Zabójcza protekcja

Śmierć ks. Andrzeja Dymera, choć sprawiła, że umknął on ziemskiej sprawiedliwości, nie stanowi amnestii dla tych, którzy go chronili.

22.02.2021

Czyta się kilka minut

Od lewej: ks. Andrzej Dymer, metropolita szczecińsko-kamieński abp Andrzej Dzięga oraz biskupi pomocniczy Marian Kruszyłowicz  i Henryk Wejman na poświęceniu szpitala rehabilitacyjnego im. św. Karola Boromeusza Instytutu Medycznego Jana Pawła II / KRZYSZTOF HADRIAN / AGENCJA GAZETA
Od lewej: ks. Andrzej Dymer, metropolita szczecińsko-kamieński abp Andrzej Dzięga oraz biskupi pomocniczy Marian Kruszyłowicz i Henryk Wejman na poświęceniu szpitala rehabilitacyjnego im. św. Karola Boromeusza Instytutu Medycznego Jana Pawła II / KRZYSZTOF HADRIAN / AGENCJA GAZETA

Najdłuższy proces Kościoła” – taki tytuł nosił dokument pokazany w programie „Czarno na białym” stacji TVN24. Opowiada o przestępstwach seksualnych ks. Andrzeja Dymera – prominentnego kapłana archidiecezji szczecińsko-kamieńskiej, cenionego za biznesowo-menadżerską obrotność dyrektora Instytutu Medycznego im. Jana Pawła II w Szczecinie. Oraz o tuszowaniu tych przestępstw przez kościelnych hierarchów.

Informacje o molestowaniu chłopców przez ks. Dymera nie są niczym nowym – pojawiły się w latach 90., proces kanoniczny rozpoczął się w 2004 r., a w 2008 r. skazał go kościelny trybunał (złożył jednak apelację od wyroku). Jego sprawę znakomicie opisał niedawno redaktor naczelny „Więzi” Zbigniew Nosowski w śledztwie dziennikarskim zatytułowanym chyba jeszcze celniej niż reportaż TVN24: „Przeczekamy i prosimy o przeczekanie”. „Wspólnym wysiłkiem dwóch archidiecezji – szczecińskiej i gdańskiej – Polska usiłuje pobić rekord świata w długości trwania postępowania kanonicznego. Zmagania o akt kościelnej sprawiedliwości w sprawie ks. Andrzeja Dymera trwają już 25 lat” – pisał Nosowski, pytając: „Jak długo jeszcze kościelne instytucje będą się bawić w tę sądową ciuciubabkę?”.

Śmierć na raty

Następnego dnia po emisji reportażu TVN24 dowiedzieliśmy się, że 58-letni ks. Dymer zmarł. Chorował na nowotwór, jak informują media – filmu na swój temat nie był w stanie obejrzeć.

Trudno było wówczas nie pomyśleć, że nieustanne odwlekanie, zamiatanie pod dywan i przeciąganie spraw o molestowanie nieletnich, jakie wydaje się w Kościele normą, jest nie tylko – co było bezdyskusyjne i wiele razy na tych łamach powtarzane – źródłem powracającego, niedającego się zamknąć i zaleczyć cierpienia ofiar. Otóż, jakkolwiek to nie zabrzmi, ono demoralizuje też sprawców. Sytuuje ich bowiem w miejscu, w którym nieustannie i bez perspektywy widzialnego końca skazani są na zaprzeczanie wszystkim dookoła i samym sobie. Taka strategia na przetrwanie ma swoją cenę, bo jeśli sprawca nie jest psychopatą, będzie się zmagał z poczuciem winy i wstydu, i będzie musiał je tłumić, by funkcjonować.

Jeśli silnemu, przewlekłemu stresowi, jaki taka sytuacja powoduje, towarzyszy choroba – zwłaszcza nowotworowa i o słabej prognozie – to sprawca choruje i duchowo, i fizycznie, szybciej w ten sposób wchodząc w umieranie. Rzekome chronienie sprawcy, „bo przecież jest chory – albo w podeszłym wieku”, oprócz, powtórzmy, wtórnego krzywdzenia ofiar i niesprawiedliwości wobec nich, paradoksalnie staje się też negatywne dla niego samego. Fałszywie zatroskani o niego hierarchowie fundują mu śmierć na raty. Śmierć na raty, którą sprowadza też na siebie sam – bo poza wymiarem psychosomatycznym chodzi tu tak naprawdę o wymiar moralno-duchowy i kwestię zbawienia.

Kiedy Benedykt XVI w „Liście pasterskim do katolików w Irlandii” zwrócił się do sprawców słowami: „Sprawiedliwość Boga wymaga, byśmy zdali sprawę z naszych uczynków, niczego nie ukrywając. Uznajcie otwarcie waszą winę, spełnijcie wymogi sprawiedliwości, ale nie traćcie nadziei na Boże miłosierdzie”, nie miał na myśli zdążenia ze spowiedzią przed śmiercią. Nie odnosił się też wyłącznie do sprawców, ale również do tych, którzy ich chronią kosztem ofiar.

Spowiedź niczego nie załatwia

Jak zauważa portal Więź: „Nic nie wskazuje, aby przed śmiercią ks. Dymer kogokolwiek przeprosił, pokutował czy zadośćuczynił”. Kuria szczecińsko-kamieńska wydała krótki komunikat, informujący, że przed śmiercią ks. Dymer został „zaopatrzony sakramentami świętymi”. Dostrzegam tu przejaw błędnego rozumienia wyznania grzechów na spowiedzi bez uznania ich przed ofiarami. Owszem, Kościół przez wieki uznawał, że wystarczy, jeśli grzesznik wyzna swoje grzechy na spowiedzi, a samo zadośćuczynienie może mieć już charakter czysto symboliczny. Problem w tym, że takie symboliczne zadośćuczynienie nie ma żadnego wpływu na ofiary. Mamy do czynienia z myśleniem: niech się przyzna na spowiedzi, odbędzie jakąś pokutę i dalej funkcjonuje, a skoro choruje, a nawet umiera, jest to już wystarczająca pokuta. Czego więc chcieć jeszcze?


Robert Wiktor Fidura-Porycki: Do świadomości, że zostałeś seksualnie wykorzystany, nie jesteś w stanie się przyzwyczaić.


 

Można się zastanawiać, co mógł ks. Dymer zrobić na łożu śmierci. Nie wiemy, jak wyglądały jego ostatnie chwile – czy był przytomny, czy nie. Gdyby jednak podczas spowiedzi upoważnił spowiednika do upublicznienia jego win i prośby o przebaczenie, sytuacja byłaby inna. Tak się jednak nie stało. Komunikat, który podkreśla, że ks. Dymer przed śmiercią się wyspowiadał, niczego nie załatwia. My nadal nie wiemy, czy przed śmiercią uznał swoje winy w stosunku do ofiar. Nie powie nam, a przede wszystkim ofiarom tego nikt, bo spowiednik obarczony jest tajemnicą spowiedzi.

Śmierć więc zabrała ze sobą ks. Dymera, patrząc zaś na to, jak jego przełożeni chronili go przez tyle lat, nie sposób nie odnieść wrażenia, że uczynili jego spotkanie z Bogiem trudniejszym, a nie łatwiejszym, bo głosu ofiar nie da się w ten sposób uciszyć. Pozostawiając zmarłego Bożemu sądowi, tym, którzy go chronili, trzeba przypomnieć, że sami muszą uznać swoją winę, jeśli mamy wierzyć, że Kościół uczy się na błędach i naprawdę dba o ofiary. Bo na pewno nie mogą liczyć na „tanie miłosierdzie”.

Pobudka z kościelnej śpiączki

Cała ta sprawa wywołuje zgorszenie i gniew. Powinien on zostać skanalizowany do konstruktywnego protestu, którego celem będzie obudzenie i sprawców, i tych, którzy ich kryją, z kościelnej śpiączki. Ta złość nie tylko jest zrozumiała – jest ona logiczna i jest oznaką zdrowia, zarówno u ofiar, jak i u tych, którzy są ich rzecznikami. Dlatego nie ma potrzeby wstydzić się tej złości, ani mieć z jej powodu poczucia winy. Na pewno też nie można interpretować jej w kategoriach grzechu czy słabości. Ta złość jest zrozumiałą reakcją na krzywdę. Powinna być wykorzystana do tworzenia relacji i narzędzi, które chroniłyby ofiary, a sprawców zmuszały do uznania swojej odpowiedzialności za ich krzywdę. Oznacza to domaganie się transparentności, upublicznianie braku tej transparentności, stwarzanie przestrzeni ofiarom do opowiedzenia o swojej krzywdzie, a od strony teologicznej – bycie świadomym swojej odpowiedzialności za Kościół i nieoddawanie go wyłącznie w ręce zdemoralizowanego kleru. Słowem: domagajmy się, aby w sprawach radzenia sobie z pedofilią w Kościele większy udział miały osoby świeckie.

Chodziłoby zatem po pierwsze – o tworzenie gremiów kościelnych, w których osoby świeckie uczestniczyłyby na tych samych prawach, co osoby duchowne, jeśli chodzi o rozpatrywanie skarg ofiar i ocenę oskarżeń w stosunku do potencjalnych sprawców. Po drugie, o przyznanie pokrzywdzonym statusu strony w sprawie, która ich dotyczy. I po trzecie – o zniesienie przedawnienia w karaniu tych wykroczeń i ścisłego przestrzegania terminów w prowadzeniu sprawy.


Dziesiątki świadectw, apeli, komentarzy i głosów ekspertów – o sprawie wykorzystywania seksualnego, zmowie milczenia i innych grzechach polskiego Kościoła piszemy konsekwentnie od lat. Wybór najważniejszych tekstów w  aktualizowanym wydaniu specjalnym Po stronie ofiar.


 

Jeśli złość przekształci się w protest: „nie chcę mieć z tą instytucją nic do czynienia!”, będzie on zrozumiały, ale nie dokona istotnych zmian w Kościele. Owszem, do głosu może dojść poczucie bezsilności. Ktoś może powiedzieć, że w wyjaśnianie sprawy ks. Dymera zaangażowani byli nie tylko świeccy, ale także księża, a nawet prowincjałowie zakonów (dominikańskiego i franciszkańskiego), i nic to nie dało. Wystarczyło, że kolejni biskupi szczecińsko-kamieńscy nie chcieli jej rozstrzygać. Teraz sytuacja się jednak zmieniła – papież Franciszek zmienił prawo: zobowiązał biskupów do działania, a opieszali mogą być pociągani do odpowiedzialności. Skandaliczne zamiatanie pod dywan oczywistego przypadku mogło być możliwe ćwierć wieku temu, dzisiaj już nie. Problem nie polega bowiem na tym, że przełożeni kościelni nie stosują obecnego prawa w stosunku do nowych ofiar, tylko na tym, że nie chcą go stosować do ofiar dawnych, ponieważ w tamte sprawy są o wiele bardziej uwikłani dzięki relacjom ze sprawcami.

Poza tym widzimy, że np. działania dziennikarsko-śledcze Zbigniewa Nosowskiego, bez oficjalnego wsparcia Episkopatu, przynoszą jednak owoce. Gdyby redaktor naczelny „Więzi” nie czuł słusznego gniewu, nie byłoby cyklu „Przeczekamy i prosimy o przeczekanie”.

Poczucie bezsilności może potęgować powolne działanie Watykanu, do którego te sprawy ostatecznie trafiają. Dodajmy na marginesie, że nie jest żadnym usprawiedliwieniem tłumaczenie, iż wydawanie wyroków przeciąga się, bo urzędnicy watykańscy są zasypani sprawami, których liczba lawinowo rośnie. Skoro jest tak dużo przypadków, trzeba powołać więcej ludzi do ich badania. Tyle tylko, że w Watykanie także są różne grupy nacisku i różna może być przepustowość służbowej drogi biegnącej przez nuncjaturę w Warszawie. To pokazuje, że model władzy w Kościele wciąż jest dysfunkcyjny mimo reformowania prawa.

Bulwersująca jest sprawa wstrzymania ogłoszenia wyroku w sprawie ks. Dymera przez gdański sąd metropolitalny, wydanego, jak się dowiadujemy, 12 lutego, czyli tuż przed zapowiedzią filmu „Najdłuższy proces Kościoła” – tylko dlatego, że sprawca zmarł i nie może się bronić. Żyją przecież przełożeni, którzy go bronili, i żyją ofiary, które czekają na sprawiedliwość. Nie jest zatem tak, że wraz ze śmiercią sprawcy umarła też sprawa. Ci, którzy chronili ks. Dymera, nie mogą teraz jego śmierci traktować jako amnestii. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Jezuita, teolog, psychoterapeuta, publicysta, doktor psychologii. Dyrektor Instytutu Psychologii Uniwersytetu Ignatianum w Krakowie. Członek redakcji „Tygodnika Powszechnego”. Autor wielu książek, m.in. „Wiara, która więzi i wyzwala” (2023). 

Artykuł pochodzi z numeru Nr 9/2021