Niepodległość nieparlamentarna

Głównym przeciwnikiem bieżących protestów nie jest PiS czy Kościół, lecz bardziej ogólna kategoria „dziadersa”, który uzurpuje sobie prawo do decydowania o życiu młodych i pouczania ich na każdym kroku.

09.11.2020

Czyta się kilka minut

Protesty przeciw zaostrzeniu prawa aborcyjnego, Gdańsk, październik 2020 r. / PRZEMYSŁAW ŚWIDERSKI / GALLO / GETTY IMAGES
Protesty przeciw zaostrzeniu prawa aborcyjnego, Gdańsk, październik 2020 r. / PRZEMYSŁAW ŚWIDERSKI / GALLO / GETTY IMAGES

Jak to się wszystko zaczęło? Proponując swoim wyborcom wielkościowy, nieskazitelny obraz narodu, Prawo i Sprawiedliwość wepchnęło ich w pułapkę. Dla kogoś, kto swoje indywidualne poczucie wartości opiera wyłącznie na przynależności do pewnej wyidealizowanej grupy, wszyscy, którzy tej wizji nie podzielają, będą osobistymi wrogami.

PiS przekuł te emocje na program polityczny, wpisując je w spójną opowieść o transformacji ustrojowej jako wielkim oszustwie. III RP to miał być matrix. Produkt spisku, układu, skutek uwłaszczenia się agentury. Zasady, które zbudowały nową hierarchię, godne są pogardy i odrzucenia, a wraz z nimi upaść musi cała postkomunistyczna elita. To nie przypadek, że kluczową bazę intelektualną i emocjonalną PiS stanowią ci, którzy przez lata marzyli o Wielkim Odwróceniu Świata: artyści pozbawieni nagród i splendoru galerii; niedrukowani w mediach dziennikarze „niepokorni”, którzy latami musieli czytać, jak Adam Michnik objaśnia Polakom świat; politycy przez kolejne kadencje hartujący się w opozycji i wyszydzani przez „salon”; niedocenieni bohaterowie Solidarności, zepchnięci w cień Lecha Wałęsy. To z nimi mają się utożsamić miliony Polaków, którym z bardzo różnych powodów w nowej Polsce wiodło się gorzej.

Ale po zmianie władzy część obywateli została przez retorykę rządzącej prawicy sprowadzona do roli nie-Polaków, elementu obcego, zagrożenia czy wręcz zarazy. A to, co właśnie wydarzyło się na ulicach polskich miast, było wybuchem gniewu młodych ludzi, reprezentujących wszystkich tych, których w ciągu ostatnich lat konsekwentnie pozbawiano poczucia znaczenia.

Warto jednak pamiętać, że długotrwały, nierozładowany gniew może z czasem przekształcać się w pogardę. I że w ogóle między gniewem a pogardą przebiega cienka granica.

Sens i bezsens

Władimir i Iwan byli ubogimi wieśniakami. Mieszkali sobie w chatkach po dwóch stronach drogi i nienawidzili się szczerze. Pewnego razu sam Pan Bóg, nie mogąc już znieść ich ciągłych kłótni, zaszedł do domku Władimira i przemówił w te słowa: „Władimirze, Władimirze, spełnię twe życzenie. O cokolwiek poprosisz – otrzymasz. Jest jednak jeden warunek. Twój sąsiad, Iwan, otrzyma to samo w dwójnasób”. Władimir zamyślił się chwilę, zdjął czapkę, poskrobał po ciemieniu, po czym odrzekł: „Panie Boże, wyłup mi jedno oko”.

Ta stara baśń zyskała niedawno drugie życie, przywołana w naukowym artykule z zakresu psychologii społecznej. Jim Sidanius z Uniwersytetu Harvarda prowadził z zespołem badania nad preferowaną dystrybucją zasobów w warunkach konfliktu międzygrupowego. Okazało się, że przy rozdzielaniu np. pieniędzy między grupę własną i obcą osobom badanym zależało nie tylko na tym, aby ich grupa otrzymała jak najwięcej. Istotna była też jak największa różnica w stanie posiadania „swoich” i „obcych”. Tendencja do maksymalizacji różnic była szczególnie silna u osób, które postrzegały relacje z grupą obcą w kategoriach konfliktu, a rzeczywistość społeczną odbierały jako hierarchię, w której zbiorowości lepsze dominują nad gorszymi.

Świat postrzegany przez pryzmat tej logiki staje się dziwacznym polem walki, na którym wzajemne wyniszczenie jest zaskakująco kuszącą strategią. Im mocniej wciśnięty w ziemię Władimir, tym lepiej czuje się Iwan; im bardziej zmiażdżony Iwan, tym swobodniej oddycha Władimir. Pragnienie upokorzenia wroga okazuje się większe nawet niż dbałość o własny interes.

Poczucie sensu również jest zasobem, który możemy zwiększać lub zmniejszać. Składa się na nie przekonanie o własnym znaczeniu, pewność posiadanych celów i wartości, ale też świadomość, że nasze zdanie liczy się i zostanie przez kogoś wysłuchane. Gdy tracimy poczucie znaczenia – twierdzi Arie Kruglanski, kluczowy badacz tej problematyki – zaczynamy szukać sposobów na jego odzyskanie. Można to robić przez działania pozytywne, można też – jak Władimir – odbierać godność i znaczenie sąsiadowi. Poczujemy się lepiej, jeżeli uda nam się dowalić tym drugim.

Coś, co wybuchło w Polsce teraz, gromadziło się od dawna. Władza ściskała pewne grupy, budując ich kosztem poczucie wartości innych. Wygrywała Władimira przeciw Iwanowi, w sytuacjach próby wyciągając natychmiast winnych, wrogów czy zagrażających wspólnocie obcych. Opozycja – zarówno w narodzie, jak i w parlamencie – była marginalizowana, odcinana od jakiegokolwiek wpływu na rzeczywistość i upokarzana.

Badania polskiej współpracowniczki Kruglanskiego, Katarzyny Jaśko, pokazują, że gdy ciśnienie upokorzenia przekroczy pewien poziom, a poczucie własnego znaczenia spadnie zbyt drastycznie – odpowiedzią staje się radykalizacja. Zmarginalizowani wiedzą, że ich głos nie zostanie wysłuchany. Że muszą krzyczeć naprawdę głośno, by przebić się przez mur lekceważenia i obojętności.

Jak duża część teorii psychologicznych, koncepcja Kruglanskiego jest intuicyjnie zrozumiała. To dość oczywiste, że zwiększanie ciśnienia spowoduje w końcu wybuch. Mimo to PiS przyjął logikę Władimira, prąc do upokorzenia przeciwników nawet za cenę strat własnych. Dlaczego? Co sprawiło, że politycy partii rządzącej przez lata potęgowali napięcie społeczne, które właśnie wybuchło im prosto w twarz?

Zwycięzcy i przegrani

Resentyment to poczucie, że świat, który nas nie docenił, nie zasługuje na to, byśmy my go doceniali. Karmi się przekonaniem, że nie dostaliśmy tego, na co zasłużyliśmy, a ci, którzy z różnych powodów znaleźli się na górze, nie są warci swojej pozycji.

Wielu ekspertów i komentatorów słusznie podkreśla, że PiS skutecznie dowartościował grupy społeczne, których poczucie znaczenia było po 1989 r. niskie i stopniowo malało, zwłaszcza w zestawieniu z innymi grupami, publicznie celebrującymi swe sukcesy. Dokonało się to na wielu frontach. Od transferów ekonomicznych, symbolizowanych przez 500 plus, przez retorykę patriotyczną budującą dumę z samego faktu przynależności do narodu i dalsze zwiększenie wpływów Kościoła, aż po docenienie ludowego gustu, co widać wyraźnie w ramówce TVP. W sondażu przeprowadzonym latem zeszłego roku (patrz: infografika poniżej) 4 na 10 wyborców partii rządzącej zadeklarowało, że sytuacja polityczna w Polsce jest dla nich źródłem poczucia ważności. Proporcja ta była nawet wyższa wśród osób identyfikujących się jako głęboko wierzące – w grupie tej poczucie osobistej ważności ze względu na sytuację polityczną w kraju zadeklarowało blisko 50 proc. respondentek i respondentów.

Warto jednak zauważyć, że to przywrócenie wartości odbyło się nie tylko w sposób pozytywny, poprzez rzeczywistą zmianę poczucia znaczenia, lecz przede wszystkim w sposób zbliżony do bajki o Władimirze i jego sąsiedzie. PiS nie tylko dostrzegł tych pozostawionych w tyle przez „elity”, nie tylko powiedział im „wasze zdanie się liczy”, lecz także w sposób demonstracyjny pokazał dawnym beneficjentom transformacji, że ich zdanie, ich wartości, ich wizja świata są czymś obcym, gorszym, bezwartościowym. Stąd wyszydzanie mieszczańskiego, liberalnego etosu, na który składały się dbałość o wykształcenie, przedsiębiorczość czy chęć samorozwoju, a także mniej lub bardziej refleksyjne „gonienie Zachodu”.

Z dnia na dzień niedawne wielkomiejskie elity (lub ci, których tą etykietą opatrzono) stały się tymi złymi. Także i to znalazło odzwierciedlenie w przywoływanym sondażu. Wśród wyborców i wyborczyń tzw. opozycji demokratycznej (KO, KP i Lewica) sytuację polityczną jako źródło poczucia ważności wskazało niespełna 30 proc. badanych. Jednocześnie ponad 40 proc. zwolenników partii opozycyjnych zadeklarowało, że stan polityki w kraju wywołuje w nich poczucie upokorzenia.

Nie ulega wątpliwości, że w procesie transformacji znacznej części społeczeństwa polskiego odebrano głos i poczucie wartości. Zwrócenie szacunku nastąpiło jednak „kosztem tych drugich”. Wydaje się zatem, że PiS dowartościował pewne grupy, ale nie zwiększył „sumy poczucia znaczenia w całym społeczeństwie”. Co więcej: dowartościowując własnych wyborców, PiS wcale nie sprawił, że ich poczucie osobistej kontroli nad rzeczywistością stało się wyższe niż w przypadku wyborców opozycji. Przeciwnie, ich samopoczucie zostało jeszcze silniej powiązane ze światem zewnętrznym, zwłaszcza z tym, co robią, mówią i myślą politycy partii rządzącej.

Czy można było tego uniknąć? I czy przy kolejnej zmianie władzy można tego błędu nie powtórzyć, umknąć logice ponownego wychylenia wahadła? Czy da się dowartościować jednych inaczej niż przez pognębienie drugich? Czy wybór jednej partii musi skutkować chęcią zniszczenia oponentów?

Psychologia ma na te pytania odpowiedź.

Narcyzi i bezpieczni

Pozytywne odczucia wobec grupy własnej wcale nie muszą się wiązać z niechęcią wobec grup obcych. Poczucie, że szkoda innych jest korzyścią dla nas, wiąże się ściśle z kolektywnym narcyzmem. To taki rodzaj identyfikacji z grupą własną, w którym uważamy, że nasza grupa jest najlepsza, a jednocześnie niedoceniana przez innych. Poszukując na próżno potwierdzenia własnej wielkości w świecie zewnętrznym, widzimy wrogów i konkurentów we wszystkich, którzy odmawiają uwielbienia naszej grupie. Kolektywny narcyzm prowadzi wówczas do mentalności oblężonej twierdzy. Taka wizja rzeczywistości staje się źródłem pragnienia zemsty na tych, którzy nie podzielają wielkościowej wizji naszej grupy. Wiele elementów kolektywnego narcyzmu w wydaniu narodowym można dostrzec w modelu kultury i polityki, jaki proponuje PiS.

Przeciwieństwem kolektywnego narcyzmu jest natomiast „identyfikacja bezpieczna”, obejmująca pozytywny stosunek do grupy własnej, połączony ze zdolnością do autokrytyki. Osoby identyfikujące się z grupą własną w sposób bezpieczny nie odbierają płynącej z zewnątrz informacji zwrotnej jako zagrożenia, ale przetwarzają ją w celu usprawnienia działania swojej grupy.

Kolektywny narcyzm wymusza podtrzymywanie wyidealizowanego obrazu grupy własnej. Obcy, którzy mogą ten obraz zakwestionować, albo po prostu go nie potwierdzić, z automatu postrzegani są jako zagrożenie i traktowani nieufnie. Poczucie zagrożenia oraz brak osobistego poczucia kontroli sprzyjają z kolei wierze w teorie spiskowe, zgodnie z którymi działający w ukryciu wrogowie robią wszystko, by nam zaszkodzić. Podobnych odczuć nie mają osoby identyfikujące się z grupą własną w sposób bezpieczny. Jako że ten rodzaj identyfikacji dopuszcza skazy na wizerunku grupy własnej, nie ma potrzeby, by go chronić przed krytyką z zewnątrz. W grupach obcych widzi się zatem nie potencjalne zagrożenie, ale partnera.

Gniew i pogarda

W relacji międzyludzkiej gniew pojawia się, gdy chcemy utrzymać związek z drugą osobą, ale postawiliśmy sobie za cel zmianę jej przekonań lub sposobu zachowania. Pogarda towarzyszy nam, gdy relację uznaliśmy już za straconą i chcemy jedynie zaszkodzić drugiej stronie.

W związkach międzyludzkich gniew pełni więc ważną, twórczą rolę. Prowadzi do wyładowania emocji, ale nie zamyka możliwości pojednania. Celem gniewu jest zmiana stanu rzeczy w sytuacji postrzeganej jako krzywdząca czy niesprawiedliwa. Osoba odczuwająca gniew wierzy, że może zmienić niezadowalające ­status quo. Pogarda tymczasem zakłada zerwanie relacji i pogodzenie się z tym, że sytuacji nie da się naprawić. Pogarda nie wymaga też wysokiego poczucia sprawczości – wręcz przeciwnie, często rodzi się, gdy brakuje go całkowicie. Możliwa jest pogarda „w górę” i „w dół” – można gardzić ludźmi, którzy w hierarchii są wyżej, i tymi, którzy są niżej, ale pogarda z zasady nie chce hierarchii obalać.

Nicole Tausch – badaczka zajmująca się zagadnieniem protestów – wskazuje, że to właśnie te dwie emocje często organizują manifestacje w przestrzeni publicznej. Związana z dehumanizacją drugiej strony konfliktu pogarda nie stawia sobie za cel rzeczywistej zmiany sytuacji, ale zaszkodzenie przeciwnikowi. Daje tym samym impuls do działań nienormatywnych, których najradykalniejszą formą jest przemoc. Gniew z kolei łączy się z silnym poczuciem sprawczości i nastawiony jest na usunięcie czynników stanowiących przyczynę danego protestu. Nawet silny gniew wiąże się z przekonaniem, że zachowanie drugiej strony konfliktu może zostać zmienione, co sprawia z kolei, że zniszczenie czy anihilacja przeciwnika nie jest konieczna. Gniew skłania więc do podjęcia działań normatywnych, takich jak pokojowe demonstracje czy wywieszanie flag lub transparentów w dozwolonych miejscach. Pogarda prowadzi do radykalizacji i akceptacji przemocowych zachowań nienormatywnych, a więc łamania zasad społecznych, w celu wyrządzenia krzywdy znienawidzonej grupie. Jak w historii o Władimirze i jego sąsiedzie – wiem, że nic nie zyskam (może nawet stracę), ale przynajmniej będę patrzył, jak cierpicie.

Oczywiście emocje odczuwane w ramach jednego ruchu protestu nie muszą być jednolite – podczas gdy osoby o wysokim poczuciu skuteczności będą czuć gniew i angażować się w sposób normatywny, inni, których sprawczość została poważnie nadwątlona w trakcie danego konfliktu, mogą odczuwać pogardę i podejmować działania nienormatywne.

W jakim kierunku rozwiną się masowe protesty rozgrywające się dziś na ulicach polskich miast? Kiedy piszemy te słowa, wydaje się, że przyjmą one formę cotygodniowych demonstracji. Jeżeli tymi demonstracjami będzie kierować logika gniewu, a nie pogardy, można zachować pewien optymizm i liczyć, że mamy do czynienia z kolejnym polskim przykładem „samoograniczającej się rewolucji”, w której następuje stopniowe zmniejszenie radykalizacji działań przy jednoczesnym przekuciu energii na konstruktywne postulaty. Na rzecz takiego rozwoju wypadków przemawia początkowy sukces bieżących protestów. Skala mobilizacji w pierwszych dniach po ogłoszeniu orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego nie tylko zaskoczyła rządzących, ale wzmocniła też poczucie skuteczności organizatorek i uczestniczek protestu. Pamiętać jednak należy, że przeniesienie gniewu na płaszczyznę efektywnych działań politycznych to oddzielne wyzwanie.

Młode i stare

Toczący się dziś spór otwiera nadzieję na ucieczkę z błędnego koła wyboru Władimira, gdyż powołuje do życia nowy rodzaj podmiotu politycznego. Gniew ulicy jest wprawdzie wynikiem konsekwentnie podkręcanego przez PiS ciśnienia, jednak główną siłą napędową protestu są młodzi, którzy żądają nie tyle kolejnego odwrócenia hierarchii, ile raczej unieważnienia głównych linii sporu organizujących polską debatę publiczną po roku 1989.

Choć młodzi w żadnym wypadku nie są grupą jednorodną, to spory między nimi nie powielają osi konfliktu starszych, a łącząca ich płaszczyzna wspólna jest olbrzymia. Młodzi nie mają charakterystycznych dla pokolenia ich rodziców i dziadków kompleksów wobec Zachodu. Wielu protestujących urodziło się już w Unii Europejskiej. Oni nie wiedzą, co to znaczy „aspirować do Europy”. Obalanie komunizmu jest dla nich historią. Nie wychowali się w świadomości, że mają być wdzięczni Kościołowi katolickiemu za twardy sprzeciw wobec partii komunistycznej. Jan Paweł II jest dla nich postacią z memów, a nie potężnym herosem, w cieniu którego dorastały poprzednie pokolenia.


Zuzanna Radzik: Chodzi o protest kobiety wcielonej. Ciało, nad którym państwo i Kościół chcą mieć kontrolę, mówi: dość.


 

Trzeba też przyznać rację tym prawicowym komentatorom, którzy twierdzą, że to Netflix wyprowadził dziś młodych na ulicę. Gusta i poglądy najmłodszych pokoleń faktycznie kształtuje zglobalizowana kultura popularna. Czymś oczywistym jest dla nich natychmiastowy dostęp do tych samych dóbr, którymi cieszą się ich zachodnie koleżanki i koledzy. Posługują się językami obcymi, mają równie dobrą wiedzę jak rówieśnicy zza Odry, dlaczego więc mają mieć mniejsze prawa albo inaczej patrzeć na kwestię małżeństw homoseksualnych? Trudno się dziwić, że upominają się o swoje.

Inną kwestią, której nie tolerują, jest seksizm. Choć przybiera bardzo różne formy – od przemocy i otwarcie wrogich deklaracji w stylu Janusza Korwina-Mikkego aż po nieproszone dobre rady liberalnych komentatorów – jego istotą jest zawsze hierarchizacja, w ramach której kobiety pozostają odcięte od określonych sfer życia.

To właśnie na przecięciu tych dwóch podziałów – pokoleniowego i płciowego – zrodził się główny przeciwnik bieżących protestów. Nie jest nim ani Trybunał Konstytucyjny, ani PiS, ani nawet Jarosław Kaczyński czy Kościół, lecz bardziej ogólna kategoria „dziadersa” – starszego mężczyzny, który uzurpuje sobie prawo do wyjaśniania młodym kobietom świata, decydowania o ich życiu i pouczania ich na każdym kroku. Skarnawalizowany gniew młodych jest skierowany właśnie przeciwko „dziadersom” – politykom, księżom i zawodowym objaśniaczom świata ze starszego pokolenia wraz z ich hierarchiami, kompleksami, a także logiką Władimira, w ramach której zwycięstwo jednych możliwe jest tylko poprzez pognębienie drugich.

Nieparlamentarnie i parlamentarnie

Co będzie dalej? Droga od gniewu do uchwalenia konkretnych projektów ustaw jest długa i kręta. Uzyskanie rozumianej konwencjonalnie reprezentacji politycznej to jedno z większych wyzwań, jakie stoją przed współczesnymi ruchami politycznymi. Wynika to z odmiennej natury polityki prowadzonej na ulicy i w parlamencie.

Protesty są oddolne, zdecentralizowane i horyzontalne – nie ma w nich sztywnej hierarchii, w ramach której szeregowi działacze muszą karnie wykonywać polecenia wydawane przez liderki i liderów. Udział w protestach nie wymaga wiedzy prawniczej ani pełnoetatowego zaangażowania – podobnie jak bycie kierowcą Ubera czy inne zajęcia z zakresu gig economy może być podejmowany z doskoku, raz na jakiś czas. Protesty są silnie nacechowane etycznie (przyłączając się do nich, mamy możliwość zachowania manichejskiej wizji świata), ale też estetycznie – przy okazji możemy dać upust swojej kreatywności, a następnie pochwalić się transparentami w mediach społecznościowych. Tę estetyczną wartość rewolucji artyści dostrzegli już zresztą dawno, czego najbardziej kanonicznym przykładem jest zapewne „Wolność wiodąca lud na barykady” Eugène’a Delacroix. Dziś piękno gniewu docenić możemy komentując zdjęcia wrzucone do sieci przez zawodowców lub zaangażowanych znajomych.


Paweł Marczewski: Fala protestów po orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego to skutek konsekwentnego betonowania sceny politycznej i odmowy dialogu społecznego ze strony władzy.


 

Zestawiona z protestami polityka parlamentarna wydaje się brudna i nudna. Oprócz silnego zogniskowania wokół przywódców (co najlepiej oddaje upor­czywe niezrozumienie publicystów i komentatorów dla struktury zarządzanej kolektywnie Partii Razem), wymaga ona codziennej, żmudnej pracy, wiedzy o instytucjach i systemie prawnym oraz poruszania się w labiryncie sztywnych zasad formalnych, nawet jeśli od jesieni 2015 r. zasady te są regularnie naginane. Poza rzadkimi momentami, takimi jak chociażby tęczowe stroje posłanek Lewicy podczas zaprzysiężenia prezydenta Andrzeja Dudy na drugą kadencję, polityka parlamentarna nie uwodzi emocjami i pomysłowością.

Największym problemem jest jednak fakt, że polityka z definicji zakłada gotowość do kompromisu, taktycznego wycofywania się ze swoich żądań czy, niekiedy, rezygnowania z ważnych dla nas wartości. U protestujących, których oburzenie wynika z naruszenia istotnych dla nich norm moralnych, szukanie porozumienia z drugą stroną, a nawet budowanie koalicji z innymi aktorami po tej samej stronie barykady, wzbudza niesmak, a niekiedy wręcz obrzydzenie. To właśnie z wbudowanej w politykę „koncyliacyjności” i konieczności godzenia interesów różnych grup może wynikać negatywna ocena polityki i polityków wśród najmłodszych wyborców, którą odnotowało niedawno Laboratorium Poznania Politycznego Instytutu Psychologii PAN.

Ale bieżący konflikt od ideału polityki parlamentarnej różni jeszcze jedna rzecz. Rzeczywisty dialog możliwy jest tylko między równymi.

Dialog i połajanki

Łatwo apelować o spokój i kulturę, jeżeli ma się na wyciągnięcie ręki mnóstwo możliwości spokojnego i kulturalnego wyrażania swojego zdania. Ale to gniew jest ostatnią bronią przypartych do muru. Ci, którzy najbardziej cenią dialog, powinni być szczególnie ostrożni w jego potępianiu. Bo dialog, którego wstępnym warunkiem jest, żeby zawsze było miło i uprzejmie, to żaden dialog. To łaskawy monolog uprzywilejowanych.

Dlatego nawet jeżeli rażą nas niektóre formy ekspresji gniewu, warto powstrzymać się od prostego moralizowania, wytykania braku kultury i mówienia protestującym (znów), że lepiej od nich wiemy, co powinni robić. Zamiast pouczać, lepiej spróbować się czegoś od młodych nauczyć.


Andrzej Stankiewicz: Jarosławowi Kaczyńskiemu już nieraz przepowiadano polityczną śmierć. Nawet parę razy wpadał w stan śpiączki. Tym razem jednak ma wyraźny kłopot z przebudzeniem.


 

Jeżeli dialog i szukanie kompromisu mają być czymś więcej niż narzędziem utrwalania istniejącej hierarchii, to warunkiem wstępnym jest to, by obie strony zaczęły postrzegać się jako pełnoprawnych aktorów. Ta równowaga została zaburzona – najpierw przez lata potransformacyjnych zaniedbań, a potem przez politykę PiS opartą na logice baśniowego Władimira.

To, co rozgrywa się dziś na ulicach, warto potraktować jako lekcję. Gorzkie przypomnienie o tym, co się dzieje, gdy przeciwnikom politycznym odbiera się poczucie wartości i godności. To tym ważniejsze, że nauka, którą możemy wyciągnąć, dotyczy nie tylko przeszłości, lecz – przede wszystkim – przyszłości.

Dziś na ulicach polskich miasteczek i miast widać wyraźnie, jak bardzo potrzebny nam jest nowy patriotyzm, nieoparty na modelu oblężonej twierdzy i niewzmacniający kolektywnego narcyzmu. Wiara w niepodległość, której nie trzeba nieustannie bronić przed zewnętrznymi i wewnętrznymi wrogami.

Widać, że potrzebny nam pomysł na odczarowanie polityki (zwłaszcza w oczach młodych) i przeniesienie debaty z ulicy, która jest przestrzenią ekspresji gniewu, do parlamentu, który powinien być przestrzenią przekuwania emocji na skuteczne działania. Walcząc o odzyskanie podmiotowości, musimy zawsze strzec się, by swej energii nie skupić na wydrapaniu oczu przeciwnikowi. Bo gdy to stanie się naszym głównym celem, w ferworze walki będziemy gotowi wyłupić własne oko, byleby tamci ostatecznie dostali za swoje. ©

DR PAULINA GÓRSKA jest psycholożką, pracowniczką Centrum Badań nad Uprzedzeniami UW, współautorką badań „Polityczna polaryzacja w Polsce – jak bardzo jesteśmy podzieleni” z 2019 r.

 

DR HAB. MARCIN NAPIÓRKOWSKI jest semiotykiem kultury, pracownikiem Instytutu Kultury Polskiej UW, stałym współpracownikiem „TP”. Opublikował m.in. „Powstanie umarłych” i „Turbopatriotyzm”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Semiotyk kultury, doktor habilitowany. Zajmuje się mitologią współczesną, pamięcią zbiorową i kulturą popularną, pracuje w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Prowadzi bloga mitologiawspolczesna.pl. Autor książek Mitologia współczesna… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 46/2020