Prezes i wojna delfinów

Musiał nadejść taki moment, w którym Zbigniew Ziobro powie Jarosławowi Kaczyńskiemu: „nie”. Rekonstrukcja rządu zamieniła się w kryzys.

21.09.2020

Czyta się kilka minut

Mateusz Morawiecki i Zbigniew Ziobro w Sejmie, styczeń 2019 r. / Fot. Andrzej Hulimka / Forum /
Mateusz Morawiecki i Zbigniew Ziobro w Sejmie, styczeń 2019 r. / Fot. Andrzej Hulimka / Forum /

Ci, którzy spotykali się z Jarosławem Kaczyńskim po wyborach prezydenckich, opowiadali, że prezes kreśli dalekosiężne scenariusze polityczne na kolejne lata. Punktem odniesienia był dla niego rok 2023, gdy odbędą się wybory parlamentarne i samorządowe. Kaczyński zastanawiał się, co już teraz może zrobić, by zwiększyć szanse PiS na zwycięstwo. Myślał więc o tym, jakich ludzi obsadzić w kluczowych instytucjach, by nie poszli na współpracę z nową władzą. I jak ich zabezpieczyć, żeby nowa władza nie była w stanie ich usunąć. To okopywanie się Polski PiS, ukształtowanej po 2015 r., brzmi nieco jak kreślenie przez Kaczyńskiego testamentu politycznego.

Nawet jeśli tak nie jest – Kaczyński mimo siedemdziesiątki na karku wciąż trzyma formę – tak to odbierają Mateusz Morawiecki i Zbigniew Ziobro. Obaj od lat marzą o przywództwie na polskiej prawicy. Szli do tego różnymi drogami. Morawiecki dzięki koneksjom politycznym dostał się do banku, zrobił karierę i dorobił się milionów, które otworzyły mu drogę do szczytów władzy. Ziobro to kariera politycznego czeladnika, który dzięki wyrazistości i radykalizmowi przeskakiwał po kilka szczebli w hierarchii.

W ostatnich dniach ten konflikt wszedł w zupełnie nową fazę, stawiając pod znakiem zapytania dalekosiężne plany prezesa. Oto Ziobro odmówił poparcia dla specustawy, zawierającej zapis wyłączający odpowiedzialność urzędników za łamanie prawa podczas działań związanych z pandemią koronawirusa. Ustawy, którą można nazwać „lex Morawiecki”. – Wywierali na nas ogromną presję w sprawie przegłosowania bezkarności urzędniczej. Wprost słyszeliśmy, że chodzi o ochronę premiera przed odpowiedzialnością za decyzje w sprawie wyborów korespondencyjnych – mówił mi ważny polityk Solidarnej Polski.

Sygnałem ostrzegawczym dla premiera był wyrok Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie, który uznał decyzje Morawieckiego w sprawie głosowania korespondencyjnego za „wydane bez podstawy prawnej i z rażącym naruszeniem prawa”. To tylko podsyca plotki żywe wśród ziobrystów, że Morawiecki realizując zachciankę Kaczyńskiego w postaci wyborów korespondencyjnych dysponował ekspertyzami prawnymi, które przestrzegały, że to naruszenie prawa.

Dla jasności: Ziobro nie jest szczególnie przywiązany ani do ekspertyz prawnych, ani do sądowych wyroków. No chyba że można nimi uderzyć w Morawieckiego.

Atak karbowych prezesa

Decyzja Ziobry wywołała kryzys, jakiego nie było od czasu pamiętnego konfliktu o wybory korespondencyjne. Wtedy, wiosną, Kaczyńskiemu postawił się lider Porozumienia Jarosław Gowin, dziś przyszedł czas na Ziobrę. Kaczyński się wściekł. Co prawda zdjął ustawę o bezkarności z porządku obrad Sejmu, ale jednocześnie odegrał cały teatr, by pokazać, jak bardzo go to ubodło. Sytuację zaogniło to, że ziobryści zagłosowali przeciwko projektowi drugiej ważnej dla Kaczyńskiego ustawy: w sprawie zakazu hodowli zwierząt futerkowych i drastycznego ograniczenia uboju rytualnego. Ta ustawa przeszła, ale tylko dlatego, że poparła ją opozycja z Koalicji Obywatelskiej i Lewicy.

Szef PiS zwołał posiedzenie klubu bez koalicjantów, na którym im wygrażał. A potem wypuścił do mediów swych dyżurnych karbowych – szefa klubu PiS Ryszarda Terleckiego, rzecznika dyscypliny Marka Suskiego, rzeczniczkę PiS Anitę Czerwińską. Ci obwieścili niemal koniec koalicji, zagrozili rządem mniejszościowym albo przyspieszonymi wyborami.

„W tej chwili sytuacja jest taka, że praktycznie koalicja Zjednoczonej Prawicy nie istnieje i konsekwencje tego będą oczywiście, także jeśli chodzi o stanowiska w rządzie” – mówił Terlecki. „Ktoś, kto ma życzliwe spojrzenie dla okrucieństwa wobec zwierząt, nie powinien być ministrem sprawiedliwości. Nasi byli koalicjanci powinni pakować biurka” – groził Suski. A Czerwińska dodawała, że pod uwagę jest brany wariant rządu mniejszościowego.

Ziobro chciał wrócić do PiS

Bezpośrednich przyczyn tego konfliktu – najpoważniejszego w relacjach Ziobry i Kaczyńskiego od początku wspólnych rządów w 2015 r. – należy szukać kilka miesięcy temu. Jeszcze przed wyborami prezydenckimi Ziobro sondował Kaczyńskiego, czy może wrócić do PiS na stanowisko wiceprezesa. Tak było dekadę temu, zanim panowie rozstali się w atmosferze wojny w 2011 r. Powrót dziś miał jeden polityczny sens – Ziobro chciał zwiększyć swoje szanse na przejęcie szyldu PiS. Kaczyński się nie zgodził.

Trudno powiedzieć, co było pierwsze. Czy poczęstowany czarną polewką Ziobro przystąpił do ataku na Morawieckiego, bo uznał, że musi sam sobie wywalczyć władzę? Czy też Morawiecki, czując poparcie Kaczyńskiego, postanowił uderzyć w Ziobrę, by go osłabić przed ostateczną rozgrywką? W każdym razie tuż po wyborach prezydenckich Ziobro i jego ludzie postawili na twardy polityczny kurs w sprawach światopoglądowych i ustawili się w kontrze do polityki europejskiej Morawieckiego. To była świadoma gra na budowanie własnej pozycji kosztem PiS.

Z kolei Morawiecki przekonał Kaczyńskiego, że w rządzie potrzebna jest rewolucja, polegająca na konsolidacji resortów. Hasła są oczywiście szczytne: usprawnienie działania rządu. Ale tak się składa, że głównym celem rekonstrukcji było wzmocnienie premiera i jego kancelarii oraz odebranie części stanowisk koalicjantom. W praktyce chodziło przede wszystkim o Ziobrę.

Bo to nie jest zwykła rekonstrukcja. W głębszym politycznym sensie to starcie, które może przesądzić o kształcie polskiej polityki na lata.

Plan Morawieckiego

W tej grze o przyszłość koalicji, rekonstrukcję i władzę na prawicy jest kilka zasadniczych figur. Pierwszą jest rzecz jasna Morawiecki. Choć premier jest już w PiS od 5 lat, to wciąż jego autorytet w partii opiera się głównie na wysokich notowaniach u Kaczyńskiego.

Oczywiście, stara się budować swe wpływy, wciągając do rządu i w jego okolice technokratów i kupując poparcie partyjnych koterii stanowiskami. Wciąż jednak, jak na szefa rządu, Morawiecki ma słabą pozycję w partii. Jeśli się liczy w rozgrywce o przywództwo, to tylko z woli Kaczyńskiego. Gdyby parlamentarzyści i działacze PiS mieli na to wpływ, Morawiecki nie miałby dużych szans. Wciąż traktowany jest jak ciało obce, wypominane mu są wieloletnie zażyłe związki z Platformą w czasach Donalda Tuska.

W tym sensie rekonstrukcja stanowi próbę wykorzystania przez Morawieckiego dostępu do ucha Kaczyńskiego, by się wzmocnić i osłabić konkurencję. Morawiecki lansował pomysł zmniejszenia liczby resortów z 20 do maksymalnie ­14-15, chcąc w ten sposób odebrać koalicjantom po jednym (mieli po dwa). Każdy resort to stanowiska i wpływy w pokrewnych instytucjach. W ten sposób Ziobro stracić miał Ministerstwo Środowiska, którym zarządza jego protegowany Michał Woś – a to furtka do posad i pieniędzy Lasów Państwowych.


Czytaj także: Andrzej Stankiewicz: Jeśli Jarosław Kaczyński mówi, że rusza na ratunek zwierzętom, to znaczy, że mówi. W przeszłości zawsze przegrywał z ojcem Rydzykiem, patriarchą branży mięsno-futrzarskiej.


Morawiecki wylobbował już sobie u Kaczyńskiego posadę wiceprezesa PiS, którą otrzyma na listopadowym kongresie partii. To mu da ważny przyczółek partyjnej władzy, widowiskowy dowód na to, że jego akcje rosną, że typowany jest na delfina i że w związku z tym warto na niego stawiać, myśląc o karierze w PiS.

Opozycja wewnątrzpartyjna wobec Morawieckiego jest silna. Premiera zwalczają była szefowa rządu Beata Szydło i prezes TVP Jacek Kurski, jest mu także niechętna spora część starej gwardii, wywodzącej się z Porozumienia Centrum – choćby europoseł Joachim Brudziński i jego ludzie, którzy kontrolują struktury. Ta opozycja jest jednak zbieraniną, którą poza niechęcią do Morawieckiego niewiele łączy. A na pewno nie ma w niej wyrazistego lidera, na którego wszyscy by grali. Szydło pała żądzą rewanżu, bo Morawiecki zdołał ją odesłać do politycznego archiwum. Ludzie PC nie uważają Morawieckiego za dobrego następcę Kaczyńskiego – Brudziński chciałby się liczyć w tej grze.

Najbrutalniejsze jest jednak starcie na linii Kurski–Morawiecki. Kurski atakuje Morawieckiego korzystając z anten TVP, bo wie, że premier próbował i próbuje się go pozbyć. Szef TVP skarży się zaprzyjaźnionym politykom PiS, że to Morawiecki inspirował publikacje o zarzutach wobec jego syna dotyczących przestępstw seksualnych. Dowodem ma być to, że ojciec dziewczyny, która stawia te zarzuty, pracuje w spółce skarbu państwa i po pub­licznych atakach na Kurskich włos mu z głowy nie spadł. Szef TVP jest też przekonany, że służby prześwietlają innych członków jego rodziny. Bo służby, zwłaszcza ABW, grają – jak wierzy – na Morawieckiego.

Ta doraźna, taktyczna opozycja przeciw Morawieckiemu nie kwestionuje autorytetu Kaczyńskiego. To ludzie lojalni wobec prezesa, mimo że wielu z nich prezes nieraz upokorzył – czego pozbawiona premierostwa i zapomniana dziś Szydło najlepszym przykładem. Oni po prostu nie godzą się na to, by sukcesorem został Morawiecki. W tym sensie ich sojusznikiem jest Zbigniew Ziobro, który ma identyczny interes.

Drugi atak Ziobry

Ziobro to druga po Morawieckim zasadnicza figura na tej szachownicy interesów wewnątrz Zjednoczonej Prawicy. Lider Solidarnej Polski odrobił lekcję sprzed niemal dekady, gdy przegrał pojedynek o przywództwo na prawicy. Gdy w 2011 r. sprowokował wyrzucenie z PiS, krytykując kolejną porażkę Kaczyńskiego w wyborach parlamentarnych, liczył na szybki zmierzch prezesa. Nic takiego nie nastąpiło – to Solidarna Polska okazała się niewypałem i w 2014 r. Ziobro musiał na nowo ucałować prezesowski sygnet, by prosić o miejsca na listach wyborczych dla siebie i swych ludzi.

Zabrakło mu charyzmy, programowego powabu i wiernych ludzi, których Kaczyński nie byłby w stanie wyłuskać. Od powrotu do PiS pracuje nad tym wszystkim. I dziś ma program – wyrazisty, konserwatywny, na prawo od PiS: wojna z LGBT, wojna z Unią Europejską, całkowity zakaz aborcji, żadnych lewackich bajań o ochronie zwierząt. Wszystkie te kwestie podsycał w ostatnich tygodniach po to, by podbierać PiS prawicowych wyborców i kwestionować polityczną wiarygodność Morawieckiego, który jest bardziej liberalny.

Ziobro ma też nowych ludzi – podklubik 19 posłów i 2 senatorów w klubie Zjednoczonej Prawicy, bez których PiS nie ma większości. – Zdecydowana większość jest z nami na dobre i złe – przekonuje bliski współpracownik Ziobry. – Wyłowiliśmy ich w dalszych szeregach PiS, daliśmy im dobre stanowiska i pewne miejsca na listach. Gdyby doszło do tąpnięcia i Morawiecki przekonał Kaczyńskiego do wyrzucenia nas z koalicji, odejdą z nami prawie wszyscy.

Taka pozycja polityczna Ziobry stawia Kaczyńskiego i Morawieckiego w trudnej sytuacji.

Partii Gowina nie ma

O ile za Ziobrą stoją karne zastępy politycznych spartan, to Jarosław Gowin – kolejna figura na szachownicy – liże rany. Wiosną sprzeciwił się lansowanym wyborom korespondencyjnym, w efekcie konfliktu odszedł z rządu. Kaczyński próbował korumpować i podzielić jego partię – i częściowo mu się to udało. Z liczącego 18 posłów i 2 senatorów Porozumienia za Gowinem stanął mniej więcej co drugi. Partia została więc skłócona i rozbita, ale nie aż tak, by przeforsować korespondencyjne wybory przy sprzeciwie Gowina i wiernych mu ludzi. Dlatego Kaczyński zagryzł zęby i zgodził się na przesunięcie wyborów oraz zorganizowanie ich w trybie stacjonarnym.

Gowinowi zdrady nie zapomniał i nigdy nie zapomni. Ale Kaczyński zawsze był i jest pragmatykiem, bo umie liczyć. W obecnym Sejmie ma niewielkie pole manewru i dlatego w ostatnim czasie na nowo układał się z Gowinem, godząc się na jego powrót do rządu. „Z jednej strony byłoby to pożyteczne, bo zamknęłoby pewien niedobry etap – mówi Kaczyński o powrocie Gowina do rządu w wywiadzie dla „Sieci”. – Ale z drugiej dla ludzi mniej wyrobionych politycznie byłoby to trudne do przyjęcia. W naszym klubie reakcje na to byłyby złe. W oczach wielu w maju przekroczył granicę, której nikt nie powinien przekraczać”.

Tą granicą jest rzecz jasna posłuszeństwo wobec woli Kaczyńskiego w kluczowych kwestiach. Ta sama nuta, choć wyartykułowana o wiele dosadniej, wybrzmiewa w słowach odźwiernych prezesa teraz, po buncie Ziobry.

Po wiosennej wolcie Gowina i operacji PiS można powiedzieć jedno: Porozumienie okazało się partią papierową, sztucznym tworem ludzi, którym nie wypada być bezpośrednio w PiS. Ale gdy przyszło do poważnego konfliktu, to dla połowy Kaczyński, a nie Gowin, okazał się liderem pierwszego wyboru. Choć Gowin przekonuje dziś, że na nowo dogadał się nawet z tymi, którzy wiosną go zdradzili, to jednak lojalności takich ludzi jak Adam Bielan, Kamil Bortniczuk czy Zbigniew Gryglas pewien być nie może. Po konflikcie wokół majowych wyborów zostawiła go nawet wieloletnia współpracowniczka, wiceszefowa Porozumienia Jadwiga Emilewicz.

Teraz Gowin nie jest na pierwszej linii strzału. Stoi z boku, obserwując pojedynek Kaczyńskiego z Ziobrą (jego partia wstrzymała się od głosu w głosowaniu nad ochroną zwierząt, za wyjątkiem Emilewicz, która zagłosowała wedle woli Kaczyńskiego). Z jednej strony Gowinowi politycznie blisko do Morawieckiego. Ale z drugiej zdaje sobie sprawę, że dziś Ziobro – poza strategicznym pojedynkiem o przywództwo na prawicy – walczy także o podmiotową pozycję koalicjantów PiS. Strategicznie jest więc Gowin przy Morawieckim, ale taktycznie – przy Ziobrze.

Spisek na przyszłość

Wśród tych w obozie władzy, którzy – jak Ziobro – walczą z Mateuszem Morawieckim, popularna jest taka oto teoria. Otóż Morawiecki gra na przejęcie PiS po to, by pod rękę z PSL zbudować nową formację centroprawicową, odsuwając twardogłowych z PiS i wypychając za burtę Ziobrę.

Teoria nieco spiskowa, choć jednocześnie atrakcyjnie brzmiąca, bo mocno osadzona w politycznej rzeczywistości. Na pewno i Morawiecki, i Gowin utrzymują kontakty z szefem ludowców Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem. Premier – co potwierdzałoby teorie spiskowców – negocjował z PSL zastąpienie w koalicji partii Ziobry. Oferta była kompleksowa: stanowiska w rządzie, potężnych agencjach rolnych z oddziałami w całej Polsce, a do tego dołączenie ludowców do koalicji z PiS w sejmikach wojewódzkich, co oznacza dodatkowe stołki w regionach.

Rozmowy zakończyły się jednak fiaskiem. Przeciw aliansowi jest szef PSL Władysław Kosiniak-Kamysz i młode kierownictwo partii. Za zwolennika współpracy z PiS uważany jest były minister rolnictwa Marek Sawicki, no i spora część partyjnych dołów, które od 5 lat nie mogą liczyć na frukta władzy. Kaczyński ujawnił publicznie negocjacje z PSL, co wskazuje na to, że sam nie wierzy, by współpraca była możliwa. Straszenie ludowcami to w tej sytuacji element jego nacisku na koalicjantów, zwłaszcza
Ziobrę.

Wszystkie partie w klinczu

W tej chwili sytuacja wygląda tak: Kaczyński wściekły na Ziobrę używa wszelkich metod, by go zmusić do uległości. Pal licho nieszczęsną ustawę o bezkarności. Większy kłopot Kaczyńskiego jest taki, że od wyborów sejmowych minął niespełna rok, a już obaj koalicjanci doprowadzili do kryzysów, kwestionując jego decyzje. Miały być lata sielanki, bo kolejne wybory dopiero w 2023 r., a okazuje się, że potężne kłopoty przyszły z wewnątrz koalicji.

Właśnie o wymuszenie podporządkowania na wzór poprzedniej kadencji tu chodzi. Bo – co przyznają zgodnie politycy z każdej strony w nieformalnych rozmowach – wszystkie partie koalicji są w klinczu. PiS jest silny, ale nie ma samodzielnej większości. Rząd mniejszościowy? Wolne żarty, zwłaszcza jeśli ma się ambicję zasadniczej przebudowy państwa. Przyspieszone wybory? Wszak właśnie ustawą prozwierzęcą Kaczyński zraził sobie potężną część polskiej wsi, swą polityczną bazę. W dodatku podzielony jest sam PiS: choć prezes gwałcił sumienia swych posłów, wprowadzając nakaz głosowania za ochroną zwierząt, i tak spora grupka go nie posłuchała. Musiał za karę zawiesić 15 posłów, w tym byłego ministra środowiska Henryka Kowalczyka i obecnego ministra rolnictwa Krzysztofa Ardanowskiego.

I przed, i po głosowaniu Ardanowski kwestionował decyzje Kaczyńskiego. „Wprowadzenie kontrowersyjnej ustawy krótko po wyborach, w których polska wieś przesądziła o wyborze Andrzeja Dudy na stanowisko prezydenta RP ­
(81 proc. poparcia wśród rolników), a pół roku wcześniej o wygraniu wyborów parlamentarnych przez Zjednoczoną Prawicę (71 proc. poparcia wśród rolników) wywoła bardzo poważne konsekwencje polityczne” – napisał w liście do kolegów z PiS. „Zdaniem rolników PiS zdradza wieś, przestaje być jej obrońcą, a deklaracje składane przez najważniejszych polityków przed wyborami były tylko hasłami propagandowymi i elementem walki o elektorat wiejski. Straty wizerunkowe Prawa i Sprawiedliwości będą trwałe i bardzo trudne do odwrócenia, niemożliwe do zrekompensowania jakimikolwiek środkami przed następnymi wyborami”.

Ale koalicjanci też nie są w szczęśliwej sytuacji. Usunięcie z rządu oznacza stratę posad i pieniędzy, których i tak nie mają za wiele, bo Kaczyński nie dzieli się z nimi państwowymi subwencjami (podczas negocjacji rekonstrukcyjnych gotów był się zobowiązać do dotowania Solidarnej Polski i Porozumienia). Przyspieszone wybory partia Ziobry może by z trudem przetrwała, prześlizgując się przez próg wyborczy, ale ugrupowanie Gowina nie ma na to szans. Alternatywny rząd z opozycją? Wolne żarty. Ziobro z Platformą i SLD?

Podczas koalicyjnych narad u Kaczyńskiego nieraz doszło do starcia Ziobry z Morawieckim, ale te kłótnie udawało się rozładować. Kompromis w sprawie rekonstrukcji był już praktycznie gotowy – to ustawa o bezkarności doprowadziła do wrzenia, a stosunek do zwierząt stał się efektowną linią podziału. Wciąż jednak większość polityków Zjednoczonej Prawicy zakłada kompromis, oparty na honorowych ustępstwach każdej ze stron. Problemem są emocje, bo w tej wojnie nerwów ktoś może powiedzieć parę słów za dużo lub podjąć zbyt ryzykowne decyzje, które doprowadzą do rozpadu koalicji.

Postacią kluczową jest rzecz jasna Kaczyński. Prezes PiS może jeszcze korzystając ze swej władzy doraźnie sklecić koalicję, by przeprowadzić rekonstrukcję gabinetu i jakoś rządzić do 2023 r. Ale w dłuższej perspektywie Kaczyński, lat 71, konfliktu o rząd dusz na prawicy nie jest już w stanie opanować.

Autor jest dziennikarzem Onet.pl, stale współpracuje z „TP”.

 
 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz Onetu, wcześniej związany z redakcjami „Rzeczpospolitej”, „Newsweeka”, „Wprost” i „Tygodnika Powszechnego”. Zdobywca Nagrody Dziennikarskiej Grand Press 2018 za opublikowany w „Tygodniku Powszechnym” artykuł „Państwo prywatnej zemsty”. Laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 39/2020