Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Pianistka mademoiselle Jeunehomme była kimś znanym. Tylko tyle o niej wiemy - oraz że z myślą o niej 21 - letni Mozart napisał koncert na fortepian z orkiestrą, pierwszy z tych, które dziś często się grywa. Większość późniejszych arcydzieł w tym gatunku stworzył, niemal jedno po drugim, już w swoich wiedeńskich latach. Ostatnim jest dzieło w C-dur, z numerem 503. Oba koncerty na tej płycie tworzą więc historyczną klamrę.
Ale czy łączy je coś jeszcze? Chyba tak: narracja bardziej zawiła niż w wielu innych Mozartowskich koncertach, bardziej rozbudowana forma, treść bogatsza w niespodzianki. Oba dzieła, choć pozornie w jasnym kolorycie „dur”, łatwo wpadają w minorowe tonacje. Oba są przykładem tego, że forma u Mozarta jest równie urozmaicona, jak różnorodne ją wypełniają uczucia.
Brendelowi w to graj. Pianista nie uznaje „ugrzeczniania” muzyki Mozarta. Obok beztroskich pasaży oddaje więc ironię w oschle artykułowanej frazie, rzeczowość, elegijny śpiew lub szept wyznania. I wspólnie z dyrygentem i orkiestrą - równie subtelną, jak ciepłą w brzmieniu - umie czasem potargać wątki równie dla mnie przekonywająco, jak je snuje w sonatach Beethovena czy Schuberta. Przykładem niezwykłe Andantino z koncertu Es-dur, gdzie forma recytatywu czyni z muzyki burzliwą rozmowę. „Kto tu mówi i z kim?” - pyta Wolfgang Hildesheimer w biografii kompozytora. I odpowiada: „To Mozart rozmawia sam ze sobą w nieprzekładalnym języku”.
Dwa dzieła „kalejdoskopowe”, a jednak przedziwnie spójne. Czy to sprawka pianisty, czy dyrygenta? A może samego Mozarta? Arcydzieło decyduje za wykonawcę, jak ma brzmieć - taką dewizę głosi Brendel. Wprawdzie pod jego palcami i pod batutą Mackerrasa odzywają się instrumenty z naszej epoki, jednak sami muzycy wydają się narzędziem w ręku Wolfganga Amadeusza.
JAKUB EKIER