Tropem Heraklita

Matywiecki w niepowtarzalny sposób czyta cudze wiersze. Przenosi wzrok z poetyckiego szczegółu na wielki kontekst – i z powrotem. Ożywia, czegokolwiek się dotknie.

20.01.2014

Czyta się kilka minut

 / Fot. Elżbieta Lempp
/ Fot. Elżbieta Lempp

Trzydzieści z górą lat temu wykładowca filozofii wspomniał nam, studentom, o wierszu pewnego „poety, który pracuje w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego”. Nie znałem wtedy jeszcze Piotra Matywieckiego z nazwiska, z publikacji ani z widzenia. Od razu jednak oczami duszy zobaczyłem go w zapuszczonych wtedy pomieszczeniach biblioteki. Nie pamiętam, czy ukazał mi się zaprzątnięty pracą na parterze, gdzie sklejkowe przepierzenia, słabe światło spod wysokich sufitów, zakamarki o niejasnym przeznaczeniu i katalogi pełne fiszek, pisanych nieraz wiecznym piórem przed dwiema wojnami, sprowadzały mnie zawsze w jakąś schulzowską „boczną odnogę czasu”. Czy może jawił mi się na piętrze, na którejś z zabytkowych galeryjek, niosący rocznik żółknących czasopism w tekturowych okładkach z niewiadomej epoki...

Kiedy poznałem wybitnego poetę osobiście, księgozbiory BUW już przeniesiono, on zdążył wybrać życie z pióra. Jego rzeczywistą postać widuję już nie w tamtych bibliotecznych wnętrzach. A jednak moje pierwsze wyobrażenie Matywieckiego krążącego w piśmienniczym kosmosie, jako przenośnia jego pisarstwa, pozostaje prawdziwe do dzisiaj.


PLAN LABIRYNTU


Kolejny raz dzisiaj przekonuję się o spójności tego pisarstwa, zagłębiając się w świeżo wydane „Myśli do słów”. Czytając ten obszerny zbiór szkiców z trzydziestu lat, traktujący o polskich głównie poetach, spostrzegam raz po raz, jak mocno swoistość myślenia i odczuwania łączy ten tom z innymi esejami Matywieckiego i z jego wierszami. Oto podobne meandryczne wędrówki po świecie natury i kultury. Podobne łączenie ścisłych pojęć z metaforami, przeskoki od szczegółu do wielkiej metafizycznej całości. Podobne zapatrzenie w sprzeczności, które pozwala wejrzeć w głębsze prawdy.

Choć wyjątkowo spójny, świat poezji i esejów Matywieckiego nie daje się ogarnąć jednym spojrzeniem. Przypomina raczej gęste linie rysunków i akwarel, które autor tworzy z pozaliterackiej pasji. Wyglądają one nieraz jak plan labiryntu, a okazują się zwartą kompozycją, kiedy spojrzy się na nie z pewnej odległości. W wierszach Matywieckiego mistyczne paradoksy i filozoficzne sprzeczności odsłaniają przede mną swoje głębokie sensy dopiero z dystansu wielokrotnej lektury, a ta zamienia się w swoistą medytację.

Spośród wielu postaci kształtujących myślenie Matywieckiego, niektóre w różnych dziełach uderzająco się powtarzają. Z grona tych, które nie są w ścisłym sensie poetami, wybija się (obok Kafki albo Levinasa) zwłaszcza Heraklit. Pojawia się on między innymi – chyba nieprzypadkowo – w wierszu wspomnianym przez naszego wykładowcę ponad trzydzieści lat temu. Co łączy Matywieckiego i filozofa z Efezu? Zamiłowanie do paradoksu, bliskie poecie, dla którego prostota jest „upadłym aniołem”? Wizja nieustannego ruchu żywiołów, która wydaje się go fascynować na przemian z biblijnym obrazem stworzenia świata?

Nie spotkamy greckiego filozofa jedynie w nagrodzonym przez Fundację Kultury „Kamieniu granicznym” z 1994 r. dziele nie dającym się ani zaszufladkować, ani zapomnieć. Autor, poczęty w warszawskim getcie, a urodzony już poza jego murami, w krótkich eseistycznych rozdziałach szuka tutaj nazwy dla radykalnych pęknięć, jakie Zagłada pozostawiła w świadomości i w języku. Obok dokumentów eksterminacji, dotyczących zwłaszcza getta, z właściwą sobie erudycją przywołuje też rozległe lektury. Całości nie zamyka jednak indeks osób. To tak, jakby na jego spisanie nie pozwalały nazwiska, jak mówi autor, „odsyłane w anonimowość”. I wydaje się nie być tutaj nigdzie miejsca dla Heraklita – jakby myśl o masowej śmierci unieważniała jego wizję życia i żywiołów.

Znajdujemy go w indeksie osobowym „Dwóch oddechów”. Ten zbiór, noszący podtytuł „Szkice o tożsamości żydowskiej i chrześcijańskiej”, rozpoczyna się niby prostym wyznaniem: „Jestem żydem. Jestem chrześcijaninem. Jestem Żydem. Jestem Polakiem”. W dalszym ciągu wstępu autor niuansuje te pojęcia, tak samo jak robi to w rozważaniach o Biblii, o literaturze współczesnej czy w szkicach o wierze chrześcijańskiej, których nie chce trywializować ani jednym słowem. Sięga przy tym po skojarzenia z najrozmaitszych bibliotecznych półek. W analizie osobowości Janusza Korczaka jest to wiersz Różewicza. W metafizycznej medytacji nad jesiennym porankiem – Heraklit właśnie jako autor sentencji „Kto nie spodziewa się niespodzianki, nie znajdzie jej”. Od takiego paradoksu tylko krok do najkrótszego z wierszy autora, jednej linijki: „Nie spodziewam się teraźniejszości”. Niedaleko też do rozważanego w „Dwóch oddechach” przysłowia żydowskiego: „Och, żeby tak było, jak nie będzie!”...

W książce „Twarz Tuwima” (wyróżnionej Nagrodą Literacką Gdynia) filozof z Efezu niejeden raz dostarcza narzędzi, którymi Matywiecki opisuje umysłowość skamandryty. W Tuwimowskim rozumieniu świata autor dostrzega na przykład „presokratyczny judaizm” i „presokratyczne chrześcijaństwo”. Heraklitejskie pojęcie logosu zauważa nawet w wierszu dla dzieci o rzeczce, której mowę znają „tylko kamień i ryba”. Nie umiem wykluczyć, że zauważa trafnie. A jeśli tak – to rzeczka skamandryty wpada do wielkiej, także poetycko, rzeki Heraklita u Wisławy Szymborskiej. Między innymi do wiersza noblistki odwołuje się Matywiecki w jednym z dwóch esejów o niej, które zamieścił w „Myślach do słów”. Teksty te należą do szczególnych przykładów tego, w jak niepowtarzalny sposób czyta on cudze wiersze. Dar ten łączy zawsze z głęboką formacją historycznoliteracką i humanistyczną, a także z nie byle jakim warsztatowym doświadczeniem poety – dzięki czemu nie zawaham się nazwać jego najnowszej książki wydarzeniem.


MAPA WSZECHŚWIATA


Składają się na nią szkice o poetach polskich od Juliusza Słowackiego do Krystyny Dąbrowskiej, uzupełnione szkicami o kilku poetach obcojęzycznych (od Baudelaire’a i Rimbauda do Celana), a także – wywiadem o Leśmianie, który Emilia Kledzik i Joanna Roszak przeprowadziły z autorem. Każdy fragment owej pokaźnej księgi świadczy o tym, jak błyskotliwie potrafi Matywiecki przenosić wzrok z poetyckiego szczegółu na wielki kontekst – i z powrotem. A także jak niezwyczajny przyjmuje wobec poetów kąt widzenia. Bo na przykład nie wydaje się oczywistością czytanie wierszy Artura Międzyrzeckiego w aspekcie teatralnych ról i masek. Ani też odkrycie sarkazmu u Marii Konopnickiej... A ile w „Myślach do słów” znajdziemy uwag rzuconych jakby mimochodem, ale mających walor samoistnego odkrycia! Oto na przykład tercyna w poezji okazuje się odpowiednikiem fugi w muzyce. Gdzie indziej zapada w pamięć sformułowanie, że wiersze Zbigniewa Herberta „czytają nas” – że coś w nas ujawniają. Albo też autor, parafrazując komentarz Witolda Lutosławskiego do własnej muzyki, dzieli poetów na stosujących cienką lub gęstą fakturę.

Matywiecki nie omawia też poezji według żadnego, choćby nawet własnego kanonu. Mickiewicz i Norwid czy Iwaszkiewicz i Przyboś nie są w tej książce bohaterami odrębnych esejów, ale tłem dla oglądu cudzej liryki. Otwarty i chłonny w poetyckich gustach, poświęca natomiast uwagę wielu osobowościom zapomnianym lub zapoznanym. Opisuje między innymi „rzeźbiarską wyobraźnię” ludowego autora Jana Pocka, „onieśmielającą prostotę” Andrzeja Szmidta, „duchowo-cielesny węzeł” Marii Bigoszewskiej czy „poetyckie filozofowanie” Kazimierza Hoffmana – a także swoistość wielu jeszcze innych twórców, których waloryzuje choćby samą wnikliwością spojrzenia. Obraz poetyckich epok i estetyk, jaki dzięki temu powstaje, w swojej rozległości ukazuje też linie genealogiczne. Najwyraźniejsza zaczyna się od Wielimira Chlebnikowa i prowadzi najpierw do zmarłego w 1967 r. Jana Śpiewaka. Matywiecki uważa go za najbardziej być może zapoznanego poetę polskiego XX wieku. Jego zdaniem wiersze Śpiewaka – dla mnie będące najważniejszym odkryciem poczynionym dzięki tej książce – wzięły od wielkiego awangardzisty rosyjskiego „przyrodniczą mądrość” i „burzycielską energię słów”. Śpiewak zasłużył się dla Chlebnikowa, tłumacząc jego wiersze razem z żoną Anną Kamieńską. O jej poezji z kolei, będącej dla wielkich poetyckich rówieśników „maksymalnie wieloznacznym, chociaż mało efektownym tłem”, autor zamieszcza osobny szkic. Jeszcze inny – o śmierci Jana Śpiewaka i „wzajemnym zaistnieniu” lirycznej twórczości obydwojga.

Dzięki takim afiliacjom cały ten tom szkiców zyskuje wymiar nadrzędny. Stanowi coś więcej niż ich sumę. Czyżby więc Matywiecki jako czytelnik wierszy zamknął w tej książce swoje credo? I tak, i nie. Z jednej strony zdawałoby się, że obce mu są tęsknoty za dopowiedzeniem rzeczy, obce są gesty zamknięcia. W swojej poezji nie stara się przecież, jak to nazwał, stwarzać „idylli poznania” i także jako eseista woli drogi nieprowadzące do pochopnie jednoznacznej puenty. Z drugiej strony coś w tej książce – tymczasowo choćby – zamyka, coś podsumowuje. Czyni to jej końcowym tekstem, którego tytuł brzmi ni mniej, ni więcej, tylko – „Poezja”. W tym, jak na niego przystało, gęstym od metafor i paradoksów, urodziwym językowo eseju zarysowuje wewnętrzne sprzeczności liryki nowożytnej, jej silne i słabe strony, szanse i pułapki, jej wspólne mimo wszelkich różnic właściwości. Jedną z nich, podkreślaną i gdzie indziej w tym zbiorze, opisuje następującym obrazem: „Kiedy dziecko staje przed belfrem, który go pyta o sens jakiegoś utworu, często bezradnie milczy. Czuje, że tym sensem jest w s z y s t k o. A belfer, z pozoru respektujący skromność poezji, która zawsze jest »o czymś«, wymaga, żeby dziecko określiło temat. A to dla dziecka i poety jest niemożliwe. Oni wiedzą – kiedy poeta mówi o krześle, mówi o wszystkim, kiedy o upływie czasu – mówi o wszystkim, kiedy o miłości albo samobójstwie – mówi o wszystkim”. Te słowa Piotra Matywieckiego mogłyby trafnie opisać także jego własne wiersze i eseje. Jego jedyne w swoim rodzaju pisarstwo, w kosmosie myśli i słów krążące swoimi drogami. 


Piotr Matywiecki, „Myśli do słów. Szkice o poezji”, Biuro Literackie, Wrocław 2013.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2014