Wiedza niewidoma

Kto prócz Ficowskiego operuje polszczyzną tak harmonijnie wszechstronną? Kto posiadł podobną jak on językową pełnię środków? I ilu jeszcze współczesnych poetów zgromadziło przez dziesięciolecia poetycki dorobek równie istotny i zarazem równie zwarty?.

20.03.2006

Czyta się kilka minut

Jerzy Ficowski /
Jerzy Ficowski /

Z każdym kolejnym tomem Jerzego Ficowskiego wyraźniej widać poetycką stałość w zmienności. Sprawcą stałości wydaje się jego podziwu godna konsekwencja twórcza, sprawcą zmienności - czas, który niesie przemiany historyczne, zmiany w piszącym i przyczynia się do krystalizacji wierszy mających powstać. Lecz to nie czas zmienia ich wymowę, ale one mówią o najróżniejszych z nim doświadczeniach. W istotnej mierze czas wciela się też w samą formę liryków Ficowskiego, który - jak powiedział w swoim pionierskim eseju Piotr Sommer - jest "chronożerny".

W "Pantarei" zaskakuje większa jeszcze niż dawniej nieuchwytność poetyckiego tworzywa, silniejsze odarcie z czasoprzestrzennego konkretu. Ale czas jest tu znowu przedmiotem uwagi, i znów prowokuje poetyckie rewelacje. Jak w zdaniu z wiersza "Znowu ten oddech": "to co najważniejsze / służy do przemijania".

Novum godne Ficowskiego: przemijanie, choć i tutaj pojmowane jako utrata, zostaje dowartościowane - bo przecież w języku polskim "służyć" można tylko do czegoś wobec siebie nadrzędnego. Aż chciałoby się to zdanie sparafrazować i zapytać: czy czas u tego poety nie służy do bycia przełamywanym? Czy nie jest po to, by wiersze go pokonywały swoją chwilową metafizyką, podobnie jak na czas trwania lektury przezwyciężają one przestrzeń, śmierć, granice jednostkowego istnienia i inne fizyczne konieczności?

W "Pantarei", począwszy od czasu fizjologicznie uchwytnego ("Znowu ten oddech"), poprzez dialektykę pamięci albo niepamięci o innych ("Spór o niezastąpionych", "Tak bardzo"), czasowe zakresy narastają koncentrycznie aż po długodystansowy czas przyrody, który znajduje doskonały obraz w wierszu "Do drzew o zachodzie":

zbierajcie lata

w taki wysyp czasu

w słoje zwoje swoje

Najliczniejsze miary czasowe spotykają się jednak w "Aequinoctium": rytm orbitowania Ziemi, pór roku, cykliczny obrzęd, czas egzystencji zagadkowej "ekwinokcyjnej stryjnej", podmiotu lirycznego i zajęcy, które podmiot ten (niechcący na pewno) płoszy. Tytułowa równonoc jest w czasie fizykalnym nieskończenie krótką chwilą, "co szybciej minie / niż się zjawić zdąży", zdarzenia wokół niej zaś następują - jak się domyślamy - w ułamku sekundy: w sennym marzeniu.

Domyślamy się - sny bowiem, choć obecne jeszcze w kilku innych utworach "Pantarei", nie są nazwane "snami" ani odgraniczone od jawy. Dzięki zatarciu tego podziału Ficowski pomnaża - by użyć określeń z "Pantarei" - poetycką "wiedzę niewidomą" i oddaje sprawiedliwość "ciemnej stronie rzeczy". Raz jeden opowiada o marzeniu sennym pozornie wprost: "Seans odwołany", mówiąc o niedośnionym śnie, w istocie relacjonuje niemożliwość zdania z niego relacji:

zostało po nim prześcieradło

urwał się długometrażowy

końce poszły w noc

a ja nie znam

dalszego ciągu i bliższego

ani niedoszłych fabuł

Wiersz ten stopniowo sam siebie kwestionuje, a na koniec, odwołując siebie, paradoksalnie osiąga skończoność i spełnia swój zamiar: opowiedzieć o niespełnieniu.

Takie nazwanie zjawiska wbrew niemożliwości, na wyrost, w "wierszu bezpodstawnym", wydaje się odwrotnością niedomówienia. Ono zaś - co podkreśla także Piotr Sommer - należy u Ficowskiego do szczególnie ważnych zabiegów. Umiejętności wymownego milczenia dowodzi Ficowski na nowo w "Pantarei". Nienazwane tło mistrzowsko opowiedzianej i niedopowiedzianej zarazem "Winy" stanowią na przykład i księga Genesis, i wieloznaczność jednego z polskich słów, i wygląd jabłka. Na dyskretnych przemilczeniach buduje swoją metafizyczną opowieść równie misterna "Noc piołunu", a "Stuletnia kobieta" wprowadza szokujący obraz dwuosobowej jaźni z lekkością, z jaką mówi się potocznie o rzeczach najpowszedniejszych:

już myślałem że to ja

a to stuletnia kobieta

która mieszka we mnie

dziękuje mi za byłe

i za przyszłe lata

powiada weź je sobie

co mi po nich

Wyobrażenie to zawdzięcza sugestywność żywej, idiomatycznej polszczyźnie, która fizycznie uobecnia tajemniczą postać stulatki. I już dla samego języka, którego żywioł niesie autora do granic wyobraźni, już dla bogactwa konotacji i stylistycznych odcieni wiersz ten zasługiwałby na długi esej - jak niejeden w tomie "Pantareja".

"Stuletnia kobieta" rozpoczyna cały tom - jak gdyby ten podwójny byt miał uwydatnić stały u Ficowskiego pierwiastek, który nazwać można "nieidentycznością". Od dziesiątków lat poeta bada bowiem wiarygodność ludzkiego istnienia po historycznej katastrofie, przystawalność realistycznych pojęć do ludzkich doznań, mitów do zdarzeń, a także zgodność znaku z określaną rzeczą. Odpowiednio do tego zaś jego język nie potrafi zastygnąć w oczywistości nazw i znaczeń.

Trudno w "Pantarei" o dosłowniejsze wcielenie tej postawy niż wiersz "Errata":

zamiast

zamiast

powinno być

powinno być

zamiast

powinno być

powinno być

zamiast

Nieidentyczność przejawia się w tym tomie rozmaicie: jaźń przekracza swoją fizyczną tożsamość ("Stuletnia kobieta", "Samo się"), neguje swoje chronologiczne przyporządkowanie ("Dziadek") czy nawet - gotowa jest porzucić przynależność do gatunku ludzkiego ("Zamiast"). Nieraz powraca także pytanie o znak i znaczenie. To przecież nie przypadek, że po wierszu "Seans odwołany", którego tytuł przemyca skojarzenie z ledwo pamiętanym "snem" i zatartym "sensem", następuje "Powrót Gutenberga":

a kiedy nie ma znaku

trwalszego niż my

nas też nie ma

(...)

Gutenberg musi wrócić

niosąc nowe litery

co nie zdążyły się jeszcze dorobić

brzmień i imion

Poezja Ficowskiego nie mieści się w przeciwstawieniu znamiennym dla współczesnej poezji polskiej: w opozycji między wiarą w niezmąconą "przezroczystość" znaków języka i kultury a przekonaniem o ich zużyciu. Tę właśnie dwubiegunowość pośrednio przełamuje obraz nowych liter w "Powrocie Gutenberga" - wierszu, który jest nie pierwszym u autora poetyckim skrótem dla dziejów kultury widzianych w makroskali. Lecz swoje pytania o sens poeta stawia również na innych płaszczyznach...

Płaszczyznach? Czy poezję Ficowskiego, tak czułą dla wszelkiego konkretu i jemu wierną, wolno przekładać na abstrakcyjny model? Jednorodność jej nie wynika przecież z myślenia konstruktywistycznego, ale raczej - Piotr Sommer po raz trzeci - z "organicznego" rozwoju. Budulcem nie są tu pojęcia (jak "jaźń", "identyczność" czy inne użyte w tym szkicu), ale - materia języka polskiego, jego różnorodne istniejące warstwy oraz potencjalne przekształcenia. Czas i przestrzeń, sen i jawa, fizyczność i metafizyczność występują w jego nowych wierszach przemieszane, nadając im mocniejszy niż kiedykolwiek walor nieuchwytności. (Wspomnianej organiczności doskonale zresztą odpowiada piękny projekt graficzny Tomasza Leca).

Z takim zastrzeżeniem dodajmy więc, że niektóre wiersze zdają się pytać o sens pojęty metafizycznie, o znaczenie znaków, ale i o czytelność, ba - obecność obiektywnego sensu w ludzkich poczynaniach. Można tak powiedzieć, jednak lepiej zachęcić do lektury wierszy "Autobiografia przypadku" i "Znowu ten oddech". Uprzytomnią nam zasadniczą nieprzekładalność poezji, w której upatrywali jej istotę zarówno Gottfried Benn, jak Robert Frost. Z jaką lekkością wymyka się interpretacji na przykład zakończenie "Autobiografii przypadku":

pora się zbierać

no to chodźmy

mapa mojej podróży

dopiero powstanie

wydeptywana błądzeniem

(...)

potomkowie wytyczą ślady

mnie niżej podpisanemu

zbiegowi okoliczności

który nigdy nie wraca

"Zaocze" zaś - podobnie jak "Świepiet" - z wyjątkową jak na Ficowskiego bezpośredniością mówi o Stwórcy. Znów jednak wyrażenie "mówić" (tak po prostu), i w dodatku "o" Nim (jak gdyby był ot, jednym z "tematów"), zafałszowałoby istotę wiersza. Przesłoniłoby też sposób, w jaki mówi, odświeża etymologię słów, subtelnymi neologizmami uruchamia wyobraźnię lub dzięki twórczemu zastosowaniu narzędnika wymyka się poza pojęciowość. Fenomenu istnienia i nieistnienia dotykamy zaś w utworze "Granica"; jednocześnie doświadczamy raz jeszcze, z ilu warstw, trudnych do ogarnięcia pierwszym rzutem oka, składa się zgodnie z teorią Ingardena dzieło literackie. A zwłaszcza - nie waham się powiedzieć - jedno z arcydzieł Ficowskiego. Bez precedensu wydaje się sposób, w jaki brzmienia ukazują tutaj czas, ruch, powtórzenie, osobność rzeczy oraz ich możliwe scalenie:

przejedzie wóz odjedzie

i przetoczy się znowu

po nim pszczoła i pszczoła

o i ważka jeszcze

aż tu gdzie

coś

i nicość

mają się ku sobie

Nie sposób jednak cząstkowymi cytatami udowodnić językowy artyzm "Pantarei". Bo choć współtworzą go głoski, brzmienia wyrazów oraz ich odświeżane znaczenia, to ciążą one ku rozleglejszym kontekstom: ku zwartym intonacjom, ku obrazowym całościom, ku rozwinięciu wiersza w czasie, i co nie mniej ważne - ku niezwykłemu spektrum stylu. W "Pantarei" obejmuje ono potoczność, różnej daty i rozmaicie zabarwioną, jednorazowe wynalazki językowe, słowa zapomniane, ale i wyrazy w swojej zwykłości służebne wobec znaczeń. I choć w tych poszczególnych obszarach języka powojenni poeci polscy dokonywali i dokonują nieraz bezcennych znalezisk, to należy zapytać: czy ktoś oprócz Ficowskiego eksploruje dziedziny tak różne? Czy ktoś operuje polszczyzną tak harmonijnie wszechstronną? Czy ktoś posiadł podobną jak on językową pełnię środków?

I ilu jeszcze współczesnych poetów - bardziej niż Ficowski docenionych - zgromadziło przez dziesięciolecia poetycki dorobek równie istotny i zarazem równie zwarty? Bo przecież najnowszy tom poety kolejny raz ukazuje liryczne ja nader dyskretne, lecz zarazem - na pewno od lat 60. - konsekwentne i rozpoznawalne tak samo jak jego język i wyobraźnia.

Oto wspomniana na wstępie "stałość w zmienności". Niepowtarzalny projekt poetycki Ficowskiego umie sprostać estetycznie doświadczeniom z najróżniejszych sfer, a także rozmaitym wewnętrznym powinnościom poety. Dzieło to, bynajmniej niedomknięte, z kolejnymi książkami wzbogaca swoje znaczenia także jako całość. A jednocześnie, mimo zmian otaczającej rzeczywistości literackiej i historycznej, w żadnej części się nie starzeje. Najwidoczniej układane jest ze "znaków trwalszych niż my".

Jerzy Ficowski, "Pantareja", Kraków 2006, Wydawnictwo Literackie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2006

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (13/2006)