Wiosna średniowiecza

Wieki średnie zrobiły się ostatnio nadzwyczaj aktualne. Zarzut „cofania do średniowiecza” podnosi się przeciw politykom, duchownym i wielkim korporacjom. Do tego mamy jeszcze karierę „Wiedźmina” albo „Gry o tron”.

16.07.2019

Czyta się kilka minut

 / Il. PATRYK SROCZYŃSKI
/ Il. PATRYK SROCZYŃSKI

Słychać to nieustannie: „nie żyjemy przecież w średniowieczu!”, „pan ma średniowieczną mentalność!”, „tu panują w pracy stosunki feudalne!”. Oskarżeni zwykle się bronią, ale nie brak też takich, którzy tę obelgę przekuwają w oręż, utożsamiając się z ideą powrotu do średniowiecza. Jak na przykład ksiądz Jacek Grzybkowski, filozof i wykładowca UKSW, który na łamach tygodnika „Idziemy” pisał kilka miesięcy temu: „Dzisiejsi niewierni to nie Saraceni, którzy atakują chrześcijański fundament Europy, ale migranci, którzy, jak się wydaje, chcą ostatecznie zanegować zdobycze liberalnej demokracji, pragnąc urządzić w środku Europy nowy świat, poddany plemiennej i religijnej narracji z ducha islamu – takie tezy odnajdziemy obecnie w publicznej debacie. Europa broni się jak średniowieczne rycerstwo, podejmując krucjaty w imię wolności i bezpieczeństwa – to wojna w Iraku i Afganistanie, konflikt w Syrii, permanentny stan wyjątkowy we Francji”.

Podobnie wydaje się myśleć ponad stu mężczyzn, którzy na początku czerwca złożyli „Ślubowanie miecza”, wstępując w szeregi Wojowników Maryi. Film przedstawiający „współczesnych rycerzy” przyjmujących z mieczami w dłoniach komunię świętą robi furorę w internecie, u jednych wywołując skojarzenia z krucjatami, u innych zaś – ze zlotem miłośników fantasy.

A przecież poza sporem tych, co się średniowiecza boją, i tych, co do niego tęsknią, nie brak jeszcze takich, co z chłodną obojętnością wskazują na neomediewalny charakter konkretnych współczesnych zjawisk. Wzrasta autonomiczność miast. Uniwersytet szuka powrotu do idei wspólnoty uczących się i uczonych. Migracje obejmują nie tylko szerokie rzesze ludności przemierzające kontynenty we współczesnych wędrówkach ludów, lecz także poszczególne zawody – na przykład wspomnianych akademików, którzy, powiada się, coraz bardziej przypominają średniowiecznych wędrownych uczonych albo skazanych na tułaczkę i tymczasowość kontraktów goliardów.

Całości obrazu dopełnia kariera „Wiedźmina”, „Gry o tron”, niesłabnąca popularność powieści Tolkiena czy gier RPG osadzonych w quasi-mediewalnych realiach.


Czytaj także: Marcin Napiórkowski: Więcej niż złoto


Co właściwie miałby oznaczać powrót średniowiecza?

Most nad ciemną doliną

Średniowiecze nigdy nie istniało. Nie było, nie ma i nie będzie czegoś podobnego. Wieki średnie nie są bowiem bytem autonomicznym (faktem czy przedmiotem), lecz raczej czymś na kształt złudzenia optycznego. Jeżeli na szarej powierzchni narysujemy równolegle dwie jasne kreski, to – na zasadzie kontrastu – przestrzeń między nimi wyda się ciemniejsza, niż jest w rzeczywistości. W ten sam sposób rodzi się w naszej wyobraźni idea średniowiecza.

Koncepcja wieków średnich opiera się na prostym pomyśle nakreślenia dwóch wzgórz („starożytność” i „odrodzenie”), pomiędzy którymi przerzucony zostaje most nad ciemną doliną. Średniowiecze to właśnie owa dolina – okres zawieszenia drogich nam wartości rozciągający się między współczesnością (powrót tego, co dobre) i równie współczesną fantazją na temat dobrej przeszłości, która potem jednak poszła w zapomnienie (tak właśnie zbudowana jest koncepcja starożytności, komplementarna wobec średniowiecza).

Każdy polski uczeń zna ten obraz doskonale z tak zwanej sinusoidy Krzyżanowskiego. Przedstawia ona naprzemienne następowanie po sobie epok „jasnych”, związanych z rozumem, porządkiem i nauką, oraz „ciemnych”, w których dominowały irracjonalizm, emocjonalna przesada i pierwiastek wiary. W ten sposób na lekcjach języka polskiego można było pokazać odwieczne prawo rzekomo organizujące historię świata od Heraklita z Efezu aż po Młodą Polskę. Mniejsza o to, że zestawia się tu okresy rozciągnięte na stulecia (antyk) z prądami literackimi trwającymi dwie-trzy dekady (pozytywizm), zjawiska ogólnoeuropejskie czy wręcz światowe (barok) z lokalnymi (wspomniana Młoda Polska)... Koncept „epok kulturowych”, którego produktem, być może najwspanialszym, jest średniowiecze, miewa się dobrze, pomimo ostentacyjnego wręcz ignorowania realiów historycznych i geograficznych. A może nie pomimo, a właśnie dzięki tej pogardzie dla faktów?

Choć na szkolnych sprawdzianach epoki literackie wymieniamy jednym tchem, to nazwy, które tak łatwo zestawiamy w uporządkowany ciąg, mają bardzo różną genezę i w gruncie rzeczy oznaczają całkiem różne zjawiska – także z punktu widzenia świadomości ludzi, którym przyklejamy te upraszczające etykietki. Na przykład twórcy epoki oświecenia sami używali określenia „oświecenie” (choć wcale niekoniecznie w znaczeniu chronologicznym), a pisarze doby romantyzmu posługiwali się określeniem „romantyczny” lub jego pochodnymi.

Ze średniowieczem jest zupełnie inaczej. Ludzie średniowiecza nie wiedzieli, że żyją w średniowieczu. To truizm, ale warto od niego zacząć.

Maszyna zabiła człowieka

Z punktu widzenia historiozofii nowe średniowiecze to po prostu opowieść o tym, że nowoczesność się skończyła. Oto zbliża się koniec cywilizacji nauki, demokracji i postępu. Co więcej, źródłem jej upadku nie są jakieś zewnętrzne siły, lecz wyczerpanie się paradygmatu. Nowoczesność nie została zgaszona, lecz wypaliła się do cna.

Opowieści o powrocie mrocznych wieków zwykle zaczyna się dziś od wzmiankowania wydanej w roku 1924 książki Mikołaja Bierdiajewa „Nowe średniowiecze”. Jedni przywołują ją jako źródło całego prądu intelektualnego, inni – jako negatywny punkt odniesienia. Bierdiajew był bowiem filozofem specyficznym – raczej czekał na nowe średniowiecze, niż się go obawiał, wierzył też w dziejową misję narodu rosyjskiego, którego powołaniem „powinna być praca nad światowym zjednoczeniem, stworzenie jedynego chrześcijańskiego kosmosu duchowego”.

„Nowe średniowiecze” przedstawia wizję świata podzielonego na trzy epoki: starożytność – średniowiecze – nowożytność. Kołem zamachowym tej ostatniej był humanizm ufundowany na pochwale indywidualizmu i poszukiwaniu prawdy metodami rozumu. Niestety, jak pisze Bierdiajew, „humanizm nie dotrzymał obietnic”. Zamiast wywyższyć człowieka, sprowadził go do roli inteligentnego zwierzęcia (materializm), podmiotu praw obywatelskich (rewolucja francuska) czy biernego przedmiotu procesów gospodarczych (kapitalizm, socjalizm). Jednak ostatecznie, pisze Bierdiajew, renesans zabiła dopiero technologia. „Maszyna zburzyła całą odwieczną strukturę życia ludzkiego, organicznie związanego z życiem natury. Mechanizacja życia zabiła radosny nastrój Renesansu i uniemożliwiła dalszy twórczy rozwój życia”.

Dlatego właśnie, jak twierdził Bierdiajew wkrótce po horrorze I wojny światowej i rewolucji bolszewickiej: „stajemy się świadkami barbaryzacji świata europejskiego. Po wyrafinowanej dekadencji, cechującej apogeum kultury europejskiej, następuje z kolei inwazja barbarzyństwa. (...) Mrok ogarnia Europę. Społeczeństwa europejskie wchodzą w okres starczej niemocy i zgrzybiałości”.

Nietrudno się w tych słowach dopatrzeć bliskości konceptu nowego średniowiecza z wydanym w podobnym czasie „Zmierzchem Zachodu” Oswalda Spenglera i spopularyzowaną przez niego koncepcją, jakoby cywilizacje – podobnie jak organizmy – miały przeżywać kolejno młodość, dojrzałość i nieuniknioną starość zakończoną śmiercią. Bo fantazja o nowym średniowieczu to przede wszystkim fantazja o schyłku „naszej kultury” (czymkolwiek ma ona być), odbywającym się wedle uniwersalnego scenariusza: rozkład wartości, upadek imperium, inwazja barbarzyńców. Wiara w nowe średniowiecze zakłada więc przede wszystkim, że historia się powtarza. Jako takie nowe średniowiecze zaliczyć można do szerszego grona zjawisk nazywanych przez Zygmunta Baumana „retrotopiami”. Utopijna wizja radykalnie odmienionej przyszłości zostaje tu zastąpiona opowieścią o powrocie tego, co już było.

Nim jednak zbędziemy Bierdiajewa pogardliwym wzruszeniem ramion, warto za zasłoną specyficznego mistycyzmu dostrzec także kształty niespodziewanie świeżych diagnoz. Bierdiajew przeczytany po niemal stu latach na chłodno, uważnie, okazuje się mówić rzeczy zaskakująco aktualne. Jego krytyka kapitalizmu albo związków między wyczerpującym się humanizmem a nową cywilizacją maszyny wygląda jak przepisana żywcem z najnowszych superbestsellerów.

„Cały system gospodarstwa kapitalistycznego jest dzieckiem wszystko niszczącej i pożerającej żądzy – pisze w prorockim uniesieniu Bierdiajew. – Autonomia życia gospodarczego doprowadziła do panowania gospodarstwa nad całym życiem społeczeństw ludzkich. Mamonizm stał się określającą siłą naszego wieku, w którym przede wszystkim kwitnie kult złotego cielca. I najokropniejsze jest to, że w tym niczym nie zamaskowanym mamonizmie wiek nasz widzi oznakę wyższości, zbliżenie do poznania prawdy, wyzwolenie od wszelkich złudzeń”.

Kapitalizm jest religią wzrostu – przestrzega Yuval Noah Harari w książce „Homo deus” (2016): „Większości kapitalistów etykietka religii prawdopodobnie by się nie spodobała, ale w porównaniu z innymi religiami kapitalizm może przynajmniej podnieść dumnie głowę. (...) Z tej wiary w najwyższą wartość wzrostu kapitalizm wyprowadza swoje pierwsze przykazanie: zyski swe będziesz inwestował w powiększanie rozwoju”.

W „Nowym średniowieczu” (mimo przeciwnego rozkładu akcentów) można też znaleźć podobne paralele do najnowszej książki Stevena Pinkera czy aktywistów ekologicznych zwracających uwagę na konsekwencje bezwzględnej polityki wzrostu gospodarczego. Niezależnie od tego, jakie jest nasze zdanie o Hararim, Pinkerze czy innych myślicielach głoszących koniec nowoczesności lub wręcz koniec człowieka, paralele te pokazują, że warto sięgnąć po Bierdiajewa, bo jego słowa po stu latach wciąż odbijają się echem w murach bibliotek, uniwersytetów i parlamentów.

Nowe wojny krzyżowe

Średniowieczni historycy muzułmańscy nie posługiwali się pojęciem wojen krzyżowych – zwraca uwagę Paul Connerton, jeden z twórców współczesnych badań nad pamięcią zbiorową, autor książki „Jak społeczeństwa pamiętają”. Z ich punktu widzenia nie było to żadne starcie cywilizacji, lecz po prostu kolejna z licznych wojen z niewiernymi. Sytuacja zmienia się nieoczekiwanie po roku 1945, kiedy to wyprawy krzyżowe stają się pojęciem-kluczem służącym do opisania niecnych intencji zachodnich mocarstw. Stają się analogią historyczną dla europejskiego imperializmu obejmującego wyprawy Napoleona, podbój Egiptu, system mandatowy, ale też – co ważne – powołanie państwa Izrael i najnowszą historię wojen prowadzonych przeciw niemu przez państwa arabskie. Z tego punktu widzenia nowe średniowiecze okazuje się wręcz prawdziwsze niż to „stare”!

To doskonały przykład na to, że nowe średniowiecze ma także wymiar polityczny czy geopolityczny. Bruce Holsinger w dającej do myślenia książce „Neomedievalism, Neoconser- vatism, and the War on Terror” pokazuje, jak po zamachach z 11 września retoryka nowego średniowiecza służy do mobilizacji wojennego potencjału. W niepokojąco symetryczny sposób wykorzystują ją obydwie strony konfliktu. Osama Bin Laden twierdził, że to nie wojna Al-Kaidy przeciw USA, lecz „muzułmanów [całego świata] przeciw globalnym krzyżowcom”. W tym samym czasie o „światowej krucjacie przeciw terrorystom” mówili prezydent George W. Bush i jego zwolennicy. Nowe średniowiecze można postrzegać właśnie jako czas krucjat. Nowych wojen, których podmiotami nie są już państwa narodowe, lecz religie czy cywilizacje uwikłane w proces nieustannego negocjowania własnych tożsamości i wielkie, obejmujące cały świat podziały na Wschód i Zachód czy Północ i Południe.

Pisząc o powrocie średniowiecza w myśli politycznej, zwykle przywołuje się nazwisko Hedleya Bulla, autora „The Anarchical Society”. Ja na liście wraz z nim umieściłbym jeszcze George’a Kaplana („The Coming Anarchy”) i Martina van Crevelda, którego „The Transformation of War” zastąpiło wytarte tomy von Clausewitza, stając się obowiązującym podręcznikiem każdego, kto chciałby zrozumieć, co w zasadzie dzieje się dziś na Bliskim Wschodzie, w Afryce Środkowej czy na Ukrainie.

Wszyscy oni za punkt wyjścia obierają rozpad czy zmianę roli państwa narodowego, stanowiącego jeden z kluczowych konceptów nowożytności. Państwo traci dziś monopol na użycie przemocy, prowadzenie wojen czy stanowienie prawa. Swoją suwerennością musi się dzielić z innymi podmiotami – globalnymi korporacjami, organizacjami międzynarodowymi czy religiami. Do łask wraca pojęcie „cywilizacji” jako podmiotu praw i obowiązków znacznie szerszego niż państwo narodowe. Sprawia to, że tożsamość poszczególnych ludzi staje się wypadkową ich współuczestnictwa w wielu grupach, a każda z nich – w tym państwo – bierze udział w skomplikowanych negocjacjach granic suwerenności i wpływów (pomyślmy tylko o przykładzie z ostatnich dni, gdy zderzyły się nieoczekiwanie domeny suwerenności państwa, Kościoła i firmy IKEA. Pola bitew nowego średniowiecza są bliżej, niż nam się wydaje!).

Kaplan zwraca uwagę, że rozpad nowoczesności prowadzi do wytworzenia się w wielu miejscach globu „stref chaosu”, w których przestają obowiązywać stare prawa ufundowane jeszcze na zasadach pokoju westfalskiego i monopolach państw narodowych. Nowożytny porządek opierał się na wierze (często naiwnej i nieznajdującej pokrycia w faktach), że cały świat da się podzielić granicami i pomalować na różne kolory układające się w mapę państw. Nie ma ziemi niczyjej, wszelkie spory o terytorium muszą w pewnym momencie znaleźć rozstrzygnięcie. Współczesne terytoria afrykańskich warlordów, oligarchizacja w państwach byłego ZSRR czy coraz bardziej niezależne od państw imperia wielkich korporacji wymykają się temu schematowi.

Van Creveld opisuje przemiany wojny, podążając tym samym tropem. Wojna konwencjonalna opierała się na triadzie państwo-wojsko-ludność cywilna. Nowożytny porządek świata zakładał, że wojny prowadziły między sobą wyłącznie państwa przy użyciu wojska. Łamanie tej zasady było przedmiotem potępienia i źródłem definicji pojęć takich jak „ludobójstwo”, „rewolucja”, „wojna domowa” czy „wojna totalna”. Dziś, pisze van Creveld, te podziały się zacierają, a świat znacznie bardziej przypomina feudalny model sprzed epoki nowożytnej. Dominującą formą wojny staje się konflikt o niskiej intensywności (low intensity conflict) – trwająca nierzadko latami „dziwna wojna”, w której nie ma zwycięzców i przegranych, zaciera się granica między cywilami i wojskiem, uaktywniają się podmioty inne niż państwa narodowe.

Co ciekawe, choć z punktu widzenia geopolityki nowe średniowiecze opiera się w znacznej mierze na upadku państw narodowych, to epoką, do której sięgają nacjonalizmy w obliczu groźby rozkładu, jest często właśnie średniowiecze. Od nazistowskiego kultu germańskich eposów po współczesne produkcje telewizyjne rozciągają się próby odnalezienia średniowiecznych korzeni nowoczesnych narodów i ich legitymacji.

Kraina cyfrowych mieczy

„Gdyby Darth Vader, Jacques Fournier i Parsifal spotkali się pewnego razu na pokładzie niezidentyfikowanego obiektu latającego gdzieś w pobliżu Montaillou – pyta Umberto Eco w eseju „Dreaming of Middle Ages” – czy mówiliby tym samym językiem? Jeżeli tak, czy byłby to galaktyczny pidgin, czy raczej łacina zaczerpnięta z ewangelii wg świętego Luke’a Skywalkera?”. To wbrew pozorom nie początek dowcipu ani zapis naprawdę dziwnego snu, jaki nawiedził genialnego Włocha, lecz esencja jednej z jego najważniejszych koncepcji naukowych, która stała także u źródeł spektakularnego sukcesu, jakim okazało się „Imię róży”. Głosi ona, że średniowiecze prześladuje współczesność niczym duch niepomszczonego ojca. Przybiera przy tym różne, nierzadko trudne do zidentyfikowania postacie. Nawiedza nasze sny jako negatywny punkt odniesienia, źródło romantycznych fantazji, ironicznego dystansu czy narodowych mitów. Jest wszędzie. Wystarczy wiedzieć, czego szukać.

W eseju Matthew M. Reeve’a „Nowe nowe średniowiecze” („Living in the New, New Middle Ages”) możemy przeczytać między innymi: „Każda epoka wymyśla sobie takie średniowiecze, jakiego pragnie i potrzebuje. (...) Zachwyt średniowieczem mówi nam więcej o nas samych niż o »prawdziwym« średniowieczu. Średniowiecze gier RPG, Dana Browna i pseudonaukowej filologii, celtyckiego odrodzenia i kultury tatuaży – wszystko to zasługuje na uwagę”.

W swoich poszukiwaniach współczesnych odczytań średniowiecza Reeve porusza też pewien szczególnie interesujący trop – ścisły związek najnowszych kulturowych odczytań średniowiecza z możliwościami, jakich dostarcza nam technologia. Cyfrowe efekty specjalne, multimedialne ekspozycje muzealne i gry komputerowe stają się wehikułami czasu, które przenoszą nas w światy rycerzy, zamków i smoków. Każda epoka ma więc nie tylko takie średniowiecze, o jakim marzy, lecz także takie, jakie jest w stanie wykreować.

Reeve wspomina, że gdy pierwszy raz oglądał w kinie „Władcę Pierścieni” Petera Jacksona, był pod wrażeniem nie tego, jak dobrze reżyser zdołał oddać książkę, lecz tego, jak dobrze przeniósł na ekran wyobrażenia, które miał o niej sam Reeve. Nie było tam pustej przestrzeni dla wyobraźni, umowności, teatralnych dekoracji. Realistyczni byli rycerze i zamki, a także elfy i gobliny. Nawet to, co nieprawdziwe, było jak prawdziwe. Dzięki komputerowym efektom specjalnym najnowsze nowe średniowiecze jest hiperrealistyczne również w odsłonie fantasy.

Być może stąd – dodaję już od siebie – wyraźna tendencja, by od modelu heroicznego odchodzić ku średniowieczu brudnemu, niedogolonemu, pełnemu przemocy, gwałtu i biedy. Z tektury i gipsu łatwiej odtworzyć ciągniętą przez łabędzia łódź Lohengrina niż sceny gwałtów, pożarów i podrzynania gardeł. Średniowiecze było kiedyś piękniejsze i bardziej wygładzone, bo przedstawiane było w słabszej jakości i mniejszej rozdzielczości. To jak ze starymi fotografiami. Wszyscy wyglądają na nich na ładniejszych, przystojniejszych i gładszych. Im bardziej zaawansowana technologia przedstawiania, tym więcej brzydoty dostrzega widz.

Średniowiecze jako koncept kulturowy nie jest dziś określane przez miecze, zamki czy relacje feudalne, lecz przez miejsce w porządku dziejów. Jest okresem upadku, rozpadu, powrotu chaotycznego żywiołu, wypartego wcześniej poza granice imperium ufundowanego na umiarze i rozumie. Rycerze, damy i smoki są drogowskazami, które bezbłędnie odsyłają naszą wyobraźnię do czasów, gdy imperium się rozpadło, a bezdroża przemierzali odważni śmiałkowie stawiający czoło potworom chaosu i ustanawiający prawo na nowo swoimi bohaterskimi czynami.

Dlatego właśnie fantazje o powrocie średniowiecza tak dobrze się łączą nie tylko z estetyką filmów historycznych czy osadzonego w „alternatywnym średniowieczu” fantasy, lecz także z westernem (tu zamiast upadku imperium mamy świat poza jego granicami), science fiction czy nawet nurtami post- apokaliptycznymi. Wiedźmin, Mad Max i samotny szeryf swymi czynami odtwarzają porządek w świecie zdominowanym przez chaos. Bo nowe średniowiecze to przede wszystkim fantazja o tym, że świat się nie zawali po upadku imperiów. Że prawo i porządek przetrwają, podtrzymywane czynami bohaterów.

Żyjemy w ciekawych czasach

Średniowiecze nigdy nie istniało, więc nie może powrócić. Nie jest materialnym przedmiotem ani faktem jak drzewo, stół albo kaczka, tylko abstrakcyjną koncepcją, ideą. Ale idee mają swoje konsekwencje. Nie należy ich lekceważyć.

Relacje władzy, polityka, etyka, estetyka i struktury zależności międzyludzkich zależą od tego, w co wierzymy i co uznajemy za dobre, prawdziwe czy nieuniknione. Jeżeli dostatecznie wielu ludzi – polityków, wyborców, twórców, widzów – uwierzy w ideę powrotu ciemnych wieków, zacznie się do niego przygotowywać, planować go, czynić zakłady, inwestować weń. Jeżeli zamiast przeciwdziałać rozpadowi struktur społecznych, katastrofom i barbarzyństwu, uznamy ich nadejście za nieuniknione prawo przyrody, to pewnego ranka faktycznie możemy się obudzić w świecie nowego średniowiecza.

Nie sądzę, żeby mi się tam podobało. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Semiotyk kultury, doktor habilitowany. Zajmuje się mitologią współczesną, pamięcią zbiorową i kulturą popularną, pracuje w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Prowadzi bloga mitologiawspolczesna.pl. Autor książek Mitologia współczesna… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 29/2019