Zawsze trochę w prawo

Solidarność z pracownikami. Poczucie wspólnoty z wykluczonymi. Szerzenie oświaty. Obrona praw mniejszości i związany z tym zakaz dyskryminacji. Dążenie do równouprawnienia kobiet. Ochrona środowiska. Myślenie o przyszłych pokoleniach. Stanie na straży neutralności światopoglądowej państwa... Czyj to program?.

08.05.2006

Czyta się kilka minut

fot. P. Skrzydło / Agencja Gazeta /
fot. P. Skrzydło / Agencja Gazeta /

Nie zgromadzenia zakonnego. Ani żadnej partii politycznej. Nie outsidera, myślącego o życiu wbrew konwenansom. Tak mógłby wyglądać "test na lewicowca" - osobę, której do ludzi słabszych, wykluczonych, bez głosu i znaczenia, powinno być najbliżej.

Czerwony, różowy, zielony

W Polsce bycie na lewicy to dźwiganie garbu.

Magdalena Mosiewicz, współprzewodnicząca partii Zieloni 2004: - W programie Jacka Żakowskiego o lewicy w Polsce znalazłam się w towarzystwie Danuty Waniek, Ryszarda Kalisza, Jerzego Urbana; "nową lewicę" reprezentowała "Krytyka Polityczna" i Zieloni. Poczułam się ustawiona w roli młodszego pokolenia Urbana... Zaprotestowałam: "Nie wiem, w jaki sposób człowiek, który w czasach pustych półek twierdził, że »rząd sam się wyżywi«, może być uważany za człowieka lewicy, a nie cynika". Tłumaczę to cały czas: jeżeli "nową lewicą" jest Wangari Maathai, laureatka Pokojowego Nobla z 2004 r., można mnie tak określać; jeżeli jest nią młodsze wydanie dotychczasowej polskiej lewicy - dziękuję.

Prof. Jan Woleński: - "Komuch" i "lewak" to w Polsce epitety używane w polemikach. Proponujesz rozdział Kościoła od państwa lub legalizację związków homoseksualnych, jesteś komuchem lub lewakiem. Ciekawe, że negatywne skojarzenia z terminem "lewak" pochodzą głównie od komunistów, a więc komuchów.

Henryk Wujec, fizyk, dawny działacz KOR, członek Partii Demokratycznej: - W czasach opozycji nie lubiliśmy etykietek, nie tworzyliśmy "organizacji lewicowych" czy "narodowych", ale walczyliśmy z totalitaryzmem. Nie zgadzaliśmy się na prześladowanie strajkujących robotników czy represje z przyczyn politycznych lub religijnych, na zakłamanie, powszechną cenzurę, brak wolności... Różnice przekonań między ludźmi były ewidentne, jednak dopiero w wolnej Polsce można było usłyszeć, że ktoś jest "różowy". Nie, że jest "lewicowcem", ale że jest "różowy" - czyli "idzie na ugodę z komuchami".

Ludwika Wujec, była opozycjonistka, członkini PD: - Bronisław Geremek dowiedział się, że jest "różowy", bo był w PZPR, Jacek Kuroń, bo "zaliczył" nie tylko partię, ale i czerwone harcerstwo, a Tadeusz Mazowiecki, bo pracował w piśmie związanym z PAX. Tak było na początku lat 90., kiedy nawet Kuroń mówił, że najpierw trzeba zbudować kapitalizm, by móc w nim zostać socjaldemokratą...

Polskiej lewicy trzymają się nie tylko złe skojarzenia. Jej upolitycznionej formie odrasta garb "złych przyzwyczajeń" z czasów monopartii, choć wydawało się, że wystarczy odsunięcie starych aparatczyków, by wszystko się zmieniło.

Dr Sergiusz Kowalski, socjolog: - Nic z tego. Sojusz Lewicy Demokratycznej m.in. dlatego tak sprawnie funkcjonował, bo przychodziła do niego młodzież. Starą nomenklaturą nie jest przecież ani Wojciech Olejniczak, ani Anita Błochowiak. Ciągle jednak są "spadkobiercami PZPR", mimo że w momencie zmiany ustroju byli nastolatkami.

"Przywilej późnego urodzenia" nie przełożył się jednak na zmianę sposobu rządzenia. Sojusz od połowy lat 90. w coraz większym stopniu stawał się nie tyle partią lewicy, ile władzy, z tego względu przyciągając oportunistów, a nie tych, którym bliskie były hasła poszanowania wolności czy troski o zmarginalizowanych przez transformację. Młodzi przejmowali zachowania politycznych patronów.

- Czy mogło być inaczej? - pyta dr Agnieszka Jasiewicz-Betkiewicz, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego, zajmująca się m.in. badaniem partyjnych młodzieżówek. - Sojusz, mimo zmiany liderów, dalej wydaje się zakotwiczony już nie tyle w PZPR, ile w "starym, dobrym SLD", tym z regionów i powiatów, w istniejących tam układach i powiązaniach, które mają niezwykłą siłę ciążenia. Do odium historycznego doszło kolejne: politycznego koniunkturalizmu.

Lewicowiec w polskich partiach establishmentu, które za lewicowe chcą uchodzić, nie ma czego szukać.

Człowiek, nie trybik

Człowieka lewicy prześladuje wieczne niezadowolenie; dobre samopoczucie wynikające z tego, co już udało się zrobić, jest mu obce.

Wujcom nie podobał się ustrój. Ten, który istniał w Polsce do 1989 r.

Henryk Wujec: - KOR wziął się z wrażliwości społecznej - nie podobało nam się, że władza, rzekomo ludowa, pałuje robotników, dlatego że zastrajkowali przeciwko podwyżkom cen. A potem wytacza im jeszcze procesy za wichrzycielstwo. Wtedy jednak to nie było działanie "lewicowe", ale wolnościowe.

Ludwika Wujec: - Po prostu: gdy biją i niesprawiedliwie osądzają - trzeba iść na procesy, zbierać pieniądze dla rodzin prześladowanych, szukać adwokatów. Potem dopiero, gdy się zobaczyło tę prześladowaną biedę, przekonaliśmy się, że trzeba czegoś więcej... I że pójście w "charytatywę" niczego nie rozwiązuje, bo jak długo można chyłkiem zbierać pieniądze, by wspierać potrzebujących datkami? Sprawę trzeba było rozwiązać systemowo.

W Ursusie robotnicy pracowali latami, wiedząc o sobie tylko tyle, jak mają na imię. Czasami szli na piwo. Potem wracali do domu i zajmowali się dziećmi, bo w Ursusie nie było przedszkola, a zarobki tak niskie, że bez drugiej pensji trudno było utrzymać rodzinę. To nie była żadna klasa robotnicza - chłoporobotnicy z pierwszego pokolenia, w większości dojeżdżający do pracy ze wsi i miasteczek: bez poczucia wspólnoty i przekonania, że mogą bronić swoich praw.

Ludwika Wujec: - To był potworny kierat.

Powstał Komitet Obrony Robotników. Kuroń wymyślił metodę: jeżeli pojawiają się problemy, nikt ich za nas nie rozwiąże - musimy zająć się nimi sami. Jeśli nie damy rady - musimy się zorganizować, stworzyć środowisko. Wtedy się uda. Tą drogą robotnikom z Ursusa, Radomia i innych miejsc zamierzano poprawić warunki pracy. Zamiast podpalać komitety, mieli założyć wolne związki zawodowe, które walczyłyby o przestrzeganie norm bezpieczeństwa i higieny w zakładach czy o ograniczenie wyzysku w czterobrygadowym systemie pracy. Ostatecznym argumentem miał być strajk. Walka na ulicy - nigdy.

Henryk Wujec: - To nie było marksistowskie - nikt nie mówił, że klasa robotnicza wreszcie się emancypuje. Społeczeństwo nie dzieli się przecież na izolowane grupy chłopów, robotników i inteligentów - wszyscy wzajemnie się potrzebują, wspólnie więcej też można uzyskać. Na tym polega solidarność, a władza w PRL lubiła rządzić, dzieląc społeczeństwo. Odwołaliśmy się więc do naszych wspólnych praw, do interesów społeczeństwa.

Ludwika Wujec: - Ale i do godności człowieka. Wojna z czterobrygadową organizacją pracy w kopalniach spodobała się Kościołowi, choć nie prowadziliśmy jej po to, by ludzie mogli pójść w niedzielę na Mszę, ale by praca nie zrywała więzi rodzinnych - by człowiek miał czas dla rodziny. Ludzie byli wówczas trybikami. Gdy w kopalni wybuchł metan i były ofiary, w mediach nie było o tym ani słóweńka. Nie ma człowieka, zniknął - co to kogo obchodzi? KOR drukował nazwiska zabitych w "Robotniku", bo uważaliśmy, że to ważne. Bo człowiek jest ważny - ten konkretny, z imienia i nazwiska.

Chwilę się zastanawia, po czym pyta: - Ale czy to wszystko było lewicowe? Heniu, może to takie właśnie było?

- Na pewno nie znaleźliśmy się tam przypadkowo. To była świadoma decyzja "młodych do roboty", że wybierają tych, nie innych, "starszych państwa".

"Starsi państwo" to m.in. prof. Edward Lipiński, ekonomista i przedwojenny działacz PPS-Lewica, Ludwik Cohn, Aniela Steinsbergowa, obrończyni m.in. w przedwojennych procesach komunistów, ks. Jan Zieja, Jan Józef Lipski. Nie zamierzali zakładać partii. To byli lewicowcy, którzy nie odnaleźli się w tamtym systemie, bo bliskie było im to, do czego dążyła tradycyjna lewica z międzywojennym rodowodem, ta od Kazimierza Pużaka czy Lidii i Adama Ciołkoszów z PPS. Nieprzypadkowo pismo KOR-u nazwano "Robotnik", jak gazetę PPS-u przed wojną. W innych czasach nazwa nie utraciła celności - miała pomagać w nawiązywaniu kontaktu z tymi robotnikami, którzy nie akceptowali systemu.

W wolnej Polsce tworzenie partii lewicowej też nie jest dla Wujców priorytetem. Teraz, by rozwiązać jakikolwiek problem, wystarczy stworzyć fundację czy stowarzyszenie. Partie zaś powstają po to, by sięgnąć po władzę: "kto z kim" i "jak wygrać" staje się o wiele istotniejsze od tego, "jak rozwiązać problem", np. obniżyć bezrobocie. Wujec uważa, że więcej zrobi poza partią - w ekonomii społecznej, która pozwala m.in., dzięki organizacjom pozarządowym, tworzyć miejsca pracy tam, gdzie ich pozornie nie ma. Tak właśnie w Debrznie na Pomorzu Środkowym Fundacja Partnerstwo dla Środowiska z Krakowa namówiła kobiety z dawnego PGR na szycie torebek, potem klejenie teczek na konferencje. Miejsca, które podjęły inicjatywę, nazywa się "Naszyjnikiem Północy" - dobrobytu nie ma w nich nadal, ale nie ma też beznadziei. Powstała już Stała Konferencja Ekonomii Społecznej, która zamierza połączyć działalność gospodarczą z zaangażowaniem społecznym na rzecz tworzenia miejsc pracy czy ruchu spółdzielczego.

Jeśli duch lewicowości gdzieś się odrodził, to właśnie w trzecim sektorze - w myśleniu kategoriami społeczeństwa obywatelskiego, zajmującego się nie państwem i systemem, ale człowiekiem i jego sprawami, zwykle bardzo konkretnymi.

Ofiar nie musi być

Nie warto być ortodoksyjnym - chodzi o realizowanie tego, na czym nam zależy.

Teresa Oleszczuk, graficzka z miesięcznika "Res Publica Nowa", jest niezadowolona z dominującego w Polsce sposobu myślenia o sprawowaniu władzy i tym, czemu ma służyć. Najbliżej było jej jeszcze do stylu myślenia o powinnościach władzy Unii Wolności, przekształconej w Demokratów, którzy po ostatnich wyborach nie znaleźli się w parlamencie: - Ale to styl uprawiania polityki, który nie wytrzymuje konfrontacji z walką o władzę dla władzy. W ich działalności było dużo nieporadności, ale nie potrafię sobie przypomnieć żadnego ich śmiertelnego grzechu politycznego: nie kradli ani szpetnie mnie nie nabierali. Są trochę jak moi koledzy z "Res Publiki" - jakby nie na te czasy.

Według Magdaleny Mosiewicz grzechy były. Pojawiły się też zaległości polityczne, które powinna odrobić nowa lewica: - Ślepa wiara w wolny rynek. Przy takim bezrobociu i tak niskich pensjach nie możemy z dumą mówić, że to była najlepsza transformacja, jaką można było przeprowadzić. Pamiętam, od czego startowaliśmy - od szalejącej inflacji i pustych półek. Kuroń miał być osłoną społeczną dla twardych kantów reformy Balcerowicza, ale skoro jest jak jest, to coś zawiodło. Tego myślenia prospołecznego jest u nas wciąż za mało.

O ile rozumie błędy pierwszej ekipy rządowej III RP, której "władza wpadła w ręce", o tyle 17 lat później nie ma zamiaru słuchać, że "ofiary muszą być" albo "nas na to nie stać", kiedy mówi się np. o projektach edukacyjnych dla wyrównywania szans.

- No i "odpuszczono" sobie całą sferę światopoglądową - dodaje Agnieszka Grzybek, feministka związana z Porozumieniem Kobiet 8 Marca, wcześniej z Fundacją OŚKa (Ośrodkiem Informacji Środowisk Kobiecych), także działaczka Zielonych 2004. - Religię wprowadzono do szkół w wakacje, nie konsultując tego pomysłu ze społeczeństwem, z rodzicami i przede wszystkim z samymi uczniami. Kościół w Polsce, jako aktywny uczestnik życia publicznego, wyznacza standardy dyskusji, np. na temat antykoncepcji, przerywania ciąży, praw kobiet czy mniejszości seksualnych, a jakie to mogą być standardy, jeśli większość kleru ma konserwatywne poglądy? Szkoda, że właśnie Kościół podsyca wzajemne uprzedzenia i niechęci - zamyka ludzi na różnorodność: zachowań, poglądów, stylów życia. To, że Kościół od lat "nie potrafi" poradzić sobie z Radiem Maryja - tym, co w nim jest nieakceptowalne, także z punktu widzenia jego własnej nauki - jest symptomatyczne.

Areną polityczną wszystkich trzech kobiet jest ulica - uczestniczą w Manifach, Marszach Tolerancji i Równości, protestach ekologicznych, dopominają się o ścieżki rowerowe - i niektóre miejsca w stolicy: galeria Raster (gdzie sprzedaje się kawę od zapatystów, którzy nie mają szans na rynku zdominowanym przez światowe koncerny), Fundacja Foksal, Teatr Rozmaitości, kluby "Le Madame" czy "Jadłodajnia Filozoficzna", środowisko kwartalnika "Krytyki Politycznej" czy pisma "Magazyn Sztuki". To nieformalny ruch ludzi, którzy mogą być anarchistami, Zielonymi, alterglobalistami, Młodymi Socjalistami, działaczami młodzieżówek partyjnych, ale równie dobrze mogą być znikąd.

Tyle że z reguły "nieformalne środowisko" działa w dużych miastach, wśród ludzi o wyższym wykształceniu i przyzwoitych dochodach. Łatwo się im zorganizować, gdy miasto chce pozbawić lokalu klub "Le Madame", ale protesty pielęgniarek, deportacje imigrantów czy eksmisje ludzi wyrzucanych na bruk tak energicznych reakcji ze strony nieformalnego, lewicowego środowiska, nie doczekały się.

Magdalena Mosiewicz: - Działalność polityczna? Znajomi mówią: "Szkoda życia", więc im odpowiadam: "No to oddajemy ten kraj walkowerem burakom albo ludziom nieuczciwym". Dla mnie każde zaangażowanie ma sens, a jest co robić - mamy do realizacji Konstytucję, bo to tam przecież jest zapisana społeczna gospodarka rynkowa, neutralność światopoglądowa państwa, idea zrównoważonego rozwoju, równość praw kobiet i mężczyzn.

Teresie wydaje się czasami, że obserwuje polityków jak zza kuloodpornej szyby - nic jej nie mogą zrobić. Ma swoje enklawy i światy, do których nie mogą wkroczyć. Tyle że nie chodzi o święty spokój: - Śp. Marek Nowicki z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka mówił, że zależy mu, by w Polsce była różnorodność: rasowa, wyznaniowa, światopoglądowa. Byśmy żyli w kolorowym, a nie homogenicznym społeczeństwie, otwartym na różne style życia, i czerpali z tej "kolorowości" na różne sposoby. Po co wmawia się ludziom, że "inni" są zagrożeniem? To wielka krzywda, jaką się wyrządza społeczeństwu. Młoda lewica, i ta niesformalizowana, i ta należąca np. do Zielonych 2004, to nie jest tylko czysty bunt przeciw ksenofobicznym, antyobywatelskim tendencjom w głównym nurcie polityki. To obywatelska alternatywa, bo nie można ograniczyć się tylko do głosowań co kilka lat. Warto wychodzić na ulice, publikować listy otwarte, patrzeć władzy na ręce, chociażby przez to, że pilnuje się prawa wyboru.

W pewnym momencie "środowiska nieformalne" dojdą jednak do punktu, z którego widać, że wszystko już było - i trzeba pójść tam, gdzie podejmuje się decyzje. Zasiąść w ławach, dyskutować o koalicji, podejmować decyzje... Może wierność sobie, choćby dotycząca tak drobnych spraw jak niekupowanie rzeczy sprowadzanych z Chin, przy których produkcji prawdopodobnie łamano prawa pracownicze, przyda się i przy większych sprawach.

Nie ma klimatu

A może lewica jest niepotrzebna?

Prof. Woleński: - Jest potrzebna. W spolaryzowanym politycznie społeczeństwie, takim jak polskie, potrzebna jest prawica i lewica, bardziej niż centrum. Lewica, pomijając cele programowe, w szczególności dotyczące funkcji socjalnych państwa, winna pełnić rolę filtru dla prawicy. I na odwrót, rzecz jasna. Przede wszystkim jest nam ona potrzebna dla obrony neutralności światopoglądowej państwa - moim zdaniem, zagrożonej. Problem w tym, że lewica jest kojarzona ze spadkiem po PZPR. Sam byłem członkiem tej organizacji i choć nie poczuwam się do czynów, których musiałbym się wstydzić, nie mogę zaprzeczyć, iż należałem do organizacji odpowiedzialnej za stan Polski w latach 1944-89 i tego konsekwencje dla dnia dzisiejszego. Niemniej ludzie lewicy, nawet wywodzący się z PZPR, niekoniecznie muszą odwoływać się do ideologii tej partii. Lewica ma znacznie bogatszą tradycję niż komunizm.

O istnieniu elektoratu lewicowego przekonuje rosnące systematycznie, od klęski PZPR w wyborach kontraktowych, poparcie dla socjaldemokracji, w którą partia ta się przekształciła.

Henryk Wujec: - Zadziwiająca ewolucja. PZPR nie była ugrupowaniem lewicowym, ale raczej narodowo-konserwatywną partią władzy. W Polsce nie ma jednak klimatu na lewicowość - dominuje prawicowość w sensie światopoglądowym i socjalność w sensie ekonomicznym. W dużej mierze na SdRP, czy później SLD, głosowali byli członkowie PZPR - razem z rodzinami liczyli przecież 10 mln ludzi. To spadkobiercy partii czuli się zagrożeni w nowych warunkach i lojalni wobec dawnych obietnic czy marzeń.

Agnieszka Jasiewicz-Betkiewicz nie chce stawiać zbyt łatwych diagnoz dotyczących zapotrzebowania w Polsce na młodą lewicę: - Chyba jesteśmy na nią za biedni, niełatwe życie zmusza nas do chodzenia po ziemi, a to, o czym mówi nowa lewica, nazywa się w nauce "wartościami postmaterialistycznymi". Tymczasem, jeśli bezrobocie dotyka nawet absolwentów studiów, trudno, by powszechnie przejmowano się np. ideą zrównoważonego rozwoju. Liczy się ten, kto da, albo przynajmniej przekonująco obieca miejsca pracy. Nie chodzi jednak tylko o gospodarkę - przecież partie lewicowe powstawały wówczas, gdy nie przestrzegano żadnych praw pracowniczych, a społeczeństwom daleko było do dobrobytu - Polacy są, po prostu, lekko odchyleni w prawo.

To właśnie wynika z wieloletnich badań socjologicznych dr. Tadeusza Szawiela - byliśmy tacy nawet wówczas, gdy większość głosujących wybierała SLD. Co też ważne, jesteśmy konserwatywni, jeśli chodzi o wybierane wartości.

- A konserwatyści zmian nie lubią - konstatuje Sergiusz Kowalski. - Nawet problem wykluczenia czy biedy wolą rozwiązywać działalnością charytatywną, mimo że głębokie reformy wydają się często konieczne. Przecież gdyby nie wola zmian i nacisk na jej przeprowadzenie, być może do dzisiaj kobiety nie miałyby prawa głosu. Na lewicy jest się o tyle, o ile nie jest się konserwatystą - wymusza się zmiany, ciągle poszukuje.

Prof. Woleński stawia pytanie zasadnicze: jaka lewica i o jakim rodowodzie? W Polsce dominują obecnie zwulgaryzowane wersje prawicy i lewicy, ukształtowane na podziale postsolidarnościowym i postkomunistycznym. Może powinniśmy na nowo przeczytać książki Żeromskiego i Prusa, szczególnie tego drugiego, dla przypomnienia programu pozytywizmu i pracy u podstaw? To zalecałbym lewicy, a prawicy sięgnięcie po program konserwatywnych Stańczyków.

***

Odnowiona lewica może nie znaleźć sobie miejsca. Łaskawsza będzie dla niej wykształcona, wielkomiejska elita niż ogół społeczeństwa. To jednak i tak niemało, jeśli zamierza się wprowadzić do dyskusji publicznej tematy dotąd tam nieobecne czy podnoszone mało odważnie; pokazywać, czym jest tolerancja i dlaczego to ważne, by mieć nie tylko pracę i coraz wyższe dochody.

Nie będzie łatwo, ale nieprzystająca zupełnie do dzisiejszych realiów historia XIX-wiecznego ruchu robotniczego pokazuje, że nic tak nie pomaga lewicowości jak utrudnienia. A stworzenie partii to w obliczu takich zadań rzecz drugorzędna.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2006