Fiasko operacji premier

Miał otworzyć PiS na klasę średnią oraz młodych i dogadać się z Unią. Dziś ma klasę średnią i młodych na ulicach, a tak fatalnych stosunków z Brukselą nie było jeszcze nigdy.

30.11.2020

Czyta się kilka minut

Mateusz Morawiecki na konwencji PiS  w Jasionce koło Rzeszowa,  9 marca 2019 r. / ARTUR WIDAK / NURPHOTO / GETTY IMAGES
Mateusz Morawiecki na konwencji PiS w Jasionce koło Rzeszowa, 9 marca 2019 r. / ARTUR WIDAK / NURPHOTO / GETTY IMAGES

Najbardziej posępne wystąpienie premiera poświęcone Unii Europejskiej. Kilkanaście dni temu Mateusz Morawiecki nagle poprosił o sejmowy czas, by wygłosić antyunijną tyradę. „Dobrze znamy z czasów komunistycznych użycie tych pałek propagandowych: rewizjonizm, kułak, element antysocjalistyczny. Odrzucamy te pałki propagandowe, bo praworządność jest dzisiaj stosowana w Unii Europejskiej jako swego rodzaju straszak i w sposób odwrotny do wartości i zawartości tego sformułowania”.

„Bardzo często jesteśmy konfrontowani z takimi sytuacjami, że środki europejskie to jest coś takie »kieszonkowe« dla nas, albo może jakaś jałmużna, może jakieś pieniądze, bez których nie możemy żyć i w ogóle powinniśmy na kolanach klęczeć, żeby te pieniądze otrzymać i zachować”.

Poszło o przyszły budżet UE – nie o kwoty, a o dołączone do niego rozporządzenie, zgodnie z którym wypłata pieniędzy będzie uzależniona od przestrzegania praworządności. Rządy polski i węgierski oczywiście zrozumiały, że to o nie chodzi. Stąd zapowiedź weta wobec ­budżetu. I dlatego Morawiecki wszedł na sejmową mównicę.

Szef polskiej edycji serwisu Politico Michał Broniatowski znalazł poruszające analogie: „To mogą być jedynie niefortunne słowa, ale pamiętajmy, że brexit też zaczynał się od retorycznych popisów. Na przykład Boris Johnson wołał przed referendum brexitowym: »po wyzwoleniu się z kajdan Brukseli będziemy mogli stworzyć setki tysięcy nowych miejsc pracy w całej Wielkiej Brytanii«. A dziś jako brytyjski premier próbuje ratować kraj przed gospodarczą katastrofą, w jaką spycha go rozstanie z Unią. Kiedy Morawiecki mówi, że »będziemy sami decydować o naszych sprawach, o tym, czy nasz los jest w naszych rękach, czy będzie w rękach innych«, to słychać w tym echo hasła brytyjskich zwolenników brexitu: »take back control«, czyli »Weźmy kontrolę z powrotem w swoje ręce«”.

Fatalna passa

Konflikt z Unią to zwieńczenie fatalnej passy premiera. Od wielu tygodni Morawiecki jest całkowicie osamotniony w walce z koronawirusem. Nie pomaga mu szef PiS, nie pomaga prezydent, większość ministrów też się nie wychyla.

Gdy na przełomie czerwca i lipca odbywały się wybory prezydenckie, pod naciskiem Kaczyńskiego premier zniósł większość wprowadzonych wiosną ograniczeń – wszystko po to, by wywołać wrażenie, że rząd zwalczył wirusa, a zatem można swobodnie głosować. Na Andrzeja Dudę rzecz jasna.

Dziś Morawiecki ponosi konsekwencje tamtych decyzji z lata – chaotycznie próbuje zapanować nad sytuacją, zamykając na nowo szkoły, sklepy i restauracje. Jest kolejnym politykiem obozu władzy, który politycznie płaci za bezkrytyczne wypełnianie woli Kaczyńskiego.

Jakby tego było mało, Kaczyński ściągnął Morawieckiemu na głowę dodatkowe kłopoty. Nikt w PiS nie wie, czemu w samym apogeum pandemii prezes dał Trybunałowi Konstytucyjnemu zielone światło na zaostrzenie prawa aborcyjnego. Przeciwnicy praktycznego zakazu aborcji masowo wylegli na ulice, doszło do starć z policją, z biegiem czasu wobec protestujących coraz ostrzejszą – bo takie były oczekiwania Kaczyńskiego.

To stało w całkowitej sprzeczności z planami premiera, który od momentu podjęcia decyzji przez TK starał się wyciszać nastroje. Gdy Kaczyński domagał się pałowania, Morawiecki apelował do przeciwników orzeczenia TK, by protestowali… w internecie.

Morawiecki był zresztą wcześniej jednym z niewielu polityków PiS popierających otwarcie kompromis aborcyjny, który Trybunał teraz naruszył. Już po orzeczeniu Morawiecki próbował wciągnąć opozycję w rozmowy na temat wyjścia z kryzysu. A Kaczyński regularnie wyzywał polityków opozycji od przestępców i obiecywał im odsiadkę. To widowiskowy dowód, jak bardzo rozjeżdżają się myśli i czyny prezesa oraz jego niedoszłego delfina.

No i do tego ta Unia.

Wewnętrznie sprzeczny plan

A przecież miało być zupełnie inaczej. Trzy lata temu wszechmocny jeszcze wówczas prezes usuwał popularną w elektoracie PiS premier Beatę Szydło, by zastąpić ją wicepremierem Mateuszem Morawieckim. Szydło coraz bardziej Kaczyńskiego irytowała, bo była nazbyt przaśna, doraźna, nie nadążała za jego wielkimi wizjami. Na odchodne w swym stylu ją upokorzył – zamienił ją i Morawieckiego stanowiskami, została wicepremierem we własnym rządzie. Potem odeszła do Europarlamentu i dziś jest cieniem dawnej „naszej Beaty”.

Czemu Morawiecki? Wyglądało to na genialny plan prezesa obliczony na podbicie elektoratu, do tej pory wobec PiS krytycznego – ludzi młodszych, lepiej wykształconych, mieszkańców miast. ­Pisałem wówczas w „Tygodniku”: „Jeśli ma rzeczywiście zmniejszyć napięcia i ułatwić PiS wygranie wyborów w 2019 r., to kluczem są jego relacje z Kaczyńskim. Jeśli posiadł realny wpływ na prezesa – którego walcząca o uznanie Szydło nigdy nie zdobyła – to przy dotychczasowej politycznej zręczności może się stać premierem nie tylko bardziej niezależnym, ale też bardziej skutecznym. Może dla PiS pozyskać część dużego biznesu, zniesmaczonego opozycją albo też po prostu pragmatycznego. Może pozyskać wyborców centrowych, zwłaszcza jeśli złagodzi polityczny kurs – czego zrobić bez przyzwolenia Kaczyńskiego nie sposób”.


Rafał Matyja: Władza straciła zdolność definiowania celów istotnych dla całej wspólnoty. Opozycja musi mieć horyzont wykraczający poza wygranie wyborów. Czas pomyśleć o zmianie konstytucji.


 

Dziś widać, że w premierostwo Morawieckiego wpisana była zasadnicza sprzeczność. Jako człowiek spoza środowiska PiS, premier najpierw musiał się uwiarygodnić w elektoracie prawicy – zwłaszcza że wchodził w buty może niezbyt błyskotliwej, ale jednak popularnej Szydło. Podejrzanych rys na wizerunku Morawieckiego było masę: bankier-milioner przez lata pracujący dla zagranicznego właściciela, były doradca gospodarczy Donalda Tuska, w dodatku nagrany na taśmach przez kelnerów z knajpy u „Sowy”, gdzie biesiadował z wierchuszką Platformy, bluzgał i snuł opowieści odległe od doktryny politycznej PiS.

Odpowiedzią premiera na biograficzne rysy była maska prawicowego, nacjonalistycznego, konserwatywnego fundamentalisty. Morawiecki ścigał się na radykalizm wypowiedzi z najbardziej drapieżnymi jastrzębiami partii władzy, chciał być bardziej pisowski niż PiS. Nawet jeśli elektorat kupił to nowe wcielenie, to jednocześnie odrzuciło ono elektorat centrowy. Tych legendarnych wyborców młodszych, lepiej wykształconych, wielkomiejskich – których miał ponoć przyciągnąć.

W tym sensie Morawiecki nie okazał się żadną wartością dodaną. Choć PiS wygrywa wszystkie wybory, odkąd Morawiecki jest premierem, to nie zdobywa nowych wyborców w grupach, które premier miał uwieść. A zatem wygrywa nie dzięki premierowi.

Nikt mu dobrze nie życzył

Morawiecki zawiódł pokładane w nim przez PiS nadzieje – to fakt bezsporny. Pytanie brzmi jednak: czy to na pewno jego wina? Nie tylko jego, może nawet głównie nie jego. Winne są także realia, w jakich przyszło mu działać.

Po wyznaczeniu Morawieckiego na premiera Kaczyński zrobił wiele, by pokazać, że typuje go na swego następcę, przyszłego lidera PiS i prawicy. To musiało uruchomić w obozie władzy ruchy odśrodkowe, takie jak opór Ziobry, który od dawna planuje zastąpienie Kaczyńskiego.

W tym sensie spora część polityków Zjednoczonej Prawicy – tu symbolem jest Ziobro, ale to szersze zjawisko, bo dotyczy także PiS – nie miała interesu w tym, by Morawieckiemu się udało. Z premierem zaciekle walczył i walczy do dziś prezes TVP Jacek Kurski, wpływowa postać, z bezpośrednim dostępem do ucha Kaczyńskiego. Epitetów, jakich używa Kurski na określenie Morawieckiego podczas zamkniętych spotkań, nie da się w tym tekście przytoczyć.

Oni wszyscy czekali, aż Morawieckiemu powinie się noga. Nie zabił go konflikt z Izraelem i USA o kontrowersyjną ustawę o IPN, która miała służyć do ścigania oskarżających Polskę o współodpowiedzialność za niemieckie zbrodnie wojenne, a została za granicą odebrana jako chęć ukrycia tego, że część Polaków krzywdziła Żydów. Nie poległ na protestach niepełnosprawnych ani nauczycieli. Teraz wszyscy jego przeciwnicy czują, że to jest ten moment.

Jeszcze kilka miesięcy temu Morawiecki był murowanym kandydatem do schedy po Kaczyńskim – w listopadzie miał już zostać podczas zjazdu partii pierwszym zastępcą prezesa. Zamiast tego prowadzi dramatyczną walkę na kilku frontach, by nie polec w starciu z koronawirusem, Unią, a nade wszystko ze swym największym dopustem – Zbigniewem Ziobrą.

Pułapka za zgodą prezesa

Ziobro walczył z Morawieckim najdłużej i najbardziej konsekwentnie. Planowana przez Kaczyńskiego sukcesja byłaby przekazaniem obecnemu premierowi szyldu i pieniędzy. A choć Ziobro jest popularny w elektoracie prawicy, to jego Solidarna Polska jest bieda-partią, z marną rozpoznawalnością i bez grosza (co Ziobro obchodzi finansując polityczną robotę z państwowego Funduszu Sprawiedliwości, który powinien pomagać ofiarom przestępstw).

Dlatego w sprawie negocjacji z Unią Morawiecki znalazł się w pułapce zastawionej przez Ziobrę. Wszak to Ziobro najechał i spacyfikował sądownictwo, co jest głównym zastrzeżeniem Brukseli i powodem niezliczonych procedur kontrolnych, na które musi odpowiadać Morawiecki. Budżet to tylko kwintesencja tej sytuacji – Unia ma dość, więc chce mieć wreszcie mechanizm patrzenia Ziobrze na ręce. I to jest ta pułapka: ten sam Ziobro, który narobił Morawieckiemu kłopotów, teraz ustawia się w roli patriotycznego recenzenta i naciska na premiera, by wetując budżet uzależniony od kontroli Brukseli nad Ziobrą, popełnił efektowne polityczne samobójstwo. Bo weto to byłoby polityczne samobójstwo, Morawiecki zapłaciłby za nie gigantyczną cenę we wciąż jednak proeuropejskim polskim społeczeństwie. Ziobro mógłby zacierać ręce.

Ustawienie tej pułapki nie byłoby możliwe, gdyby Ziobro nie miał wsparcia Kaczyńskiego. Tak, przez ostatnie miesiące lider PiS wściekał się na Ziobrę wielokrotnie – także dlatego, że Morawiecki skarżył się na jego intrygi. Tak, Kaczyński rozważał wyrzucenie go z rządu – tyle że nie znalazł chętnych do zastąpienia Solidarnej Polski, bo zachowawcze, ostrożne PSL nie chce się pakować do koalicji z prezesem znanym z nieprzewidywalnych pomysłów i dyktatorskich zapędów.


Andrzej Stankiewicz: Jarosławowi Kaczyńskiemu już nieraz przepowiadano polityczną śmierć. Nawet parę razy wpadał w stan śpiączki. Tym razem jednak ma wyraźny kłopot z przebudzeniem.


 

Ale mimo że Kaczyński wściekał się na Ziobrę i chciał go wyrzucić, to – trzeba powiedzieć jasno – tak naprawdę Ziobro jest mu światopoglądowo i politycznie znacznie bliższy niż Morawiecki. W tym sensie „projekt Mateusz” – czyli sugerowana sukcesja – był pomysłem w istocie chybionym, bo Morawiecki nie przypomina Kaczyńskiego, nawet gdy bardzo się stara udawać. W tej sytuacji Ziobrze o wiele łatwiej pozyskać poparcie dla swych pomysłów ze strony Kaczyńskiego – a to zazwyczaj oznacza kłopoty dla Morawieckiego.

Gdy Ziobro najeżdżał sądy – promując ludzi wiernych, a karząc niezależnych – spotykało się to z wewnętrzną krytyką Morawieckiego. Ale cóż z tego, skoro Ziobro robił to, o czym marzył Kaczyński, opętany wizją korupcyjnego, postkomunistycznego układu panoszącego się w sądach. Podobnie jest z prokuraturą, którą Ziobro trzyma żelazną ręką, całkowicie poza kontrolą Morawieckiego. Tak jest wreszcie z TVP, która – kierowana przez życzliwego Ziobrze Kurskiego – zwalcza premiera i jego ludzi. Również jeśli chodzi o relacje z Unią, wrogi jej Ziobro lepiej rezonuje z myśleniem Kaczyńskiego o zgniłym Zachodzie, wyzutym z wartości, wykorzystującym Polaków i dybiącym na nasz majątek narodowy.

To myślenie prezesa – czasem inspirowane przez Ziobrę, czasem w niezależnym unisono – także poważnie przyczyniło się do kłopotów z unijnym budżetem. W połowie października Kaczyński udzielił wywiadu „Gazecie Polskiej”, w którym powiedział, że Unia Europejska jest gorsza od ZSRR, a jeśli budżet unijny zostanie powiązany z praworządnością, to Polska go zawetuje. Zrobił to przekonany przez Ziobrę, że Morawiecki go oszukał, powtarzając, że jest z Brukselą dogadany, by kontrola praworządności nie była dla PiS groźna. Kaczyński tym wywiadem praktycznie storpedował rozmowy między polskim rządem a krajami Unii w sprawie rozmycia kontroli praworządności. Unijni negocjatorzy uznali, że z prezesem nie da się dogadać i postanowili pójść na rękę krajom, które – jak Holandia czy Francja – chcą na poważnie przykręcić finansowy kurek rządom PiS.

Koledzy z menażerii

Ziobro napisał do Morawieckiego list w sprawie Unii – samo w sobie osobliwe jest to, że minister pisze list do premiera. „Propozycja powiązania wypłat z ­budżetu Unii Europejskiej z tzw. zasadą praworządności, w przypadku jej wejścia w życie, radykalnie pogorszyłaby status oraz pozycję Polski w UE i to na dziesięciolecia. (...) »Praworządność« to jedynie pretekst do wprowadzenia instytucjonalnego i politycznego zniewolenia państwa polskiego” – taki ton listu stawia Morawieckiego pod ścianą. Ziobro grozi, że brak weta oznaczać będzie całkowitą utratę zaufania do szefa rządu, ze wszelkimi tego konsekwencjami – czyli albo Morawiecki straci fotel premiera, albo rozpadnie się koalicja.

To dość zabawne wzmożenie, biorąc pod uwagę unijną aktywność Ziobry w ostatnich latach. Otóż kiedy w 2011 r. Ziobro z grupą swych pretorian odszedł z PiS – po przegranych przez Kaczyńskiego wyborach do Sejmu miał plan strącenia go z fotela lidera prawicy – był wówczas europosłem. Odchodząc z PiS, opuścił też grupę w Europarlamencie, w której zasiadali europosłowie tej partii. Związał się wówczas z frakcją Europa Wolności i Demokracji (EFD). To była istna menażeria: zachodni wrogowie polskich pracowników w UE, antysemici kwestionujący Holokaust, tropiciele UFO w krajach członkowskich, fani manifestu politycznego norweskiego zamachowca Andersa Breivika i wielbiciele libijskiego kacyka Muammara Kaddafiego. A nade wszystko: w zdecydowanej większości przeciwnicy hojnego budżetu UE dla Polski, który negocjował rząd Tuska.

Wtedy to Ziobrze nie przeszkadzało. Jego poczucia narodowej dumy nie gwałciło nawet to, że współpracował z litewską partią Porządek i Sprawiedliwość. To ugrupowanie europosła Rolandasa Paksasa, który wiosną 2004 r. w atmosferze oskarżeń o korupcję i współpracę z KGB został usunięty z urzędu prezydenta Litwy. Tuż przed usunięciem odznaczył pośmiertnie najwyższym litewskim odznaczeniem gen. Povilasa Plechavičiusa. Generał podczas II wojny światowej dowodził podporządkowanymi Niemcom litewskimi formacjami powołanymi do zwalczania Armii Krajowej. „Honorując Plechavičiusa, Paksas obraził Polaków, czczących pamięć Armii Krajowej” – komentował wówczas w „Rzeczpospolitej” Bohdan Cywiński.

To nie był jednostkowy przypadek. Kolegą Ziobry był wówczas także były gwiazdor duńskiego „Big Brothera” Morten Messerschmidt, w 2002 r. skazany za propagowanie nienawiści rasowej, a w 2007 r. przyłapany na używaniu nazistowskiego pozdrowienia.

W Europarlamencie Ziobro nie zajmował się budżetem dla Polski i narodową dumą, tylko tuczył osobiste konto, a marginalna, egzotyczna frakcja była do tego zręcznym narzędziem, bo dysponowała dodatkowymi środkami. Mówiąc wprost: do niedawna polityka europejska nie była agendą Ziobry. Operacja przeciwko Morawieckiemu w sprawie unijnego budżetu to świadoma taktyka, wybór boiska, na którym najłatwiej pokonać przeciwnika, czy też – na którym przeciwnik może pokonać się sam.

Gra na fobiach

Ziobro zręcznie gra na emocjach i fobiach Kaczyńskiego, jednocześnie coraz bardziej otwarcie go ignorując. Ostatnim momentem, gdy się cofnął, był wrzesień – wtedy wściekły prezes wysyłał jasne sygnały, że wyrzuci go z rządu za sprzeciw wobec ustawy o ochronie zwierząt oraz przepisów o bezkarności urzędniczej, na których mógłby skorzystać Morawiecki, bo przygotowywał wybory korespondencyjne w oparciu o kaprys Kaczyńskiego, a nie przepisy prawa. Nie znaczy to, że Kaczyński stanął wówczas po stronie Morawieckiego – oba projekty dotyczyły de facto jego osobiście.

Zresztą z tego wrześniowego kryzysu Ziobro wyszedł zwycięski – obie ustawy upadły, zaś Kaczyński wszedł do rządu jako wicepremier. Niby miał nadzorować Ziobrę, ale tak naprawdę osłabił Morawieckiego, który przestał być najważniejszy we własnym rządzie.

Dziś Ziobro – podobnie jak wielu innych polityków obozu władzy – czuje, że Kaczyński politycznie i fizycznie słabnie. Dlatego wikła go w swą grę. Najpierw zyskuje poparcie dla radykalnych pomysłów, takich jak unijne weto. A w kolejnych krokach coraz bardziej otwarcie, czasem bezczelnie, rzuca wyzwanie Morawieckiemu.

Spór Morawieckiego z Ziobrą toczy polską politykę od momentu objęcia władzy przez PiS, czyli od 5 lat. Do tej pory jednak buzował w tle, pacyfikowany przez wszechmocnego Kaczyńskiego. Dziś jest inaczej: to konflikt napędzający obóz władzy, właśnie dlatego, że Kaczyński przestał być wszechmocny.

To kopernikański przewrót w polskiej polityce, tyle że niezauważalny, bo dzieje się stopniowo, wraz ze słabnięciem Kaczyńskiego i jego kolejnymi ekstrawaganckimi wystąpieniami, które uzmysławiają partii, że czas myśleć o przyszłości obok niego. Albo bez niego. ©

Autor jest dziennikarzem Onet.pl, stale współpracuje z „TP”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz Onetu, wcześniej związany z redakcjami „Rzeczpospolitej”, „Newsweeka”, „Wprost” i „Tygodnika Powszechnego”. Zdobywca Nagrody Dziennikarskiej Grand Press 2018 za opublikowany w „Tygodniku Powszechnym” artykuł „Państwo prywatnej zemsty”. Laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 49/2020