. Zbigniew Ziobro nie chciał się zgodzić na żadną z nich, w dodatku podczas głosowań nad ustawą o zwierzętach grupa posłów i senatorów PiS wypowiedziała posłuszeństwo Kaczyńskiemu. Koalicja z trudem przetrwała.

Konflikt o wybory z Gowinem, konflikt o urzędniczą bezkarność i zwierzęta z Ziobrą, a do tego spuszczenie ze smyczy Trybunału Konstytucyjnego, który akurat w szczycie pandemii dostał zgodę na zaostrzenie przepisów aborcyjnych – za każdą z tych rzeczy osobno i za ich toksyczny miks w czas pandemii odpowiada Kaczyński.

Przez apodyktyczność i upór, a nade wszystko brak wyczucia sytuacji politycznej i nastrojów społecznych prezes doprowadził w ciągu półrocza pandemii do trzech poważnych kryzysów politycznych, a w finale wyprowadził ludzi na ulicę.

Nawet jak na jego spore umiejętności destrukcyjne jest to osiągnięcie bez precedensu.

Lista spraw na odchodne?

Zazwyczaj w PiS był ścisły krąg ludzi, z którymi Kaczyński rozmawiał o polityce – co oczywiście nie znaczy, że się z nimi konsultował. Mateusz Morawiecki, Joachim Brudziński, Ryszard Terlecki, Piotr Gliński czy Jacek Kurski znali przynajmniej uzasadnienie działań prezesa. Dziś nawet politycy ze ścisłej wierchuszki PiS są zagubieni, bo nie mają pojęcia, jakie plany ma prezes. Dlatego snują teorie, które mają tłumaczyć jego działania. Są trzy zasadnicze.

Pierwsza – prezes działa bez żadnego planu, kieruje się emocjami i tak naprawdę zaczyna poważnie szkodzić PiS. Mówi czołowy polityk PiS: – Proszę przeanalizować jego ostatnie ruchy. Najpierw zmusił partię do przyjęcia ustawy o ochronie zwierząt. Łamał ludzi kołem, groził im wyrzuceniem. Przekonywał nas, że dzięki tej ustawie wieś się unowocześni. Wiedział, że stracimy na prawicy, ale przekonywał, że zdobędziemy młody elektorat i przesuniemy się trochę do centrum. A potem kazał Trybunałowi zaostrzyć prawo aborcyjne, czym odsunął się od młodych i od centrum. Gdzie tu logika? Efekt: wszyscy są na nas wściekli.

Są jednak wciąż tacy, którzy w działaniach Kaczyńskiego chcą widzieć logikę. Wierzą w jego wielki plan. Mógłby on wyglądać tak: ponieważ zachorowań na koronawirusa dramatycznie przybywa, a w każdym dniu umierają setki ludzi, prezes postanowił uciec do przodu. Temu właśnie ma służyć orzeczenie TK. Kaczyński musiał się spodziewać, że wybuchną protesty, skoro w 2016 r. próba zaostrzenia prawa aborcyjnego zakończyła się gigantycznymi czarnymi marszami. Wedle tej teorii Kaczyński sam – poprzez orzeczenie TK – inspirował protesty, zakładając, że kontrole nad nimi przejmą radykałowie. A to dałoby mu podstawę do wprowadzenia stanu wyjątkowego i spacyfikowania opozycji (można wówczas zawieszać działanie partii), kontrolowanych przez nią samorządów (można do nich wysłać komisarzy) i niezależnych mediów (wprowadzenie cenzury).


Antoni Dudek: Jeśli zamieniacie Kaczyńskiego w potwora, nie możecie go zrozumieć. Jego władza ma ograniczenia, a on cofał się już kilka razy.


 

O ile ten scenariusz rzeczywiście pojawiał się w plotkach w pierwszych kilku dniach protestów, to dziś jest już mało prawdopodobny, choć wykluczyć się go nie da – wszystko zależy od postępów pandemii i temperatury ulicznych protestów.

Należy jednak pamiętać, że stan wyjątkowy wprowadza prezydent, na wniosek rządu. I że zatwierdza go parlament. Nawet gdyby Andrzej Duda się zgodził – co dziś wcale pewne nie jest pewne, bo jego relacje z Kaczyńskim są lodowate – prezes mógłby mieć potem kłopot w parlamencie, ponieważ wicepremier Gowin i jego ludzie stanu wyjątkowego nie popierają.

Jest też trzecia możliwość, która pojawia się w spekulacjach. Oto prezes ma listę spraw, które chce załatwić, zanim odda władzę albo opuszczą go siły witalne. I właśnie przystąpił do jej realizacji. Zwierzęta? Zawsze chciał zwiększenia ich ochrony. Aborcja? Od lat chciał takich przepisów, jakie ustanowił TK. Sądy? Prezes już obmyślił reorganizację Sądu Najwyższego, by wyrzucić z niego wszystkich nie swoich sędziów – i wkrótce także ten pomysł się pojawi.

Gdzie tkwi sedno państwa

Każda z tych teorii ma luki. Ale wszystkie mają część wspólną – Kaczyński jest w najpoważniejszych tarapatach od momentu dojścia do władzy. Ma skłóconych, nieufnych koalicjantów, podzielony PiS, złe relacje z prezydentem i tłumy przeciwników na ulicach. No i wirusa, nawet przede wszystkim wirusa.

Zaraza zweryfikowała negatywnie doktrynę Kaczyńskiego, którą wpajał swym zwolennikom przez trzy dekady. Według niej fundament państwa stanowią służby specjalne, prokuratura i sądy, wspomagane przez propagandowe media opłacane z publicznych pieniędzy. Usługi społeczne, takie jak służba zdrowia czy edukacja, nigdy specjalnie prezesa nie interesowały, a zmiany, które rząd PiS w tych obszarach wprowadzał, były pozorne.

Służba zdrowia? W poprzedniej kadencji wprowadził tzw. sieć szpitali, w której każda placówka ma gwarantowane pieniądze – ale czy to cokolwiek poprawiło? Za to w swoim stylu walczył z domagającymi się podwyżek lekarzami i pielęgniarkami, podburzając przeciw nim opinię publiczną. Nawet teraz w PiS pojawiła się pokusa, by odpowiedzialność za dramatyczną sytuację zwalić na medyków. Najlepiej ilustrują to słowa wicepremiera Jacka Sasina, który stwierdził, że część lekarzy i pielęgniarek nie chce wykonywać swych obowiązków.

Edukacja? Prezes bawił się w likwidację gimnazjów, a nie unowocześniał szkół, przez co nauka zdalna to dziś wielka improwizacja. Z nauczycielami też rzecz jasna walczył.

I najważniejsze – Kaczyński był przez ostatnie lata niczym Święty Mikołaj, rozdający prezenty z budżetu państwa. Gotówką kupił sobie poparcie i przyzwolenie na podbój wszelkich instytucji państwowych. Ale przez to dziś – gdy kryzys zajrzał nam w oczy – nie mamy zaskórniaków, którymi moglibyśmy się poratować.

Mit Kaczyńskiego jako polityka o dalekosiężnych planach, przewidującego wiele ruchów na szachownicy, upada nie tylko ze względu na jego ostatnie groteskowe wystąpienia. I nie tylko dlatego, że w ciągu pół roku pandemii wykreował trzy potężne kryzysy i wyprowadził ludzi na ulice. Upada nade wszystko dlatego, że jego lansowana od trzech dekad wizja państwa okazała się anachroniczna, po prostu boleśnie nieaktualna. Widowiskowym przykładem klęski tej ideologii pięści jest wejście Kaczyńskiego do rządu na fotel wicepremiera, który ma nadzorować Ministerstwo Sprawiedliwości, resort obrony i MSWiA. To kompletne nieporozumienie.

Prawdziwe pandemiczne kłopoty Polska ma dziś w trzech wspomnianych obszarach – zdrowiu, edukacji i gospodarce. Ministerstwa siłowe nie są dziś kluczowe, biorąc pod uwagę sytuację w kraju. Są, owszem, kluczowe, ale z punktu widzenia sytuacji wewnętrznej w obozie władzy. Kaczyński wchodzi do rządu choćby po to, by poskromić Zbigniewa Ziobrę. Nie rozwiązuje aktualnych problemów Polski, tylko aktualne problemy partii.

Sygnał alarmowy

Wszystko to stanowi element poważniejszego zjawiska – kryzysu przywództwa w wydaniu Kaczyńskiego. Chodzi o przywództwo w dwóch obszarach. Po pierwsze – w obozie władzy. Serią niezrozumiałych działań poważnie nadszarpnął swą pozycję i uruchomił u części swych posłów myślenie o nadciągającym końcu jego epoki.

Wspomniane ostre orędzie pod wieloma względami było sygnałem alarmowym. Chodzi nie tylko o to, co mówił, ale także o to, w jakich okolicznościach owo orędzie powstało. Nagrali je rzecznicy PiS Anita Czerwińska i Radosław Fogiel, co – biorąc pod uwagę ich nikłą pozycję polityczną – oznacza, że zażądał tego od nich Kaczyński.

Wszystko tu jest nie tak: za wysoki stół, który czyni Kaczyńskiego optycznie mikrym, słabe światło, które potęguje posępność twarzy. Do tego cięcia i dogrywane fragmenty – chałupnicza robota. Mistrz propagandy Jacek Kurski dostał furii, gdy to zobaczył. W programach TVP kazał tak kadrować wystąpienie, by nie było widać dłoni Kaczyńskiego spoczywających na zbyt wysokim stole, bo prezes wygląda przez to karykaturalnie.


ADAM WODEHAM, JAN ZELIG, politolodzy: To, co w polskiej polityce jest poza prezesem PiS, wydaje się tak jałowe, doraźne i nieinspirujące, że Kaczyński jawi się na tym tle jak kolos.


 

Skoro Kurski nie wiedział, że prezes planuje takie wystąpienie, to znaczy, że nie wiedział o tym nikt. Wystąpieniem – i co do formy, i co do treści – zaskoczona była cała partyjna wierchuszka. Nie dość, że Kaczyński twardo stanął na pozycji nienaruszalności orzeczenia TK, to jeszcze ostro zaatakował opozycję. W całkowitej sprzeczności z planami premiera, który od momentu podjęcia decyzji przez TK stara się wyciszyć nastroje. Morawiecki był zresztą wcześniej jednym z niewielu polityków PiS popierających otwarcie kompromis aborcyjny, który TK teraz zburzył. „Widzieliśmy w ostatnich latach, jakie napięcia wywołują próby przeprowadzenia zmian tzw. kompromisu aborcyjnego. Te próby zamiast przybliżać nas do celu, jakim jest pełna ochrona życia, polaryzują Polaków” – mówił jesienią 2019 r. w wywiadzie dla „Gościa Niedzielnego”.

Już po orzeczeniu, którym Kaczyński go zaskoczył, Morawiecki próbował wciągnąć opozycję w rozmowy na temat wyjścia z kryzysu. A Kaczyński robił swoje. W trakcie wystąpienia sejmowego podgrzewał nastroje, atakując opozycję. „Wy, wzywając do demonstracji, rozwalacie Polskę! Narażacie na śmierć mnóstwo ludzi! Jesteście przestępcami!”.

Można byłoby pomyśleć, że panowie podzielili się rolami dobrych i złych policjantów. Ale tak nie było. Kaczyński jest bogiem wojny, a Morawiecki chce mieć święty spokój, by skupić się na walce z koronawirusem. Na otwartej konfrontacji, na starciach ulicznych, na niepokojach Morawiecki będzie tracił jak nikt inny – a to może zachwiać jego pozycją w obozie władzy.

Za, a nawet przeciw

Najwyraźniejszym dowodem na kryzys jest to, że Kaczyńskim targają sprzeczności: rzuca pomysły, za które płaci dużą polityczną cenę, by się potem z nich wycofywać. Prezes co do zasady się nie cofa, nawet jeśli popełnia kardynalne błędy – to sprzeczne z jego naturą.

W sprawie wyborów korespondencyjnych jednak się cofnął, nie zaryzykował konfrontacji z opozycją i Gowinem w Sejmie. Kontrowersyjną dla prawicy i rolników ustawę o ochronie zwierząt przyjmował w Sejmie przy gigantycznych kosztach politycznych – protestach ulicznych, którym towarzyszył bunt części parlamentarzystów. A teraz też się z niej po cichu wycofał.

Inspirował orzeczenie TK w sprawie aborcji, a teraz dał przyzwolenie, by – omijając prawo – owego orzeczenia nie drukować w Dzienniku Ustaw, przez co formalnie go nie ma. Ściągnął w ten sposób na siebie ataki Kościoła i aktywistów antyaborcyjnych – a zatem jest na dobrej drodze, by stracić wdzięczność biskupów i fundamentalistów katolickich. Staje się mistrzem szukania doraźnych recept na fundamentalne kłopoty, które sam wygenerował.

Do punktu wrzenia

Dlatego też nie ma się co dziwić, że – to drugi aspekt kryzysu przywództwa – Kaczyński zawodzi także jako lider państwa. Przez pięć lat zbudował system polityczny na wzór monarchii, w którym tylko on ma prawo podejmować zasadnicze decyzje. A kiedy koronawirus szaleje, monarcha nie jest w stanie wziąć na siebie odpowiedzialności. Nie demonstruje rzeczywistego przywództwa, tylko pogłębia podziały. Okazał się niewolnikiem własnej politycznej metody – konfliktu – której nie potrafił porzucić, mimo że kraj stanął wobec niespotykanego dramatu.

Wszystkie wystąpienia Kaczyńskiego z ostatnich dni dowodzą tego, że albo nie pojmuje, do czego doprowadził, albo świadomie podgrzewa konflikt społeczny, licząc na wrzenie. Jeśli jest w tym jakiś plan, to próżno oczekiwać jego pozytywnych dla PiS rezultatów. Wszystkie sondaże z ostatnich dwóch tygodni pokazują spore tąpnięcie poparcia dla PiS, przy wzroście notowań opozycji. W tej chwili PiS ma około 30 proc. poparcia, Koalicja Obywatelska oscyluje wokół 25 proc., a na kilkanaście punktów może liczyć partia Szymona Hołowni.

W całym obozie władzy tylko premier realnie zajmuje się pandemią, bo od tego zależy jego polityczna przyszłość. Organizuje spotkania z opozycją, apeluje o zakończenie ulicznych protestów i dosypuje pieniędzy medykom walczącym z COVID-19 – wszystko wbrew logice swojego prezesa, nakazującej konfrontację, nakazy i zakazy.

Morawiecki jest w trudnej sytuacji, i to na własne życzenie. Jego rząd beztrosko zmarnotrawił ostatnie półrocze, nie przygotowując strategicznych obszarów do jesiennej fali. Dziś w panice podejmuje decyzje chaotyczne – takie jak zamknięcie cmentarzy tuż przed 1 listopada, które postawiło w trudnej sytuacji branżę kwiaciarską. Jest zresztą atakowany przez ludzi Zbigniewa Ziobry – poważna sytuacja w kraju nie obniżyła napięcia między premierem a jego głównym konkurentem.

Inna rzecz, że sam Ziobro zniknął. Co najwyżej na Twitterze wygraża protestującym przeciwko orzeczeniu TK albo rękami swego zaufanego prokuratora krajowego Bogdana Święczkowskiego naciska na prokuratorów w sprawie ich ścigania. Tak naprawdę – jak słychać w obozie władzy – Ziobro obawia się zakażenia i dlatego lepiej się czuje w ukryciu.


Paulina Górska, Marcin Napiórkowski: Głównym przeciwnikiem bieżących protestów nie jest PiS czy Kościół, lecz bardziej ogólna kategoria „dziadersa”, który uzurpuje sobie prawo do decydowania o życiu młodych i pouczania ich na każdym kroku.


 

Zniknął także Andrzej Duda i sięgające dziesiątek tysięcy statystyki zakażeń nie są w stanie go zmobilizować do działania. Z letargu wyrwały go dopiero żona z córką. Kinga Duda napisała w internecie: „Nie mogę pogodzić się z konsekwencjami, jakie niesie ze sobą wyrok Trybunału Konstytucyjnego. Każdy człowiek ma wolną wolę”. Z kolei Agata Kornhauser-Duda, milcząca dotąd latami, niespodziewanie zabrała głos w Polsacie: „Czy kobiety muszą być zmuszone do heroizmu? Mam tutaj wątpliwości” – mówiła. Nieoficjalnie wiadomo, że za ich oświadczeniami stała Marianna Rowińska, kiedyś dbająca o ubiór pierwszej pary, a dziś uważana za szarą eminencję Pałacu Prezydenckiego z ambicjami wpływania na klan Dudów.

Tuż po orzeczeniu TK prezydent się z niego cieszył. „Nigdy tego nie ukrywałem, że aborcja z tzw. względów eugenicznych nie powinna być w Polsce dozwolona. Uważałem i uważam, że każde dziecko ma prawo do życia” – mówił w „Dzienniku Gazecie Prawnej”. Pod wpływem trzech pań – i ulicznych protestów – zmienił zdanie. Zaproponował projekt ustawy, który ma łagodzić skutki decyzji TK – chodzi o zgodę na przerwanie ciąży w przypadku wad śmiertelnych płodu. To wykluczałoby zabieg np. w przypadku zdiagnozowania zespołu Downa. W PiS nie ma jednak większości, by taki projekt uchwalić. W dodatku Duda naraża się na konflikt z Kościołem, który już wydaje gniewne pomruki. Nie wiadomo też, co w tej kwestii zrobi prezes.

To jeszcze potrwa

Bo dziś prezes jest bardziej samotny niż zwykle. Wedle nieoficjalnych informacji w szczycie protestów urzędował w rządowym kompleksie mieszkalnym przy ulicy Parkowej w centrum Warszawy, bo jego dom na stołecznym Żoliborzu stał się ulubionym miejscem pielgrzymek wrogów PiS.

Na Nowogrodzkiej przez kilka tygodni ziała pustka – nie do wyobrażenia przez ostatnie lata, gdy karawany ministrów przyjeżdżały tam po dyrektywy. Dopiero kilka dni temu Kaczyński znów zaczął się pojawiać w partyjnej centrali. Ale czy to jeszcze polityczne epicentrum dla obozu władzy?

Kaczyński jest znacznie słabszy niż rok temu, po drugiej wiktorii w wyborach parlamentarnych. Gdy zagrzewał do obrony kościołów i atakował demonstrujących przeciwko orzeczeniu TK, wyglądało to jak wezwanie do policyjnej pacyfikacji. Ale do pacyfikacji nie doszło. Według nieoficjalnych informacji naciskom Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika – szefów MSWiA, ludzi Kaczyńskiego – sprzeciwił się szef policji nadinspektor Jarosław Szymczyk, ostatni doświadczony policyjny generał, którego PiS jeszcze nie wylało. Poza pojedynczymi ekscesami policja zachowuje się wobec protestujących bardzo wstrzemięźliwie, choć w ostatnich latach zdarzało jej się przekraczać granice w obchodzeniu się z przeciwnikami politycznymi PiS. To też dowód na to, że Kaczyński nie może już wszystkiego, że czasy polityki nakazowo-rozdzielczej sterowanej z Nowogrodzkiej dobiegają końca.

Politycznej śmierci Kaczyńskiego nie ma jednak co wieszczyć. Standardowo wybory odbędą się dopiero za trzy lata, a PiS może rządzić długo nawet przy bardzo negatywnych nastrojach społecznych. Partia oplotła mackami całe państwo i – mimo konfliktów wewnętrznych, mimo słabnącego prezesa – nadal jest zjednoczona w dbaniu o zachowanie władzy.

Inna rzecz, że – zgodnie z pragnieniem liderów partii – protesty uliczne słabną, bo działaczki zaczęły się kłócić o wpływy w Strajku Kobiet, a młodzi zaczęli wybierać inne imprezy. Kaczyński jest ewidentnie „dziadersem”, który ma problem z odnalezieniem się w nowej rzeczywistości. Ale to nie znaczy, że owa rzeczywistość go szybko zmiecie. ©

Autor jest dziennikarzem Onet.pl. Stale współpracuje z „TP”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz Onetu, wcześniej związany z redakcjami „Rzeczpospolitej”, „Newsweeka”, „Wprost” i „Tygodnika Powszechnego”. Zdobywca Nagrody Dziennikarskiej Grand Press 2018 za opublikowany w „Tygodniku Powszechnym” artykuł „Państwo prywatnej zemsty”. Laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 46/2020