Siódemka bez sternika

Nie widać jeszcze konturów politycznej zmiany, choć wydaje się nieunikniona. Po raz pierwszy od powstania Zjednoczona Prawica zaczęła się chwiać. A opozycja – na razie bez skutku – szuka nowego lidera.

28.12.2020

Czyta się kilka minut

Maski Mateusza Morawieckiego, Jarosława  Kaczyńskiego, Andrzeja Dudy i Zbigniewa Ziobry niesione przez uczestników demonstracji  w Krakowie, 26 października 2020 r. / FILIP RADWAŃSKI / FORUM
Maski Mateusza Morawieckiego, Jarosława Kaczyńskiego, Andrzeja Dudy i Zbigniewa Ziobry niesione przez uczestników demonstracji w Krakowie, 26 października 2020 r. / FILIP RADWAŃSKI / FORUM

Pandemia, a w jej trakcie wybory prezydenckie, konflikt z Unią Europejską, „piątka dla zwierząt” i wściekłość rolników, wyrok Trybunału Konstytucyjnego i tysiące protestujących na ulicach. Do tego starcia koalicyjne, podziały wewnątrz PiS i brutalna wojna między Zbigniewem Ziobrą i Mateuszem Morawieckim. Tak, to był rok, który wieszczy poważne zmiany na scenie politycznej w niedalekiej przyszłości. Siedmiu bohaterów, którzy odcisnęli piętno na niedawnych zdarzeniach, to ci sami, którzy będą odgrywać czołowe role podczas rozgrywek politycznych w nowym roku.

Jarosław Kaczyński. Niewolnik własnej metody

Do wyborów na jesieni 2019 r. Kaczyński był hegemonem. Jednoosobowo rządził Sejmem i Senatem, rozdawał karty w koalicji rządowej, a prezydent zazwyczaj strzelał przed nim obcasami.

Wybory parlamentarne rok temu wieszczyły zmianę, która w pełnej krasie dokonała się w 2020 r. Okazało się, że Kaczyński jest cieniem siebie. Po pierwsze, poprzez swe błędy w kampanii stracił kontrolę nad Senatem, który przejęła opozycja. Po wtóre – znów te kampanijne błędy – dał swym koalicjantom z partii Zbigniewa Ziobry i Jarosława Gowina dużo dobrych miejsc na listach wyborczych. W efekcie po wyborach okazało się, że nie jest w stanie rządzić nie tylko bez obu koalicjantów razem, ale nawet bez jednego z nich.

Koalicja zaczęła pękać bardzo szybko. Gdy w Polskę uderzył koronawirus, Kaczyński wszelkimi metodami próbował przeprowadzić wybory prezydenckie, bo bez swego Dudy w pałacu nie byłby w stanie rządzić. Chciał zorganizować głosowanie korespondencyjne, depcząc po drodze wszystkie procedury i zasady. Postawił się Gowin, który odszedł nawet z rządu. Prezes musiał się ugiąć – wybory zorganizował w formie standardowej, na przełomie czerwca i lipca.

Ale w 2020 r. oznak upadającego autorytetu politycznego prezesa było więcej. Gdy Kaczyński próbował narzucić restrykcyjną ustawę o ochronie zwierząt, w PiS zawrzało. Kilkunastu posłów zagłosowało przeciw. Prezes najpierw ich zawiesił, a potem musiał odwiesić, bo partii groził podział. W efekcie przegrał – ustawa w swej pierwotnej formie upadła.

Na podobnej zasadzie Kaczyński nie był w stanie przeforsować ustawy, która dawała immunitet premierowi na działania podejmowane z naruszeniem prawa podczas pandemii. Doszło do kryzysu koalicyjnego, bo Ziobro nie chciał słyszeć o bezkarności Morawieckiego, z którym walczy na śmierć i życie. Kaczyński zagroził mu wyrzuceniem z koalicji, ale ostatecznie się dogadali. Tyle że ustawa o bezkarności trafiła na półkę.

W finale Kaczyński uruchomił Trybunał Konstytucyjny. Sędziowie zaostrzyli prawo aborcyjne. Wniosek dotyczący aborcji czekał w TK trzy lata i został rozstrzygnięty nagle, akurat gdy zakażenia zaczęły sięgać kilkunastu tysięcy, a liczba ofiar zaczęła regularnie przekraczać sto dziennie. Ale gdy wybuchły masowe protesty, szef PiS się cofnął – rząd nie wydrukował orzeczenia Trybunału i aż do chwili publikacji formalnie ono nie obowiązuje.

Tak, to był rok, w którym prezes po raz pierwszy od lat zaczął się cofać. W sprawie wyborów korespondencyjnych, w sprawie zwierząt, w sprawie ustawy o bezkarności, w sprawie aborcji, wreszcie budżetu Unii Europejskiej, który miał być wetowany, a został przez PiS ostatecznie poparty. Kaczyński jest nadal najważniejszym politycznym graczem, ale widowiskowo słabnie.

Są takie momenty w historii, kiedy okazuje się, kto jest mężem stanu. Pandemia jest właśnie momentem Kaczyńskiego – a prezes nie zademonstrował prawdziwego przywództwa, tylko pogłębił podziały. Okazał się niewolnikiem własnej politycznej metody – konfliktu – której nie potrafił porzucić, mimo że kraj znalazł się w sytuacji niespotykanego dramatu.

Mateusz Morawiecki. Delfin z zadyszką

Wieszczono mu usłaną różami drogę do przejęcia przywództwa w PiS. Miał dla władzy pozyskać poparcie klasy średniej oraz młodych. Dziś wszystkie te plany są funta kłaków warte. Najbliższy rok zdecyduje o przyszłości Mateusza Morawieckiego, którego pozycja w obozie władzy jest tak słaba, jak nigdy dotąd.

Powodów jest kilka. Przede wszystkim premier jest osamotniony w walce z koronawirusem. Rząd podejmował podczas pandemii niepopularne i ryzykowne decyzje, takie jak zamykanie całych branż gospodarki. Skutki odbijają się na notowaniach Morawieckiego.

Ale premier traci także przez błędy obozu władzy. Późną wiosną uległ presji liderów PiS i doprowadził do poluzowania koronawirusowych restrykcji, byle tylko zapędzić wyborców do urn i pomóc w wyborze Andrzejowi Dudzie. Gdy skończyło się to jesiennym wybuchem zachorowań i zgonów, Morawiecki musiał sobie sam z tym poradzić.


Czytaj także: Miał otworzyć PiS na klasę średnią oraz młodych i dogadać się z Unią. Dziś ma klasę średnią i młodych na ulicach, a tak fatalnych stosunków z Brukselą nie było jeszcze nigdy.


 

Podobnie było z przepisami aborcyjnymi. To Jarosław Kaczyński stoi za orzeczeniem Trybunału w sprawie praktycznego zakazu aborcji. Po decyzji TK doszło do masowych protestów i coraz brutalniejszych interwencji policji, bo tego chciał Kaczyński. Tyle że politycznie zapłacił za to także szef rządu.

Wewnętrzna sytuacja w Zjednoczonej Prawicy zmusiła również Morawieckiego do walki z Unią Europejską. Kaczyński pod wpływem Zbigniewa Ziobry popychał premiera do zawetowania nowego budżetu UE, wraz z pakietem pomocy na odbudowę po koronawirusie. To w sumie blisko 800 mld zł, jednak uzależnione od przestrzegania praworządności, na co Kaczyński nie chciał się długo zgodzić, dmąc w trąby narodowej dumy i suwerenności. Morawiecki przejął ten język. Okazało się, że premier wynajęty przez PiS do tego, by poprawić relację z UE, zaczął Unię atakować, porównując ją do ZSRR. Skończyło się kompromisem, bo jedyny sojusznik PiS, premier Węgier Viktor Orbán, wynegocjował dla siebie kompromisowe zapisy budżetowe i polski rząd został na lodzie.

Zamiast być już pierwszym zastępcą prezesa, Morawiecki prowadzi dramatyczną walkę na kilku frontach, by nie polec w starciu z koronawirusem, znormalizować relacje z Unią, a nade wszystko uporać się ze swym największym dopustem – Ziobrą. Wojna ich obu weszła w nową, nieodwracalną fazę: na wyniszczenie. Jest mało realne, by do ­kolejnych wyborów w 2023 r. przetrwał rząd Zjednoczonej Prawicy z Morawieckim jako premierem i Ziobrą jako ministrem sprawiedliwości. Ich starcie będzie w najbliższym czasie ilustracją fundamentalnego sporu na prawicy: czy wybrać kierunek nacjonalistyczny, antyunijny i ultrakonserwatywny, czy też pójść drogą bardziej umiarkowaną, wolnorynkową i prounijną.

Zbigniew Ziobro. Chce być liderem radykałów

To był kluczowy rok w jego politycznej karierze: minister przystąpił do otwartej walki o władzę na prawicy. Dlatego ruszył do frontalnego ataku na premiera. Przez lata Ziobro podejrzewał, że Kaczyński typuje Morawieckiego na swego następcę, dlatego wszelkimi metodami zwalczał premiera. Jeśli Morawiecki jest dziś osłabiony i wizja sukcesji się oddaliła, to jest to w dużej mierze skutek działań Ziobry.

Walka ta wyjątkowo nasiliła się po wyborach. Ziobro zażądał od Morawieckiego interwencji w Komisji Europejskiej po tym, jak komisarz do spraw równości Helena Dalli odrzuciła wnioski sześciu polskich miast o unijne środki dlatego, że przyjęły uchwały o „strefach wolnych od LGBT”.

Następnie Ziobro domagał się wypowiedzenia konwencji Rady Europy dotyczącej zwalczania przemocy wobec kobiet. Przyciśnięty do muru premier wysłał konwencję do podporządkowanego PiS Trybunału Konstytucyjnego, by ten odłożył ją na lata na półkę. To mu pozwoliło zejść z linii ataku. Ale Ziobro miał już w zanadrzu kolejne ciosy – przedstawia projekt zwiększający kontrolę nad organizacjami pozarządowymi na wzór Węgier i Rosji. Dlatego też PiS szybko – deklaracją wicepremiera Piotra Glińskiego – zdystansowało się od jego pomysłów.

Następnie Ziobro zaostrzył wojnę ze środowiskiem LGBT+. Ta operacja trafia rykoszetem w Morawieckiego – tego polityka w obozie władzy, który ma w rodzinie siostrzeńca geja i najbardziej ostrożnie mówi o osobach homoseksualnych.

W finale ekipa Ziobry oskarżyła premiera o kapitulację podczas negocjacji budżetu UE. Minister jest wyraźnie zafascynowany sukcesem antyunijnej, ultrakonserwatywnej Konfederacji, która zakorzeniła się na scenie politycznej z poparciem na poziomie 6-10 punktów. Ziobro chce teraz zagrać o najbardziej radykalny elektorat PiS oraz sporą pulę elektoratu Konfederacji i zostać liderem prawicowych radykałów.

Andrzej Duda. Wygrał i zniknął

W 2020 r. prezydent podjął ostatnią próbę odcięcia się od prezesa PiS. Z marnym dla siebie skutkiem. Na początku roku – tuż przed wybuchem pandemii – wymusił dymisję prezesa TVP Jacka Kurskiego, szantażując Kaczyńskiego, że bez tego nie podpisze ustawy gwarantującej rządowym mediom 2 mld rocznej dotacji. Kaczyński Kurskiego odwołał, a gdy dostał podpis, to go przywrócił.

Nie ma wątpliwości, że to propaganda TVP pomogła potem w czerwcu i lipcu prezydentowi zwyciężyć w wyborach. W tym sensie Duda próbował odwołać swego najcenniejszego sztabowca, a Kaczyński mu nie pozwolił. Tak prezes PiS pokazał Dudzie, że nic nie rozumie z polityki. Od tego momentu prezydent porzucił myśli o buncie.

Oblał też test przywództwa związany z koronawirusem. Całą kampanię wyborczą wiosną i latem prowadził w taki sposób, iż można było uwierzyć, że to, co najgorsze, jest już za nami. Jakie były tematy kampanii prezydenta? Nade wszystko straszenie LGBT+. Ale atakowi na tęczę towarzyszy wypominanie Platformie afer z czasów jej rządów – czyli sprzed dekady.


Czytaj także: Władza straciła zdolność definiowania celów istotnych dla całej wspólnoty. Opozycja musi mieć horyzont wykraczający poza wygranie wyborów. Czas pomyśleć o zmianie konstytucji.


 

Za to gdy jesienią wirus uderzył ze zdwojoną siłą, Duda zniknął. A przecież w polskim systemie władzy prezydent ma dużo instrumentów, by włączyć się w rozwiązywanie sytuacji kryzysowych – dysponuje choćby własnym Biurem Bezpieczeństwa Narodowego, do tego może dowolnie kształtować pracę Rady Bezpieczeństwa Narodowego, do której zaprasza najważniejszych ludzi w państwie, a także przedstawicieli opozycji i ekspertów. Może też zwoływać posiedzenia rządu pod swym przewodnictwem. Polityczny moment na włączenie się w walkę z pandemią Duda miał idealny – zaczął drugą kadencję, a zatem nie będzie się już starać o reelekcję. Nie musi nikomu ulegać, może robić rzeczy niepopularne.

Gdy statystyki zachorowań biły rekordy, prezydent promował zacieśnienie współpracy gospodarczej z Estonią. Jeszcze pod koniec września podczas wizyty w Watykanie przekonywał: „Cały czas panujemy nad tą pandemią, nie ma dzisiaj żadnego zagrożenia wybuchem, jest wzrost, który był przewidywany, i prawdopodobnie możemy się spodziewać, że do połowy października mogą być jeszcze wzrosty, tak mnie informowano, a spodziewamy się od połowy października wypłaszczenia”. W kampanii wyborczej prezydent krzyczał o potrzebie budowania „koalicji polskich spraw” między władzą a opozycją – a gdy nadszedł moment szczególnej próby, nie kiwnął palcem.

Jarosław Gowin. Pierwszy hamulcowy

Jeszcze w poprzedniej kadencji Gowin był zbyt słaby, aby otwarcie oponować w sprawie kontrowersyjnych działań PiS. Dlatego do politycznego kanonu weszło powiedzenie, że głosuje „za”, ale się nie cieszy. Powiedzenie dotyczyło głosowania za kontrowersyjnymi ustawami czyszczącymi Sąd Najwyższy w 2017 r. Nie weszły one w życie, bo choć Gowin głosował „za”, to namówił prezydenta do ich zawetowania.

Sytuacja zmieniła się po tym, gdy Gowin wprowadził jesienią 2019 r. do Sejmu 18 posłów z listy PiS, i Kaczyński nie może bez nich skutecznie rządzić. Dlatego dla Gowina mijający rok był czasem otwartego kontestowania najbardziej kontrowersyjnych pomysłów szefa PiS.

Zablokował wybory prezydenckie w wersji korespondencyjnej, przyłożył rękę do zatrzymania „piątki dla zwierząt”, wreszcie był jedynym politykiem obozu władzy, który od początku namawiał na kompromis z UE w sprawach budżetu – i jeździł do Brukseli nie z groźbami, tylko z ofertami. Podczas wojny o wybory na wiosnę prowadził rozmowy z opozycją na temat stworzenia rządu przeciwko PiS, ale wycofał się zniesmaczony marnym rozumieniem polityki przez liderów formacji antypisowskich.


Czytaj także: Konflikt w koalicji pokazał, że są dwa PiS-y. Jeden wierzy w Mateusza Morawieckiego jako przyszłego lidera. Ale drugi, liczniejszy, jest mu wrogi. Prezes stawia na ten pierwszy, ale na razie uległ drugiemu.


 

Za politykę prowadzoną w kontrze do PiS Gowin zapłacił wysoką cenę: Kaczyński podzielił mu partię i część posłów, choć formalnie wciąż należy do Porozumienia, to w rzeczywistości jest już w PiS. Tak jest choćby z Jadwigą Emilewicz. Ale z drugiej strony Kaczyński nie był w stanie podebrać Gowinowi tak wielu posłów, by móc rządzić bez niego. Gdy Gowin odchodził z rządu wiosną podczas kłótni o wybory, Kaczyński wysyłał sygnały, że jego dni są policzone. A jesienią musiał się zgodzić na powrót Gowina do rządu na miejsce Emilewicz – bo arytmetyka jest nieubłagana. Gowin jednak nie jest naiwny. Zdaje sobie sprawę, że dopóki rządzi Kaczyński, wspólny start Porozumienia z PiS w kolejnych wyborach do Sejmu jest mało prawdopodobny. Dlatego Gowin – tak jak Ziobro czy Morawiecki – uczestniczy już w rozgrywce o to, jak będzie wyglądać polska prawica za kilka lat, gdy Kaczyński będzie jeszcze słabszy albo całkowicie straci rząd dusz.

Rafał Trzaskowski. Stracone miliony

Kiedy w 2018 r. Rafał Trzaskowski wystartował na prezydenta Warszawy, pisałem o nim w „Tygodniku”: „Ma plany na awans do ekstraklasy, czy też może raczej wielu polityków oraz wyborców liberalnych ma wobec niego takie plany. Kłopot z Trzaskowskim polega jednak na tym, że nie gryzie trawy, że nigdy nie angażował się w politykę na całego. W Platformie często zarzucano mu, że nie jest zbyt pracowity, miga się od partyjnej codzienności znaczonej wizytami w terenie i spotkaniami z elektoratem. Dlatego też do tej pory w partii – i w polskiej polityce – grał drugie skrzypce”. Oburzyło go to. Napisał do mnie polemicznie, że jako minister ds. europejskich w rządzie Tuska pracował po 18 godzin dziennie przez 7 dni w tygodniu.

Ale ten rok pokazał, że lata płyną, a Trzaskowskiemu determinacji wciąż brakuje. Po tym, gdy pierwotna kandydatka prezydencka Platformy Małgorzata Kidawa-Błońska zanotowała dramatyczny sondażowy spadek wczesną wiosną, partia poprowadziła zręczną operację wymiany jej na Trzaskowskiego. To nadało kampanii opozycji nowej dynamiki – Trzaskowski wszedł do drugiej tury i postraszył Dudę, zdobywając ponad 10 mln głosów, czyli niespełna pół miliona mniej od Dudy. Miał szansę na przejęcie władzy po stronie opozycji, jako kandydat z ogromnym mandatem. Szkopuł w tym, że – właśnie – Trzaskowski nie gryzie trawy. W wakacje zamiast tworzyć zapowiadany własny ruch, wyjechał na wypoczynek. Potem w powołaniu ruchu przeszkodziła mu awaria oczyszczalni ścieków, wreszcie pandemia. Dziś nikt nawet nie pamięta, jak nazywa się ruch Trzaskowskiego. Okazał się mistrzem Polski w marnotrawieniu politycznego potencjału.

Oczywiście nie znaczy to, że Trzaskowski jest w polskiej polityce skończony. Jest wciąż młody, wielu wyborców ma nadal do niego słabość. Na pewno będzie się liczyć w rozgrywce politycznej zarówno w nowym roku, jak i w kolejnym rozdaniu przy wyborach za trzy lata.

Szymon Hołownia. Przegrał, ale może wygrać

Lepiej idzie Hołowni. Jeszcze rok temu trudno byłoby uwierzyć, że celebryta i filantrop z ciągotami do kaznodziejstwa ma w polityce jakiekolwiek szanse. A jednak. W grudniu 2019 r. Hołownia ogłosił swój start w wyborach prezydenckich, a na wiosnę – gdy pierwotna kandydatka PO widowiskowo rozłożyła swoją kampanię – część elektoratu liberalnego wywindowała go do czołówki sondaży.

Nigdy nie dowiemy się, czy Hołownia (jak twierdzi choćby wspierający go Roman Giertych) miał szansę wygrać z Andrzejem Dudą. Gdy Platforma wymieniła kandydata na Trzaskowskiego, jego notowania wyraźnie spadły. Ostatecznie w wyborach prezydenckich Hołownia dostał prawie 14 proc. poparcia (ponad 2,7 mln głosów).

Ale po wyborach okazał się bardziej pracowity, konsekwentny i zdeterminowany od Trzaskowskiego. Systematycznie tworzy oprzyrządowanie niezbędne przy uprawianiu polityki. Szybko powołał własny ruch Polska 2050 i złożył wniosek o rejestrację partii, wyciągając wnioski z błędów Kukiza, który partii nie założył, przez co nie dostał dofinansowania z budżetu państwa i dziś jest politycznym trupem.

Tak naprawdę Hołownia wciąż prowadzi kampanię – i to daje efekty. W tej chwili w sondażach jego partia jest trzecia, po PiS i PO. I sięga nawet 20 proc. poparcia. Wobec generującej konflikty społeczne i pogrążającej się w wewnętrznych wojnach władzy oraz miałkiej opozycji Hołownia dla sporej części elektoratu staje się trzecią opcją. Wyborcom zmęczonym wojną PiS z Koalicją Obywatelską nie przeszkadza, że program Hołowni jest mglisty, zadowalają się paroma hasłami obywatelskimi, proekologicznym nastawieniem i niechęcią do PiS.

Niewykluczone, że w najbliższym czasie opozycja będzie się przebudowywać. Hołownia ma wszelkie papiery, aby w tej przebudowie odgrywać czołową rolę. ©

Autor jest dziennikarzem Onet.pl, stale współpracuje z „TP”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz Onetu, wcześniej związany z redakcjami „Rzeczpospolitej”, „Newsweeka”, „Wprost” i „Tygodnika Powszechnego”. Zdobywca Nagrody Dziennikarskiej Grand Press 2018 za opublikowany w „Tygodniku Powszechnym” artykuł „Państwo prywatnej zemsty”. Laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 1-2/2021