Pełne emocji i pasji

KRISTIAN BEZUIDENHOUT: Jeśli nie podejmiesz odpowiednich decyzji co do artykulacji, tempa, brzmienia, to muzyka umiera okropną śmiercią.

18.07.2017

Czyta się kilka minut

Kristian Bezuidenhout / MARCO BORGGREVE
Kristian Bezuidenhout / MARCO BORGGREVE

Historyczny fortepian jest instrumentem szczególnym. Niby fortepian, czyli najbardziej standardowy z instrumentów, ale jednak o innym ciężarze klawiszy i inaczej reagujący na uderzenie, o innym rodzaju inaczej modulowanego brzmienia. Czyli inny instrument – a raczej instrumenty, bo poszczególne egzemplarze różnią się od siebie ogromnie. Dziś wciąż odkrywany, bo sięgnęliśmy do niego znacznie później niż do historycznych smyczków, kształtujących od 40 lat standard w wykonawstwie muzyki dawnej. Tymczasem wymaga wiele – wystarczy wziąć pod uwagę repertuar, który się na nim wykonuje: korpus najważniejszych dzieł od Carla Philippa Emanuela Bacha, przez Haydna, Mozarta, Beethovena, po Chopina... Kristian Bezuidenhout, urodzony w 1979 r., więc w pełni dojrzały, choć wciąż młody muzyk, osiąga jednak na tym instrumencie to, czego przez długi czas prób trudno wręcz było się domyślać: idealnie zespolony z instrumentem, myślący jego logiką, potrafi uczynić z niego nie słabą wersję steinwaya, lecz głos czystych emocji. Śpiewny, gwałtowny i dramatyczny albo liryczny i subtelny. Emocji historycznych i współczesnych zarazem, gdyż ten język nie zmienia się przez stulecia. © JP

KLAUDIA BARANOWSKA: Pana wizytówka to pianoforte. Chyba w ogóle nie gra Pan na współczesnych fortepianach. Kiedy zaczął się Pan interesować dawnymi instrumentami i zrozumiał, że chce związać z nimi swoją przyszłość?

KRISTIAN BEZUIDENHOUT: Zacząłem od kolekcjonowania nagrań muzyki dawnej na dawnych instrumentach pod batutą Johna Eliota Gardinera, który szybko został też moim mentorem, wzorem do naśladowania. Byłem urzeczony brzmieniem jego interpretacji, które było tak hipnotyzujące, jakby z innego świata, czyste i piękne, pełne emocji i pasji. Zacząłem się więc zastanawiać, skąd to niezwykłe brzmienie się wzięło. Zapragnąłem być częścią świata muzyki dawnej, wykonawstwa historycznego.

Kiedy poszedłem na uniwersytet i jako 17-latek po raz pierwszy zagrałem na pianoforte, zrozumiałem, że to moja przyszłość. Dotarło też do mnie, dlaczego Mozart tak chętnie pisał na ten instrument i dlaczego był nim zafascynowany. Chciałem, aby instrumenty historyczne były traktowane na równi ze współczesnymi, aby nie uważano ich jedynie za eksponaty muzealne. I to rzeczywiście się zmieniło. Pianoforte przeżywa obecnie renesans.

A sam rzeczywiście nie gram recitali na steinwayu, unikam współczesnych fortepianów.

Czy po tylu latach działalności artystycznej nadal ma Pan tę samą radość z wykonywania muzyki jak na początku? Jak to jest być koncertującym pianistą?

Czasem można o tej radości zapomnieć. Kiedy jesteśmy zestresowani lub zirytowani, nawet drobne niedogodności mogą nas zniechęcić. To jest bardzo skomplikowane.

Gdy jesteś na próbie i nagle dostajesz mail z jakimś problemem do rozwiązania, to chcesz tylko, żeby zostawiono cię w spokoju. A potem grasz koncert w małym mieście, którego nazwy nawet nie jesteś w stanie wymówić, jesteś głodny, zmęczony i masz wrażenie, że nic z tego nie będzie, że występ będzie zły. Po czym widzisz publiczność, tych wszystkich ludzi, którzy są zachwyceni. Po koncercie wsiadasz do autobusu, znowu jesteś głodny i zmęczony, ale czujesz, że zrobiłeś fantastyczną rzecz – zagrałeś sonaty Mozarta, cudowne utwory! Możesz je grać i rozkoszować się nimi. To błogosławieństwo. Należy o tym pamiętać zawsze, kiedy jest się zestresowanym.

Właśnie Mozart – obok pianoforte – jest Pańską drugą wizytówką.

Jestem związany z Mozartem od dzieciństwa. Zafascynowała mnie jego muzyka, już kiedy miałem 10 lub 11 lat. Zaczęło się od filmu „Amadeus” Miloša Formana, który zrobił na mnie ogromne wrażenie, zainspirował i zachęcił do większego zainteresowania muzyką. Ponadto moi rodzice byli melomanami i uzupełniali nasze zbiory płytowe kolejnymi nowościami. Mozart z każdym dniem fascynował mnie coraz bardziej. Jego muzyka jest moim zdaniem najbardziej wyrafinowana w całym XVIII wieku. Kocham Bacha, Beethovena, Berlioza, Purcella, Charpentiera, Debussy’ego, ale jeśli miałbym wybrać jednego kompozytora, to oczywiście byłby to Mozart.

Co Pan w nim odnalazł?

Myślę, że jest to jeden z najbardziej złożonych i emocjonalnie skomplikowanych kompozytorów swoich czasów. W jego muzyce jest głębia, melancholia i intensywność, które można dostrzec i wydobyć, odpowiednio czytając partyturę. Kiedy zaczynałem swoją przygodę z Mozartem, ucząc się jego kompozycji, słuchałem kilku interpretacji jednego utworu. Niektóre z nich były wyrazowo bardzo oszczędne, wręcz zimne. Oczywiście pozwalały podziwiać geniusz kompozytora, ale pod względem emocjonalnym jego muzyka nie wywierała wówczas na mnie żadnego wrażenia. Byłem zdeterminowany, by odnaleźć drogę do swojego Mozarta, nagrać jego utwory i poczuć emocjonalny związek z jego twórczością.

Poznał Pan ten repertuar dogłębnie. Co jest w nim najciekawsze?

Według Mozarta sonata miała być gatunkiem dla amatorów, bardzo utalentowanych amatorów, jego studentów – lub po prostu dla miłych pań grających w wiedeńskich salonach. Mozart zdał sobie jednak sprawę, że sonata fortepianowa może być utworem o wielkiej głębi. Co prawda nie rewolucjonizuje tego gatunku jak Beethoven, lecz sonaty Mozarta, m.in. Sonata c-moll KV 457 czy Sonata B-dur KV 333, przypominają bardziej koncert fortepianowy niż utwór na fortepian solo. Mozart rozciąga i przekracza granice między gatunkami – sonatą na fortepian a koncertem fortepianowym, i czyni z nich jakby jeden gatunek. Jego sonaty fortepianowe są również bardzo wzruszające. Części skrajne przepełnia wirtuozeria, ale już środkowe mają niezwykle osobisty charakter, są też złożone harmonicznie.

Czy przez lata zgłębiania muzyki Mozarta poznał Pan jego osobowość?

Jest to dla mnie coraz bardziej klarowne. Dwa lata temu nie odpowiedziałbym jeszcze na to pytanie, ale czytając listy, biografie Mozarta, grając jego kompozycje, widzę w nim coraz bardziej interesującą, skomplikowaną, zarazem arogancką i wysoce wrażliwą, niepewną siebie osobę, która chciała być przebojowa, ale dobrze znała też swoje wady, niedoskonałości. Mozart miał duże pokłady wrażliwości, ale był również w pewnym sensie autystyczny. Czasem czytając jego listy, odnoszę wrażenie, że pisał je pięciolatek. Ale sądzę, że Mozart był właściwą osobą na właściwym miejscu. Kiedy chciał, mógł być niezwykle czarujący i ujmujący, ale potrafił być też cyniczny i złośliwy. Być może właśnie ta złożoność jego charakteru tak bardzo mnie zafascynowała.

Jak Pan wspominał, jednym z Pana mentorów i przewodników był John Eliot Gardiner, wielokrotnie Pan z nim również współpracował, ale miał Pan kontakt i z innymi wielkimi mistrzami. Czego się Pan od nich nauczył?

Kiedy pracuje się z takim człowiekiem jak Gardiner, trzeba wiedzieć, że to osoba, która całkowicie poświęciła się muzyce. Nie spoczęła na laurach, tylko ciągle pracuje nad sobą i własnym rozwojem artystycznym, i wciąż poszukuje.

Najbardziej fascynujące jest w nim to, z jakim oddaniem realizuje kolejne przedsięwzięcia, z jaką intensywnością zajmuje się jednym kompozytorem. Pracując nad Mozartem, spędził rok nad każdą z nagrywanych jego oper. Jedna opera na rok przez siedem lat. Gardiner jest naprawdę wielkim mistrzem. To samo zrobił z Bachem, a teraz z Berliozem. Biorąc go za przykład, widzę, że nie ma innego rozwiązania. Żeby poznać danego kompozytora, trzeba całkowicie, z pełnym oddaniem zanurzyć się w jego świecie brzmień, gestów, sposobu notacji. To nie jest nic wstydliwego, by interesować się tylko jednym kompozytorem i robić to przez pięć czy sześć lat. Jeśli robi się coś z oddaniem, najlepiej jak się potrafi, to już część sukcesu. Każdy kolejny dzień to nowe wyzwanie, które pomaga odnaleźć siebie i być spełnionym. Chciałbym tego doczekać, będąc w jego wieku. I nawet jeśli nie będę już wtedy grał, to na pewno zajmę się pisaniem biografii Mozarta, Haydna i innych kompozytorów.

Staram się więc spędzać czas z jednym kompozytorem naraz. Jeśli zapytałby mnie ktoś kilka lat temu o rzeczy, które teraz dostrzegam u Mozarta, dotyczące notacji, artykulacji, nie umiałbym odpowiedzieć na niektóre pytania. Każdy przez to przechodził: Gardiner, Harnoncourt, Brüggen – z Haydnem, Mozartem, Berliozem, Bachem, Wagnerem, Brahmsem. Nie można grać wszystkiego. Trzeba skupić się na jednej rzeczy i robić to najlepiej, jak się potrafi. To jest dla mnie bardzo ważne odkrycie.

Jakie są Pańskie granice repertuarowe?

Moim marzeniem jest zagrać koncerty fortepianowe Johannesa Brahmsa i być do tego dobrze przygotowanym. Myślę, że to dałoby mi poczucie szczęścia. Chciałbym wykonywać Brahmsa, to genialny kompozytor. Kiedyś grałem dużo jego muzyki kameralnej. Ale chciałbym zagrać koncerty fortepianowe na instrumencie Blüthnera, z dobrą orkiestrą i dyrygentem, który wie, co robi. Chciałbym też wykonywać Koncert Schumanna na fortepianie historycznym. Takie mam marzenia.

Czy ma Pan artystyczne przesłanie, którym się Pan kieruje? Co jest dla Pana ważne?

Nie chciałbym, żeby definiował mnie instrument. Wolałbym, by był narzędziem, które wybrałem, by wyeksponować to, co robię. Chcę, by ludzie czuli, że traktuję fortepian jako narzędzie służące do prezentacji moich pomysłów na muzykę – to na niej mi zależy. Podoba mi się koncepcja instrumentu jako narzędzia ekspresji artystycznej, co pozwala traktować go jak wehikuł. Dużo myślę o tym, w jaki sposób wydobywam dźwięki, ale nie chcę tylko na tym się koncentrować. Nie chcę też, żeby ludzie tylko o tym myśleli. Kiedy ktoś spojrzy na moją dyskografię za 20 lat, chciałbym, żeby uznał ją za interesującą. Partytury z XVIII w. to coś, co oddycha i żyje lub żyje i umiera – wszystko zależy od podejścia wykonawcy. Jeśli nie podejmiesz odpowiednich decyzji co do artykulacji, tempa, brzmienia, jeśli nie wiesz, co robisz, to muzyka umiera okropną śmiercią. Najważniejsze jest wiedzieć, jak w prawdzie wydobywać i ożywiać dawne brzmienia. ©

Recital pianisty zainauguruje festiwalowe koncerty 27 lipca o godz. 20.00 w Kościele Pokoju (sonaty C.P.E. Bacha, Haydna i Mozarta); fortepian historyczny będzie też bohaterem występu Katarzyny Drogosz z muzyką kompozytorek XVIII i XIX wieku (Maria Szymanowska, Clara Schumann, Marianna Auenbrugger), 2 sierpnia, godz. 20.30, Dworzec Świdnica Miasto. Odmienne podejście do instrumentów klawiszowych zaproponuje Marcin Masecki, wykonując własny program Nokturnów Chopina, 30 lipca, a także Koncerty Mozarta i Bacha przy okazji innych występów.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 30/2017

Artykuł pochodzi z dodatku „XVIII Festiwal Bachowski Świdnica