Mario i przyjaciele

Być może Mariusz Kamiński jest ostatnim z rewolucyjnego pokolenia, który ideały zastąpił politycznym cynizmem. Szef MSWiA staje się zaprzeczeniem samego siebie sprzed lat.

03.08.2023

Czyta się kilka minut

 / JACEK DOMINSKI / REPORTER
/ JACEK DOMINSKI / REPORTER

Był czwartkowy wieczór, gdy pod siedzibę Prawa i Sprawiedliwości zajechały limuzyny szefa Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji Mariusza Kamińskiego i prezesa Najwyższej Izby Kontroli Mariana Banasia. Panowie przyjechali do Jarosława Kaczyńskiego, żeby uzgodnić warunki odejścia Banasia, którego kontakty z sutenerami i niejasne sprawy majątkowe ciągną PiS w dół od wielu tygodni.

To, że spotkanie jeszcze zaogniło sytuację – to jedno. Banaś był gotów odejść, ale kiedy w kolejnych dniach liderzy PiS poinformowali o tych tajnych ustaleniach, kiedy Centralne Biuro Antykorupcyjne złożyło na niego doniesienie do prokuratury, kiedy prokuratura wszczęła ekspresowo śledztwo, a wreszcie kiedy PiS wyrzucił mu syna z posady w państwowym banku – wściekł się i postanowił trwać.

Jest jednak w całej tej zdumiewającej historii o udolnym powołaniu i nieudolnym odwołaniu Banasia inny, równie ważny bohater – Mariusz Kamiński. Po prawdzie, trudno znaleźć uzasadnienie dla jego zaproszenia na Nowogrodzką na pożegnalny podwieczorek. Wszak to Kamiński i jego ludzie są najbardziej winni tej kompromitacji. To jego służby przez wiele miesięcy prześwietlały przyszłego szefa NIK – i nic nie znalazły. Albo znaleźć nie chciały, albo nie potrafiły – każdy wariant jest dla Kamińskiego dyskwalifikujący.

Na jednych doniesie, innym odpuści

W partii dominuje ten pierwszy pogląd – że Kamiński nie był szczególnie zainteresowany tropieniem Banasia. Przeciwko niemu świadczy nawet pobieżne przeanalizowanie kalendarium sprawy.

Jest 16 listopada ubiegłego roku. W Wirtualnej Polsce ukazuje się tekst Tomasza Molgi: „Domagający się podwyżek pracownicy fiskusa nie poszli masowo na zwolnienia lekarskie, jak zrobili to policjanci i strażacy. Wpadli na inny pomysł, mający na celu skłonienie swojego szefa, Mariana Banasia, do rozpoczęcia pertraktacji. Jaki? Wzięli pod lupę jego majątek... i znaleźli luki w oświadczeniach”. To podwładni Banasia wytropili, gdzie znajduje się należąca do niego kamienica, wynajmowana pod usługi hotelowe. I zaalarmowali, że coś jest nie tak z rozliczeniami za ten wynajem. Kilka dni później poinformowane o sprawie CBA wszczyna „analizę przedkontrolną”, czyli pierwszy etap rozpoznania oświadczenia majątkowego Banasia. W kwietniu 2019 r. rozpoczyna etap drugi, czyli kontrolę. To już nie przelewki – kontrola jest wszczynana tylko wtedy, jeśli są poważne wątpliwości co do majątku polityka czy urzędnika.

7 grudnia pytają Kamińskiego o tę sprawę posłowie opozycji. Kamiński odpowiada na odczepnego: „Analizujemy”.

Dziś wiemy, że przez wiele miesięcy ludzie Kamińskiego nie znaleźli nic, dlatego w czerwcu Banaś został ministrem finansów, a w sierpniu Sejm wybrał go na szefa NIK. Wcześniej – na przełomie 2018 i 2019 r. – Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego kierowana przez Piotra Pogonowskiego, od wielu lat człowieka Kamińskiego, przedłużyła Banasiowi dostęp do materiałów ściśle tajnych. Dziś już wiadomo, że ludzie Banasia przewinęli się kiedyś przez jedną spółkę z Pogonowskim.

Czemu miałby Kamiński Banasiowi folgować? Choćby dlatego, że od lat blisko współpracują. Za pierwszego PiS, gdy idealista Kamiński stworzył CBA i potrzebował szybkich sukcesów, by się wykazać, to Banaś – wówczas szef Służby Celnej – przynosił mu gotowe sprawy, które wystarczyło tylko zakończyć. Gdy pod koniec sierpnia tego roku Banaś był wybierany na szefa NIK, Kamiński siedział za nim w rządowych ławach – i triumfował.

Ważny poseł PiS wzdycha: – Mariusz już od dawna widzi tylko to, co chce widzieć. Na jednych donosi, innym w cudowny sposób darowuje.

Ważny poseł ma powody do frustracji: wyciągniętymi z rękawa kwitami Kamiński doprowadził do dymisji jego sojusznika, Antoniego Macierewicza. Na początku 2018 r., podczas rekonstrukcji rządu, zarzucił mu przymykanie oczu na przekręty w spółkach zbrojeniowych. Macierewicz, choć jego osobistej uczciwości nikt nie kwestionuje, został usunięty i zmarginalizowany. Krótkowzroczność dopadła za to Kamińskiego akurat przy Banasiu, którego uczciwość pozostawia wiele do życzenia. A więc może rzeczywiście zaczął widzieć tylko to, co widzieć chce? Macierewicz był konkurentem Kamińskiego, a Banaś sojusznikiem.

Stąd już tylko krok do podważenia jednego z fundamentalnych twierdzeń polskiej prawicy. To dogmat o krystalicznej uczciwości i bezkompromisowości Kamińskiego. Nawet doktryna o nieomylności Jarosława Kaczyńskiego ma w kręgach związanych z obecną władzą mniej zwolenników. Kaczyńskiemu politycznych błędów można wytknąć bez liku, za to życiorys Kamińskiego układał się dotąd prawicy w opowieść o jedynym sprawiedliwym, który rzuca wyzwanie całej podłości tego świata.

Może tak rzeczywiście było. Tyle że – co dobitnie dziś widać – władza nawet Kamińskiego zmieniła. Nie, nie jest już jak Robespierre, lider jakobinów z czasów rewolucji francuskiej, gotowy powiesić na szubienicy nawet sojuszników. Stał się politykiem: waży skutki swych decyzji, kalkuluje zyski i straty, dba o swych ludzi i ustawia rodzinę.

Miało nie być zarzutów

To dla przemiany Kamińskiego z bezkompromisowego stróża prawa w polityka o solidnych pokładach cynizmu moment kluczowy: dojście Platformy Obywatelskiej do władzy w 2007 r. Pod koniec pierwszych rządów PiS stworzone i kierowane przez Kamińskiego Centralne Biuro Antykorupcyjne przeprowadziło serię operacji przeciwko politykom PO. Abstrahując od kontrowersyjnych metod, pokazywały one niechlubne oblicze Platformy.

Nawet jeśli po latach z tych akcji niewiele zostało – sąd uniewinnił choćby oskarżoną o korupcję posłankę Beatę Sawicką, uznając metody CBA za nielegalne – to jedno trzeba Kamińskiemu przyznać: kosił równo, nie oglądając się na partyjne szyldy. Nie miał oporów, by podczas rządów PiS ścigać skorumpowanego ministra sportu Tomasza Lipca czy wicepremiera z Samoobrony Andrzeja Leppera – co pozbawiło PiS władzy, bo rozpadła się koalicja obu partii.

Dlatego też po przejęciu władzy jesienią 2007 r. lider PO Donald Tusk go nie wyrzucił, choć wielu polityków z jego partii go do tego namawiało. Wolał straszyć swych ludzi Kamińskim, a z nim samym miał niezłe relacje. Z dawnych czasów – prawdopodobnie z okresu działalności w Niezależnym Zrzeszeniu Studentów – byli na „ty”.

Ale afera hazardowa wywraca ten porządek. Latem 2009 r. Kamiński informuje Tuska, że prominentni ludzie PO – na czele z szefem klubu Zbigniewem Chlebowskim i ministrem sportu Mirosławem Drzewieckim – przepychają rozwiązania prawne pod dyktando bossów z branży hazardowej. Kamiński miał taśmy z podsłuchów.

Tusk z miejsca zaczął podejrzewać, że to pułapka – z jednej strony nie mógł przywołać swych ludzi do porządku, by nie zostać oskarżonym o przeciek. Z drugiej – zrozumiał, że Kamiński ma bombę i jeśli CBA będzie kontynuować operację, to może wysadzić Platformę w powietrze.

Postanowił się Kamińskiego pozbyć. Pretekst szybko się znalazł. Od czasu pierwszych rządów PiS Kamińskim interesowała się prokuratura tropiąca nieprawidłowości podczas ówczesnych efektownych operacji. Wkrótce po rozmowie z Tuskiem Kamiński dostał wezwanie do prokuratury w Rzeszowie, która badała operacje przeciwko Andrzejowi Lepperowi.

– To było wezwanie w charakterze podejrzanego. Kiedy „Mario” nam to pokazał, wszyscy byliśmy zgodni. Rozpoczęła się egzekucja – wspomina wysokiej rangi agent CBA z tamtego czasu, bliski współpracownik Kamińskiego.

Mój rozmówca opowiada o tym, czego potwierdzenie znalazłem w aktach śledztwa. Otóż Kamiński był zdumiony. Wcześniej jeździł do Rzeszowa zeznawać i podczas nieformalnych rozmów z prowadzącym sprawę prokuratorem Bogusławem Olewińskim miał słyszeć, że zarzutów z tego nie będzie i zanosi się na umorzenie. W aktach jest kuriozalna korespondencja w tej sprawie. Gdy Kamiński zrozumiał, że prokurator postawi mu zarzuty, to z jednej strony przekonuje, że nie może się stawić na przesłuchanie, bo ma wykupione zagraniczne wczasy z synem, a z drugiej pyta, jak to możliwe, że prokurator mówił mu, że zarzutów nie będzie, a są.

Zarzuty usłyszał ostatecznie na początku października 2009 r. i Tusk z miejsca usunął go z szefostwa CBA. Kilka dni wcześniej zaprzyjaźniona wówczas z PiS „Rzeczpospolita” opublikowała fragmenty podsłuchów z afery hazardowej. Źródło przecieku było jasne. Tusk znalazł się pod ścianą – to był pierwszy poważny kryzys jego epoki. Zareagował radykalnie: wyrzucił pół rządu na czele z szefem MSWiA Grzegorzem Schetyną, który także przewijał się w podsłuchach. I zgodził się na utworzenie w Sejmie komisji śledczej, jednocześnie kontrolując jej skład. Dał publiczności pozory tego, że czyści partię i państwo.

Taśmowy rewanż

Czy Kamiński już podczas afery hazardowej prowadził cyniczną akcję polityczną, by pomóc PiS, czy też uczciwie wykonywał swe obowiązki kontrolne wobec Platformy – tego nie sposób rozstrzygnąć. Nawet jeśli ta historia nie była działaniem politycznym Kamińskiego, to na pewno przemieniła go w polityka.

Kamiński ciężko przeżył odejście z CBA i właśnie wtedy zaczął się przeistaczać w polityka, który za wszelką cenę chce doprowadzić swą partię do władzy. Po raz pierwszy uderzył w maju 2011 r., na kilka miesięcy przed wyborami. W wywiadzie dla nowego prawicowego tygodnika „Uważam Rze” sięgnął do swych zasobów z czasów CBA. Oznajmił, że świadek koronny Piotr K. pseudonim „Broda” złożył w 2009 r. zeznania obciążające Mirosława Drzewieckiego z PO, który był wówczas ministrem sportu. Miało z nich wynikać, że Drzewiecki utrzymywał przestępcze kontakty z gangsterami z grupy pruszkowskiej, pomagając im w praniu brudnych pieniędzy. Po czterech latach przegrał o to proces z Drzewieckim. Ale wyroku nakazującego przeprosiny nie wykonał do dziś.

Lepsza okazja do rewanżu nadarzyła się na przełomie 2013 i 2014 r. Do skarbnika PiS Stanisława Kostrzewskiego zgłosił się biznesmen Marek Falenta. Oświadczył, że ma taśmy z rozmowami polityków PO i związanych z nimi biznesmenów nagrywane w restauracjach Sowa i Przyjaciele oraz Amber Room.

Na najwyższym szczeblu PiS zapadła decyzja, że ludzie Kamińskiego – których zabrał ze sobą z CBA, zatrudniając w partii i jej przybudówkach jako swoisty wywiad oraz kontrwywiad PiS – mają sprawdzić Falentę. Sprawdzenie dało efekt pozytywny. Znali go agenci związani z Kamińskim wciąż pracujący we wrocławskiej delegaturze CBA – utrzymywali z Falentą kontakty operacyjne. Falenta był m.in. informatorem Jarosława Wojtyckiego, a to jeden z ludzi Kamińskiego. Postępowanie wewnętrzne, które już po wybuchu afery zlecił ówczesny szef CBA Paweł Wojtunik, wykazało, że Wojtycki wiedział o nielegalnych nagraniach i kontaktował się z otoczeniem Kamińskiego. Po dojściu do władzy PiS Wojtycki dostał awans.

Ale czy to Kamiński lub jego ludzie dokonali przecieku do tygodnika „Wprost”, który zaczął publikować stenogramy rozmów? Na to dowodów nie ma. Bez wątpienia jednak dawny Kamiński, dowiedziawszy się o nielegalnym nagrywaniu najważniejszych ludzi w państwie, poszedłby do prokuratury. Ten nowy, rodzący się, jednostronny politycznie – wybrał grę wokół taśm.

I cel polityczny osiągnął: Platforma po tej aferze się nie pozbierała. Donald Tusk uciekł do Brukseli, a wykrwawiająca się partia w 2015 r. straciła rząd i prezydenta. Zwyciężył PiS. Ale nade wszystko zwyciężył Mariusz Kamiński.

Pawłowicz pomogła go skazać

Mógł przystąpić do rewanżu. Wiadomo było, czym zajmie się w nowym rządzie – dostał nadzór nad służbami specjalnymi. Był jednak kłopot – Kamiński wraz z trzema dawnymi druhami z CBA miał wyrok. Nieprawomocny, bo nieprawomocny – ale jednak.

We wspomnianej sprawie rzeszowskiej dotyczącej przekroczenia uprawnień w sprawie Leppera wiosną 2015 r. usłyszał drakoński wyrok 3 lat więzienia i 10-letniego zakazu zajmowania stanowisk publicznych. Jego zastępca i wieloletni kumpel Maciej Wąsik też dostał 3 lata, a dwaj dyrektorzy z CBA – Grzegorz Postek i Krzysztof Brendel – po 2,5 roku. Zostali zresztą skazani m.in. dzięki analizie prawnej prof. Krystyny Pawłowicz, która wtedy jeszcze nie była posłanką PiS. Jej zdaniem nielegalnie wytwarzali dokumenty.

Kamiński publicznie zarzekał się, że nie będzie się starał o ułaskawienie u świeżo upieczonego prezydenta Andrzeja Dudy. Już wówczas jednak i jego ludzie, i prawnicy Dudy pracowali nad tym ułaskawieniem. Ostatecznie już po wyborach sejmowych, 16 listopada 2015 r., wieczorem – jak to było wówczas popularne – prawnicy Dudy ogłosili ułaskawienie wszystkich skazanych. Sąd Najwyższy co prawda uznał, że prezydent nie może ułaskawić skazanych nieprawomocnie, ale przejęty przez PiS Trybunał przyklepał decyzję Dudy.

Lawirowanie w sprawie ułaskawienia to był kolejny sygnał ostrzegawczy, że mamy do czynienia z Kamińskim, który nade wszystko dąży do realizacji swego politycznego celu.

Kolejne miesiące to potwierdziły. Gdy wiosną 2016 r. rząd PiS zorganizował w Sejmie „audyt” rządów PO, Kamiński grał w nim pierwsze skrzypce. Zarysowany przez niego z sejmowej mównicy obraz rządów PO był dramatyczny – inwigilacja opozycji i dziennikarzy, tolerancja dla korupcji, nepotyzm i kolesiostwo.

Z masy zapowiadanych w audycie prokuratorskich doniesień wiele nigdy nie trafiło do prokuratury. A te, które trafiły, zazwyczaj kończyły się niczym. W tej nicości zasadniczy wkład miał właśnie Kamiński.

Abnegat dbający o rodzinę

Dziś widać wyraźnie, że Kamiński już dawnym „Mariem” – ponadpartyjnym antyzłodziejskim radykałem – nie jest. Nie chodzi przy tym tylko o niedostrzeganie rzeczy niekorzystnych dla partii. Nie chodzi o brudną robotę wykonywaną w imieniu partii – jak podczas afery taśmowej czy groteskowego „audytu”.

Chodzi także o to, co Kamiński robi dla Kamińskiego. Przez lata „Mario” zbudował mit abnegata, którego dobra doczesne nie dotyczą. W latach 80. był studenckim opozycjonistą w jednych portkach, a po upadku komuny stał się szeryfem w sfilcowanym kapeluszu, z tanim papierosem w zębach. Gdy ekipa PO wyrzucała go z CBA, nie chciał przyjąć 130 tys. zł odprawy, ostatecznie przekazał ją na Caritas.

Wszystko to, co dotyczy osobistego statusu materialnego Kamińskiego, się nie zmieniło. Ale już sposób podejścia do finansowych potrzeb rodziny i towarzyszy uległ drastycznej zmianie. Gdy wpłacał swą odprawę na kościelną organizację charytatywną, usuwani z nim z CBA towarzysze w pośpiechu wypłacali sobie odprawy w gotówce, upychając banknoty w pudełkach. Obawiali się, że nowe szefostwo CBA cofnie im te dziesiątki tysięcy.

Po powrocie PiS do władzy okazało się w dodatku, że Kamiński nie odróżnia się od szwadronów polityków partii upychających swych powinowatych na lukratywnych stołkach. Najmniejszy kłopot jest z konkubiną. To adwokatka w zaufanej kancelarii PiS, której prawnicy dostają zlecenia m.in. od Polskiej Fundacji Narodowej. Większy kłopot jest z synem. Ku zaskoczeniu Kaczyńskiego okazało się, że Kacper Kamiński dostał z nadania NBP posadę w Banku Światowym. Zarobki – około pół miliona złotych rocznie. Doświadczenie? Dzięki pozycji taty pracował w centrali partii, partyjnej spółce „Srebrna” i delegacji PiS do Parlamentu Europejskiego. Z kolei Anna Kamińska (Kasprzyszak) – była żona Mariusza, matka Kacpra – znalazła dyrektorski stołek bezpośrednio w NBP, kierowanym przez Adama Glapińskiego z PiS. Zarobki? Niemal 40 tys. zł miesięcznie.

Sprawa syna i byłej żony stała się kłopotliwa, gdy rok temu wybuchła afera Komisji Nadzoru Finansowego, czyli korupcyjna propozycja, którą szef KNF Marek Chrzanowski – człowiek Glapińskiego – złożył miliarderowi Leszkowi Czarneckiemu. W sprawie Chrzanowskiego CBA zachowywało się zdumiewająco opieszale. Rola Glapińskiego także nie była drążona. Wtedy po raz pierwszy pojawiły się wątpliwości, które dziś – przy sprawie Banasia – powracają ze zdwojoną siłą: czy CBA mruży oczy tam, gdzie Kamiński ma swą rodzinę lub swych ludzi?

Na drodze do superresortu

Nie, żeby to wszystko poważnie komuś w PiS przeszkadzało. Bardziej przeszkadzał Kamiński pryncypialny – bo był nieobliczalny. Dlatego na pozór niezrozumiałe wzmocnienie go w nowym rządzie poprzez oddanie mu w jasyr MSWiA jest absolutnie logiczne.

Kamiński ma być najsilniejszym człowiekiem w Polsce. Stoją za nim od lat specsłużby obsadzone kolegami, a teraz dodatkowo dostał pod osobiste rozkazy policję i Straż Graniczną. Żeby to uzyskać, doprowadził do dymisji wieloletniego wiceszefa MSWiA Jarosława Zielińskiego, który zamienił obie służby w swój folwark. Do tej pory żadnemu szefowi resortu nie udało się załatwić tej dymisji – a przecież poprzednikami Kamińskiego byli zaufani prezesa PiS Mariusz Błaszczak i Joachim Brudziński.

Cel ma jeden: stworzenie mniej lub bardziej formalnego Ministerstwa Bezpieczeństwa Narodowego. Kiedy dwa lata temu po raz pierwszy zgłosił pomysł powołania takiego superresortu, szefostwo PiS uznało, że to zbyt ryzykowne. Rzeczywiście, projekt ustawy był brawurowy. Nowy twór miał być jednocześnie wywiadem, kontrwywiadem, formacją zwalczającą terroryzm oraz superpolicją. I taki właśnie jest wymarzony model Kamińskiego, który teraz będzie próbował wprowadzić w życie. Za pieniądze, które państwo powinno przeznaczyć na pomoc ofiarom przestępstw, już kupił superzabawkę – izraelski program Pegasus do perfekcyjnej inwigilacji.

Odmieniony, wzmocniony Kamiński to bat na opozycję. Już pokazał, że potrafi wykorzystywać urobek służb do robienia polityki. Magazynował machlojki polityków opozycji tak, aby przydały się przed wyborami. Sprawa Stefana Niesiołowskiego – oskarżonego o nielegalny lobbing w zamian za finansowanie jego ekscesów seksualnych – leżała na półkach CBA przez 3 lata, zanim została odpalona na początku tego roku. Doniesienie w sprawie nieprawidłowości w oświadczeniach majątkowych Sławomira Neumanna, byłego szefa klubu PO, poszło do prokuratury latem, tuż przed wyborami parlamentarnymi – choć Neumann był pod lupą służb od kilku lat.

Ale nie tylko opozycja powinna się mieć na baczności. Z takim ministrem każdy premier musi się liczyć albo się go bać. Zwłaszcza Mateusz Morawiecki, który wolałby Kamińskiego z rządu usunąć, niż dodawać mu władzy. ©

Autor jest dziennikarzem Onet.pl, stale współpracuje z „TP”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz Onetu, wcześniej związany z redakcjami „Rzeczpospolitej”, „Newsweeka”, „Wprost” i „Tygodnika Powszechnego”. Zdobywca Nagrody Dziennikarskiej Grand Press 2018 za opublikowany w „Tygodniku Powszechnym” artykuł „Państwo prywatnej zemsty”. Laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 50/2019