Wszystko jest poezją

Mężczyźni, wybrańcy bogów, piszą wiersze i medytują nad zawiłościami tego świata. Kobiety skubią w kącie salonu swoje niekończące się robótki, a ich ambicje są wyszydzane. Jane Campion w swoim nowym filmie dokonuje przewartościowania takiego podziału.

11.05.2010

Czyta się kilka minut

Surowe, wiktoriańskie gorsety, rozpięte jak parasol fiszbinowe krynoliny, wysoko zawieszone, drapowane treny, to znów odcięte pod biustem, zmysłowo lejące się suknie w stylu empire i misternie upięte fryzury rozsypujące się w trakcie miłosnych uniesień - określenie "film kostiumowy" zyskuje w twórczości Jane Campion dodatkowe, poważniejsze znaczenie. Jej dziewiętnastowieczne bohaterki nie przypadkiem zapisują się w pamięci właśnie poprzez strój, jaki noszą. Grana przez Holy Hunter niema Ada z "Fortepianu", tracąca swoją niezależność Isabel Archer odtwarzana przez Nicole Kidman w "Portrecie damy" według powieści Henry’ego Jamesa, wreszcie Fanny Brawne, czyli narzeczona Johna Keatsa w najnowszym filmie reżyserki "Jaśniejsza od gwiazd" - historie tych wszystkich kobiet znajdują swój szczególny wyraz w ubiorze, który okazuje się czymś więcej niż tylko znakiem pieczołowitości, z jaką twórcy filmu postanowili oddać koloryt odtwarzanej na ekranie epoki.

Wiadomo nie od dziś, że historia kobiecej mody odzwierciedla nie tylko kulturę swego czasu, ale i pośrednio określa miejsce, jakie przyszło wówczas zajmować kobietom. W "Jaśniejszej od gwiazd", która właśnie wchodzi na ekrany naszych kin, zakochana w romantycznym poecie młodziutka bohaterka, dziergając, haftując, przyozdabiając swoją skromną garderobę, w tych jakże pogardzanych powszechnie "kobiecych robótkach" uchodzących za wyraz próżności próbuje odnaleźć swoją indywidualną ekspresję. Rewolucyjne jest to, że Jane Campion opowiada o jej niezwykłym romansie z Keatsem nie jak o artyście i jego muzie, ale jak o dwójce artystów.

Zwykłe rzeczy

Zrobić w dzisiejszych czasach wysokobudżetowy film o romantycznej poezji - już sam pomysł wydaje się zuchwały i karkołomny. Sięgając po biografię poety autorstwa Andrew Motiona, reżyserka "Fortepianu" odeszła od formuły filmu biograficznego. Interesował ją przede wszystkim późny okres życia Keatsa, zanim zmarł w wieku 25 lat na gruźlicę. Ostatnie, najbardziej płodne lata życia twórcy "Endymiona" naznaczyła znajomość z Fanny Brawne, sąsiadką zza ściany, kiedy to Keats wynajmował pokój u swego przyjaciela w starym wiejskim domu w podlondyńskim wówczas Hampstead. Poznajemy Fanny (bo to ona w gruncie rzeczy jest główną bohaterką filmu), zanim jeszcze weszła w świat poezji i z dziewczęcą przekorą próbuje wadzić się z dwójką literatów na temat wyższości haftów krzyżykowych nad wersetami ód. Ale w świecie, w którym żyją bohaterowie filmu, właściwie wszystko jest poezją.

Jedną z pierwszych lekcji, jaką Keats daje ukochanej, będzie pobudzenie zmysłów, otwarcie się na mowę zwykłych z pozoru rzeczy. Jednakże Fanny jest już po uszy zanurzona w tym świecie. Pierwsze ujęcie filmu przedstawia igłę sunącą równym ściegiem po białej tkaninie. Oglądamy jej fakturę w maksymalnym zbliżeniu, co stanowi doskonałe wprowadzenie w niezwykłość filmu Campion, w którym każdy detal zdaje się mówić do nas wierszem. Dom oświetlany ciepłym światłem świec wypełniają niemal gotowe do namalowania martwe natury. Bohaterowie snujący się melancholijnie po ukwieconych łąkach, lasach, wrzosowiskach przypominają postacie z prerafaelickich czy wczesnoromantycznych płócien. Grzechot porcelany, mruczenie kota, trzaskający ogień na kominku wzmacniają intensywność chwili, którą celebruje każda kolejna sekwencja filmu.

Jak każdy spośród filmów Campion, "Jaśniejsza od gwiazd" opowiada także o różnicach pomiędzy światem męskim a światem kobiet. Pochodzącej z Nowej Zelandii reżyserce zazwyczaj nie chodzi jednak o banalną konfrontację płci, ale o całkowite oddanie głosu swoim bohaterkom i przyjrzeniu się rzeczywistości wyłącznie z ich intymnej perspektywy. Do dziś jednym z niedoścignionych wzorów "kina kobiecego" pozostaje jej wczesny, zrealizowany jeszcze na Antypodach film "Anioł przy moim stole" (1990), opowieść o nowozelandzkiej pisarce Janet Frame oparta na jej autobiografii. Zakompleksiona rudowłosa dziewczynka musi przejść długą i bolesną drogę (przez szkoły i szpitale psychiatryczne, przez różne kraje i kontynenty, przez miłosne uniesienia i traumy), zanim stanie się świadomą swej wartości kobietą i pisarką. Kerry Fox (grająca w "Jaśniejszej od gwiazd" matkę głównej bohaterki) wcieliła się tam w rolę dorosłej Frame, która po wielu latach wreszcie udowadnia sobie i innym, że pisanie nie jest niebezpieczną dla zdrowia psychicznego kobiecą fanaberią czy histeryczną ucieczką od świata, ale jak najbardziej naturalną formą wypowiedzi i komunikacji z tym światem.

Poezja Keatsa

Nadwrażliwość niemieszcząca się w wiktoriańskim gorsecie była cechą wspomnianej już Ady z "Fortepianu" (1993), która przybywa do Nowej Zelandii, by poślubić nieznanego, a wyznaczonego jej przez ojca mężczyznę. Jej niemota (rzeczywista czy udawana) była wyrazem cichego buntu wobec świata opartego na tępej sile, podczas gdy tytułowy fortepian stał się nie tylko jej wewnętrznym głosem, ale i sublimacją najgłębiej ukrytych kobiecych pragnień.

Ciasny wiktoriański kostium raz jeszcze powróci u Campion w "Portrecie damy" (1996), który jest portretem zaiste okrutnym, bo nieprzynoszącym w finale wyzwolenia bohaterki, a jedynie jej gorzką samowiedzę: nierozważna, choć także i niezbyt romantyczna Amerykanka mająca wszelkie warunki po temu, by stać się (pod koniec XIX wieku!) samodzielną kobietą, wpada w pułapkę zastawioną przez niegodziwych ludzi, ale także przez panujące w ówczesnej Europie obyczaje, które czynią z niej zakładniczkę fatalnego w skutkach ożenku. Zarzucano Campion, że nagięła prozę Jamesa, by podkreślić feministyczną wymowę filmu. To zresztą także problem późniejszych, współcześnie osadzonych filmów reżyserki: "Świętego dymu" (1999) i "Tatuażu" (2003), gdzie próbowała zgodzić ze sobą wywrotowość czy drapieżność kobiecej perspektywy z nader powierzchowną psychologią.

W "Jaśniejszej od gwiazd" reżyserka powraca w XIX stulecie w prawdziwie wielkim stylu, z niezwykłą subtelnością ożywiając obecne w swojej twórczości międzypłciowe napięcia. Otwierająca film wokaliza z towarzyszeniem wiolonczeli rozdzielona jest na dwa głosy: męski i żeński, które rozmijają się ze sobą, by w finale pieśni wreszcie się spotkać. Miłość Fanny i Johna naznaczona jest społecznie ustanowioną różnicą płciową. To mężczyźni, wybrańcy bogów, piszą wiersze i medytują nad zawiłościami tego świata. Kobiety cierpliwie skubią w kącie salonu swoje niekończące się robótki, a ich ambicje wyszydzane są przez mężczyzn, którzy jak Brown, neurotyczny przyjaciel Keatsa, zazdrośnie strzegą dostępu do męskiego świata. Campion dokonuje jednak przewartościowania takiego podziału. Starannie udekorowany koszyczek z ciastkami, jaki Fanny posyła umierającemu bratu Keatsa, nie będzie zwyczajnym koszyczkiem. Jedwabna poduszka wyhaftowana dla zmarłego będzie już małym dziełem sztuki. "Rzecz piękna jest radością wieczną" - słyszymy bodaj najsłynniejsze zdanie zaczerpnięte z poezji Keatsa. Ono zdaje się być mottem całego filmu.

Love story

Znamienna jest scena, w której dziewczyna szyje przy oknie, a tuż obok, w idyllicznie wiosennym sadzie, jej ukochany wymyśla swoje kolejne strofy. Piękno tej sceny polega na braku wywyższenia któregokolwiek z bohaterów, na ich sekretnym porozumieniu i podobieństwie w odczuwaniu świata. W jednej z ostatnich scen filmu Fanny i John rozmawiają ze sobą strofami Keatsa. Tak, to język stworzony przez niego, ale miłość sprawia, że zaczynają mówić jak równy z równym. Niewątpliwie znać w tym kobiece dotknięcie reżyserki: oto "puch marny", "wietrzna istota" stworzona dla flirtów i strojów, podlegająca nieporównywalnie większym społecznym ograniczeniom, zostaje dowartościowana, zobaczona w pełnym świetle, a nie w cieniu wielkiego poety. Podobną optykę znać w wielu scenach filmu, w których rozgrywającym się na pierwszym planie dramatom bohaterów towarzyszy nie mniej ważny plan drugi, wypełniony codzienną domową krzątaniną czy hałaśliwą obecnością dzieci.

"Jaśniejsza od gwiazd" jest filmem romantycznym z ducha, bo miłość i poezja są w nim właściwie jednym i tym samym. Nie oglądamy tej opowieści jak typowego romansu, bo wówczas bez wątpienia unosiłby się nad nim zapach naftaliny albo frywolny duch kojarzący się z popularnymi w ostatnich latach filmowymi adaptacjami Jane Austen. Dzieło Campion czyta się jak sfilmowany manifest wczesnoromantycznej wrażliwości. Tylko pozornie staroświecki i sentymentalny, bo w gruncie rzeczy imponujący brawurą. Najbardziej brawurowa okazuje się całkowita bezinteresowność reżyserki, przejawiająca się w namiętnym skupieniu na niby pustych, nieznaczących momentach z życia ubogiego pisarza i jego wybranki.

Poezja z powodzeniem funkcjonuje w tym filmie na dwóch rejestrach: w ciągu uchwyconych jakby mimochodem ulotnych obrazów (pejzaże zobaczone o różnych porach roku, tchnące prostotą i intymnością wnętrza, wypełniające panieńską sypialnię Fanny żywe motyle, które już za moment zostaną wyrzucone do śmieci), albo w postaci dosłownej, czyli poprzez cytaty z autora "Ody do greckiej urny". Dawno nie mieliśmy takiej dawki poezji na ekranie. To właśnie dzięki niej platoniczna, całkowicie niedzisiejsza love story jest w stanie chwycić za serce (do czego przyznał się niedawno sam Quentin Tarantino, raczej nieskory do wyrażania w swoich filmach sentymentalnych uniesień i preferujący znacznie bardziej dynamiczny model kina). To poezja nadaje rytm miłosnym perypetiom, wypełnia zmysłowością każdy gest Johna i Fanny.

***

Jeden z amerykańskich krytyków porównał "Jaśniejszą od gwiazd" z filmem "Spragnieni miłości" Wonga Kar-waia. I tu poddani surowym obyczajowym rygorom kochankowie skazani są na grę spojrzeń, na niewinny, ale ileż ważący dotyk, na sekretne liściki czy porozumiewawcze stukanie w dzielącą ich ścianę. Jane Campion po latach poszukiwań odnalazła wreszcie czysty ton. Stworzyła film prawdziwie bezkompromisowy, najtrudniejszy w całej swej twórczości, który można albo z miejsca odrzucić, albo bezwarunkowo i platonicznie pokochać.

"JAŚNIEJSZA OD GWIAZD" ("Bright Star") - scen. i reż. Jane Campion, zdj. Greig Fraser, muz. Mark Bradshaw, wyst. Abbie Cornish, Ben Whishaw, Paul Schneider, Kerry Fox, Antonia Campbell-Hughes i inni. Prod. Wielka Brytania / Australia / Francja 2009. W kinach od 14 maja.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2010